czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział VI

"Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać."
Ernest Hemingway

Było gorąco.  Szliśmy już od kilkunastu godzin. Wycieńczeni, z każdą sekundą coraz bardziej zdenerwowani i zdeterminowani. Nie została nam już ani jedna kropla wody, a nasze gardła stopniowo zamieniały się w twardą skorupę. Nocą otwarta przestrzeń zaczęła mnie przerażać, ciągnęła się w nieskończoność. Wiedziałam, że w każdej chwili mogę ujrzeć twarze Georgii i Deedee. To podejrzenie było niczym siła napędowa, jednak sprawiało mi także wiele bólu wiążącego się z rozczarowaniem. Wraz ze zmrokiem umykała też moja nadzieja na odnalezienie. Wyobrażałam sobie, że zasnę na twardym gruncie i będę tam leżeć do końca, pogrążona w dziwnym stanie pomiędzy życiem a śmiercią. Znienawidzę wszelkie przebłyski świadomości pozwalające na trzeźwą ocenę sytuacji.

Nie sądziłam, że moje wyobrażenia będą poniekąd zgodne z rzeczywistością. Oboje nie wytrzymaliśmy zbyt długo. Corliss padł pierwszy. Ja, nie widząc sensu w samotnej wędrówce, poddałam się kilkanaście minut później.

Budzę się. Krztuszę wodą, którą ktoś wlał mi do gardła. Moje ciało przeszywa ostry ból. Rozpoczyna się od głowy, a kończy na nogach. Początkowo nie potrafię niczego dostrzec, lecz z czasem przyzwyczajam się do mroku. Czuję na sobie czyjś oddech i dopiero wtedy zaczynam rozumieć, że ktoś nade mną stoi. Próbuję się podnieść, obronić. Budzi się mój instynkt. Mimo wysiłków, przegrywam krótką przepychankę  z nieznajomą osobą. Jestem bardzo osłabiona.
– Nie ruszaj się. Nie zrobię ci krzywdy. Tutaj jesteś bezpieczna. – Słyszę obcy, kobiecy głos.
– Niby czemu mam ci wierzyć? Gdzie Corliss?! – krzyczę, ogarnięta paniką.
                Nie mogę dopuścić do siebie myśli, że mężczyzna nadal leży w tym samym miejscu, pozostawiony na pastwę losu. Zastanawiam się także, dlaczego moją głowę tak dotkliwie zaprzątają obrazy jego twarzy. Na Georgii i Deedee koncentruję się dopiero później.
– Uspokój się wreszcie! – wrzeszczy nieznajoma.
 Najwyraźniej nie rozumie, że potrzebuję bardziej szczegółowych wyjaśnień. 
Nie ufam jej. Nie mam pojęcia, co nią kieruje. Ludzie przecież potrafią kłamać i to całkiem skutecznie. Czasem nawet najlepsi przyjaciele okazują się zdrajcami. Wiem, że nigdy nie mogę być w stu procentach pewna.
 – Twoi znajomi są w innym pokoju. Corliss już śpi. Był bardziej zmasakrowany, dlatego to nim zajęłam się na początku.
– Jak się czuje? – pytam, uspokajając się nieco.
– Jest zmęczony. Złamał dwie kości w stopie, ale poza tym… nic mu nie jest – odpowiada, a ja oddycham z ulgą.
Nagle ogarnia mnie silna potrzeba spotkania z nim. Pragnę usłyszeć z jego ust słowa: „Wszystko w porządku”. Tylko wtedy uwierzę. Łapię się na tym, że zaczynam za nim tęsknić.
Stop! To absurdalne. Przecież zawsze byliśmy przeciwko sobie. Jedno zdarzenie nie mogło zmienić naszej relacji. Przecież wybudowałam wokół siebie ogromny mur. Od kilkunastu lat robię wszystko, by każdy człowiek napotkany na mojej drodze nie był wart więcej niż zwykły przechodzeń. Wiem, z czym wiąże się przywiązanie – z cierpieniem. Chcę tego uniknąć. To cel – nie kochać. Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale czuję się tak, jakby ktoś wyrzucił mnie ze ścian prywatnego, wyimaginowanego świata. Nie jestem już bezpieczna.
Odpędzam od siebie wszystkie myśli o mężczyźnie , kiedy kobieta, podnosząc moją głowę, ponownie wlewa mi do ust wodę.
– Pij – rozkazuje, a ja posłusznie wykonuję jej polecenie.
Od dawna nie byłam aż tak spragniona, dlatego gdy połykam krystaliczną ciecz, czuję się zdecydowanie lepiej. Mam wrażenie, że woda dociera do każdego zakamarka organizmu i ochładza go. Dopiero teraz mogę naprawdę odpocząć. W mgnieniu oka opróżniam naczynie, oddycham z ulgą i ocieram usta wierzchem dłoni. Nareszcie jestem w stanie obsypać nieznajomą tysiącem pytań. Zrozumiałam, że potrzebuję czyjejś pomocy, dlatego zaczynam uporczywie szukać nowych sprzymierzeńców.
– Kim jesteś i jak nas znalazłaś? Co z Georgią i Deedee? Gdzie ja jestem? – mamroczę.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że wyglądam jak zagubione dziecko. Błądzę nieobecnym wzrokiem po pokoju, jakbym szukała czegoś znajomego, gwarantującego poczucie bezpieczeństwa. Wokół mnie jednak istnieje tylko ciemność. Wszechogarniająca ciemność. Nawet światło księżyca nie jest w stanie jej odpędzić, ponieważ tamta sięga zdecydowanie głębiej – do mojego wnętrza. Wiem, że nie powinnam się bać. Nie wierzę przecież w straszne historie opowiadające o potworach, które wychodzą z ukrycia po zmroku. Mimo to coś sprawia, że marzę o odrobinie normalności w tym całym pogmatwanym świecie.
– Nazywam się Righla. Dziewczyny leżą w sąsiednim pokoju. Mój dom stoi w samym środku pustkowia, więc pewnie natrafiły na niego w trakcie wędrówki i postanowiły zajrzeć do środka. Powiedziały mi, że szukają ciebie i Corlissa. Postanowiłam im pomóc, ale wyglądały na zmęczone, dlatego zaprosiłam je na obiad. Dopiero później wyszłyśmy w teren. Znalazłyśmy was po jakichś  trzech godzinach. Ruda, kiedy zobaczyła, że jesteście nieprzytomni, zaczęła się miotać, piszczeć i płakać.  Musiałam przyciągnąć ją tutaj siłą razem z wami, ale teraz chyba wszystko z nią w porządku – wyjaśnia spokojnie. – Pójdę po wodę, bo wydaje mi się, że ciągle chcesz pić. Nie ruszaj się – oznajmia, po czym wychodzi z pokoju.
Tym razem ignoruję uwagę kobiety. Korzystając z jej nieobecności, niezdarnie wstaję, przy okazji uważając na obolałą nogę. Podłoga skrzypi pod moim ciężarem. Z trudem rozprostowuję kości. Docieram do stolika znajdującego się na środku pomieszczenia i zapalam leżącą na nim lampę. Nareszcie mam okazję do rozejrzenia się po tej małej izdebce.
Jest tu ciasno i duszno, ale bardzo przytulnie.  Pokój nieco przypomina moje poprzednie mieszkanie. Łóżko to zwykły materac przykryty rozerwaną szarą tkaniną. Mimo to widać, że Righla dba o wygląd wnętrz.  Kremowe ściany najprawdopodobniej zostały pomalowane dość niedawno.  Okna również są względnie czyste. Podchodzę do jednego z nich, kiedy kobieta ponownie pojawia się w pokoju. Zauważam, że jest dość stara. Wygląda na dwadzieścia dziewięć lat.  Ma podkrążone oczy i zmarszczki. Jej długie, mysie włosy sięgające pasa kręcą się niedbale. Mimo że teraz patrzy na mnie karcąco, ma pogodny wyraz twarzy.
– Skoro już tak bardzo nie chcesz leżeć, usiądź przynajmniej. Mam bandaże. Zajmę się twoją nogą. Ta mała zdążyła mi już o wszystkim opowiedzieć. Jest strasznie rozgadana – mówi, uśmiechając się przy tym.
Staram się być posłuszna, choć ból niezbyt mi na to pozwala. Wiercę się i zaciskam zęby, jednak od czasu do czasu z moich ust wydobywa się stłumiony jęk. Rozumiem, że nie powinnam była nadwyrężać chorej kończyny, ale musiałam pomóc Corlissowi. I nie żałuję tego.
– Wiesz, czasem takie odizolowanie od świata naprawdę pomaga – zaczyna Righla. – Wszelkie informacje docierają do mnie w zwolnionym tempie i nie przeszkadza mi to. Choć jestem zatrudniona w jednej z miejskich firm, po powrocie z pracy mogę o wszystkim zapomnieć. Rzeczywistość staje się wtedy mniej dotkliwa. Moja rodzina mieszka tu od pokoleń, przez co dom wygląda tak, jakby zaraz miał się zawalić, ale dla mnie i dzieci to nieważne. Ta szóstka małych brzdąców jest niezwykła. Najstarszy z nich niedawno skończył czternaście lat… – mówi, nie przestając się uśmiechać.
Z czasem jestem zbyt zmęczona, by słuchać tych opowieści. Patrzę jedynie na jej pogodną twarz, która sprawia, że aż mam ochotę się uśmiechnąć. Righla wydaje się oderwana od reszty, szczęśliwa, jakby śmierć nie zdołała pokrzyżować jej szyków. Przypuszczam, że każde słowo wypływające z ust kobiety jest prawdziwe. Współcześnie tak rzadko spotykam coś niezwiązanego choć w najmniejszym stopniu z kłamstwem, że trudno jest mi uwierzyć w podobne historie. Mimo wszystko robię to. Ufam, lecz nie rozumiem.
Następnego dnia, zaraz po tym, jak otwieram oczy, widzę Corlissa myjącego moje czoło kawałkiem tkaniny. Chyba wszyscy powariowali. Nie jestem przecież obłożnie chora. Kto jak kto, ale on potrzebuje pomocy medycznej znacznie bardziej niż ja.
 – Już wstałaś – zauważa, uśmiechając się szeroko.
– Trafne spostrzeżenie – prycham, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Ty za to powinieneś jeszcze odpoczywać. Jak się czujesz? – pytam, ponieważ naprawdę zależy mi na poznaniu prawdy.
Nie wydaje mi się, by jakimś cudem bakteria Coppera zagnieździła się w jego organizmie. Gdyby tak było, Corliss już pożegnałby nasz świat. Patrząc jednak na jego bladą, zmizerniałą twarz, zaczynam się martwić.
– Jest południe, Soleil. Spałem wystarczająco długo. Już ze mną lepiej. Righla to cudotwórczyni. Wiesz, że założyła mi szynę? Mogłaby prowadzić własną klinikę w tym budynku. Trzypiętrowym budynku! Dawno nie widziałem, żeby ktoś miał tak olbrzymi dom…
– Skąd ten nagły optymizm? – przerywam mu.
On nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Może i stałam się obrzydliwie zazdrosna. Może w głębi serca pragnę choć na chwilę szczerze się uśmiechnąć. Wiem jednak, że podobne momenty szczęścia nie będą trwały zbyt długo. Przed zderzeniem z rzeczywistością pragnę ochronić także Corlissa.
 – Wróć na ziemię – szepczę tylko.
– Ale nie chcę. Tam jest o wiele piękniej. – Śmieje się, ignorując moją prośbę.
Zdaję sobie sprawę z tego, że obok mnie znajduje się ktoś zupełnie obcy. Nie poznaję go. Ta świadomość zaczyna mnie przerażać. Jak widać nawet po tylu latach nie można w pełni zrozumieć drugiego człowieka.
– Poprosiłeś Righlę, by nie wspominała o Copperze w towarzystwie Georgii? – pytam, zmieniając temat.
Chcę ujrzeć twarz dawnego Corlissa. Tę smutną i zatroskaną twarz, która była tak bardzo podobna do mojej. To egoistyczne – mam ochotę odebrać mu wszelkie powody do radości, jednak boję się braku zrozumienia. Wiem, że przebywanie sam na sam z własnym smutkiem doszczętnie mnie wyniszczy. Łapię się więc każdej deski ratunku.
– Jasne – odpowiada mężczyzna .
                Najwyraźniej zauważył moje zmartwienie, ponieważ teraz patrzy na mnie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Tobie naprawdę się wydaje, że to wszystko polega tylko na tym?
Udaję zaskoczoną, jednak doskonale wiem, co ma na myśli.
– Możesz zacząć mówić po ludzku? – proszę twardym tonem.
– Soleil, życie to nie tylko czekanie na śmierć. I nigdy tego nie zrozumiesz, jeśli nie przestaniesz odliczać dni do trzydziestki. Nie jesteś pępkiem świata, a robisz z siebie jakąś skrzywdzoną ofiarę. Nie tylko ty straciłaś matkę w tak młodym wieku. Ja wytrzymałem, nie poddałem się. W dodatku pomogłem Georgii. Zauważ, że użalanie się nad sobą ani trochę mi w tym nie pomogło…
– Tak jej pomogłeś, że przez ciebie skoczyła z mostu – warczę i wiem, że przekroczyłam pewną granicę.
Corliss się wściekł. Jeszcze nigdy nie miałam odwagi rozmawiać z nim o jego siostrze.  Ten temat był niczym ledwo słyszalny szept w nawiedzonym domu. Wiedzieliśmy o jego istnieniu, a jednak udawaliśmy, że jest inaczej. Nie chcieliśmy wyjść na wariatów. Teraz, gdy stanęliśmy oko w oko z prawdą, poczuliśmy palący wstyd. Byliśmy nadzy bez swoich tajemnic.
Mężczyzna zaciska pięści. Mrużę oczy. Przeczuwam, że mnie uderzy. Ma wybuchową naturę. On jednak powstrzymuje się w ostatniej chwili. Wstaje i kuśtyka do okna. Chyba nie potrafi już na mnie patrzeć. To boli, jednak staram się nie narzekać. W końcu zasłużyłam na takie traktowanie.
– Chcesz wiedzieć, jak było naprawdę? – rzuca wyzywającym tonem. – Moja siostra załamała się długo przed śmiercią mamy. Od zawsze była zamknięta w sobie, ale wtedy przeszła samą siebie. Uciekła z domu. Szukaliśmy jej, zawiadomiliśmy policję, która w ostateczności i tak nie pomogła. Nie rozumiałem, dlaczego to zrobiła. Rodzice przecież stawali na rzęsach, by zapewnić nam szczęście. Złościłem się. W moich oczach Georgia była rozpieszczonym i marudnym bachorem, nie doceniała tego, co miała – mówi, a jego słowa przesycone są obrzydzeniem do samego siebie. – Po pięciu dniach przestałem jej szukać. Stwierdziłem, że kiedy zrozumie, czym jest bieda, sama wróci. Wtedy pokłóciłem się z mamą. Powiedziałem, że to jej wina, że powinna była ją wychować, a nie chwalić na każdym kroku. Byłem tylko głupim czternastolatkiem, a sprzeciwiłem się osobie, która dała mi życie. Chciałem ochłonąć. Wyszedłem na spacer. – Bierze głęboki oddech, jakby przed długim biegiem. – Początkowo nawet jej nie rozpoznałem. Leżała w kałuży krwi. Jej ręce i nogi były nienaturalnie wykrzywione, a twarz zmasakrowana. Nie potrafiłem uwierzyć, że to moja siostra. Ta sama dziewczyna, która przed zaśnięciem musiała przeczytać jedną z baśni braci Grimm, ponieważ twierdziła, że to odpędzi złe sny. Ta sama, która w moich oczach była wciąż małą pięciolatką uczącą się zaplatania warkoczy, teraz śniła na granicy życia. Wyglądała jak połamana lalka. Przez jeden, krótki moment miałem wrażenie, że się nie obudzi, po prostu odpłynie, zostawiając za sobą nasz świat. W porę zrozumiałem, że to niemożliwe. Nie tutaj, nie w dzisiejszych czasach. – Westchnął ciężko, jakby starając się powstrzymać płacz. – W klinice leżała przez pięć miesięcy. Nie wstawała z wózka przez sześć lat. Cały spadek po rodzicach wydałem na jej rehabilitację. Złamała kręgosłup. To cud, że teraz chodzi. Lekarze nie dawali jej szans, choć współcześnie medycyna jest szeroko rozwinięta. Przez cały czas wierzyłem, że chciała się zabić. Nie pytałem, co ją do tego skłoniło. Myślałem, że miała depresję. Prawdę poznałem zaledwie trzy lata temu. Moja siostra wcale nie próbowała popełnić samobójstwa. Niejaki Hector Cravenne zepchnął ją z mostu…
Nie wierzę mu. Naprawdę mu nie wierzę. Dlaczego ktoś chciałby skrzywdzić kogoś tak niewinnego i kruchego jak Georgia? Nie potrafię pojąć zła, które kierowało tamtym człowiekiem. Myślałam, że poznałam granice okrucieństwa, kiedy pewna informacja całkowicie łamała moją pewność.
Czuję się przytłoczona złem tego świata. Wiem już, dlaczego moja rudowłosa przyjaciółka woli towarzystwo własnego umysłu od ludzi. Tylko tam czuje się bezpiecznie. Zło nie może jej dosięgnąć, kiedy żyje w zamknięciu. Nie rozumiem jeszcze, dlaczego Corliss wciąż wierzy w szczęście po tym wszystkim, przez co przeszedł. A może to tylko ja narzekam na dobro, które, choć dobija się do mnie drzwiami i oknami, nie potrafi wejść przez moją niedojrzałość?
Chcę poznać odpowiedź, przez co podchodzę do mężczyzny, zupełnie jakbym oczekiwała, że ten odczyta moje myśli. Mam zamiar go objąć, jednak pewna niewidzialna bariera nie pozwala mi na to. Wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia. Staję tylko za jego plecami i wyglądam przez okno, ciesząc się z bycia biernym obserwatorem.
– Początkowo był troskliwy i opiekuńczy. Moja zamknięta w sobie siostra nie mogła mu odmówić. Czuła się doceniania przez kogoś obcego. Ten dupek ją uwiódł. Osiągnął swój cel, a następnie zaczął wyłudzać od niej ogromne sumy pieniędzy. Podobno stał się bardzo brutalny, a ona nie potrafiła sprostać jego wymaganiom. Groził jej, że jeśli powie choć słowo, dopadnie mnie i rodziców. Po tym Georgia uciekła z domu. Cravenne znalazł ją po kilku dniach i zepchnął z mostu bez grama litości. Mówiła, że ostatnim widokiem, który zdążyła zapamiętać przed utratą przytomności, była jego twarz wykrzywiona w kpiącym uśmiechu. Nienawidzę siebie za to, że jej nie ochroniłem, nie zapewniłem szczęścia, nie ostrzegłem przed okrucieństwem ludzi. Moja siostra to najsilniejsza osoba, jaką kiedykolwiek spotkałem, jednak wolałbym, żeby nigdy nie musiała chwalić się podobnymi umiejętnościami. Gdybym tylko mógł, dopadłbym tego bydlaka. Pokazałbym mu, na jak wielkie cierpienie skazał drugiego człowieka. A później odzyskałbym te wszystkie stracone lata, pełne bólu i desperacji. Odzyskałbym je dla niej…
Po wypowiedzeniu tych słów, Corliss zaczyna drżeć na całym ciele. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Najprawdopodobniej każdy z nas, wewnątrz, pod skorupą obojętności, jest kruchy jak porcelana. Wystarczy jedno porządne uderzenie, a roztrzaska się na miliony drobnych kawałków.
– Pamiętaj, Sol… nie jesteś niezniszczalna – szepcze.
– Jak to? – mówię nieco zbyt głośno.
Najwidoczniej mężczyzna jakimś cudem dowiedział się o tym, że bakteria Coppera jest zaraźliwa, co wzbudza we mnie przerażenie.
– Mamy nie tylko ciało. Możemy być martwi na długo przed trzydziestymi urodzinami. Możemy być martwi w środku – tłumaczy półgłosem.
Oddycham z ulgą. A jednak nic nie wie. Mimo to jego słowa bardzo mnie niepokoją. Wydaje mi się, że są skierowane bezpośrednie do mnie, jakbym to ja była nieżywa.
Nie mylę się.
Prawda sprawia, że przestaję nad osobą panować. Trzęsę się w dziwnym transie. Jestem martwa. Byłam taka od śmierci mamy. Nigdy nikomu nie zaufałam. Tak długo błagałam o to, by przestać istnieć, aż wreszcie moje prośby zostały wysłuchane. Zostałam wymazana z ludzkich umysłów, stałam się nic niewartym duchem, dla którego jedynym celem było doczekanie śmierci.
Nie chcę miłości, przyjaźni, cierpienia, radości, smutku. Nie chcę tego wszystkiego, co czeka mnie po przekroczeniu granicy życia, bo ja boję się życia. Ta świadomość uderza mnie z nieprawdopodobną siłą. Zaskakujące, że dopiero po tylu latach zdałam sobie z tego sprawę. Strach uniemożliwia mi normalne funkcjonowanie, paraliżuje mnie nawet w tej chwili. Nie potrafię się go pozbyć.
Corliss odwraca się w moją stronę. Patrzę mu w oczy, jakbym pragnęła doszukać się w nich czegoś na wzór pocieszenia. Mężczyzna obejmuje moją twarz dłońmi. Mam wrażenie, że próbuje utrzymać mnie przy życiu, w którym ledwo co zanurzyłam kostki. Teraz dzieli nas tylko kilka centymetrów. Nawet nie zauważam, gdy jego usta zaczynają delikatnie muskać moje. Przyciągam go do siebie. Nie wiem, czy ten moment trwa kilka sekund czy minut. Wiem, że wszelkie zagrożenie chwilowo znika, rozpływa się w powietrzu. Pozbywam się lęku. Czuję się bezpiecznie w jego  ramionach i marzę o tym, by już nigdy mnie nie puścił. Mimo to szybko schodzę na ziemię.
– Przepraszam – szepczę, odrywając się od niego.
 Wychodzę z pokoju, czerwona ze wstydu. Wolę nawet nie zastanawiać się nad powodem mojego wcześniejszego zachowania. Siadam na schodach i chowam twarz w dłoniach, kiedy moją uwagę przykuwa niezwykły widok. Deedee stoi za Georgią i zaplata jej gruby warkocz.
– Odgarniasz włosy do tyłu i dzielisz je na trzy części. Potem przekładasz je na przemian – tłumaczy, a rudowłosa kobieta słucha jej z uwagą.
Moja przyjaciółka, mimo tylu straconych lat, idzie do przodu. Strach i demony przeszłości nie są w stanie jej przeszkodzić w dążeniu do szczęścia. Uczy się życia od nowa. Podczas gdy miałam ją za zagubioną i wiecznie nieobecną, niedojrzałą dziewczynkę, ona przewyższała mnie siłą i inteligencją o głowę. Gdybym była taka jak ona, pewnie porzuciłabym swoją nieświadomość i wyszłabym naprzeciw przyszłości. Mam jednak wrażenie, że jest zbyt wcześnie na tak drastyczne kroki. Zirytowana własną bezradnością, zaczynam płakać. Ignoruję łzy spływające po policzkach, wpatrując się w jej nieugiętą sylwetkę. Muszę być silna, powtarzam, ale te trzy słowa brzmią jak zwykły żart.
Jęk  wypływający z moich ust szybko zwraca uwagę wszystkich zgromadzonych w pokoju – oprócz Georgii i Deedee są tam jeszcze synowie Righli. Czuję się jak eksponat w muzeum, jakby moja słabość była zaskakująco ciekawa i niespotykana. Mam ochotę wyjść na zewnątrz, ochłonąć, przy okazji z hukiem zatrzaskując drzwi. Te plany zostają pokrzyżowane przez Georgię, która podchodzi bliżej i przytula mnie.
                – Ciii… będzie dobrze – mamrocze pod nosem.

                Nie musi mówić nic więcej. To wystarcza.
***
To chyba jeden z najdziwniejszych rozdziałów. Od dawna nie miałam weny, która akurat wróciła do mnie w połowie pisania, z czego strasznie się cieszę. W dodatku pod koniec mój kochany Word się zaciął i skasował jedną ze stron.
Czy was też tak bardzo irytuje Soleil? Mam dziwną tendencję do tworzenia głównych bohaterów, którzy, szczerze mówiąc, strasznie mnie denerwują.
Zaczęłam już myśleć nad zakończeniem. Wiem, że dość wcześnie. Chcecie happy end czy raczej smutne zakończenie? Bo jakoś nie umiem się zdecydować.
Poza tym... jak mijają wam wakacje?
Zapraszam do zadawania pytań bohaterom --> KLIK