"Ludzie boją się śmierci bardziej nawet niż bólu. To dziwne,
że się jej boją. Życie boli dużo bardziej niż śmierć. W momencie
śmierci, ból się kończy. Więc koniec to chyba twój przyjaciel."
Jim Morrison
Corliss
dogania mnie po dłuższym czasie. Oboje nie jesteśmy zbyt szybcy przez kontuzje,
którym ulegliśmy. Kierujemy się w stronę centrum Sartonii, a w zasadzie tylko
idziemy za tłumem, jednocześnie licząc na to, że wśród ludzi zdołamy dojrzeć
czuprynę Georgii.
Wiem, że w każdym momencie mogę
się zarazić, dlatego dyskretnie zakrywam usta kawałkiem bluzki. Nagle moim
oczom ukazuje się szczupła i przygarbiona, rudowłosa istota.
- To ona! – mówię do chłopaka,
rozentuzjazmowana. Choć wolałam nie wierzyć, że w ogóle ją zgubiliśmy, na
krótki moment uległam tej myśli. Corliss, nie zwlekając dłużej, łapie mnie za
rękę i ciągnie w stronę dziewczyny. Dotyk jego dłoni jest krępujący, jednak
daje mi poczucie bezpieczeństwa. Dzięki niemu nie zabłądzę. Gdyby tylko trzymał mnie tak od samego
początku, nie byłabym zmuszona do szukania własnej duszy w odmętach
czasoprzestrzeni, ale przecież nie mam prawa obwiniać go o moją wewnętrzną
autodestrukcję.
- Georgia… - zaczyna mężczyzna. –
Jeszcze raz naprawdę cię przepraszamy, jednak uważamy, że powinnaś…
Nie kończy zdania. Kobieta
odwraca się w jego stronę i, ku zaskoczeniu nas obojga, okazuje się, że nie
jest siostrą Corlissa.
- Przepraszam, pomyliłem panią z
kimś – szepcze wyraźnie zawiedziony mężczyzna. Nie potrafi ukryć swojego
zdenerwowania. Ja również zaczynam panikować, jednak ostatecznie zachowuję
zimną krew. Wiem, że emocje tylko przeszkodzą mi w poszukiwaniach.
- Wszystko będzie dobrze –
dodaję, delikatnie dotykając jego ramienia, zupełnie jakby był jakimś płochym
zwierzęciem. Sama nie wiem, skąd u mnie ten nagły przypływ empatii. Może po
prostu zrozumiałam, że mój ból jest niczym w porównaniu z cierpieniem Corlissa.
To on codziennie przyglądał się swojej „znikającej” siostrze, a następnie przywrócił
ją do życia. Ufam, że tym razem nie straci kogoś, kto znaczy dla niego tak
wiele.
- Oczywiście – mówi, próbując
pocieszyć samego siebie. Na jego twarzy pojawia się pełen nadziei, acz wciąż
smutny uśmiech. Nie ma prawa spodziewać się najgorszego, bo bezczelnie zataiłam
przed nim całą prawdę. Może jedynie snuć różnorakie domysły. Pragnę wierzyć w
swoją niewinność, lecz z minuty na minutę coraz silniej atakują mnie wyrzuty
sumienia.
A co, jeśli Georgia umrze?
Nie mam zamiaru o tym myśleć.
Nawet nie potrafię. To niemożliwe, że ktoś, kogo widuję codziennie, kogo uważam
za członka rodziny, może tak po prostu odejść. I to na zawsze. Jestem
pesymistką i najprawdopodobniej nic takiego się nie stanie, jednak podobna
wizja nie chce opuścić mojego umysłu. Przez
cały czas żyłam ze świadomością, że śmierć nie atakuje znienacka. Czeka na
ściśle wyznaczony moment, by zabrać swoją ofiarę. Jest zapowiedzianym gościem,
który zawsze przychodzi nie w porę. Jej nadejście nieuchronnie wiąże się z
ogromem cierpienia.
Pamiętam, jak przeżywałam dni
przed odejściem mamy. Spędzałam z nią każdą wolną chwilę. Nie spałam, bojąc
się, że gdy wstanę z łóżka następnego dnia, jej już nie będzie, że jakimś cudem
przegapię wizytę śmierci. Nic nie
mówiłam. Słowa więzły mi w gardle, choć w głowie układałam scenariusze naszych
rozmów. Było zbyt wiele tematów, które chciałam poruszyć. Nie wiedziałam, od
czego zacząć. Ostatecznie tylko siedziałam, patrząc na nią, a w zasadzie modląc
się o odegnanie snu. Nawet po tylu godzinach spędzonych sam na sam z moją
rodzicielką nie zdążyłam nauczyć się na pamięć jej twarzy. Czasem myślałam nad tym, co by
było, gdyby odeszła niepostrzeżenie, wymknęła się z tego świata na wieczną
przejażdżkę. Pragnęłam tego przede wszystkim dla niej, nawet za cenę ostatniego
pożegnania.
- Idziemy. Musimy się przedostać
na drugą stronę – komenderuje Corliss. Momentalnie wracam na ziemię. Mężczyzna
ponownie łapie mnie za rękę i ciągnie w kierunku tłumu. Na rynku w Sartonii
zgromadziły się setki osób. Ich ciała stykają się ze sobą, zupełnie jakby
podobny kontakt nie stanowił żadnego zagrożenia. Najwyraźniej wszyscy są
zaszczepieni. Wszyscy z wyjątkiem kilku istot leżących na ziemi i
najprawdopodobniej wijących się z bólu.
Jeden z nich to mężczyzna w
podeszłym wieku, może mieć około dwudziestu ośmiu lat. Ludzie omijają go szerokim łukiem, nie
poświęcając brunetowi ani chwili uwagi, zupełnie jakby był bezwartościowym
śmieciem nadającym się jedynie do wyrzucenia. Druga to kobieta, nastolatka.
Resztkami sił nabiera powietrza przez nos, zanim weźmie swój ostatni oddech.
Za niedługo i ja dołączę do tego
grona, jeśli nie sprzeciwię się rozkazowi Corlissa. Wiem, że zamieszkanie z
Righlą było równie ryzykowne, jednak w tamtym momencie nie miałam innego
wyjścia. Od początku dziwił mnie jej dystans do bakterii Coppera. Na miejscu
kobiety nigdy nie zgodziłabym się na podobną wycieczkę w towarzystwie
dzieci. Zupełnie jakby członkowie jej
rodziny byli zabezpieczeni.
- Nie powinniśmy tam iść –
wybucham, wyrywając się z uścisku mężczyzny.
- Dlaczego?! Przecież tam jest
Georgia! – mówi z zaskoczeniem.
Nadszedł moment prawdy. Nie ma
sensu dłużej bawić się w chowanego, skoro zaczynam rozumieć, że kłamstwo
prowadzi jedynie do nieprzyjemnych komplikacji. Wolę usłyszeć tonę obelg
wypływających z jego ust. Zasługuję na nie. Przecież gdyby nie moja chęć
posiadania Mortem, nie musielibyśmy
tak okrutnie kłamać, ukrywając przed sobą nasze małe światy.
- Pamiętasz ten artykuł w
gazecie: „Lekarstwo na życie poszerza
zasięg swojego działania”... ta choroba, śmierć, jest zaraźliwa… - szepczę,
starając się nie patrzeć mu w oczy. W myślach błagam, by mnie uderzył, jakby
cierpienie fizyczne mogło wszystko zmienić.
On jednak nie reaguje. Milczy
przez dłuższą chwilę, by po chwili ponownie pociągnąć mnie w kierunku tłumu.
Szukamy jej przez następną
godzinę. Po drodze spotykamy Righlę wracającą z supermarketu. Obiecuje, że pomoże
nam w poszukiwaniach. W przeciwnym wypadku mamy się spotkać przy jej
samochodzie po zachodzie słońca.
Nigdzie ani śladu Georgii.
Zaczynamy pytać przechodniów. Każdy z nich każe nam iść w innym kierunku lub po
prostu mówi, że w ostatnim czasie widział zbyt wiele rudowłosych i niskich
kobiet. Nasze zdenerwowanie sięga zenitu, jednak nie poddajemy się. Przebłyski
nadziei dodają nam sił, sprawiają, że nie myślimy o porażce. Nawet zmęczenie
nie jest w stanie nas powstrzymać. Kiedy niebo przybiera granatowy odcień, nie
wracamy. W myślach modlimy się o to, by dzień był choć odrobinę dłuższy. Czas
jednak biegnie nieubłaganie i ostatecznie docieramy do samochodu Righli.
- Zostajemy na noc – oznajmiam,
patrząc kątem oka na zniecierpliwione i hałasujące dzieci kobiety, najwyraźniej
niezdające sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Z chęcią bym wam pomogła, gdyby
nie inne obowiązki… - szepcze. W jej oczach dostrzegam smutek i coś na wzór
współczucia.
- Rozumiemy. Odpocznij trochę –
dodaję.
- Wrócę po was z samego rana.
Dobranoc – żegna się, po czym wsiada do samochodu, zapala silnik i odjeżdża.
Zostawia nas samych. Po jej
odejściu jestem w pełni ogarnięta paniką. To niemożliwe, że siostra Corlissa „spaceruje”
tak długo. Zgubiliśmy ją na dobre. Choć ulice już prawie opustoszały, ona wciąż
pozostaje w ukryciu. Zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu, cicho i
niepostrzeżenie jak spadająca gwiazda. Nie powinnam była pozwolić jej odejść.
Przecież znałam ryzyko, jednak chciałam ponieść karę za swoje błędy. Chciałam
poczuć strach.
Zmieniłam się nie do poznania.
Kłamstwo sprawiło, że spojrzałam na otaczający mnie świat z innej, fałszywej
perspektywy. Każda decyzja, którą podejmuję, przynosi teraz same negatywne
konsekwencje. Jestem tykającą bombą zegarową. Mogę w każdej chwili wybuchnąć.
Siadam na zimnej posadzce i
chowam twarz w dłoniach.
- Corliss… to już koniec.
Zorientowaliśmy się zbyt późno. Powinnam była ci o wszystkim…
- Tak, Soleil. Oboje powinniśmy być
bardziej prawdomówni. Ale nie wrócisz do przeszłości. Powiedz mi tylko…
powiedz, że ona wróci. – Kuca naprzeciwko mnie, chwyta mój podbródek i zmusza,
bym spojrzała mu w oczy. – Powiedz
prawdę.
Wiem, że to go zniszczy, ale nie
mogę już dłużej kłamać. Niezależnie od tego, którą opcję wybiorę, polegnę.
Otwieram usta, by odpowiedzieć, kiedy słyszę ciche pokasływanie. Momentalnie
odwracam głowę w kierunku źródła dźwięku.
Widzę Ją. Wygląda inaczej niż
zwykle. Z jej twarzy zniknęły wszystkie kolory. Czołga się po ziemi, trzymając
za gardło. Bełkocze coś, czego nie potrafię zrozumieć. Jej włosy są pozlepiane
krwią. Jest przerażająca. Cudem zmuszam się do tego, by na nią patrzeć. W końcu
to ta sama osoba, którą widuję niemal codziennie. Ta sama, a jednak zupełnie
inna.
Dziewczyna kaszle po raz kolejny,
a z jej ust wypływa szkarłatna substancja.
- Nie! – słyszę głos Corlissa.
Chłopak zaczyna biec w kierunku swojej siostry, dlatego podstawiam mu nogę. Wpada
w pułapkę, po czym z trudem podnosi się na drżących rękach i siada kilka metrów
od dziewczyny. Rozumiem, że życie Georgii znaczy dla niego znacznie więcej niż
jego własne, jednak nie mogę pozwolić mu na dobrowolne oddanie się w ramiona
śmierci. Potrzebuję go.
Chcę wierzyć, że zaszła pomyłka.
Przecież człowiek nie zmienia się tak drastycznie w przeciągu kilku godzin.
Jesteśmy znacznie bardziej skomplikowani. Każda komórka naszego ciała, każda
tkanka nie może istnieć bez poszczególnych narządów. A jednak ktoś zdołał
oszukać matkę naturę. Ktoś, dla kogo pragnę się poświęcić.
Na myśl o mnie i Ulyssesie Copperze
mam ochotę zwymiotować. Georgia zaraz zniknie. Tak jak dawniej mama, jak
wszyscy, których znałam. Nie pożegnam jej, ponieważ wyrzuty sumienia odbiorą mi
głos. Od chorego ciała dziewczyny dzieli nas niedostrzegalna bariera. Wszyscy
pragniemy ją przekroczyć, jednak za bardzo się kochamy. To miłość jest blokadą.
Nie chcemy zadać sobie bólu. A tęsknota za utraconym życiem już zdążyła w nas
zakiełkować.
Znów czuję zimny podmuch śmierci
pochodzący od Georgii. Tym razem to nie tylko moja wyobraźnia, lecz
rzeczywistość, spełnienie sennych koszmarów. Kontrolowanie życia ma swoją cenę.
Zbyt wysoką, jednak klamka już zapadła. Nie zmienię swojej decyzji, nie cofnę
się do przeszłości, nie powiem prawdy mojej przyjaciółce, nie zostanę w
Bittlemberg. Wszystko, co zdążyłam zbudować, przepadło. Podliczając straty i
zyski, nie warto było zaczynać tej chorej rozgrywki.
Corliss wyciąga rękę w jej
kierunku, mimo to nie dotyka swojej siostry. Nie musi tego robić. Na miejscu
dziewczyny zostało tylko ciało i resztki ducha. Prawdziwej Georgii już tam nie
ma.
- Przepraszam za wszystko – mówię
pospiesznie, wciąż uciekając przed czasem. – Musisz zrozumieć, że kocham cię
jak siostrę. Nie
zostawiaj nas teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać… - bełkoczę, lecz nie
jestem pewna, czy kobieta mnie słyszy. Wygląda na zdezorientowaną. Rozgląda się
dookoła. Zaczynam rozumieć, że chce, byśmy odwrócili wzrok i nie patrzyli na
jej śmierć.
Choć na ziemi żyje sześć
miliardów ludzi, nagle istnienie jednej osoby stało się dla mnie tak niesamowicie
ważne, jakby bez niej wszystko inne miałoby dobiec końca. Kiedy pozostaję zamknięta w swoim małym
świecie, otaczająca mnie rzeczywistość staje się bezwartościowa, przez co
jeszcze dotkliwiej odczuwam nadchodzącą stratę przyjaciółki. Tylko Georgia w
pełni potrafiła zrozumieć moją bezradność. Wybaczała, nawet gdy zachowywałam
się jak rozpieszczone dziecko. O nic nie pytała. Nie musiała. Widziała to w
moich oczach.
Mam ochotę się poddać, załamać,
zacząć płakać. Czuję, jak opuszczają mnie wszelkie siły. Corliss natomiast robi
coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Kiedy odzyskuje zdolność trzeźwego
myślenia, spogląda na swoją siostrę z troską, bez odrobiny strachu.
- Pamiętasz, jak kilkanaście lat
temu pojechaliśmy razem z mamą do Donavan? – zaczyna wolno i spokojnie. Wiem
już, co chce zrobić. Ożywi wszystkie radosne wspomnienia z przeszłości, dzięki
czemu dziewczyna umrze z uśmiechem na ustach. Mimo że udawanie szczęśliwego
sprawia mu niewiarygodną trudność, robi to. Dla niej. - Było tam duże wzgórze.
Wspinaliśmy się na nie przez całe dwie godziny, a później dyszeliśmy ze zmęczenia. Jednak
nie żałowaliśmy naszej decyzji ani przez moment. Usiedliśmy na podłodze i
spoglądaliśmy na cały świat. Dosłownie. Ludzie z tej perspektywy przypominali
mrówki. Z czasem zaczęliśmy udawać, że przenosimy ich w inne miejsce za pomocą
naszych palców. Chichotałaś przy tym i mówiłaś, że jesteśmy bliżej nieba.
Bliżej miejsca, gdzie nie istnieje cierpienie, ból czy krzywda – jego głos staje
się coraz cichszy. Corliss mówi tak, jakby przygotowywał ją do snu. Hipnotyzuje
dziewczynę swoimi słowami. Widzę, jak dzięki niemu Georgia jest spokojniejsza.
Nadal próbuje coś powiedzieć, lecz nikt jej nie słyszy. Z czasem kładzie się na
ziemi i zamyka oczy.
To już koniec, myślę.
Gdy ciałem dziewczyny wstrząsają
niekontrolowane drgawki, ogarnia mnie strach. Podbiegam do mężczyzny i obejmuję
go z całych sił. On również zaczyna płakać. Wspieramy się własną bezsilnością.
Chowam głowę w jego ramieniu i
zaciskam powieki, by niczego nie widzieć. Nie chcę, by jakikolwiek obraz tej
sceny zachował się w moim umyśle. Zatykam uszy, by niczego nie słyszeć.
Krzyczę, by niczego nie czuć. Po prostu na krótki moment pragnę przestać istnieć.
Zupełnie tak, jak Georgia.
***
Ten rozdział jest, krótko mówiąc, dość straszny. Pisałam go z niekontrolowanym uczuciem smutku z racji tego, że Georgia była moją ulubioną bohaterką. Poniekąd cieszę się, że już skończyłam.