czwartek, 22 maja 2014

Informacja

Chwilowo zawieszam bloga i swoją aktywność z racji na kończący się rok szkolny. Póki co wszystko  wskazuje na to, że kolejne tygodnie  będą istną rzezią. Chciałabym więc skupić się na końcowych poprawach i sprawdzianach. Ostatni test piszę najprawdopodobniej dwunastego czerwca. Wiem, że to już za trzy tygodnie, ale wolę po prostu was poinformować, żebyście nie myśleli, że umarłam czy coś. Pozdrawiam i liczę na waszą cierpliwość! 

sobota, 10 maja 2014

Rozdział XVII

"Naj­dosko­nal­szą maską jest twarz, bo zu­pełnie na­tural­nie skry­wa praw­dzi­we ob­licze człowieka."
Aldona Różanek

CORLISS

                - Jeszcze tylko jeden raz zanim pójdziemy do szatni. No proszę, Rhen, nie bądź takim mięczakiem. Boli cię nadgarstek? Mogę podmuchać!
                Kpiący śmiech Petrussena przypomina mi, że muszę zachować kamienną twarz, nawet jeśli w obecnej chwili marzę o natychmiastowej ucieczce. Trzymam jednego z młodszych więźniów za koszulkę, a moja pięść znajduje się na wysokości jego twarzy. To tylko jedno uderzenie, prawda? Wiem, że bardzo bolesne, lecz ostateczne. Niestety im dłużej patrzę na zmęczonego i przerażonego, na oko czternastoletniego chłopca, tym mam większą ochotę się wycofać. Kiedy opuszczam dłoń, słyszę za swoimi plecami głośny gwizd.
                - Tchórz! Robisz sobie jaja? Przecież to śmieć. Nic się nie stanie, jeśli go stłuczesz na kwaśne jabłko.
                Wmawiam sobie, że jestem brutalny, by wtopić się w tłum, że nie istnieje żaden inny sposób na zdobycie zaufania strażników, lecz gdy moja dłoń zostawia czerwony ślad na policzku więzienia, a siła uderzenia rzuca młodzieńcem o podłogę, zauważam, że to nie jedyny powód, dla którego zachowuję się tak podle. Dzięki podobnym atakom opuszczają mnie wszelkie negatywne emocje, całe zdenerwowanie i strach na chwilę znikają. Oddycham z ulgą, patrząc, jak chłopiec nieporadnie próbuje podnieść się na zwiotczałych rękach.
                Zdołano mi wmówić, że więźniowie nie mają żadnej wartości, nie są prawdziwymi ludźmi. Przecież w przeciwnym wypadku nie byłbym w stanie uderzyć kogoś, kogo traktuję jak równego sobie. Podświadomie wciąż ulegam propagandzie władzy, jednak nawet nie staram się zmienić swojego toku myślenia. W końcu wiem, że tak czy inaczej nie ucieknę przed wyrzutami sumienia. One wrócą ze zdwojoną siłą. Ostatecznie postanawiam przez krótki moment rozkoszować się iluzją zadowolenia. Wpadam w pułapkę i nie mam sił na podjęcie jakichkolwiek działań prowadzących do ostatecznej wolności. Dzięki kłamstwu udaje mi się przetrwać kolejny dzień w oczekiwaniu na poprawę sytuacji. Jestem potworem w skórze człowieka. Choć nie zionę ogniem, potrafię z łatwością zabić czyjąś nadzieję. Przyzwyczaiłem się do oglądania cierpienia. Ból drugiego człowieka zdążył mi spowszednieć, stał się czymś równie normalnym jak fakt, że każdego ranka wstaje słońce.
                - Brawo! – krzyczy Petrussen, wesoło pogwizdując i klepiąc mnie po ramieniu. – Teraz możemy pójść do domu z czystym sumieniem – dodaje, po czym znika z celi chłopca. Podążam za nim, przy okazji zamykając drzwi elektroniczną kartą. Dwukrotnie sprawdzam, czy dobrze wykonałem powierzone mi zadanie. Choć wiem, że gdyby młodzieniec uciekł, prędzej czy później zostałby złapany, jednak pod moim czujnym okiem nawet nie pomyśli o podobnej próbie. Pragnę tylko uchronić go przed bolesnymi konsekwencjami, prawda?
                Idę ponurymi korytarzami w akompaniamencie nieprzyjemnych jęków i pisków. Dopiero gdy wchodzę do szatni, do moich uszu docierają jedynie wesołe głosy przekrzykujących się strażników. Niektórym podaję rękę w geście powitania, innych obdarzam zdawkowymi spojrzeniami. Staram się być częścią ich społeczności, nawet jeśli zupełnie tutaj nie pasuję. Po prostu wypełniam polecenia przełożonych bez zająknięcia.
                - Jestem z ciebie dumny, Rhen – oznajmia Petrussen po raz kolejny. W głębi duszy pragnę powiedzieć, by sobie poszedł, lecz ostatecznie gryzę się w język. – Robisz postępy. Jeszcze kilka tygodni, a może zasiądziesz na wyższym stanowisku.
                Śmieję się pod nosem, jednak nie mówię ani słowa z nadzieją, że mężczyzna wreszcie zajmie się własnymi sprawami i da mi spokój. Odkręcam kurek i patrzę, jak gorąca ciecz obmywa moje dłonie oblepione krwią więźniów. Kiedy plamy znikają, chcę udawać przed samym sobą, że jestem niewinny. Pragnę wierzyć, że wszystko, co działo się w budynku, było tylko złym snem, urojeniem wytworzonym przez umysł sadysty. Gdy zdejmuję strój strażnika, znów czuję się jak dawny Corliss, patriota gotowy bronić swoich wartości.
                Powoli zaczynam gubić się we własnych osobowościach…
                Wychodzę na zewnątrz razem z grupką innych pracowników placówki. Moją twarz oświetla jasne słońce, którego najprawdopodobniej już nigdy nie ujrzy żaden ze skazańców. Choć zostałem obdarzony wolnością, w odróżnieniu od reszty więźniów, w obecnej chwili nie zasługuję na nią nawet w najmniejszym stopniu. Jak najprędzej idę w stronę miejsca spotkań członków ruchu oporu, jednocześnie zostawiając za sobą własną winę. Mrużę powieki i staram się zapomnieć o krzykach, bólu i cierpieniu, przynajmniej na krótki moment. Z każdym kolejnym metrem jestem coraz dalej od swojego sadystycznego oblicza.
                Gdy docieram do celu, dostrzegam Wolfa siedzącego przy starym stoliku i intensywnie zaznaczającego pewne punkty na wyblakłym papierze. Bez słów powitania zajmuję miejsce naprzeciwko mężczyzny, jednocześnie uważnie obserwując ołówek spoczywający w jego dłoniach.
                - Dobrze się bawiłeś? –  pyta przyjaciel, nie podnosząc głowy znad kartek.
                - O co ci chodzi? – mówię, wyraźnie zaskoczony zachowaniem Normana.
                - Zauważyłem, że praca w więzieniu sprawia ci niebywałą przyjemność – oznajmia Wolf z ironią w głosie.
                - Robię tylko to, co powinienem. Udaję, gram, kłamię. Przecież sam powiedziałeś, że muszę wtopić się w tłum, że nie istnieje żadne inne rozwiązanie.
                - Spełnianie każdej zachcianki Petrussena nie należy do twoich obowiązków.
                - Nie zapominaj, że to dzięki jego opinii zostałem przyjęty – warczę. Nie lubię, gdy ktoś próbuje wzbudzić we mnie poczucie winy. Szczególnie teraz, gdy ledwo uporałem się z miażdżącymi wyrzutami sumienia. Choć powoli zatracam się w obojętności na cierpienie drugiego człowieka, wolę udawać, że moja hierarchia wartości nie uległa żadnej zmianie.
                - Przesadziłeś! Widziałem, jak pobiłeś dzisiaj tego chłopca. Gdybyś nie spoufalał się z pozostałymi strażnikami, nie doszłoby do podobnej sytuacji. Powinieneś zachować większy dystans, a nie traktować tych bydlaków jak własnych przyjaciół!
                - Sugerujesz, że za bardzo się staram?! Niczego nie rozumiesz! Jeśli teraz schrzanię, już nigdy jej nie odzyskam! Zresztą, ty też jesteś strażnikiem, potworem karzącym za najmniejszy błąd, całkowicie pozbawionym uczuć. Tak samo jak ja potrafisz kogoś skrzywdzić bez powodu.
                - Może i pełnimy identyczne funkcje, jednak to ty zacząłeś zatracać się w przemocy. Ostrzegam cię po raz ostatni: nie zapomnij, kim jesteś i dlaczego się tam znalazłeś – mówiąc to, podnosi kartki, które wcześniej leżały na stole. Na rysunkach dostrzegam cienkie linie, tajemnicze symbole i czarne punkty zaznaczone w poszczególnych miejscach. Zdaję sobie sprawę, że Norman trzyma w dłoniach mapę.  Zaczynam rozumieć, co chciał mi powiedzieć przez swoje niecodzienne zachowanie. Stopniowo zapominałem o celu niekończącego się więziennego przedstawienia. Codziennie rano szedłem do pracy nie dla Soleil, lecz dla torturowania skazańców. Skupiłem się na drodze, nie na celu. Podświadomie wierzyłem, że już zawsze będę zmuszony do wykonywania poleceń przełożonych.
                Milknę. Wiem, że teraz powinienem słuchać słów Wolfa bez najmniejszego zająknięcia. Jednocześnie ogarnia mnie przerażenie. Chciałem dobrze przygotować się do całej akcji, lecz nie miałem wystarczającej ilości czasu. Nadeszła chwila prawdy. Plan Normana to ostatnia szansa na uratowanie życia dziewczyny. Jeśli popełnię jakikolwiek błąd, wszystko, na czym obecnie mi zależy, przestanie istnieć. Muszę odegrać jeszcze jedno, najważniejsze przedstawienie.  Niestety rola człowieka, który zdołał przechytrzyć władze, nie należy do najłatwiejszych.
                - Zaczniemy w piątkowy wieczór. Zajmiesz się roznoszeniem kolacji dla więźniów.  W międzyczasie do butelki wody przeznaczonej dla Soleil wrzucić małą tabletkę, Rophypnol. Dziewczyna powinna stracić przytomność w przeciągu dwudziestu minut, czyli podczas zbiórki. Pozostali strażnicy nie będą potrafili postawić jej na nogi, więc zostaniesz wezwany. Zaniesiesz kobietę do celi, a później wyjdziesz pod pretekstem zdobycia leku. Jednak, rzecz jasna, zamiast skierować się do pokoju medycznego, pójdziesz w przeciwną stronę. Na końcu korytarza jest niewielkie pomieszczenie przeznaczone dla osób sprzątających budynek. Tam znajdziesz duży pojemnik do transportu bielizny. Wrzucisz do niego ciało Sol. Musisz zapamiętać numer, którym oznaczono kontener, co przyda ci się w kolejnej części zadania. Następnie wyjdziesz z budynku, wsiądziesz do samochodu i poczekasz, aż ktoś odpowiedzialny za przewiezienie koszów wypełni swój obowiązek. Pojedziesz za nim. Pralnię wybudowano na północy Sartonii, przy granicy z Cubanią, jednak zanim nasz nieznajomy trafi na miejsce, czeka go niemiła niespodzianka. Będę stał na skrzyżowaniu Preston Road z Jeweler Street. Przestrzelę oponę ciężarówki. Mężczyzna z pewnością sprawdzi, co się wydarzyło. Wtedy ja przystąpię do ataku. Ty tymczasem wyciągniesz dziewczynę z pojemnika. Zaszyjecie się w jednym z opuszczonych budynków w La Paz. Dziewczyna powinna odzyskać świadomość po upływie kilku godzin.
                Chaotyczne słowa Wolfa docierają do mnie zbyt szybko. Choć z całych sił pragnę skupić się na planie, nie potrafię zapamiętać jego poszczególnych części. Wpadam w panikę. Zapominam o możliwości odzyskania Soleil. Myślę raczej o tym, co się stanie, gdy popełnię błąd. Skatują mnie, skażą na życie bez nadziei, odbiorą mi człowieczeństwo. Wiem, że wystarczy zaledwie ułamek sekundy, by wszystko rozpadło się niczym domek z kart. W mojej głowie rodzą się setki pytań, które muszę zadać Normanowi. Niestety w chwili obecnej czas biegnie w zastraszającym tempie, dlatego zarzucam przyjaciela lawiną zdań.
                - Co to za tabletka? Jak ją zdobędę? Możliwe są jakieś skutki uboczne? Czy Soleil będzie cierpiała?
                - Spokojnie! – krzyczy Wolf, najprawdopodobniej nie zapamiętując nawet połowy z moich zastrzeżeń. – Rohypnol dam ci jutro po pracy. Działania niepożądane oczywiście mogą wystąpić, lecz powinniśmy podjąć ryzyko. Teraz możesz kontynuować. Tylko proszę, mów wolniej, jeśli chcesz, bym cokolwiek zrozumiał.
                Przyganiał kocioł garnkowi, myślę, po czym wzdycham z irytacją. Niestety nie pozostaje mi nic innego, jak zastosować się do poleceń blondyna.
                - A jeżeli mężczyzna rozwożący pranie będzie silniejszy od ciebie?
                - Wtedy skończę w więzieniu – oznajmia luźno, jakby podobna perspektywa nie przerażała go nawet w najmniejszym stopniu.
                - Dlaczego to robisz? Przecież nie znasz Soleil… - pytam nieoczekiwanie. Nie chcę zmuszać Wolfa do poświęcenia własnego życia, on również zasługuje na szczęście i radość, a jeśli zostanie złapany, już nigdy nie odczuje pozytywnych emocji. Byłbym egoistą, gdybym zgodził się na coś tak okropnego.  Z drugiej strony marzę o uratowaniu osoby, którą kocham i wiem, że gdy zrezygnuję z pomocy przyjaciela, Sol nigdy nie wyjdzie na wolność. Tkwię pomiędzy dwoma złymi decyzjami. Wybranie jednej z nich będzie równoznaczne z cierpieniem kogoś, na kim mi zależy.
                - Poprosiłeś mnie.
                - Ale to nie znaczy, że chciałem, byś dla niej umierał.
                - Wiem. Jednak nie istnieje żaden inny sposób na wynagrodzenie krzywd, które wyrządziłem. Pragnę wreszcie zrobić coś dobrego, rozumiesz? Udowodnić, że nie jestem zły do szpiku kości… - mówi mężczyzna z desperacją w głosie. – Praca w więzieniu sprawiła, zapomniałem, jak funkcjonować w harmonii z otoczeniem, nie udawać brutalnego tyrana. Z czasem wymazałem z pamięci postać Wolfa. Do dziś jestem tylko i wyłącznie Magnerem Fimreite. Choć bardzo się staram, nie potrafię przypomnieć sobie, kim był dawny Norman. Jeśli wyląduję za kratkami, otrzymam odpowiednią karę.
                 Słowa mężczyzny są przerażające. Zapewne gdybym usłyszał je kilka miesięcy wcześniej, nie zrobiłyby na mnie większego wrażenia. Jednak teraz widzę, jak silnie rola strażnika wpłynęła na moją osobowość. Mimo że Wolf próbował uchronić mnie przed upadkiem, stoczyłem się na samo dno. Proces autodestrukcji został rozpoczęty i tylko cud może go zatrzymać.
                - Uważaj na siebie, Corliss. Nie daruję sobie, jeżeli spotka cię to samo – prosi blondyn.
                - Dobrze. Za kilka dni wszystko wróci do normy – kłamię, nie chcąc wpędzać przyjaciela w depresyjny nastrój.
                - Mam nadzieję. – Wzdycha. – Chodź, zawiozę cię do domu.
                Nie protestuję. Powrót do mieszkania Righli na piechotę zająłby mi dobre kilka godzin, jazda jest więc znacznie korzystniejszą alternatywą. Postanawiam ignorować fakt, że ceny benzyny poszły w górę, przez co będę dłużny mojemu przyjacielowi dość pokaźną sumę.  Po upływie kilkunastu minut docieramy na miejsce.
                Powitany przez zgaszone światła, zdaję sobie sprawę, że reszta domowników już dawno pogrążyła się w błogim śnie. W głębi duszy przyznaję, że z tym cichym, oddalonym od świata miejscem łączy mnie pewna niepowtarzalna więź. Lubię tu powracać. Lubię rozmawiać z Righlą, pozwalać Teli bawiącej się w fryzjerkę na czesanie moich krótkich włosów, a nawet słuchać nieustających kłótni Reillego, najstarszego chłopca z całej gromady, z Gratiamem. Przesiadywanie na balkonie, długie wieczory, ciepła atmosfera i radość bijąca od każdego z domowników. Wszystko to sprawia, że chyba znalazłem swoje miejsce na ziemi.
                Postanawiam wziąć krótki prysznic. Zrzucam z siebie spocone ubranie i pozwalam, by gorąca woda obmyła moje ubrudzone ciało. Jednocześnie myślę o tym, że Soleil została pozbawiona podobnych luksusów. Ale to nie potrwa długo. Przysięgam, że już wkrótce czasy poniżania jej dobiegną końca. Jeśli tylko będę w stanie, wynagrodzę kobiecie wszystkie krzywdy i nieprzyjemności, których doświadczyła. Nie zasłużyła na takie traktowanie. Zresztą, nikt nie zasłużył. Więzienie to jedna wielka szopka, rzekome schronienie dla osób zagrażających systemowi. Całe szczęście istnieje nadzieja. Niektórzy wciąż potrafią skutecznie ukryć swoją inteligencję i nienawiść do władzy. Pragnę wierzyć, że dzięki nim świat ponownie stanie na nogi.
                Ubieram luźny podkoszulek i spodnie, po czym idę do swojego pokoju. Od pewnego czasu jego stałą rezydentką jest również Deedee. Dziewczynkę nieustannie dręczą nocne koszmary. Gdy ma świadomość, że nie została sama, czuje się znacznie bezpieczniej. Z przekonaniem, że już zasnęła, zręcznie omijam różne części garderoby rozrzucone po całej podłodze, by ostatecznie dotrzeć do własnego materaca.
                - Corliss? – słyszę cichy głos. Dopiero wtedy zauważam, że blondynka nie leży w swoim łóżku, lecz stoi przy oknie, oparta o parapet.
                - Coś się stało?
                - Nie mogę zasnąć – mamrocze, wbijając wzrok w krajobraz na zewnątrz.
                - A przynajmniej próbowałaś? – Śmieję się i staję obok niej.    
                - Jasne.  Ale nie potrafię. Martwię się. Niechcący podsłuchałam, jak Righla mamrotała do samej siebie. Mówiła, że za niedługo wybuchnie wojna, że powtórzy się sytuacja sprzed stu lat. Tyle tylko, że tym razem nikt nie ocaleje.
                - Każdy czasem plecie trzy po trzy… - próbuję obrócić całą sytuację w żart, lecz w głębi duszy wiem, że podobne sprawy powinienem traktować poważnie. Kobieta najprawdopodobniej nie mija się z prawdą, jednak jej słowa są tak przerażające, że wolę nie wypowiadać ich na głos, zupełnie jakby zdania wypływające z moich ust miały jakikolwiek wpływ na losy świata.
                - Ale ty w to wierzysz? – pyta Deedee, odwracając głowę od okna. Dostrzegam strach w jej małych, brązowych oczach, zbyt trudną rzeczywistość obciążającą niewinny umysł dziewczynki. Po raz kolejny postanawiam uciec się do umiejętności nabytych w więzieniu i skłamać.
                - Ani trochę – oznajmiam pocieszająco. – Zgłodniałem – dodaję po chwili namysłu. Staram się całkowicie zmienić temat.
                - Ja też. Ale Righla mówi, że nie powinnam jeść tak późno…
                - Zasady są po to, żeby je łamać. – Wzruszam ramionami, po czym łapię drobną dłoń blondynki i ciągnę ją w stronę drzwi. W miarę jak pokonuję kolejne metry, przypominam sobie czasy własnego dzieciństwa. Kiedyś wszystko było banalnie proste, ludzie lepsi, a świat bardziej przyjazny. Mój zbyt ciasny umysł nie potrafił zrozumieć istoty okrucieństwa i nienawiści.  Niestety przejrzałem na oczy, wbrew własnej woli. Gdybym tylko mógł, oddałbym wszystko za dawną ślepotę.
                Wkrótce docieramy do kuchni. Patrzę, jak Deedee wchodzi na blat stołu i otwiera jedną z półek. Wyjmuje z niej paczkę czekoladowych ciastek.
                - Tylko po jednym, dobra? – prosi, podając mi opakowanie. Z trudem łapię karton, jednocześnie uważając, by dziewczynka nie spadła. Całe szczęście już po chwili mała bezpiecznie schodzi na ziemię. Siada na podłodze i zaczyna konsumować przysmak. – Przepyszne – mamrocze pod nosem, oblizując ubrudzone koniuszki palców. Najprawdopodobniej zapomniała o dawnych zmartwieniach i rychłej perspektywie śmierci. Wygląda, zupełnie jakby była najszczęśliwszą istotą na ziemskim globie. Uśmiechnięta od ucha do ucha, radosna. Nieoczekiwanie w twarzy dziewczynki dostrzegam obraz chłopca, którego dziś pobiłem. Choć za wszelką cenę pragnę uciec od wyrzutów sumienia, one dają mi o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach.  Z czasem stają się tak uciążliwe, że muszę zamknąć oczy, by ponownie je odpędzić.  Teraz wiem, że Wolf miał rację. Chyba tylko śmierć sprawi, że przestanę widzieć w sobie potwora.

***
Chciałabym was zachęcić do przeczytania oceny bloga --> KLIK