„Są ludzie,
którym szczęście mignie tylko na moment, na moment tylko się ukaże po to tylko,
by uczynić życie tym smutniejsze i okrutniejsze.”
Stanisław Dygat
CORLISS
A
przecież miało być tak pięknie. Wierzyłem, że wraz z wyciągnięciem Soleil z
więzienia skończą się wszystkie problemy, że oboje będziemy szczęśliwi. Nie
przewidywałem wystąpienia jakichkolwiek komplikacji. Niestety, rzeczywistość
znacznie odbiega od moich wyobrażeń. Ciągłe zmęczenie, zmienianie opatrunków,
karmienie jej, cierpliwe znoszenie nieustających krzyków i majaków w dzień i w
nocy. Czuję, że powoli zaczynam ją tracić, jakby dawna Sol została zamknięta
gdzieś w kobiecie, na którą przyszło mi codziennie patrzeć. Może i jestem
egoistą, jednak nie potrafię powstrzymać niepohamowanej ulgi, gdy mam chwilę
czasu na odpoczynek.
Siedzę
w jadalni, delektując się ryżem ugotowanym przez Righlę, jednocześnie słuchając
beztroskich rozmów dzieci.
–
Dlaczego Reilly dostał większą porcję niż ja? – pyta wyraźnie zirytowany
Golvan, po czym bez zbędnych ceregieli zamienia swój talerz z talerzem brata.
– Ej! –
krzyczy chłopiec będący ofiarą żartu, na daremno próbując odzyskać własne
naczynie. – Cholernie mnie to nie śmieszy.
–
Uspokójcie się – upominam ich. – Nie jestem dziś głodny, mogę się z tobą
podzielić – mówię do Reilley’ego, jednocześnie podając mu swoją porcję ryżu.
Dalszy
ciąg obiadu upływa we względnej ciszy. Do moich uszu dociera jedynie brzęk
sztućców przerywany przez pojedyncze pomruki i mlaśnięcia. Ostatecznie
przychodzi pora na zmywanie. Całe szczęście udaje mi się wymigać od tego
obowiązku. Najstarszy potomek Righli w ramach podziękowania za zaspokojenie
jego potrzeb żywieniowych postanawia przejąć moją rolę. Ja tymczasem zyskuję
chwilę „wytchnienia” – mogę przynajmniej obejrzeć „pokaz mody” zorganizowany
przez Siobhan i Telę.
– Obie
wyglądacie jak księżniczki – komentuję, gdy młodsza z dziewczynek próbuje
przejść przez pokój w za dużych butach własnej matki.
– Teraz
pora na ciebie, Corliss – mówią obie jednocześnie, by już po chwili wyciągnąć
mnie na środek pomieszczenia.
W
towarzystwie dzieci czuję dziwną beztroskę. Poniekąd uważam się za ich
przybranego ojca. Zapominam o problemach i skupiam na zapewnieniu pociechom
dobrej zabawy. Biegam wokoło i pozwalam,
by te dwie małe istotki wpinały spinki w moje włosy. Wbrew własnej woli
zaczynam myśleć o swoim życiu bez Soleil. Jeśli uwierzyłbym w śmierć kobiety, ból
związany z jej stratą minąłby po pewnym czasie. A wtedy mógłbym nauczyć się
życia w samotności, ustatkować i znaleźć własne miejsce na ziemi.
Nie!
Nie potrafię. Przecież nie zamieniłbym teraźniejszości za żadne skarby świata.
Kiedy
Tela i Siobhan kończą zabawę w fryzjera, Righla i Reilley wkładają do szafki
ostatnie talerze.
- Mam
do ciebie prośbę – zwracam się do kobiety, wstając z dywany. – Zabierz mnie na
spotkanie ruchu oporu.
–
Śmieszny jesteś – odpowiada ironicznie,
– Przecież jeśli się ukryję, nikt mnie nie
zauważy.
– Nie.
– Błagam!
Po prostu nie zniosę dłużej dyktatury Coppera. Widziałem na własne oczy, do
czego jest zdolny. Czuję się zobowiązany do obalenia jego rządów, bez względu
na konsekwencje – mówię twardo.
Moje serce zostaje wypełniony żądzą zemsty. Pragnę, by Ulysses cierpiał tak bardzo, jak cierpią wszyscy więźniowie razem wzięci. Będę z radością patrzył na jego ból, nawet jeśli to nie przyczyni się do poprawy stanu zdrowia Soleil. Ucieszę się na dźwięk krzyków i jęków, nieustannych błagań stulatka.
Moje serce zostaje wypełniony żądzą zemsty. Pragnę, by Ulysses cierpiał tak bardzo, jak cierpią wszyscy więźniowie razem wzięci. Będę z radością patrzył na jego ból, nawet jeśli to nie przyczyni się do poprawy stanu zdrowia Soleil. Ucieszę się na dźwięk krzyków i jęków, nieustannych błagań stulatka.
– Już
przegraliśmy – oznajmia Righla ze smutnym uśmiechem na twarzy. – Dziś odbędzie
się ostatnie zebranie. Zabierzemy materiały i rozejdziemy się w swoje strony.
Nie ma sensu dalej walczyć. Chyba każdy z nas wreszcie zrozumiał, że akcje
przynosiły więcej szkód niż korzyści. Wszyscy pragniemy spędzić czas z
bliskimi. Poza tym nie warto denerwować Coppera. Kto wie, na co wpadnie, jeśli
zobaczy, że znów działamy przeciwko niemu.
– Jak
to… chcemy się poddać?! – pytam z niedowierzaniem. – Po tylu latach?! Bez
sensu. Chore. Jesteście tchórzami! – krzyczę, krzątając się po całym pokoju.
-
Corliss, ja mam szóstkę dzieci! Został mi tydzień życia. Nie zmarnuję go.
Czuję
się tak, jakby kobieta zniszczyła całą moją nadzieję. Zabiła ją i okrutnie
podeptała. Wszystko, co sprawiało, że wierzyłem w lepsze jutro, legło w
gruzach. W głębi serca pragnę zacząć ją szarpać, błagać, by wypluła te słowa.
Przecież jeszcze musi być jakaś szansa. W końcu po każdej burzy wschodzi
słońce. Zło musi się skończyć prędzej czy później, prawda?
– Nie…
muszę tam dziś jechać. Może jeszcze uda mi się ich przekonać. Zaufaj mi,
Righlo. Wiem, co robię. Zaczekaj tylko, mam świetny pomysł na kamuflaż – mówię
z desperacją w głosie, by już po chwili zniknąć za drzwiami łazienki.
Wyjmuję
z szuflady nożyczki i zaczynam przecinać nimi kosmyki swoich włosów. Patrzę,
jak czarne pukle opadają na podłogę. Kątem oka spoglądam w lustro. Mimo że to
absurdalne, zdążyłem przywiązać się do swojego wyglądu. Teraz przynajmniej
nieco bardziej przypominam Soleil. Kto wie, może ta zmiana nieco ją pocieszy.
Wzdycham ciężko, ignorując krzyki Righli. Następnie biorę do ręki maszynkę do
golenia. Kobieta, słysząc głośny brzęk, z impetem wbiega do pomieszczenia.
– O mój
Boże! – szepcze zszokowana.
– Nie,
to tylko Corliss – żartuję, choć tak naprawdę wcale nie jest mi do śmiechu.
– Co ty
robisz?!
– Golę
się – odpowiadam z ironią.
– To
akurat zdążyłam zauważyć. Ale dlaczego?
Zamiast
kontynuować konwersację, odwracam się w jej stronę. Teraz jestem już całkowicie łysy.
–
Zmieniłem się nie do poznania, prawda?
Righla
kiwa głową w odpowiedzi.
– To
kamuflaż. Opowiadałem ci o nim. Dzięki temu nie musisz się już bać, że
zostaniemy złapani – mówię entuzjastycznie niczym pięciolatek, który właśnie
dostał dużego lizaka.
Sam nie wiem, dlaczego nagle naszła mnie ochota na żarty. Chyba naprawdę zaczynam wariować lub też próbuję zamaskować wcześniejszą wściekłość. Miotam się od skrajności w skrajność. Najwyraźniej w chwili obecnej zapomnienie wydaje się najbardziej racjonalnym rozwiązaniem.
Sam nie wiem, dlaczego nagle naszła mnie ochota na żarty. Chyba naprawdę zaczynam wariować lub też próbuję zamaskować wcześniejszą wściekłość. Miotam się od skrajności w skrajność. Najwyraźniej w chwili obecnej zapomnienie wydaje się najbardziej racjonalnym rozwiązaniem.
Na szczęście Righla nie znajduje już odpowiednich argumentów przeciwko mojej
propozycji wyjazdu na zebranie rebeliantów, dlatego piętnaście minut później
leżę w bagażniku samochody, opatulony czarną bluzą z kapturem.
Podróż
nie trwa długo, obywa się bez zbędnych postojów. Kiedy wychodzę z pojazdu, moim
oczom ukazuje się ulica. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie rząd
strażników maszerujących tam i z powrotem od czasu do czasu proszących
poszczególnych przechodniów o pokazanie dokumentów.
– Wejdź
do środka – prosi kobieta, a ja udaję głuchego na jej błagania.
Niczym
zahipnotyzowany wpatruję się w pracowników Coppera. Nie zważam nawet na
niebezpieczeństwo płynące z tak nieodpowiedzialnego zachowania. Nagle jeden z
ochroniarzy, dobrze zbudowany brunet, zaczepia młodą dziewczynę. Blondynka
najwyraźniej nie jest w stanie spełnić polecenia mężczyzny. Zaczyna się
szarpanina. Nastolatka próbuje uciekać, jednak młodzieniec sprawia wrażenie
silniejszego. Gdy udaje mu się przygwoździć ją do ściany, wyjmuje z bagnetu
pistolet i strzela w tył głowy swojej ofiary. Głośny huk sprawia, że cały świat
na chwilę zamiera. Z osłupieniem wpatruję się w rozległą kałużę krwi rozlaną
wokół ciała nieznajomej.
Righla
mówiła prawdę. Najwyraźniej już przegraliśmy. Nie mamy szans w starciu z
potężną i wyszkoloną armią Coppera. Możemy jedynie walczyć dla samej idei
walki, by nie wyjść na tchórzy. Możemy zostać uznanymi za bohaterów, lecz czy
warto poświęcać wszystko dla samej reputacji?
Po
kilku sekundach odzyskuję zdolność racjonalnego myślenia. Czym prędzej popycham
moją współlokatorkę w stronę drzwi. Gdy wchodzę do środka, moje poczucie
bezpieczeństwa znika bezpowrotnie. W końcu w każdej chwili mogę zostać
pochwycony przez umięśnionego sadystę.
– On do
niej… tak po prostu.. nie wierzę – szepcze Righla, dysząc wściekle, jakby
właśnie przebiegła maraton,
–
Wstawaj, idziemy. – Na daremno próbuję ciągnąć ją za sobą.
–Jeszcze
tydzień… cholerny tydzień…. chcę go przeżyć razem z rodziną, a potem… moje
dzieci są zbyt niewinne… ich oczy nie powinny oglądać wojny…
– I nie
będą jej oglądać – mówię, zmuszając kobietę, by na mnie spojrzała. – Rozumiem
cię. Tego samego pragnę dla Soleil. Zarówno jej, jak i twoim dzieciom nie
stanie się krzywda.
– Nie
masz pewności. Rozwścieczyłeś Ulyssesa – moja współlokatorka kontynuuje,
podczas gdy w jej oczach dostrzegam łzy przerażenia.
–
Copper to tylko marudny, stary dziad, któremu wydaje się, że może rządzić całym
światem. Jesteśmy znacznie sprytniejsi niż on – mówię, choć tak naprawdę nie
wierzę własnym słowom.
Righlę jednak zadowala podobne pocieszenie, ponieważ teraz posłusznie zaczyna iść we właściwym kierunku.
Righlę jednak zadowala podobne pocieszenie, ponieważ teraz posłusznie zaczyna iść we właściwym kierunku.
– Najlepiej będzie, jeśli to spalimy –
oznajmia znajomy głos należący do jednego z członków ruchu oporu, Rice’a.
To
znak, że zbliżamy się do celu. Po krótkiej wędrówce wreszcie docieramy do
ciemnego i zimnego pomieszczenia w surowym stanie.
–Dzień
dobry! – witam z dużą dozą entuzjazmu wszystkich przebywających w pokoju.
Cieszę się na widok ludzi, którzy, tak samo
jak ja, płyną pod prąd. Niestety na ich twarz dostrzegam wyłącznie odrazę.
Próbuję więc rozładować napiętą atmosferę, siadając obok przywódcy buntowników.
– Co on
tu robi? – pyta mężczyzna, zwracając się do Righli. – Prosiłem cię, żebyś
trzymała tego gnoja z dala od całej sprawy!
–
Spokojnie, spokojnie! Niby co takiego ci zrobiłem?! – mówię, zupełnie
zdezorientowany.
–Co mi
zrobiłeś? Pytasz, co mi zrobiłeś?! – Szef gwałtownie wstaje z miejsca.
By
zyskać odrobinę przewagi, wykonuję ten sam ruch.
–
Zniszczyłeś wszystko, na co pracowałem przez osiem lat swojego życia! Ty i
twoje głupie pomysły. Wielki bohater ratujący swoją ukochaną, przy okazji
skazujący na cierpienie jedną trzecią świata! – mężczyzna warczy ze
wściekłością.
– A
wydaje ci się, że twój pieprzony ruch oporu cokolwiek zmienił? Że Copper się
nim przejął?!
– Skoro
uważasz, że jest taki beznadziejny, to dlaczego do niego wstąpiłeś?
–Bo
byłem zaślepiony żądzą zemsty i wolności. Całe szczęście szybko zrozumiałem, że
to bez sensu. – Moje słowa nie są do końca prawdziwe, jednak pragnę za wszelką
cenę odegrać się na mężczyźnie.
–W
takim razie spadaj stąd i nie pokazuj mi się więcej na oczy! Czym prędzej, bo
nie chcę skrzywdzić małego chłopczyka, jakim jesteś. Na przyszłość życzę ci
szybkiej i bezbolesnej śmierci, ponieważ będzie to najlitościwszy gest ze
strony Coppera, na jaki będzie go stać, gdy już cię znajdzie. A to stanie się
prędzej czy później.
Nie
wytrzymuję Po prostu rzucam się na przywódcę z pięściami, biję bez opamiętania.
Mężczyzna próbuje się bronić z dobrym dla niego skutkiem. Kiedy uderza mnie w
szczękę, jęczę z bólu. Ktoś stara się nas rozdzielić na daremno. Rozładowujemy
tylko swoje nerwy, wolno godząc się z umierającym światem. Oboje wiemy, że
teraz będzie tylko gorzej. I to poniekąd z mojej winy. Pragnąłem jedynie
walczyć o kogoś, kogo kocham. Czy to musiało kosztować aż tak wiele?
Szarpanina
zostaje przerwana, gdy opadamy z sił. Siedzimy w przeciwległych kątach
pomieszczenia, próbując złapać oddech. Pozostali uczestnicy zebrania patrzą na
nas z politowaniem. Najwyraźniej po raz pierwszy widzieli, jak ich przełożony
stracił panowanie nad sobą. Są zaskoczeni, lecz nie powinni się dziwić. Każdy,
nawet najodważniejszy i najmężniejszy człowiek prędzej czy później okazuje
swoje prawdziwe, zwierzęce oblicze.
–
Bierzemy się do roboty – mówi mężczyzna, niezgrabnie wstając z podłogi.
Wierzchem dłoni ociera krew ściekającą z jego nosa. Za wszelką cenę próbuje
jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
Rebelianci
na dźwięk komendy gwałtownie się opamiętują. Znów wszystko jest takie, jak
przedtem, jakby poprzednie wydarzenia nigdy nie miały miejsca. Członkowie
organizacji podnoszą się z miejsc, zabierają ze sobą różne projekty akcji
zaplanowanych na kolejne tygodnie. Akcji, które nigdy nie ujrzą światła
dziennego. Następnie wrzucają kartki do nagrzanego pieca. Płomienie pochłaniają
papier, bezpowrotnie unicestwiając zapisane na nim słowa. Koniec końców i tak
nie mieliśmy szans.
–A co
zrobimy z bronią? – pyta Heather White, jedna z nielicznych buntowniczek. Jest
brunetką z zadartym nosem i bladą cerą, obecnie w siódmym miesiącu ciąży. Nie
rozumiem, dlaczego, zamiast siedzieć w domu i wypoczywać, uczestniczy we
spotkaniach. Może ona również pragnie walczyć o złudną nadzieję i godziwe
życie, co staje się ważniejsze niż zdrowie jej dziecka?
–
Zakopiemy ją lub zostawimy na miejscu – oznajmia przywódca.
– Nie
możemy zorganizować jeszcze jednej, ostatniej akcji? – proponuje ktoś z końca
sali.
– To
zbyt niebezpieczne. Po tym, co zrobił Corliss, nie powinniśmy kontynuować
naszej działalności. – Słyszę odpowiedź.
Mężczyzna
najwyraźniej stara się wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. By uniknąć ponownego
wybuchu negatywnych emocji, gwałtownie wstaję i wychodzę z pokoju. Zaczynam iść
w kierunku prowizorycznej łazienki. Na miejscu próbuję ochłonąć, wyrzucić z
umysłu irytujący głos szefa rebeliantów. Niestety ku mojemu niezadowoleniu
muszę przyznać mu rację. Zadarłem z niewłaściwą osobą. Wkrótce zostanę złapany,
zamknięty w więzieniu i poddany brutalnym torturom. Będą mnie bili, dopóki nie
stracę przytomności, dopóki moja krew nie ubrudzi każdej ze ścian celi. Lub, co
gorsza, zostanę zmuszony do oglądania cierpienia Soleil. Usłyszę jej jęk, krzyk
oraz płacz. Znienawidzę siebie za własną bezradność. Koniec nadchodzi. Boję się
go znacznie bardziej niż śmierci. Przestaję zgrywać odważniaka. W chwili
obecnej najchętniej uciekłbym na drugi kraniec świata. Podświadomie czuję, że w
pogoni za bezpieczeństwem mógłbym nawet zostawić Sol. Instynkt przetrwania
powoli przejmuje całkowitą kontrolę nad moim ciałem i umysłem.
Wzdycham
ciężko, opierając dłonie na zakurzonej, nie spełniającej swojej pierwotnej
funkcji umywalce. Powinienem pożegnać się ze wszystkimi, na których mi zależy,
zapewnić dzieciom właściwą opiekę i zorganizować Righli godziwy pogrzeb.
Później życie będzie toczyło się dalej, tyle tylko, że bez mojego udziału. W
końcu zmarnowałem już swoją ostatnią szansę.
Pogrążony
w rozmyślaniach, nie zauważam, jak do pomieszczenia wchodzi moja
współlokatorka.
–Oboje
przegięliście – mówi dumnie.
– Wiem.
Po prostu nie mogłem się pohamować. To zbyt wiele jak na jeden dzień – oznajmiam,
uśmiechając się przy tym smutno. – Wracajmy do domu. Muszę chwilę odpocząć.
– Dobry
pomysł. Ostatnio mam wrażenie, że czas znacznie przyspieszył – stwierdza. –Ale
najpierw zrób coś ze sobą. Jesteś ubrudzony krwią. Siadaj i zamknij oczy –
komenderuje, by zaraz potem wyjąć z torby butelkę wody i chusteczki.
Posłusznie
wykonuję jej polecenie. Kobieta już po chwili zaczyna delikatnie przemywać moją
twarz. Jej łagodne ruchy sprawiają, że nawet nie odczuwam bólu.
– Byłaś
dobrą matką – mówię zupełnie nieprzemyślanie. Mija kilka sekund, gdy zdaję
sobie sprawę z własnej głupoty. – To znaczy… jesteś – poprawiam się. Całe
szczęście Righla nie wygląda na urażoną.
–
Dziękuję – mruczy pod nosem. – Szkoda, że nie mogę pełnić tej funkcji nieco
dłużej.
Nie
potrafię znaleźć odpowiednich słów pocieszenia, dlatego po prostu milczę. Kiedy
moja współlokatorka kończy, wstaję i kieruję się ku wyjściu.
W
drodze do domu Righla przekracza wszystkie ograniczenia prędkości. Choć próbuję
znaleźć wygodną pozycję, co chwilę odbijam się od ścian bagażnika. Kiedy
wreszcie mogę wysiąść z pojazdu, czuję ogromną ulgę.
– Radzę
ci pójść na kurs prowadzenia samochodu, jeśli chcesz, by pasażerowie jadący z
tobą byli bezpieczni – żartuję i, nie czekając na odpowiedź, znikam za drzwiami
wejściowymi. Gdy docieram do sypialni, moim oczom ukazuje się sylwetka Soleil.
Kobieta leży na materacu, szczelnie okryta kocem. Obok niej siedzi Tela, a na
kolanach dziewczynki spoczywa zeszyt z twardą okładką.
– Co
rysujesz? – zagajam, spoglądając jej przez ramię.
– Cii!
– uspokaja mnie, przykładając palec do ust. – Śpi. – Wskazuje drugą ręką na
Sol.
–
Dobrze – szepczę, choć wiem, że kobieta jedynie trwa w niezmiennej pozycji.
Jeśli byłaby pogrążona we śnie, z pewnością rzucałaby się na wszystkie strony,
bełkotała i szamotała. – Chyba powinnaś już wrócić do swojego pokoju. Jest
późno – proponuję.
Mała
bez zbędnych ceregieli wstaje z miejsca. Tradycyjnie całuje mnie w policzek i
gładzi Soleil po głowie, mówiąc przy tym „Jeśli będziesz miała siły, pobawimy
się jutro, dobrze?”. Oczywiście nie słyszy odpowiedzi.
– Na pewno wciąż drzemie – pocieszam córkę
Righli, przerywając głuchą ciszę. – Dobranoc, pchły na noc – dodaję.
Kiedy
dziewczynka dochodzi do drzwi, kładę się na materacu. Dziecko jednak nie pozwala
mi ani na chwilę odpoczynku. Zatrzymuje się w pół kroku i odwraca w moją
stronę.
– Nie
pomyliłeś się przypadkiem? Jesteś pewien, że to Sol? – pyta, a ja dostrzegam
strach w jej drobnych oczach.
–Idź
już – zbywam Telę. Przecież nie chcę okłamywać kogoś tak niewinnego.
Gdy w
pomieszczeniu nie ma już nikogo poza mną i kobietą, pozwalam sobie na odrobinę
swobody. Ziewam przeciągle i rozprostowuję kości, po czym na chwilę przykładam
głowę do poduszki. Przygniatające zmęczenie sprawia, że nie mija kilka sekund,
a ja leżę z zamkniętymi oczyma, pogrążony w błogim półśnie. Odzyskuję kontakt z
rzeczywistością dopiero, gdy ktoś zaczyna głaskać mnie po łysej głowie zimnymi
dłońmi.
– Jak
się czujesz? – pytam, siadając gwałtownie. Tęsknię za obecnością prawdziwej Soleil,
dlatego pragnę cieszyć się każdym spędzonym z nią momentem. Niestety, tym razem
znów zamiast odpowiedzi słyszę ciszę. Czasem jestem tak sfrustrowany, że
nachodzi mnie ochota, by ją uderzyć. Może wtedy by się opamiętała.
–
Widzisz, teraz wyglądam prawie jak twój brat bliźniak – żartuję z nadzieją, że
podobna uwaga wzbudzi w kobiecie jakiekolwiek emocje, choćby negatywne.
Niespodziewanie
widzę, jak jej twarz wykrzywia się w bladym uśmiechu. Nie wiem jednak, czy to
nie przypadkiem zwykły skurcz mięśni. W końcu nie mogę być niczego pewien.
–
Porozmawiaj ze mną – proszę, ujmując jej dłoń. Na spełnienie tej prośby czekam
kolejne kilka minut.
– Boję
się – mówi cicho po dłuższym namyśle, zaskoczona, jakby zapomniała brzmienia
własnego głosu. – Dzisiaj przy mnie był. Znów mnie skrzywdził. Krzyczałam i cię
wołałam, ale nie przyszedłeś. Czułam wstyd. Wstyd i ból. A później nagle
rozpłynął się w powietrzu… zniknął.
– Kto
taki? – pytam. Sam nie wiem, czy powinienem się cieszyć, czy raczej płakać.
Przemówiła, a jednocześnie opowiedziała mi jedną ze swoich przerażających
historii. Byłem tchórzem. Tylko cudem powstrzymałem się od wybiegnięcia z
pomieszczenia lub zatkania uszu.
–
Ulysses Copper… tak jak wtedy, w gabinecie.
– Co ci
zrobił? – wypytuję. Muszę poznać prawdę. Muszę znaleźć kolejną motywację do
zabicia tego bydlaka.
–On…
nie wiem… nie chcę pamiętać.
–
Możesz mi zaufać. Nikomu o tym nie powiem – nalegam, czego już po chwili
zaczynam żałować.
Soleil
traci panowanie nad sobą, trzęsie się w dziwnym transie. Próbuję ją uspokoić,
na daremno. Kobieta z ogromną siłą uderza pięścią w ścianę, a zaraz później
zaczyna drapać się wewnętrznej części przedramienia. Z czasem widzę, jak na
opuszkach jej palców pojawiają się krwawe ślady.
–Zabij
mnie, zabij, błagam, zabij… tylko wtedy będę bezpieczna – wrzeszczy bez
opamiętania.
Wiem,
że ma rację. Śmierć w naszej sytuacji jest jedynym wybawieniem. I, choć
chciałbym zapewnić szczęście mojej ukochanej, nie byłbym w stanie podać jej Mortem,
nie byłbym w stanie znieść dalszego życia bez niej.
– Pobił
mnie. Jeszcze nigdy nie czułam takiego bólu… a później… kilkakrotnie rzucał moim ciałem o ścianę, aż straciłam przytomność... później, gdy nieco się opamiętałam, robił to samo.
Upada na ziemię, zaczynając wyć niczym dzikie zwierzę. Najprawdopodobniej stara się zagłuszyć ten przerażający ogrom cierpienia.
Upada na ziemię, zaczynając wyć niczym dzikie zwierzę. Najprawdopodobniej stara się zagłuszyć ten przerażający ogrom cierpienia.
Nie mam
pojęcia, co robić, jak się zachować, co mówić. Nie wierzę, że ten bydlak śmiał
tknąć mojej Soleil. Niewyżyty gnój! Bezczelnie skatował kogoś tak kruchego,
kogoś, kto jest mi najbliższy na świecie.
–Już
dobrze, skarbie. Wszystko będzie dobrze. Zapomnij. To, co wydarzyło się
dzisiaj, nie było prawdziwe. Nie wierz w to, co ci mówiono w więzieniu. Bardzo
cię kocham – szepczę do ucha kobiety, za wszelką cenę powstrzymując łzy
wściekłości. Jedną ręką gładzę ją po plecach. Kiedy Soleil się wzdryga, natychmiast
cofam dłoń, by chwilę później spróbować ponownie.
– Ja
też chciałabym cię kochać, Corliss – mówi w przerwie między kolejnymi głębokimi
wdechami. – Ale już nie potrafię.
Kobieta
kładzie głowę na moim ramieniu. Wciąż ostrożnie, z dużym dystansem. Trwamy w
podobnym objęciu jeszcze przez dłuższy czas niczym dwie magicznie złączone
połówki jabłka. Na nowo próbuję oswoić ją z moim dotykiem, czułym i delikatnym,
nie krzywdzącym, lecz kojącym ból.Wdycham zapach jej skóry. Przecież wiem, że być może już nigdy nie będę miał okazji trzymać jej w
swoich ramionach.
***
Szczerze, jestem
średnio zadowolona z tego rozdziału. Choć może nie do końca z własnego stylu,
lecz z treści opowiadania. Po prostu wydaje mi się, że to wszystko staje się
zbyt naciągane i patetyczne. Fakt faktem, obiecałam sobie, że doprowadzę tę
historię do końca, zostało mi tylko jakieś dziesięć rozdziałów, jednak nie
wiem, z jakim skutkiem. Pożyjemy, zobaczymy. Proszę was wszystkich o szczere
opinie. Nie obrażę się, a raczej podziękuję za wszelką krytykę – dzięki niej
będę mogła co nieco pozmieniać. I dziękuję Wiktorii za dodanie rozdziału,
podczas gdy mój Internet rozpoczął epizod wariowania.
EDIT: 09.08.2014
EDIT: 09.08.2014
Nie ogarniam bloggera. Dzisiaj wchodzę sobie i widzę, że jest u Ciebie nowy rozdział. "Super!" - myślę sobie i patrzę na Twojego bloga. I co widzę? Że przeoczyłam zupełnie jeden rozdział. I tak się zastanawiam, czy rzeczywiście go przeoczyłam czy może rzeczywiście to blogger jest taki nieogarnięty i po prostu przeoczył ostatnią notkę u Ciebie. No i widzę, że jednak to nie ja jestem ślepa :D Więc oto przybywam!
OdpowiedzUsuńTo, co działo się z Soleil w poprzednim rozdziale, bardzo mnie zaniepokoiło. Wiedziałam, że jej psychika bardzo ucierpiała podczas pracy dla Coppera. Muszę się jednak przyznać, że nie do końca przewidziałam jak bardzo. Corliss nie będzie miał łatwo. Prawdopodobnie nigdy Soleil nie będzie tą samą kobietą, jaką była przed trafieniem w łapska tego tyrana.
Nie dziwię się, że mężczyzna zastanawia się nad tym, co by było, gdyby nie dowiedział się o tym, że Sol żyje. To naturalne. Niemniej wiem, że ma on niewątpliwe ogromne wyrzuty sumienia, że dopuszcza do siebie takie myśli. Ale prawda jest taka, że ich świat jest tak szalenie niebezpieczny, że łatwiej byłoby mu bez takiego bądź, co bądź ciężaru, jakim jest Sol. Cieszę się, że mimo wszystko Corliss nie poddał się swym myślom i nie odszedł. Sądzę również, że tego nie zrobi.
Nie wiem, co sądzić o tym, że grupa buntowników skończyła swoją działalność. Nie podoba mi się to i nie wiem, jak to będzie wyglądać dalej. Nie mogę się doczekać momentu, gdy się tego wszystkiego dowiem. Dlatego mam nadzieję, że niebawem poczęstujesz nas nowym rozdziałem :)
Czy Twoje opowiadanie jest patetyczne albo naciągane? Nie widzę tego, by takie było. Lubię antyutopie i chętnie je czytam. A Twoją uważam za naprawdę udaną i sądzę, że nie powinnaś być taka krytyczna do tej historii, bo jest dobra :)
Mam nadzieję, że jakoś Ci pomogłam swoją opinią. Serdecznie pozdrawiam :)
A ja się nie zgadzam. Wcale nie uważam, aby opowiadanie stawało się naciągane. Nie, zdecydowanie tak nie jest. W innym wypadku nie czytałabym go z taką przyjemnością, a możesz mi wierzyć, że nie mam w zwyczaju milczeć, gdy coś mi się nie podoba. No, ale do rzeczy.
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię, że Corliss przeżywa takie momenty wahania i zastanawia się, jak wyglądałoby jego życie bez dziewczyny. Pewnie liczył, że kiedy uwolni Sol, wszystko stanie się prostsze, a tymczasem wiele spraw skomplikowało się jeszcze bardziej. Dziewczyna jest w fatalnej kondycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej. W skutek tych wszystkich traumatycznych przeżyć zmieniła się nie do poznania i Corliss pewnie nie odnajduje w niej cech osoby, w której się zakochał. Ale on musi być silny. Dla niej, dla samego siebie i innych, bliskich im osób. Zresztą nie jestem pewna czy on naprawdę zdobyłby się na to, aby ją zostawić. Sol znaczy dla niego naprawdę wiele, wystarczy spojrzeć, jak gwałtowna była jego reakcja na jej wyznania. Copper to naprawdę świr, kompletnie pozbawiony człowieczeństwa potwór. Jak on mógł tak bardzo skrzywdzić niewinną dziewczynę? To okrutne :( Strasznie poruszyło mnie to, co powiedziała Sol do Corlissa na koniec tego rozdziału - że ona chciałaby go kochać, ale już nie potrafi. Mam nadzieję, że chłopak udowodni jej, że tego się nie zapomina i pozwoli jej na nowo zbudować zaufanie do ludzi. Bo przecież nie wszyscy są tacy źli. Gorąco w to wierzę.
Jasnym płomyczkiem tego rozdziału niewątpliwie były te przekomarzanki dzieci przy stole. Bo to wydaje się takie normalne, jakby żyły w zwyczajnym świecie, w którym ludzie nie umierają tak młodo i w którym nie zagraża im tak wielkie niebezpieczeństwo. Gdzie największym zmartwieniem dzieciaka jest to, że brat dostał większą porcję jedzenia :D I potem jeszcze ten pokaz mody. To było urocze i niewątpliwie oderwało myśli mężczyzny od poważniejszych spraw. On tego potrzebował.
Zaskoczyła mnie z kolei ta jego prośba o zabranie go na spotkanie ruchu oporu oraz informacja, że będzie to już ostatnie takie zgromadzenie. Że się poddają. Tak nie powinno być! Zabrnęli tak daleko i nagle rezygnują? Corliss ma rację, to zwyczajne tchórzostwo. Jak to ma teraz wyglądać? Po jednym niezaplanowanym incydencie, tak po prostu ustąpią Copperowi i będą czekać na śmierć? Uh, nie zgadzam się z tym i dlatego jestem bardzo ciekawa, jak postanowisz to rozegrać dalej.
Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał i czekam na więcej.
Pozdrawiam, a jeżeli masz ochotę to zapraszam cię do mnie na drugi blog na nowy rozdział :*
Niestety nie było mnie tu bardzo długo, ale nie zapomniałam o Twoim opowiadaniu i wkrótce postaram się skomentować te zaległe rozdziały. Raz, a dobrze, żebyś nie musiała wszędzie zaglądać. Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuń[rozmowy-pozaziemskie[
Mam nadzieję, że czarno widzenie Corilissa się nie spełni... Zarówno on, jak i Soleil zasługują przecież na szczęście. A tu... Wszystko jakieś takie... przesycone przejmującym smutkiem :( Szkoda, bo jak ju napisałam, życzę im jak najlepiej. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i znowu będą mogli być szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak krótko, ale ostatnio mam problemy z komentowaniem.
Pozdrawiam gorąco,
maximilienne
Biedna Sol... może śmierć rzeczywiście byłaby dla niej lepsza, a Corliss egoistycznie postępuje, nie podając jej Mortem? Sama już nie wiem... Bo w sumie może jakimś cudem wyjdzie z tego, choć wydaje się niemożliwe, by jeszcze kiedykolwiek mogła żyć normalnie. Mam tylko nadzieję, że Copper ich nie dopadnie... Righla ma już tak mało czasu? Tylko tydzień? To przerażające... Nie ma pewności, że jej dzieci będą bezpieczne. Musi jej być ciężko teraz. Mam nadzieję, że Corliss zaopiekuje się nimi i ochroni je. Wkurzył mnie przywódca ruchu oporu... Powinien zaryzykować. Przecież chce pokonać Coppera, niech więc działa, a nie poddaje się, gdy pojawia się zagrożenie. Może Corliss jeszcze go jakoś przekona. Może coś wymyślą. Mam nadzieję. :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc rozczarowałam się postawą Corlissa w tym rozdziale. Moje wyobrażenie o miłości, która przetrwa wszystko, zostało zniszczone przez przemyślenia, jakie pojawiły się w głowie chłopaka. Czemu on w ogóle zaczął rozważać, jakby to było, kiedy nie uratowałby Soleil i kobieta nadal byłaby poddawana psychicznym i fizycznym torturom, podczas gdy on sam jakoś by dalej funkcjonował? Rozumiem, że to rozmyślania zmęczonego człowieka, który jest zawiedziony tym, że osoba, którą kocha, teraz zachowuje się zupełnie inaczej, w dodatku Copper może go dopaść w każdej chwili. Ale mimo wszystko jestem zawiedziona, że takie myśli w ogóle pojawiły się w głowie Corlissa. Nie wiem, jak ja zachowałabym się na jego miejscu, gdybym była tak zmęczona, przestraszona i bezradna, ale to psuje całą moją teorię, że lepiej żyć krócej i zmagać się z problemami z kimś kogo się kocha, niż mieć przed sobą wieczność w samotności. Zresztą już chyba o tym wspominałam pod poprzednim rozdziałem. Corliss najwyraźniej zaczyna rozważać, czy nie lepiej byłoby być samotnym. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo do tej pory go uwielbiałam, a teraz jakoś powoli tracę do niego sympatię...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
koszmar-na-jawie
b-u-n-t
Jak zwykle docieram z opóźnieniem na nowy rozdział, ale to jest już u mnie norma. Cóż nie łatwo coś zmienić w swoim życiu, chociaż ostatnio coraz bardziej motywuje się do pisania (powoli rozpoczynam pisanie nowej historii, po tym jak zakończyłam "Nieśmiertelność"). Jednak to nie o mnie miałam pisać.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba, chociaż jestem w pewnym stopniu wkurzona na to, że "ruch oporu" kończy swoją działalność. Fakt Corliss zesłał na siebie złość i zemstę Coppera, ale to chyba nie oznacza, że powinno się zaprzestać walki z jego władzą, z jego okrucieństwie względem ludzi. Mam nadzieję, że jeszcze się pod tym względem opamiętają. Przecież ktoś musi przeciwstawić się panującemu porządkowi. Jak nie oni to kto? Cóż mimo wszystko będę trzymać kciuki za to, że jednak to wszystko się jakoś ułoży i Corliss wraz z Sol nie będę przez całe swoje życie uciekinierami. Jeśli zaś o nich chodzi to cieszę się, że Soleil w końcu zaczęła się odzywać, chociaż nie skończyło się to zbyt pozytywnie. Osobiście trzymam kciuki, że chłopak mimo wszystko przy niej wytrwa. Będzie ją dalej wspierał i starał się przywrócić do normalności. Przecież nawet wyrwał ją spod rąk Coppera (może nie dosłownie, ale zawsze), a to nie jest wyczyn po którym można zostawić uwolnioną osobę! Dobra przesadzam z tym zostawianiem, ale już takie myśli świtały w głowie Corlissa, co jest nieco niepokojące...
Twoje wgłębianie się w psychikę ludzi jest genialne. To, jak oddajesz ich najmniejsze zmiany w osobowości wraz z każdą zmianą sytuacji. Fakt nie zawsze te zmiany mi się podobają, ale człowiek jest tylko człowiekiem i nikt nie jest idealny. Każdy w pewnym momencie ma momenty załamania...
Czekam na ciąg dalszy. Jestem ciekawa, jak to wszystko się dalej potoczy, jakie zmiany jeszcze tu zajdą. Poza tym myśl o tym, że zostało się jeszcze 10 rozdziałów jest całkiem pozytywna. Cieszę się, że jeszcze mam co najmniej jedną trzecią tej historii przed sobą :D Pozdrawiam i dużo weny życzę! ;)
Mnie osobiście rozdział bardzo się podoba i wcale nie uważam, żebyś naciągała tę historię. To nie obyczajówka, to fantasy/science-fiction, gdzie możesz kreować wszystko, cokolwiek tylko chcesz. Może czasem wkradną Ci się jakieś zbyt patetyczne wyrażenia, ale jakoś mi to nie przeszkadza, ja sama lubię tak przedstawiać sytuację nawet w zwykłych ff :) Szkoda, że już tylko dziesięć rozdziałów do końca, ale będę je czytała z niemniejszą przyjemnością niż poprzednie.
OdpowiedzUsuńWcale nie dziwię się Corlissowi, że ma takie chwile załamania i pragnie wszystko rzucić, a na pewno potrzebuje odpoczynku. Opiekowanie się Soleil to nie jest łatwe zadanie, właściwie coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że psychika kobiety uległa zbyt dużej destrukcji, żeby mogła się teraz odbudować. Ale będę miała nadzieję, że Sol da się uratować...
Mnie osobiście od samego początku nie spodobał się ten pomysł z obecnością Corlissa na spotkaniu ruchu oporu. W końcu Ulysses najprawdopodobniej przeczesuje okolicę, żeby go znaleźć i ukarać za tak bezczelną próbę zagrania mu na nosie. Copper jest nieobliczalny i okrutny, w zasadzie tylko czekać, aż dopadnie Corlissa i Sol... Skoro już nawet ruch oporu się poddaje, to o co tu dalej walczyć? Czy faktycznie pora złożyć ostatecznie broń i czekać na śmierć? Byłam w ciężkim szoku, kiedy sobie uświadomiłam, że Righla ma przed sobą już tylko kilka dni życia. Od razu pomyślałam o jej dzieciach... Już teraz chce mi się płakać, jak pomyślę, że ich mama wkrótce odejdzie. Corliss musi jakoś zadbać o ich bezpieczeństwo, a potem wynieść się z Soleil jak najdalej. Może dzięki temu ukradną chociaż trochę więcej czasu, bo wyrok jest raczej nieunikniony... Zazwyczaj optymistycznie podchodzę do świata, ale ten rozdział jakoś tak negatywnie mnie nastawił i zaczynam widzieć wszystko w ciemnych barwach ;o Mimo wszystko cały czas liczę na to, że Corliss albo ktoś inny wpadnie na jakiś genialny plan albo że Ulysses popełni jakiś znaczący błąd, który umożliwi dalsze działanie przeciwko niemu. W końcu nawet ktoś taki jak on nie może być wiecznie nieomylny.
Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam <3
trochę zdenerwowało mnie, że buntownicy zrezygnowali z walki. ale z drugiej strony może mają rację. Corliss ikm nie pomógł i teraz będzie miał chyba jeszcze ciężej, żyć z tą świadomośćią. Ale ma dla kogo. Dla Soleil i dla dzieci., nie może się załamać... ale nie obawiam się tego aż tak bardzo. Bardziej boję się o Soleil. Nie wien, czy kiedykolwiek wróci do jakiejkolwiek normalności. Wydaje mi się, że zmiana w jej psychice jest nieodwracalna, trudno się dziwić, ale jest to tak przeraźliwie smutne... Nie zasługuje...! Ale przynajmniej trochę z nim porozzmawiała. To jest jakieś pocieszenie w tym okropnym świecie... Życzę weny! opowiadanie jest jedyne w swoim rodzaju, oddziaływuje na emocje i pokazuje, do czego nigdy nie możemy dopuścić.
OdpowiedzUsuńNiestety, patetycznie jest miejscami, a gwałt na Sol jest taki... cliché. I bez sensu. To znaczy... Copper jest dyktatorem! Może sobie znaleźć laskę bardziej wartą wydymania. I łatwiejszą. Poza tym... Co to było z tą zastrzeloną dziewczyną? Przecież jej to nie zabiło! I w jakie włosy Sol, na bora Corrilis twarz chował, skoro na głowie takowych nie miała? I czyżby te sześć, pięć miesięcy tak szybko minęło? I, nie zrozum mnie źle, czasem jesteś nieco zbyt drobiazgowa. Ale tylko troszkę, poprzednie rozdziały były pod tym względem bardziej irytujące.
OdpowiedzUsuńDzięki za opinię ;) fakt, nie zauważyłam fragmentu o włosach. Głupi błąd xd a tamta kobieta była tylko postrzelona. Może i kula jej nie zabiła, lecz odcięła od życia na kilka miesięcy. Biorąc pod uwagę chwilę, w której po raz pierwszy opisalam Righlę, minęło pięć miesięcy, po prostu ze względu na własne lenistwo nie aktualizowałam zakladki "bohaterowie". Rozumiem, o co Ci chodzi z drobiazgowością i patetycznością. Jeśli by Ci się chciało, byłabym wdzięczna za wypisanie przykładow podobnych błędów, ponieważ sama nie radzę z tym sobie od dłuższego czasu ;) Wiem, że ten gwałt był dość naciągany. Z drugiej strony Copper to psychopata i chodzą mu po głowie różne rzeczy. W przyszłości jednak postaram się zmienić ten fragment na jakiś bardziej wiarygodny. Pozdrawiam ciepło ;)
UsuńBrzmi jak opis wojny. Naprawdę. Aż wieje grozą walki momentami. Naciągane? Cóż, to opowiadanie ma zbyt wiele elementów fantastycznych, by móc je po prostu sklasyfikować jako realne bądź naciągane. Czasem jest ich więcej, czasem mniej, to wszystko. Może wątek gwałtu jest dość... niepotrzebny, jakby mało było tu dramaturgii, ale ja jestem fanką eksperymentowania, więc...
OdpowiedzUsuń