sobota, 10 maja 2014

Rozdział XVII

"Naj­dosko­nal­szą maską jest twarz, bo zu­pełnie na­tural­nie skry­wa praw­dzi­we ob­licze człowieka."
Aldona Różanek

CORLISS

                - Jeszcze tylko jeden raz zanim pójdziemy do szatni. No proszę, Rhen, nie bądź takim mięczakiem. Boli cię nadgarstek? Mogę podmuchać!
                Kpiący śmiech Petrussena przypomina mi, że muszę zachować kamienną twarz, nawet jeśli w obecnej chwili marzę o natychmiastowej ucieczce. Trzymam jednego z młodszych więźniów za koszulkę, a moja pięść znajduje się na wysokości jego twarzy. To tylko jedno uderzenie, prawda? Wiem, że bardzo bolesne, lecz ostateczne. Niestety im dłużej patrzę na zmęczonego i przerażonego, na oko czternastoletniego chłopca, tym mam większą ochotę się wycofać. Kiedy opuszczam dłoń, słyszę za swoimi plecami głośny gwizd.
                - Tchórz! Robisz sobie jaja? Przecież to śmieć. Nic się nie stanie, jeśli go stłuczesz na kwaśne jabłko.
                Wmawiam sobie, że jestem brutalny, by wtopić się w tłum, że nie istnieje żaden inny sposób na zdobycie zaufania strażników, lecz gdy moja dłoń zostawia czerwony ślad na policzku więzienia, a siła uderzenia rzuca młodzieńcem o podłogę, zauważam, że to nie jedyny powód, dla którego zachowuję się tak podle. Dzięki podobnym atakom opuszczają mnie wszelkie negatywne emocje, całe zdenerwowanie i strach na chwilę znikają. Oddycham z ulgą, patrząc, jak chłopiec nieporadnie próbuje podnieść się na zwiotczałych rękach.
                Zdołano mi wmówić, że więźniowie nie mają żadnej wartości, nie są prawdziwymi ludźmi. Przecież w przeciwnym wypadku nie byłbym w stanie uderzyć kogoś, kogo traktuję jak równego sobie. Podświadomie wciąż ulegam propagandzie władzy, jednak nawet nie staram się zmienić swojego toku myślenia. W końcu wiem, że tak czy inaczej nie ucieknę przed wyrzutami sumienia. One wrócą ze zdwojoną siłą. Ostatecznie postanawiam przez krótki moment rozkoszować się iluzją zadowolenia. Wpadam w pułapkę i nie mam sił na podjęcie jakichkolwiek działań prowadzących do ostatecznej wolności. Dzięki kłamstwu udaje mi się przetrwać kolejny dzień w oczekiwaniu na poprawę sytuacji. Jestem potworem w skórze człowieka. Choć nie zionę ogniem, potrafię z łatwością zabić czyjąś nadzieję. Przyzwyczaiłem się do oglądania cierpienia. Ból drugiego człowieka zdążył mi spowszednieć, stał się czymś równie normalnym jak fakt, że każdego ranka wstaje słońce.
                - Brawo! – krzyczy Petrussen, wesoło pogwizdując i klepiąc mnie po ramieniu. – Teraz możemy pójść do domu z czystym sumieniem – dodaje, po czym znika z celi chłopca. Podążam za nim, przy okazji zamykając drzwi elektroniczną kartą. Dwukrotnie sprawdzam, czy dobrze wykonałem powierzone mi zadanie. Choć wiem, że gdyby młodzieniec uciekł, prędzej czy później zostałby złapany, jednak pod moim czujnym okiem nawet nie pomyśli o podobnej próbie. Pragnę tylko uchronić go przed bolesnymi konsekwencjami, prawda?
                Idę ponurymi korytarzami w akompaniamencie nieprzyjemnych jęków i pisków. Dopiero gdy wchodzę do szatni, do moich uszu docierają jedynie wesołe głosy przekrzykujących się strażników. Niektórym podaję rękę w geście powitania, innych obdarzam zdawkowymi spojrzeniami. Staram się być częścią ich społeczności, nawet jeśli zupełnie tutaj nie pasuję. Po prostu wypełniam polecenia przełożonych bez zająknięcia.
                - Jestem z ciebie dumny, Rhen – oznajmia Petrussen po raz kolejny. W głębi duszy pragnę powiedzieć, by sobie poszedł, lecz ostatecznie gryzę się w język. – Robisz postępy. Jeszcze kilka tygodni, a może zasiądziesz na wyższym stanowisku.
                Śmieję się pod nosem, jednak nie mówię ani słowa z nadzieją, że mężczyzna wreszcie zajmie się własnymi sprawami i da mi spokój. Odkręcam kurek i patrzę, jak gorąca ciecz obmywa moje dłonie oblepione krwią więźniów. Kiedy plamy znikają, chcę udawać przed samym sobą, że jestem niewinny. Pragnę wierzyć, że wszystko, co działo się w budynku, było tylko złym snem, urojeniem wytworzonym przez umysł sadysty. Gdy zdejmuję strój strażnika, znów czuję się jak dawny Corliss, patriota gotowy bronić swoich wartości.
                Powoli zaczynam gubić się we własnych osobowościach…
                Wychodzę na zewnątrz razem z grupką innych pracowników placówki. Moją twarz oświetla jasne słońce, którego najprawdopodobniej już nigdy nie ujrzy żaden ze skazańców. Choć zostałem obdarzony wolnością, w odróżnieniu od reszty więźniów, w obecnej chwili nie zasługuję na nią nawet w najmniejszym stopniu. Jak najprędzej idę w stronę miejsca spotkań członków ruchu oporu, jednocześnie zostawiając za sobą własną winę. Mrużę powieki i staram się zapomnieć o krzykach, bólu i cierpieniu, przynajmniej na krótki moment. Z każdym kolejnym metrem jestem coraz dalej od swojego sadystycznego oblicza.
                Gdy docieram do celu, dostrzegam Wolfa siedzącego przy starym stoliku i intensywnie zaznaczającego pewne punkty na wyblakłym papierze. Bez słów powitania zajmuję miejsce naprzeciwko mężczyzny, jednocześnie uważnie obserwując ołówek spoczywający w jego dłoniach.
                - Dobrze się bawiłeś? –  pyta przyjaciel, nie podnosząc głowy znad kartek.
                - O co ci chodzi? – mówię, wyraźnie zaskoczony zachowaniem Normana.
                - Zauważyłem, że praca w więzieniu sprawia ci niebywałą przyjemność – oznajmia Wolf z ironią w głosie.
                - Robię tylko to, co powinienem. Udaję, gram, kłamię. Przecież sam powiedziałeś, że muszę wtopić się w tłum, że nie istnieje żadne inne rozwiązanie.
                - Spełnianie każdej zachcianki Petrussena nie należy do twoich obowiązków.
                - Nie zapominaj, że to dzięki jego opinii zostałem przyjęty – warczę. Nie lubię, gdy ktoś próbuje wzbudzić we mnie poczucie winy. Szczególnie teraz, gdy ledwo uporałem się z miażdżącymi wyrzutami sumienia. Choć powoli zatracam się w obojętności na cierpienie drugiego człowieka, wolę udawać, że moja hierarchia wartości nie uległa żadnej zmianie.
                - Przesadziłeś! Widziałem, jak pobiłeś dzisiaj tego chłopca. Gdybyś nie spoufalał się z pozostałymi strażnikami, nie doszłoby do podobnej sytuacji. Powinieneś zachować większy dystans, a nie traktować tych bydlaków jak własnych przyjaciół!
                - Sugerujesz, że za bardzo się staram?! Niczego nie rozumiesz! Jeśli teraz schrzanię, już nigdy jej nie odzyskam! Zresztą, ty też jesteś strażnikiem, potworem karzącym za najmniejszy błąd, całkowicie pozbawionym uczuć. Tak samo jak ja potrafisz kogoś skrzywdzić bez powodu.
                - Może i pełnimy identyczne funkcje, jednak to ty zacząłeś zatracać się w przemocy. Ostrzegam cię po raz ostatni: nie zapomnij, kim jesteś i dlaczego się tam znalazłeś – mówiąc to, podnosi kartki, które wcześniej leżały na stole. Na rysunkach dostrzegam cienkie linie, tajemnicze symbole i czarne punkty zaznaczone w poszczególnych miejscach. Zdaję sobie sprawę, że Norman trzyma w dłoniach mapę.  Zaczynam rozumieć, co chciał mi powiedzieć przez swoje niecodzienne zachowanie. Stopniowo zapominałem o celu niekończącego się więziennego przedstawienia. Codziennie rano szedłem do pracy nie dla Soleil, lecz dla torturowania skazańców. Skupiłem się na drodze, nie na celu. Podświadomie wierzyłem, że już zawsze będę zmuszony do wykonywania poleceń przełożonych.
                Milknę. Wiem, że teraz powinienem słuchać słów Wolfa bez najmniejszego zająknięcia. Jednocześnie ogarnia mnie przerażenie. Chciałem dobrze przygotować się do całej akcji, lecz nie miałem wystarczającej ilości czasu. Nadeszła chwila prawdy. Plan Normana to ostatnia szansa na uratowanie życia dziewczyny. Jeśli popełnię jakikolwiek błąd, wszystko, na czym obecnie mi zależy, przestanie istnieć. Muszę odegrać jeszcze jedno, najważniejsze przedstawienie.  Niestety rola człowieka, który zdołał przechytrzyć władze, nie należy do najłatwiejszych.
                - Zaczniemy w piątkowy wieczór. Zajmiesz się roznoszeniem kolacji dla więźniów.  W międzyczasie do butelki wody przeznaczonej dla Soleil wrzucić małą tabletkę, Rophypnol. Dziewczyna powinna stracić przytomność w przeciągu dwudziestu minut, czyli podczas zbiórki. Pozostali strażnicy nie będą potrafili postawić jej na nogi, więc zostaniesz wezwany. Zaniesiesz kobietę do celi, a później wyjdziesz pod pretekstem zdobycia leku. Jednak, rzecz jasna, zamiast skierować się do pokoju medycznego, pójdziesz w przeciwną stronę. Na końcu korytarza jest niewielkie pomieszczenie przeznaczone dla osób sprzątających budynek. Tam znajdziesz duży pojemnik do transportu bielizny. Wrzucisz do niego ciało Sol. Musisz zapamiętać numer, którym oznaczono kontener, co przyda ci się w kolejnej części zadania. Następnie wyjdziesz z budynku, wsiądziesz do samochodu i poczekasz, aż ktoś odpowiedzialny za przewiezienie koszów wypełni swój obowiązek. Pojedziesz za nim. Pralnię wybudowano na północy Sartonii, przy granicy z Cubanią, jednak zanim nasz nieznajomy trafi na miejsce, czeka go niemiła niespodzianka. Będę stał na skrzyżowaniu Preston Road z Jeweler Street. Przestrzelę oponę ciężarówki. Mężczyzna z pewnością sprawdzi, co się wydarzyło. Wtedy ja przystąpię do ataku. Ty tymczasem wyciągniesz dziewczynę z pojemnika. Zaszyjecie się w jednym z opuszczonych budynków w La Paz. Dziewczyna powinna odzyskać świadomość po upływie kilku godzin.
                Chaotyczne słowa Wolfa docierają do mnie zbyt szybko. Choć z całych sił pragnę skupić się na planie, nie potrafię zapamiętać jego poszczególnych części. Wpadam w panikę. Zapominam o możliwości odzyskania Soleil. Myślę raczej o tym, co się stanie, gdy popełnię błąd. Skatują mnie, skażą na życie bez nadziei, odbiorą mi człowieczeństwo. Wiem, że wystarczy zaledwie ułamek sekundy, by wszystko rozpadło się niczym domek z kart. W mojej głowie rodzą się setki pytań, które muszę zadać Normanowi. Niestety w chwili obecnej czas biegnie w zastraszającym tempie, dlatego zarzucam przyjaciela lawiną zdań.
                - Co to za tabletka? Jak ją zdobędę? Możliwe są jakieś skutki uboczne? Czy Soleil będzie cierpiała?
                - Spokojnie! – krzyczy Wolf, najprawdopodobniej nie zapamiętując nawet połowy z moich zastrzeżeń. – Rohypnol dam ci jutro po pracy. Działania niepożądane oczywiście mogą wystąpić, lecz powinniśmy podjąć ryzyko. Teraz możesz kontynuować. Tylko proszę, mów wolniej, jeśli chcesz, bym cokolwiek zrozumiał.
                Przyganiał kocioł garnkowi, myślę, po czym wzdycham z irytacją. Niestety nie pozostaje mi nic innego, jak zastosować się do poleceń blondyna.
                - A jeżeli mężczyzna rozwożący pranie będzie silniejszy od ciebie?
                - Wtedy skończę w więzieniu – oznajmia luźno, jakby podobna perspektywa nie przerażała go nawet w najmniejszym stopniu.
                - Dlaczego to robisz? Przecież nie znasz Soleil… - pytam nieoczekiwanie. Nie chcę zmuszać Wolfa do poświęcenia własnego życia, on również zasługuje na szczęście i radość, a jeśli zostanie złapany, już nigdy nie odczuje pozytywnych emocji. Byłbym egoistą, gdybym zgodził się na coś tak okropnego.  Z drugiej strony marzę o uratowaniu osoby, którą kocham i wiem, że gdy zrezygnuję z pomocy przyjaciela, Sol nigdy nie wyjdzie na wolność. Tkwię pomiędzy dwoma złymi decyzjami. Wybranie jednej z nich będzie równoznaczne z cierpieniem kogoś, na kim mi zależy.
                - Poprosiłeś mnie.
                - Ale to nie znaczy, że chciałem, byś dla niej umierał.
                - Wiem. Jednak nie istnieje żaden inny sposób na wynagrodzenie krzywd, które wyrządziłem. Pragnę wreszcie zrobić coś dobrego, rozumiesz? Udowodnić, że nie jestem zły do szpiku kości… - mówi mężczyzna z desperacją w głosie. – Praca w więzieniu sprawiła, zapomniałem, jak funkcjonować w harmonii z otoczeniem, nie udawać brutalnego tyrana. Z czasem wymazałem z pamięci postać Wolfa. Do dziś jestem tylko i wyłącznie Magnerem Fimreite. Choć bardzo się staram, nie potrafię przypomnieć sobie, kim był dawny Norman. Jeśli wyląduję za kratkami, otrzymam odpowiednią karę.
                 Słowa mężczyzny są przerażające. Zapewne gdybym usłyszał je kilka miesięcy wcześniej, nie zrobiłyby na mnie większego wrażenia. Jednak teraz widzę, jak silnie rola strażnika wpłynęła na moją osobowość. Mimo że Wolf próbował uchronić mnie przed upadkiem, stoczyłem się na samo dno. Proces autodestrukcji został rozpoczęty i tylko cud może go zatrzymać.
                - Uważaj na siebie, Corliss. Nie daruję sobie, jeżeli spotka cię to samo – prosi blondyn.
                - Dobrze. Za kilka dni wszystko wróci do normy – kłamię, nie chcąc wpędzać przyjaciela w depresyjny nastrój.
                - Mam nadzieję. – Wzdycha. – Chodź, zawiozę cię do domu.
                Nie protestuję. Powrót do mieszkania Righli na piechotę zająłby mi dobre kilka godzin, jazda jest więc znacznie korzystniejszą alternatywą. Postanawiam ignorować fakt, że ceny benzyny poszły w górę, przez co będę dłużny mojemu przyjacielowi dość pokaźną sumę.  Po upływie kilkunastu minut docieramy na miejsce.
                Powitany przez zgaszone światła, zdaję sobie sprawę, że reszta domowników już dawno pogrążyła się w błogim śnie. W głębi duszy przyznaję, że z tym cichym, oddalonym od świata miejscem łączy mnie pewna niepowtarzalna więź. Lubię tu powracać. Lubię rozmawiać z Righlą, pozwalać Teli bawiącej się w fryzjerkę na czesanie moich krótkich włosów, a nawet słuchać nieustających kłótni Reillego, najstarszego chłopca z całej gromady, z Gratiamem. Przesiadywanie na balkonie, długie wieczory, ciepła atmosfera i radość bijąca od każdego z domowników. Wszystko to sprawia, że chyba znalazłem swoje miejsce na ziemi.
                Postanawiam wziąć krótki prysznic. Zrzucam z siebie spocone ubranie i pozwalam, by gorąca woda obmyła moje ubrudzone ciało. Jednocześnie myślę o tym, że Soleil została pozbawiona podobnych luksusów. Ale to nie potrwa długo. Przysięgam, że już wkrótce czasy poniżania jej dobiegną końca. Jeśli tylko będę w stanie, wynagrodzę kobiecie wszystkie krzywdy i nieprzyjemności, których doświadczyła. Nie zasłużyła na takie traktowanie. Zresztą, nikt nie zasłużył. Więzienie to jedna wielka szopka, rzekome schronienie dla osób zagrażających systemowi. Całe szczęście istnieje nadzieja. Niektórzy wciąż potrafią skutecznie ukryć swoją inteligencję i nienawiść do władzy. Pragnę wierzyć, że dzięki nim świat ponownie stanie na nogi.
                Ubieram luźny podkoszulek i spodnie, po czym idę do swojego pokoju. Od pewnego czasu jego stałą rezydentką jest również Deedee. Dziewczynkę nieustannie dręczą nocne koszmary. Gdy ma świadomość, że nie została sama, czuje się znacznie bezpieczniej. Z przekonaniem, że już zasnęła, zręcznie omijam różne części garderoby rozrzucone po całej podłodze, by ostatecznie dotrzeć do własnego materaca.
                - Corliss? – słyszę cichy głos. Dopiero wtedy zauważam, że blondynka nie leży w swoim łóżku, lecz stoi przy oknie, oparta o parapet.
                - Coś się stało?
                - Nie mogę zasnąć – mamrocze, wbijając wzrok w krajobraz na zewnątrz.
                - A przynajmniej próbowałaś? – Śmieję się i staję obok niej.    
                - Jasne.  Ale nie potrafię. Martwię się. Niechcący podsłuchałam, jak Righla mamrotała do samej siebie. Mówiła, że za niedługo wybuchnie wojna, że powtórzy się sytuacja sprzed stu lat. Tyle tylko, że tym razem nikt nie ocaleje.
                - Każdy czasem plecie trzy po trzy… - próbuję obrócić całą sytuację w żart, lecz w głębi duszy wiem, że podobne sprawy powinienem traktować poważnie. Kobieta najprawdopodobniej nie mija się z prawdą, jednak jej słowa są tak przerażające, że wolę nie wypowiadać ich na głos, zupełnie jakby zdania wypływające z moich ust miały jakikolwiek wpływ na losy świata.
                - Ale ty w to wierzysz? – pyta Deedee, odwracając głowę od okna. Dostrzegam strach w jej małych, brązowych oczach, zbyt trudną rzeczywistość obciążającą niewinny umysł dziewczynki. Po raz kolejny postanawiam uciec się do umiejętności nabytych w więzieniu i skłamać.
                - Ani trochę – oznajmiam pocieszająco. – Zgłodniałem – dodaję po chwili namysłu. Staram się całkowicie zmienić temat.
                - Ja też. Ale Righla mówi, że nie powinnam jeść tak późno…
                - Zasady są po to, żeby je łamać. – Wzruszam ramionami, po czym łapię drobną dłoń blondynki i ciągnę ją w stronę drzwi. W miarę jak pokonuję kolejne metry, przypominam sobie czasy własnego dzieciństwa. Kiedyś wszystko było banalnie proste, ludzie lepsi, a świat bardziej przyjazny. Mój zbyt ciasny umysł nie potrafił zrozumieć istoty okrucieństwa i nienawiści.  Niestety przejrzałem na oczy, wbrew własnej woli. Gdybym tylko mógł, oddałbym wszystko za dawną ślepotę.
                Wkrótce docieramy do kuchni. Patrzę, jak Deedee wchodzi na blat stołu i otwiera jedną z półek. Wyjmuje z niej paczkę czekoladowych ciastek.
                - Tylko po jednym, dobra? – prosi, podając mi opakowanie. Z trudem łapię karton, jednocześnie uważając, by dziewczynka nie spadła. Całe szczęście już po chwili mała bezpiecznie schodzi na ziemię. Siada na podłodze i zaczyna konsumować przysmak. – Przepyszne – mamrocze pod nosem, oblizując ubrudzone koniuszki palców. Najprawdopodobniej zapomniała o dawnych zmartwieniach i rychłej perspektywie śmierci. Wygląda, zupełnie jakby była najszczęśliwszą istotą na ziemskim globie. Uśmiechnięta od ucha do ucha, radosna. Nieoczekiwanie w twarzy dziewczynki dostrzegam obraz chłopca, którego dziś pobiłem. Choć za wszelką cenę pragnę uciec od wyrzutów sumienia, one dają mi o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach.  Z czasem stają się tak uciążliwe, że muszę zamknąć oczy, by ponownie je odpędzić.  Teraz wiem, że Wolf miał rację. Chyba tylko śmierć sprawi, że przestanę widzieć w sobie potwora.

***
Chciałabym was zachęcić do przeczytania oceny bloga --> KLIK

11 komentarzy:

  1. Na początku bardzo przepraszam za tak długą nieobecność. Nie przypuszczałam, że uzbierają mi się aż trzy zaległe rozdziały. W każdym razie obiecuję poprawę i pod następnym będę już bez tak wielkiej zwłoki.
    A komentarz będzie zbiorowy, bo tak jest mi łatwiej pisać.
    Cieszę się, że w końcu pojawił się rozdział z perspektywy Soleil, chociaż zwykle nie przepadałam za postami z jej punktu widzenia.
    Swego czasu bardzo chciałam się dowiedzieć, jak wygląda jej życie w więzieniu, ale teraz tego żałuję, bo to jest przerażające. Aż brak mi słów, by wyrazić, to, co bym chciała. To okropne, do czego strażnicy zmuszają więźniów, nie dość, że sami tracą człowieczeństwo, to jeszcze doprowadzają do tego, że to samo staje się ze skazańcami. Nikt nie powinien żyć w takich warunkach i nawet czytanie o tym, gdy siedzi się w cieplutkim i przyjemnym domku powoduje dreszcze.
    Gdy nagle pojawił się ten strażnik, byłam pewna, że szykuje się coś złego i mężczyzna ciągnie Soleil do tamtego pomieszczenia, by ją jakoś brutalnie wykorzystać i jeszcze bardziej upodlić. Na szczęście był to Corliss, chociaż jego widok mnie zaskoczył chyba tak samo jak dziewczynę. Ich rozmowa była bardzo emocjonująca i po niej mam taką cichutką nadzieję, że wszystko jednak jakoś się ułoży i oboje wydostaną się z tego potwornego miejsca.
    Najgorsze, że Soleil nie mogła nawet przez chwilę poczuć tej nadziei, bo na scenę wszedł Copper. I właśnie za to jestem na ciebie najbardziej zła. Zastanawiam się, po co on ją w ogóle wezwał i jak skończy się to spotkanie. Nie chciałam mieć w głowie czarnych scenariuszy, ale jednak mam...
    Natomiast co do Corlissa, to byłam mocno zaskoczona, gdy jednak dostał posadę strażnika. Po tym, co zdarzyło się w obecności Russerhofa byłam pewna, że chłopak będzie musiał znaleźć inny sposób na odbicie Soleili, mimo iż wcześniej wypowiedział słowa przysięgi. Chociaż nie sądziła, że z czasem tak bardzo zatraci się w tym, co robi więźniom. Dobrze, że Wolf go upomniał, bo inaczej rzeczywiście mógłby na zawsze stracić człowieczeństwo i nawet całkowicie zapomnieć o tym, po co przyjął posadę strażnika. Mam nadzieję, że będzie w stanie odnaleźć jeszcze dawnego siebie i już nigdy nie stanie się Rhenem, bo będzie pamiętać, że nadal jest Corlissem i ma ważne rzeczy do zrobienia, a to wszystko to jedynie kamuflaż, który nie sprawia mu przyjemności.
    To, co Copper robi z tymi ludźmi jest potworne. Nie tylko więźniów, ale i strażników zamienia w potwory, uwydatniając ich najgorsze cechy, sprawiając, że tracą to, co czyni ich ludźmi. Szczególnie podkreśliły to słowa Wolfa.
    No ale na szczęście Wolf nie zapomniał o najważniejszym. Gdy czytałam, to plan odbicia Soleil wydaje się banalnie prosty, jak na miejsce, z którego chcą ją zabrać. Ale po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że w trakcie realizacji mogą natrafić na setki przypadkowych, nawet drobnych, przeciwności, które wszystko zrujnują i zagwarantują cele dla Corlissa i Wolfa. Jednak mam nadzieję, że jakoś im się uda i wszyscy wyjdą z tej akcji cało.
    A zmieniając temat i wracając do wcześniejszych postów, to bardzo spodobała mi się retrospekcja i klimat, w jakim została utrzymana. Mam nadzieję, że w przyszłości na Corlissa i Soleil czekają jeszcze takie chwile i oboje, pomimo tego, co im zrobiono, będą potrafili znaleźć szczęście i na nowo odnaleźć siebie mimo brutalności świata.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze, na co muszę zwrócić uwagę, to nowy szablon, w którym zakochałam się niemal od razu. Cudowna kolorystyka! Poza tym grafika bardzo pasuje do opowiadania, wszystko wydaje się bardzo na miejscu.
    Jezu, ja sama jestem przerażona tym, co w ciągu tak krótkiego czasu stało się z Corlissem. Z jednej strony się nie dziwię, w końcu ciężko pozostać przy zdrowych zmysłach w takim środkowisku, ale z drugiej boję się, że mężczyzna całkiem się w tym pogrąży i zatraci prawdziwą osobowość. Ten cały Petrussen to gnida, mimo to nie przypuszczałam, że Corliss ulegnie jego namowom i dosłownie skatuje tego niewinnego chłopaka. Zrobiło mi się tak strasznie żal tego anonimowego czternastolatka, że aż płakać mi się nie chciało. Jeszcze te bezczelne słowa Petrussena, że niby jest dumny i może wkrótce Corliss zajmie jakieś wyższe stanowisko... Zdrowo się wkurzyłam i nie wiem, na którego z nich bardziej. Strasznie się cieszę, że tę całą chorą atmosferę oczyścił nieco Wolf. Wbrew temu, co przeszedł, udało mu się zachować trzeźwe myślenie, wciąż potrafi odróżnić dobro od zła. Ucieszyłam się, kiedy nie przebierając w słowach ochrzanił swojego kumpla, tym samym doprowadzając go do pionu. Co jak co, ale podziwiam Normana, bo naprawdę daje sobie radę w tych trudnych warunkach, mimo że sam zaczyna spisywać się na straty. Jego plan jest dość zawiły, a przede wszystkim ryzykowny, aczkolwiek widać, że przemyślał dokładnie każdy szczegół, a skoro uznał, że nic lepszego nie da się wymyślić, mogę tylko trzymać kciuki i wierzyć, że to wypali i Soleil będzie wkrótce wolna. Obaj mężczyźni narażają życie, dlatego mam nadzieję, że cała akcja pójdzie sprawnie i gładko, chociaż coś mi podpowiada, że to tylko moje optymistyczne wyobrażenia.
    Co jak co, ale bardzo lubię Deedeeline i naprawdę jest mi przykro, że taka drobna, delikatna istotka przyszła na świat w tak okrutnych czasach, zresztą jak wiele innych dzieci w podobnym wieku. Nic dziwnego, że mała się boi, wszyscy się boją, bo nie wiedzą, w jakim kierunku wszystko zmierza, a wychodzi na to, że nie ma co liczyć na coś pozytywnego. Chociaż nie lubię, kiedy Corliss kłamie, jestem wdzięczna, że zbagatelizował obawy Deedee i zmienił natychmiast temat, tym samym odciągając dziewczynkę od zmartwień. Chociaż na chwilę mogła się oderwać od ponurej rzeczywistości i oddać jakiejś zwykłej, prozaicznej cierpliwości, jak chociażby jedzenie ciastka. Należy jej się.
    Rozdział naprawdę świetny, strasznie lubię sposób, w jaki opisujesz przemyślenia Corlissa :) Czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Z Corlissem dzieje się coś niedobrego, ale tak naprawdę podobnie na jego miejscu zachowałby się niemal każdy. Czytałam kiedyś, że przeprowadzono pewne psychologiczne doświadczenie, sprawdzające, czy każdy człowiek może być tak okrutny jak Niemcy czy Rosjanie podczas wojny światowej. Zatrudniono aktorów, zaproszono kilku chętnych ludzi i powiedziano im, że mają tych aktorów czegoś nauczyć (nieistotne czego). Chyba mieli bezbłędnie powtarzać jakiś tekst, który wcześniej próbowali zapamiętać. Udostępniono narzędzie do rażenia prądem, poinformowano, jaki jest próg bólu i jaki próg śmierci i powiedziano, że ci ludzie mają razić prądem aktorów za każdym razem, kiedy się pomylą i podkręcać coraz bardziej wolty (chyba o 10V z każdą pomyłką). Oczywiście urządzenia nie były podłączone do prądu, ale ci ludzie nie byli tego świadomi tak samo jak faktu, że mają przed sobą aktorów. Aktorzy świetnie udawali ból, prosili, żeby przestać, a ci ludzie tylko powtarzali 'ojej, to może już wystarczy...", ale ciągle podkręcali i podkręcali wolty i jakieś 90% zatrzymało się praktycznie przed samym śmiertelnym progiem. To przerażające doświadczenie, ale pokazuje, że każdy człowiek ma jakąś dziwną satysfakcję z posiadania przewagi nad drugą osobą i nie potrafi odmówić wykonywania poleceń.
    Dobrze, że chociaż Wolf usiłuje pohamować Corlissa i jego zapędy do przemocy. Mam nadzieję, że to w jakimś stopniu pomoże. Całe szczęście, że Corliss ma wyrzuty sumienia, bo to świadczy o tym, że jeszcze nie jest takim potworem, za jakiego sam się uważa.
    O, czyli pewnie już w następnym rozdziale odbędzie się próba uratowania Soleil. Mam nadzieję, że to rzeczywiście się uda, bo jeśli nie, wszyscy znajdą się w okropnej sytuacji. Tylko nadal mam jakieś dziwne przeczucie, że nawet, jeśli Corliss i Soleil uciekną, koniec opowiadania nie będzie optymistyczny...
    Pozdrawiam
    koszmar-na-jawie
    b-u-n-t

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten szablon <33 Uch, ślicznie tu teraz, chociaż ucina mi literki po lewej, ale da się odczytać. :))
    Corliss zaczął się zmieniać. Niedobrze. No ale nie było co się łudzić, że to nie wpłynie tak na niego. Mam tylko nadzieję, że nie wciągnie się w to jeszcze bardziej. Powinien wziąć sobie słowa Wolfa do serca. :) On jest przykładem na to, że nie każdy strażnik musi być całkowicie zepsuty. W końcu poświęca się, swoje życie... ;) Oby ten plan się udał. Jest ryzykowny, ale chyba nic lepszego nie zrobią. :D Trzymam za nich kciuki. :))

    OdpowiedzUsuń
  5. kU*WA PADŁAM. po prostu padłam. Naprawdę. Jak zobaczyłam Jareda Leto na szablonie to przez dobrą chwilę wpatrywałam się w jego wizerunek jak głupia z otwartymi ustami. Jeśli to on jest jako Corliss, to ja tym bardziej chcę, aby bylo dużo, dużo, dużo więcej Corlissa. Aczkolwiek zawsze wyobrażałam sobie go jako blondyna. Może się pomyliłam i czegoś nie doczytałam, ale tak mi się wydawało, że ma blond włosy. Często, niestety, mi się to myli, przez co wyobrażam sobie bohaterów innymi, niż naprawdę są. Ale i tak mogę wyobrazić sobie Jareda z jasnymi włosami, bo już przecież takie mam! ( Tak na marginesie to jeden z setki moich ukochanych <3)

    Ale przejdźmy do tej waznej sprawy, choć i tak uważam, że Jared równie ważny...

    Corliss przechodzi przez piekło. można by pomyśleć, że nie jest on w aż tak złej sytuacji, bo przecież nikt go nie rani. Nie zadaje mu bólu fizycznego. Tylko, że to wcale niczego nie znaczy. On czuje ból psychiczny, a to właśnie jest najgorszą z tortur, Przez igranie z włąsną psychiką można naprawdę nieźle nagrzebać we własnej głowie. Poprzewracać wszystko do góry nogami. Poprzez takie igranie z własnym "ja", człowiek może całkowicie się odmienić i tak zatracić w tej nowej osobowości, że z czasem zapomni o tym, kim naprawdę był. A nawet, jesli będzie próbował powrócić, to wszystko, co zrobił, niestety nigdy nie odejdzie. Nie da mu spokoju. Osobiście uważam, że ból fizyczny rzeczywiście jest straszny, lecz psychiczny znacznie mocniejszy. W końcu wiele osób nie jest w stanie wydać jakichś sekretów nawet po długich torturach, a gdy ktoś zagrozi ich bliskim, rodzinie, to wtedy szlak trafia to, że są odważni i dzielni. Tak właśnie widzę Corlissa. Chłopak jest silny, psychicznie jak i fizycznie. Tylko, że powoli zaczyna się gubić. I to, co teoretycznie powinno przychodzić mu z trudem, jest coraz łatwiejsze. Musiał sam siebie do tego przekonać, więc ja się nie zdziwię, jak któregoś dnia obudzi się i uzna, że nie czuje żadnych wyrzutów sumienia bijąc młodego chłopca. Mam jednak nadzieję, że kiedyś, w przyszłości, uda mu się to przezwyciężyć. Jak na razie jednak jestem negatywnej myśli, ponieważ wiem, w jakich klimatach utrzymujesz to opowiadanie. Jest naprawdę przepełnione bólem, strachem, paniką i niemocą. Powiedziałabym, że to jakby dekadentyczna wizja świata. Z tym, że to jest naprawdę dobre. Czytałam ocenę bloga. pobieżnie, ale zatrzymywałam się w najciekawszych momentach i całkowicie zgadzam się ze zdaniem oceniającej. Masz naprawdę świetny styl i potrafisz opisa wszystko bardzo dokłądnie. Uczucia wychodzą Ci świetnie, a przecież przeżycia wewnętrzne sa równie ważne, co kreacja świata przedstawionego. jeśli nie ważniejsze ! Dlatego więc uważam, że naprawdę świetnie CI idzie i jedynie modlę się, żeby starczyło CI sił, aby zakończyć to opowiadanie. jednocześnie chciałabym, aby trwało jak najdłużej. Coś Ty mi zrobiła?! Nie mogę się zdecydować -.-

    OdpowiedzUsuń
  6. Condawiramurs15 maja 2014 10:05

    Byłam rzekonsna, ze pisałam kom. No nic, napisze raz jeszcze. Rozdział mi sie podobał, choc jak zwykle niezłe przeraził. Corlissle faktycznie sie zmienił, wlasciwie nie wiem , jak inaczej mogłby orźez to przejść, ale wyłączenie emocji na dłuższa mete jest bardzo niebezpieczne... Mam nadzieje, ze Wolf go nieco przystpuje... Ale i tak najgorsza była rozmowa miedzy C a Soleil. Tak jakby te drzwi były granica dwoch zupełnie roznych światów. Wiec wlasciwie nie dziwie sie dizewdzynie, ze opuszciwszy ten pokój,nie dowierrzala, ze przed chwila okazało sie,ze jest tutaj ktoś dla niej życzliwy... Z drugiej strony ma namacalny dowód w postaci leku... Kurde, weź cos Z Tym żrob, daj im jakas nadzieje,,. Proszę, oni na to ńie zasługują!!! Zapraszam na moj nowy blog odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Och, a liczyłam na dokończenie sytuacji, którą urwałaś w poprzednim rozdziale... :( Wybacz mi, że los nie obdarzył mnie zdolnością produkowania długich komentarzy, jeśli nie dotyczą one ocen moich blogów :p

    Bardzo uderzył mnie kontrast między zachowaniem, a wypowiedzią Petrussena - skoro zadali cios więźniowi, można iść do domu z "czystym sumieniem".

    W ogóle rozdział niezmiernie mi się podobał. Czytając Twoje opowiadanie, mam wrażenie, jakbym czytała prawdziwą książkę, a nie tylko internetowego bloga. Niesamowite wyznanie Normana, że zapomniał już o tym, jak być dawnym sobą. Dziwi mnie tylko, że w takim razie nadal należy do ruchu oporu.

    Zastanawia mnie to, co się stanie, jeśli ucieczka dojdzie do skutku. Przecież będą musieli się ukrywać, uciekać i raczej mało prawdopodobne, żeby Ulisses kiedykolwiek dopuścił, tak aby mogli spokojnie osiedlić się w jednym miejscu. A przecież Corliss obiecał Righli, że zajmie się jej dziećmi, gdy ona umrze. Bycie zbiegiem z tak dużą gromadką do opieki wydaje się być prawie niewykonalne. Ciekawa jestem czy przyjdzie mu złamać obietnice daną kobiecie. No i oczywiście jest jeszcze Dee, którą też musieliby porzucić.

    Dodam jeszcze, że bardzo ciekawi mnie to, czy Corliss podejmowałby takie same decyzje, gdyby jego siostra wciąż żyła. Czy wtedy również zdecydowałby się na zostanie strażnikiem i ratunek Soleil?

    A tak z zupełnie innej beczki, na Twoim asku widziałam, że uważasz Zabrze za miasto, które najbardziej należy zwiedzić w Polsce jest Zabrze? Mieszkasz w nim lub w okolicach?

    Pozdrawiam gorąco,
    maximilienne (dawniej summer-sky)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz, z reguły nie czytam blogów, których liczba rozdziałów wywołuje u mnie lekkie zaskoczenie. A bo to za dużo, a bo nie ma sensu, a bo to, a bo tamto. Ale wszedłem i przeżyłem lekkie zaskoczenie, bo oto widzę opowiadanie pisane oczami faceta. Dla pewności jeszcze sprawdziłem jak mam się do ciebie zwracać i już wziąłem się za czytanie i komentowanie jednocześnie.
    Nie wiem, czy komuś jeszcze, ale mi słowo "chichoczę" kojarzy się z uczennicą amerykańskiej szkoły i zakrywaniu ust ręką... I oto zrzuciłaś na mnie kubeł zimnej wody, który wyrwał mnie z tego charakterystycznego klimatu.
    Czytając miałem wrażenie, że wypowiedzi bohaterów są za "gładkie". Okej, nikt nie zabrania im się ładnie wysławiać, ale - moim zdaniem - używanie niekiedy niepotrzebnych przymiotników w dialogach (np. bezwładne ciało dziewczyny) trochę gryzie się z założeniem naturalności. Dodaj im trochę więcej luzu (o ile - biorąc od uwagę dość, hm, tragiczne położenie głównego bohatera to może być kiepski dobór słów).
    Widzę, że ludzie przede mną mieli skalę porównawczą. Ja nie mam, także może zainteresuje cię opinia kogoś, kto czyta od środka. Corliss jest ciekawą osobowością, dobrze czyta się jego przemyślenia i śledzi sposób patrzenia na świat. Na szczęście nie odrzuca, co samo w sobie sprawia, że ma się ochotę czytać więcej. Sprawa jego ukochanej (?) jak sądzę wydała mi się dość enigmatyczna. Usprawiedliwię od razu kolejną rzecz nieznajomością treści - wydało mi się dziwne, że Corliss wyżywa się nie więźniach i przychyla się do myśli, że nie jest taki znowu straszny, a jednocześnie wie, że w tym samym budynku jest zamknięta kobieta, którą kocha. Ale - jak pisałem - nie znam jego sytuacji.
    Twój styl jest lekki, przyjemny, szybko się go czyta. Nie nudzisz i umiejętnie mieszasz opisy z dialogami. Generalnie zachęcasz.
    Weny!
    psychopoduszka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Byłam święcie przekonana, że zostawiłam tutaj swój komentarz, bo przecież rozdział przeczytałam kilka dni temu. No, ale jak widać coraz gorzej z moją pamięcią. Jakieś witaminki się kłaniają czy inne cosik. W każdym razie teraz już jestem i raz dwa to nadgonię.
    Rozdział wypadł bardzo pozytywnie. To znaczy był napisany w świetnym stylu, bo wydarzenia w nim zawarte już takie pozytywne nie są. Corliss zmienia się nie do poznania i to mnie przeraża. Chłopak zatraca swoje człowieczeństwo, nawet tego nie odczuwając. Duże znaczenie ma tutaj wpływ miejsca, w którym przyszło mu przebywać. Miejsca i osób, bo to przecież strażnicy popychają go do podobnych czynów. Bez ich zachęty pewnie tyle okrucieństwa nie zagościłoby w jego życiu, choć oczywiście mogę się mylić.
    Dobrze, że w porę wtrącił się Wolf, który zwrócił chłopakowi uwagę, że nieco się zapędza w tej odgrywanej roli, że traci poczucie realności i zapomina, po co naprawdę znalazł się w tym miejscu. Przyznam, że na początku trochę nieufnie podchodziłam do tej postaci, ale po tym rozdziale całkowicie zmieniłam o nim zdanie. Teraz mężczyzna wzbudza we mnie sympatię i naprawdę nie mogę wyjść z podziwu, dla tego poświęcanie, które czyni względem Corlissa, jak i oczywiście Sol. Ten jego plan wydaje się bardzo ryzykowny i wiele rzeczy może w nim po prostu nie wypalić, ale jest on chyba jedyną szansą na wyrwanie dziewczyny z tego miejsca. Nie dziwię się, że Corliss się obawia, ale nie ma innego wyjścia, jeżeli chce chociaż spróbować uwolnić Sol i samego siebie. Mam nadzieję, że to im się uda i nikt nie straci życia w czasie tej operacji.
    Podobała mi się również końcowa scena. Deedee jest uroczym dzieckiem i aż żal ściska mi serce, jak pomyślę, że jej dzieciństwo zostało praktycznie odebrane, że dziewczynka musi żyć w tak ciężkim czasach. Dobrze, że Corliss trochę ostudził jej obawy, że zajął jej myśli czymś innym. To było jej naprawdę potrzebne. Zresztą myślę, że i on poczuł się nieco lepiej, mogąc zająć się tak prozaiczną czynnością, a nie ciągłym myśleniem o rzeczach znacznie poważniejszych.
    Bardzo mi się podobało i czekam na więcej.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. I oto jestem! Jeszcze raz przepraszam za tę obsuwę. Matury nie dawały o sobie zapomnieć, ale dzisiaj w końcu skończył się ten okropny okres! :D
    Proces degradacji psychiki u Corlissa jest przerażający. Przeraziłam się, gdy przeczytałam, że on z bicia innych czerpie jakąś niewytłumaczalną, sadystyczną radość. Że krzywdzenie innych stało się dla niego formą odreagowania negatywnych emocji. Nie mogę powiedzieć, że zdziwiło mnie to jakoś szczególnie, jednak szczerze mnie to przeraziło...
    Plan Wolfa pozytywnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że tak szybko pojawi się sposób na ocalenie Soleil, a teraz wiele wskazuje na to, że ten moment nastąpi już naprawdę niebawem. Niezmiernie mnie to cieszy :) Mam tylko nadzieję, że realizacja tego planu się powiedzie. Gdyby cokolwiek poszło nie tak, skutki mogłyby być katastrofalne.
    Wizja wojny, o której mówiła Deedee, wydała mi się jakimś dziwnym spoilerem. Pewnie to tylko moja paranoja, ale to mnie naprawdę zaniepokoiło.
    Myśli Corlissa o niewinności dzieci, o tym, że życie było dla niego kiedyś dużo prostsze, poruszały mnie. Zawsze podziwiałam u dzieci ich naiwność, wiarę w dobro i zło oraz nieświadomość... To jednak nie znaczy, że lubię dzieci.
    Rozdział wspaniały :) Już nie mogę się doczekać kolejnego.
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  11. Genialny rozdział! Sama nie wiem, co mogę więcej o nim powiedzieć? Jedno jest pewne podoba się, chociaż jednocześnie jest mi przykro, a w zasadzie żal Corlissa. Gdyby nie ta jego chęć uratowania Soleil zapewne nigdy nie stałby się strażnikiem i nie zaczęłyby go zżerać wyrzuty sumienia. Wiem, wiem, że nie było innego sposobu, aby uratować dziewczynę, ale to jak ten chłopak momentami zatraca samego siebie, czasem zaczyna mnie wręcz przerażać. Zdecydowanie nie znalazł się w miejscu, w którym powinien, nawet jeśli nie miał innego wyjścia. Takie doświadczenie odbijają piętno na duszy człowieka i jest we mnie obawa, że mimo uratowania Sol, nie będzie potrafiła zaakceptować nowej wersji swojego przyjaciela... Cóż rozpatruje niezbyt ciekawe scenariusze, ale jakoś nie potrafię inaczej. Poza tym wszystkim cieszę się, że już niedługo to wszystko się skończy, że Corliss będzie mógł zostawić te okropne wspomnienia w tyle, porzucić strój strażnika. Co prawda na pewno jego życie zaraz po tej akcji ratunkowej nie będzie wyglądało najpiękniej - w sumie ciężko mi sobie wyobrazić, jak po tylu cierpieniach, które doświadczyli bohaterowie, miałoby się nagle zrobić pięknie i kolorowo, ale mam nadzieję, że to nastąpi z czasem... W tym momencie nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na więcej. Tak więc dużo weny życzę i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń