czwartek, 28 marca 2013

Rozdział I


"Je­dynym bólem ja­ki prze­raża mnie w śmier­ci, jest to, że można um­rzeć nie z miłości."
Gabriel García Márquez

                Pamiętam ten dzień tak, jakby to było wczoraj. Nic dziwnego, że wspomnienie o śmierci rodzicielki wciąż nawiedza mnie w snach. Nawet po tak wielu latach nie potrafię odpędzić bolesnych myśli. Zamykam oczy i w przeciągu kilku minut niezmiennie widzę identyczny obraz.
                Doskonale wiedziałam, co miało za chwilę nastąpić, lecz jakby wbrew wszystkiemu nie chciałam w to uwierzyć. Mama świętowała swoje trzydzieste urodziny. Tym razem jednak nikt nie miał okazji wręczyć jej prezentu. Ona i tata rozwiedli się po dwóch miesiącach. Można powiedzieć, że małżeństwo było  tylko zwykłą formalnością, złem koniecznym, za to dzieci stały się gwarancją przetrwania gatunku, przez co niektóre kobiety opiekowały się ośmiorgiem, czasem nawet dziesięciorgiem. Ja, jako jedna z nielicznych, byłam jedynaczką.
                 Siedziałam na krześle obok cioci Marlene. To ona po śmierci mojej rodzicielki miała się mną zająć. Jej długie blond włosy sięgały pasa, a oczy sprawiały wrażenie ogromnych. Zostało jej jeszcze sześć lat życia.
                Obie byłyśmy ubrane w czarne, eleganckie sukienki. Mama natomiast przez kilkanaście minut głaskała mnie po policzkach, jakby ucząc się na pamięć zarysu mojej twarzy. Pragnęła, by ten obraz pozostał w jej umyśle, gdy nadejdzie śmierć. Nie płakała. Przypuszczałam, że nie bała się bólu. Po prostu nie chciała zostawiać mnie samej. Powtarzała, że dam sobie radę, w co nie wierzyłam nawet przez sekundę. Wiedziałam, że nigdy nie zaufam Marlene na tyle, by powierzyć jej swoje sekrety, że prędzej czy później wyląduję na ulicy i jedynym, co pomoże mi się ogrzać, będzie wspomnienie o życiu rodzicielki. Mimo wszystko milczałam jak grób. Cisza była piękna, lecz krótkotrwała. Zaledwie kilka minut dzieliło nas od północy.
                Kocham cię, szepnęłam i przytuliłam mocno wychudzone ciało kobiety, które zawsze uważałam za najsilniejsze. Nie chciałam jej puścić, nawet gdy zaczęła się przeraźliwie trząść, jakby dostała ataku padaczki. Marlene jednak odciągnęła mnie od niej gwałtownym ruchem.  Zdałam sobie sprawę, że zapomniałam, jakiego koloru były oczy mamy.
                Gdy Margaret McIntosh zastygła w bezruchu, niewyobrażalnie blada, zaczęłam się bać. Wcześniej pozostawał we mnie cień nadziei, że jakimś cudem uda jej się przejść przez granicę i pozostać przy życiu. Teraz byłam jednocześnie zaskoczona, przerażona i smutna. Żałowałam, że nie potrafiłam uśmierzyć jej bólu. Pragnęłam odejść, zamknąć się w swoim pokoju i udawać, że nic się nie zmieniło. Byłam zbyt otępiała, by uwolnić łzy. Wstałam z krzesła i chwiejnym krokiem pobiegłam w stronę kuchni, lecz ciocia mnie zatrzymała. Powiedziała, że nie chce zostać z tym wszystkim sama. Zamknęła moją maleńką dłoń w swojej dużej ręce. Zrozumiałam.
                Mama po prostu odeszła, zostawiając wszystko, co dawniej było jej całym światem. Pożegnała się. Nie miała innego wyboru. Jak każdy człowiek przechadzała się ścieżkami życia, by następnie poznać krainę wieczności. Wiedziałam, że przez najbliższe kilka lat będę budziła się z przekonaniem, że ona śpi w sąsiednim pokoju czy też czeka na mnie z gotowym śniadaniem. A później powrócę do rzeczywistości i ogarnie mnie wewnętrzna pustka. Stopniowo będę traciła kolejne bliskie mi osoby, aż w końcu zostanę sama jak palec, bez nadziei, w oczekiwaniu na koniec.
                Czuwałyśmy do rana. Żadna z nas nie zmrużyła oka nawet na chwilę. Wpatrywałyśmy się w sylwetkę blondynki. Jej włosy, ułożone w wysoki kok, poszarzały. Zastanawiałam się, czy to przez światło wschodzącego słońca, czy raczej przez mój umysł przepełniony negatywnymi myślami. Okrywająca ją biała sukienka jeszcze bardziej uświadamiała mi fakt, że wszystko stało się zbyt szybko. Naprzeciwko mnie stała drewniana trumna. Marlene jednak nie była w stanie przenieść do niej martwego ciała.
                Poczułam, jak wzrastało we mnie coś niepowtarzalnego. Bunt przed czymś, czego nie mogłam zmienić. Obrzydzenie do miłości, która, prędzej czy później, kończyła się cierpieniem. Wiedziałam, że samotność nie mogła przynieść mi szczęścia, lecz ochraniała mnie przed bolesnym zderzeniem z prawdą.
                Mamy trzydzieści lat na miłość, szczęście, smutek, cierpienie, radość. Mamy trzydzieści lat na życie. Ani chwili dłużej, ani chwili krócej. Nawet najtragiczniejszy wypadek nie jest w stanie nas uśmiercić. Żyjemy w bólu, nieświadomości, balansując na cienkiej granicy pomiędzy życiem a  śmiercią, której nie możemy przekroczyć. Jesteśmy niezniszczalni do trzydziestych urodzin. Ten krótki okres potrafi czasem ciągnąć się w nieskończoność. Szczególnie wtedy, gdy jesteśmy świadomi, że znaleźliśmy się na tym świecie tylko po to, by umrzeć.
                Sen o przeszłości po raz kolejny wyrywa mnie z drzemki. Oddycham głęboko, jakby po długim biegu. Całe szczęście moi współlokatorzy, Corliss i Georgia, śpią jak susły. Pracujemy razem w klinice leczenia bólu w Bittlemberg,  małym państwie leżącym na terenie dawnej Ameryki Południowej. Mimo że nie jesteśmy bezrobotni, brakuje nam pieniędzy na utrzymanie domu. Spadki po mamie i cioci wystarczyły tylko na cztery lata. Dzielenie się funduszami i mieszkanie w jednym pokoju w niewielkim motelu jest zdecydowanie tańsze.
                Po III Wojnie Światowej rozpoczął się podział narodów na coraz mniejsze części. Ludzie tęsknili za swoim miejscem na ziemi, za kulturą, dlatego też domagali się niezależności. Niestety młodzi zarządcy nie radzili sobie ze swoimi obowiązkami, wprowadzali niekorzystne ustawy, przez co wyodrębniły się dwie grupy społeczne: bogaci i biedni. Jedni odgrodzili się od drugich mentalnym murem, zupełnie jakby każdy należał do innego gatunku. System edukacji również uległ znaczącym zmianom. Istnieją teraz tylko trzy rodzaje szkół: podstawowa, rozpoczynająca się od szóstego roku życia, a kończąca na trzynastym; średnia – trwająca cztery lata - oraz płatny college. Większość ludzi zalicza jedynie dwa pierwsze etapy. Później nadchodzi pora na znalezienie pracy. Najbardziej opłacalne jest zatrudnienie w prywatnej firmie rozwożącej żywność czy też inne artykuły. Niestety tylko nielicznym udaje się otrzymać tę posadę. Dla mniej majętnych źródłem zarobku staje się opieka nad chorymi w klinikach leczenia bólu, dawnych szpitalach.
                Jedynym człowiekiem, który przekroczył trzydziestoletnią granicę, jest Ulysses Copper, stulatek i jednocześnie najbogatszy człowieka na całym globie, znany ze skąpstwa i ekscentrycznych pomysłów. Nikt nie wie, jakim cudem zdołał oszukać śmierć. Niektórzy twierdzą, że to kwestia przypadku, inni, że zafundował sobie kosztowną operację i odwrócił działanie bomby atomowej. Przeczuwam jednak, że to przez swoją decyzję stał się tak wielkim złoczyńcą. Długowieczność to zwykły chwyt marketingowy. Początkowo jesteśmy zadowoleni ze swojego zakupu, jednak gdy poznamy jego pozytywne i negatywne strony, rozczarowujemy się i mamy ochotę wyrzucić dany produkt przez okno. Życia jednak nie pozbędziemy się tak łatwo. Ono będzie podążało za nami jak złowieszczy duch, dopóki samo nie zechce odejść.
                Leżymy na twardych materacach, rozrzuceni po całym pokoju. Do ścian pomieszczenia przyklejono tapetę w kwiaty, częściowo zdartą przez poprzednich lokatorów.  Wystarczy jeden krok, by usłyszeć skrzypienie podłogi. Nade mną wisi lampa z wypaloną żarówką. Jest mi zimno. Od czasu do czasu dodatkowo czuję wiatr przedzierający się przez nieszczelne okna. Na suficie odbijają się szumiące drzewa oświetlone przez latarnie. Wiem, że nie mogę dłużej leżeć bezczynnie. Wstaję i kieruję się w stronę wyjścia. Momentalnie drętwieję w zetknięciu z tak niską temperaturą, lecz nie mam zamiaru wracać. Po ulicy jak zwykle spaceruje wielu ludzi. Nie chcę już dłużej na nich patrzeć, choć nie są niczemu winni. Mam jednak pretensje do osób, które wkroczyły w paradę matce naturze. Zrzucili ją z tronu, choć nie mieli pojęcia o podstawowych prawach rządzących światem. Przecież oni też mieli dzieci. Wiedzieli, że skażą je na ogromny ból, skrócą ich życie. Mimo to nie zawahali się przed naciśnięciem przycisku aktywującego bombę. Udowodnili, że są w stanie zniszczyć wszystko, na co niektórzy pracowali przez wiele lat. Pokazali, że potrafią być źli do szpiku kości.
                Boję się, że w każdym, nawet najbardziej niewinnym człowieku tkwi siła zdolna popchnąć go do tak podłych czynów. Wypłynie na wierzch w chwilach słabości, wykorzystując brak racjonalnego myślenia. Stanie się cichym głosem w głowie powtarzającym, że to tylko zwykła zabawa pomagająca w rozładowaniu emocji. Później jednak przyjdą nieuchronne konsekwencje, których uniknięcie będzie porównywalne z niemożliwym.
                Nagle zauważam kobietę wybiegającą na ulicę z głośnym krzykiem. Rudowłosa pędzi prosto przed siebie, nie zważając na jadące samochody. W pewnym momencie jeden z pojazdów uderza w jej ciało z ogromną siłą. Drobna postać upada na ziemię.
                Zaczynam się bać i, mimo długiego stażu w klinice, przez jakiś czas stoję otępiała, analizując zachowanie poszkodowanej. Nie rozumiem, co skłoniło ją do takiego czynu. Ludzie różnie reagują na śmierć bliskich osób, lecz nigdy tak gwałtownie. Co prawda każdy zdaje sobie sprawę z ulotności życia, jednak jego koniec zawsze wiąże się z ogromnym zaskoczeniem.
                Przypominam sobie szkolne czasy, kilkuletnie dziewczynki siedzące na ławce ustawionej naprzeciwko dużego okna, przez które w godzinach popołudniowych wpadało rażące światło słońca. Ich włosy splecione w dwa warkoczyki, ładnie wyprasowane sukienki w szkocką kratkę i uśmiech pełen nadziei. Pamiętam, jak plotkowały o Copperze. Snuły różnorakie wnioski i wymyślały często niestworzone historie.
                Czasem marzę, by powrócić do tamtych lat, znów stać się kimś tak beztroskim i szczęśliwym, jednak po dłuższej refleksji zdaję sobie sprawę, że nawet moje dzieciństwo było przepełnione myślami o końcu. Ten wątek przewijał się przez każdą rozmowę, westchnienie, spojrzenie niewinnych oczu.
                Wszystko jest tylko nieudaną próbą ucieczki od rzeczywistości. Mogę rozglądać się po kątach, lecz każdy z nich zdążył już przesiąknąć prawdą.
                Wchodzę z powrotem do pokoju, by obudzić Corlissa. Szturcham go w ramię. Mężczyzna reaguje dopiero po kilku sekundach.
                – Wstawaj, jakaś kobieta wpadła pod auto. Powinniśmy jej pomóc – szepczę. Nie chcę denerwować śpiącej Georgii. Wiem, jak każdej nocy modli się o zmrużenie oczu. Zwykle ucieka nawet przed własnym cieniem. Teraz wygląda na spokojną. Corliss mówił, że ostatni raz widział ją pogrążoną w błogostanie w klinice, po jej nieudanej próbie samobójczej. Tyle tylko, że wtedy nie panowała nad swoim ciałem. Skoczyła z mostu. Przez jeden krótki moment uwierzyła, że ma kontrolę nad całym światem. Jeden krótki moment diametralnie zmienił jej życie.
                –Co? – dopytuje się Corliss.
                Przeciera oczy rękami. Nie za bardzo zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół.
                – Zobaczysz.
                Nie mam zamiaru tłumaczyć wszystkiego po raz kolejny. Ciągnę go za rękę. Jestem silna jak na dwudziestotrzyletnią, chudą kobietę. Po chwili oboje opuszczamy zdemolowany pokój. Zbiegamy na dół po drewnianych schodach. Droga dłuży się w nieskończoność. W końcu wychodzimy na zewnątrz.
                Kierowca samochodu, który potrącił rudowłosą dziewczynę, stoi teraz nad nią i opatruje jedną z jej ran swoją bluzą.
                – Nie mogłem nic zrobić, ona… po prostu wybiegła – mruczy pod nosem. Jego słowa są  skierowane do niewidzialnego adresata.
                – Proszę ją zabrać do kliniki – rozkazuję.
                Nieznajomy mężczyzna kiwa głową. Jest roztrzęsiony. Przypatruję się jego drżącym dłoniom. Nie wydaje mi się, by był w stanie wykonać moje polecenie, dlatego Corliss pomaga mu przenieść kobietę do pojazdu, po czym sam siada za kierownicą. Zapala silnik. Nie wiedziałam, że potrafi prowadzić. Jak widać z pozoru zbędne umiejętności przydają się w nagłych wypadkach. Ja i obcy człowiek zajmujemy miejsca z tyłu, po obu stronach poszkodowanej.
                Jedziemy w milczeniu. Do moich uszu dociera jedynie cichy odgłos radia, zachrypnięty głos spikera. W szybie samochodu dostrzegam własne odbicie. Duże, niebieskie oczy, szczupłą twarz i rozczochrane blond włosy sięgające ramion.
                Do czego jesteśmy zdolni? Czy to właśnie nasze emocje kierują nami jak marionetkami? Wystarczy chwila euforii, rozpacz, złość, by zatracić się w korytarzach umysłu. Po przekroczeniu pewnej granicy nasza reputacja czy moralność stają się nieważne. Jesteśmy zwierzętami mającymi jedynie instynkt, bestiami pozbawionymi uczuć.
                Moje refleksje przerywa głos Ulyssesa Coppera dobiegający z głośników. Jego postać nie zwiastuje niczego dobrego. Momentalnie drętwieję w oczekiwaniu na werdykt. Corliss pogłaśnia radio. Sama nie wiem, dlaczego tak nagle zaczęłam się bać. Przecież to, co usłyszę, nie zmieni mojego życia, jedynie utwierdzi  mnie w przekonaniu o głupocie świata.
                Mylę się. Słowa stulatka przechodzą moje najśmielsze oczekiwania. Copper uruchomił machinę, której zatrzymanie będzie porównywalne z niemożliwym.
***
Rozdział zbetowany przez Flightless
No to pierwsza notka :) Liczę na wasze szczerze opinie. Zapraszam do zadawania pytań bohaterom oraz głosowania w ankiecie.
Życzę wesołych świąt!

sobota, 16 marca 2013

Bohaterowie

Soleil McIntosh
Prawdopodobny czas pozostały do śmierci: 7 lat
"Długo tkwiłem w prze­kona­niu, że świat jest wro­gi dla człowieka. Na tym właśnie po­lega niedojrzałość."
Krzysztof Pieczyński
Teraz rozumiem, że nie oszukam śmierci. Nie biorę już udziału w wyścigu, którego wynik był z góry przesądzony. Pragnę po prostu odejść, przyspieszyć proces rozpadu postępujący od chwili moich narodzin. Zniknę, bo tyle jestem warta. I znów będzie tak, jakbym nigdy nie istniała. 


Corliss Devon
Prawdopodobny czas pozostały do śmierci: 5 lat
"Ma­my młode ser­ce, tak długo jak długo umiemy kochać życie, ta­kim ja­kie ono jest."
Phil Bosmans
To wszystko się skończy. Każdy chce nas zniszczyć za wszelką cenę, doprowadzić do szaleństwa. Ja już zacząłem wariować. Sama widzisz, co się ze mną dzieje. Teraz wiem, że uczestnictwo w tej durnej ucieczce przed czasem nie ma sensu, dlatego nie będę się spieszył. Mam dosyć dzielenia spraw na ważniejsze i zbędne, życia według idiotycznego schematu. Będę korzystał bez ograniczeń z tego, co mam. Jeszcze zobaczysz…


Georgia Devon
Prawdopodobny czas pozostały do śmierci: 7 lat (!)
"Naj­bar­dziej prze­rażającym dźwiękiem na świecie jest bi­cie włas­ne­go ser­ca. Nikt nie lu­bi o tym mówić, ale to praw­da. Jest to dzi­ka bes­tia, która w sa­mym środ­ku głębo­kiego strachu do­bija się ol­brzy­mią pięścią do ja­kichś wewnętrznych drzwi, by ją wypuścić."
Jonathan Caroll
Georgia, mimo tylu straconych lat, idzie do przodu. Strach i demony przeszłości nie są w stanie jej przeszkodzić w dążeniu do szczęścia. Uczy się życia od nowa. Podczas gdy miałam ją za zagubioną i wiecznie nieobecną, niedojrzałą dziewczynkę, ona przewyższała mnie siłą i inteligencją o głowę. 


Ulysses Copper
Prawdopodobny czas pozostały do śmieci: nieokreślony
"Kto kon­tro­luje przeszłość, ten ma władzę nad przyszłością."
George Orwell
                - Możesz mi powiedzieć, dlaczego wyjechał do Europy tylko po to, by… zwiedzić więzienia?
                - Najprawdopodobniej szuka taniej siły roboczej lub próbuje ocieplić swój wizerunek. Pomyśl tylko: kto nie chciałby mieć władcy, który dba nawet o skazańców? A w dodatku zna pragnienia rozpieszczonej grupy społeczeństwa, tak bardzo „zranionej” przez życie, że aż chcącej się go pozbyć. Copper to „chodzący ideał”, nieprawdaż? – pyta z ironią w głosie. – Jeśli jednak ktoś zdaje sobie sprawę z wydarzeń dziejących się za murami więzienia, zwykle całkowicie zmienia zdanie. Tam człowiek traci swoją wartość. Jest traktowany gorzej niż zwierzę. Bity, poniżany, zmuszany do krzywdzenia innych i służenia władzom. Pewnie dlatego dożywocie jest jedyną stosowaną karą: Copper nie chce, by ktokolwiek z zewnątrz poznał więzienne piekło od środka…



Deedeeline Stray
Prawdopodobny czas pozostały do śmierci: 19 lat
"To straszli­wa praw­da, iż cier­pienie do­daje głębi naszym myślom i nieod­parte­go uro­ku ry­som, że na­syca tem­br głosu. Pod wa­run­kiem jed­nak, że wcześniej nie wy­pali op­ty­miz­mu, ducha i wyob­raźni, a także sza­cun­ku wo­bec pros­tych, jed­nakże nieo­dzow­nych prze­jawów życia. "
Anne Rice
                - Miałam zły sen – odpowiada, starając się powstrzymać łkanie.
                - Opowiedz mi o nim. To na pewno pomoże  – radzę, siląc się na przyjazny uśmiech.
                Mała wzdycha ciężko, obejmując dłońmi kolorowy kubek leżący na stole. Zaczyna opowieść.
                -Śniło mi się, że kończyłam trzydzieści lat. Byłam sama w domu. Czekałam na swoje urodziny, ale gdy zegar wybił dwunastą, nic się nie stało. Dalej żyłam, wbrew własnej woli. Nie miałam przyjaciół, rodziny i znajomych… - Zamyka usta, odgarniając swoje jasne włosy z czoła. – Jak to jest, Corliss, że boję się jednocześnie życia i umierania?


Righla Brownhill
Prawdopodobny czas pozostały do śmierci: 6 miesięcy
"Płomień nie widzi swej jas­ności tak dob­rze jak ci, których oświet­la, tak jest też w przy­pad­ku mędrca."
Fryderyk Nietzsche 
- Po tym, co dla ciebie zrobiłam, Corliss, liczyłam na odrobinę wdzięczności. Choć moja naiwność najwyraźniej nie pozwala na pełne poznanie ludzkich zachowań, przez cały czas myślałam, że jesteś inny, nieprzesiąknięty złem współczesności, lepszy. Miałam nadzieję, że nie dopatrujesz się podstępu w każdym dobrym uczynku, nie zaczynasz atakować, gdy tylko coś nie zgadza się z twoim światopoglądem… Czy to złe, że chciałam komuś zaufać? Czy to złe, że wciąż wierzę w dobro? - pyta zdenerwowana Righla, jednocześnie nie oczekując odpowiedzi. 


Kembang Paglaum
Prawdopodobny czas pozostały do śmierci: 3 lata
"Ja jes­tem z tych, co nak­ry­wają głowy kołdrą; z tych, którym strach uniemożli­wia oddychanie. "
Katarzyna Nosowska
                - Boisz się mnie? – mówię nagle, nie mogąc przyzwyczaić się do jego zachowania.
                - Nie – odpowiada Kembang, lecz odruchowo spuszcza wzrok. – Ale Copper upolował kolejną ofiarę. Nie istnieje nic bardziej przerażającego.


Wolf Norman
Prawdopodobny czas pozostały do śmierci 5 lat
"Ta­jem­ni­ca ści­ga ta­jem­nicę, zbrod­nia podąża za zbrod­nią. Zło przy­biera roz­maite mas­ki i kos­tiumy, pod­szy­wa się pod dob­ro i spra­wied­li­wość. Jest cy­niczne i bez­li­tos­ne, zna każdy pod­stęp i nie wa­ha się przed na­jok­rutniej­szą prze­mocą. Posługu­je się szty­letem, in­trygą, bo­gac­twem, władzą. Sięga po sek­retne sym­bo­le wiary i kul­tu­ry, używa naj­bar­dziej za­wikłanych szyfrów. Ale os­ta­tecznie dob­ro zwy­cięża, praw­da wychodzi na jaw, mas­ki zła zos­tają od­darte, a ka­ra wy­mie­rzo­na. Ta­jem­ni­ca ob­nażona przez jas­ne światło praw­dy, przes­ta­je być ta­jem­nicą."
Zbigniew Mikołejko
                Dostaję dodatkowe kilka minut na przemyślenie całej sprawy. Próbuję uporządkować w głowie wszystkie splątane myśli. Właśnie dowiedziałem się, że mój stary przyjaciel pomaga największemu zbrodniarzowi czasów współczesnych, a jednocześnie walczy po stronie buntowników. Musi być perfekcyjnym kłamcą, skoro potrafi odgrywać dwie skrajnie różne role. Zastanawia mnie tylko, czy wciąż istnieje ktoś taki, jak prawdziwy Wolf Norman.


piątek, 15 marca 2013

O autorce

Uwaga! To, co za chwilę przeczytacie, może poważnie zachwiać waszym światopoglądem i zrobić wam wodę z mózgu, jak zresztą całe opowiadanie, które tutaj publikuję. Ale czasem warto podjąć ryzyko, czyż nie?
Na początku chciałam napisać tu tylko jedno zdanie w stylu: "człowieka poznaje się po małym palcu u nogi", lecz ostatecznie stwierdziłam, że weźmiecie mnie za świruskę, więc postanowiłam nieco rozbudować moją wypowiedź. 
Może zacznę od tego, że jestem optymistyczną pesymistką. Tak, dobrze przeczytaliście. Na ogół widzę świat w odcieniach szarości, kocham refleksje nad sensem istnienia i miewam kryzysy egzystencjalne. Jednak dość często zdarza się, że jedna z moich przyjaciółek przychodzi do mnie po radę. Wtedy potrafię doszukać się pozytywów nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Na ogół bardzo lubię słuchać, mam też duże pokłady cierpliwości, dlatego marzę o zostaniu psychologiem (choć wiem, że w naszym pięknym kraju najprawdopodobniej i tak skończę w McDonald's lub wyjadę do Irlandii, gdzie poznam przystojnego, rudego Irlandczyka i będę z nim miała kochane, rude, polsko-irlandzkie dziecko). 
Mój charakter zmienia się jak pogoda w Anglii - czasem cztery razy w ciągu godziny. Na szczęście w większości przypadków umiem się opanować. Na ogół jestem uśmiechniętą osóbką ze spaczonym poczuciem humoru, którego nikt nie rozumie (nawet ja), a wszyscy i tak się śmieją. Mam syndrom dwulatka - pytam się dosłownie o każdą drobnostkę, co często bywa niesamowicie irytujące. Jednak nic tak nie uspokaja, jak upewnienie się, że dobrze wykonuję powierzone mi zadanie. 
Lubię się uczyć i jednocześnie narzekać przez to na brak czasu. Dobra, ja w ogóle kocham narzekać. Na pogodę, niewyspanie i ból kręgosłupa. Starość nie radość. W listopadzie kończę siedemnaście lat. Za dwa lata matura, a ja dalej nie wiem, co ze sobą zrobić. Teoretycznie wylądowałam na profilu biologiczno-chemicznym, jednak ostatnio bardzo zżyłam się z panną Historią. Mam jeszcze kilka miesięcy na podjęcie decyzji, lecz ze względu na wrodzone zamiłowanie do uciekania od problemów wolę o tym nie myśleć. 
Nie cierpię przebywania w tłumie ludzi. Krótko mówiąc - dobrze czuję się jedynie w gronie bliskich przyjaciół lub w towarzystwie samej siebie. Gdyby ktoś mnie zapytał, czego najbardziej się boję, odpowiedziałabym, że os i oglądania czyjejś śmierci. To drugie wiąże się przede wszystkim z bezradnością. Lubię wszystko kontrolować (patrz: wykreowałam Soleil poniekąd w oparciu o własny charakter, najprawdopodobniej dlatego ta bohaterka tak bardzo mnie irytuje), a nienawidzę bezradności i biernego oglądania cierpienia drugiej osoby. 
Moja orientacja w terenie jest zerowa. Potrafię zgubić się nawet na wsi, na której mieszkam od urodzenia. Jednak mimo to przepadam za nocnymi spacerami w miejsca, gdzie nie ma żywej duszy ani światła. Ze względu na podobne zamiłowanie do adrenaliny, kocham horrory. Niestety, gdybym została bohaterką jednego z nich, najprawdopodobniej zginęłabym na wstępie. Mam dwie lewe ręce i dwie lewe nogi (wiem, że tak się nie mówi, ale nie mogłam znaleźć odpowiedniejszego określenia).W mojej byłej podstawówce krąży pogłoska, że tylko ja potrafię złamać nogę, stojąc w miejscu (tak naprawdę to biegałam w tamtym momencie, ale niech już będzie). 
Co do zainteresowań, od zawsze kochałam czytać, jednak jestem niesamowicie wybredna jeśli chodzi o książki. Jeszcze dwa lata temu sięgałam tylko po obyczajówki i powieści psychologiczne. Obecnie przerzuciłam się na antyutopie. Na szczęście słucham każdego rodzaju muzyki. Wstyd mi za to, ale czasem nawet cukierkowego popu (jednak tylko wtedy, gdy uczę się matematyki. Trzeba coś zrobić, żeby nie stracić zdrowych zmysłów, prawda?). 
Nie lubię podróżować. Przywiązuję się do miejsc i ludzi, które znam, dlatego każda zmiana otoczenia to dodatkowy stres. Moi przyjaciele i rodzina wiele dla mnie znaczą. Kocham spędzać czas w ich towarzystwie - wtedy mogę być naprawdę sobą. 
Bloguję od siódmego roku życia. Wolicie nie oglądać moich początków, uwierzcie na słowo. Natomiast pomysł na to opowiadanie zrodził się mniej więcej w lutym zeszłego roku. Alternatywna wersja historii miała być jedną wielką metaforą, pozbawioną akcji, skupioną wokół uczuć bohaterów, bez jakichkolwiek potyczek politycznych. Postanowiłam jednak nieco urozmaicić fabułę. 
Wiem, że najprawdopodobniej nie będziecie tego wszystkiego czytać, dlatego zachęcam was do poznawania mnie poprzez opowiadanie, które publikuję na blogu.
A dodatkowo, gdyby ktoś chciał zobaczyć moją facjatę...

Kontakt:
GG: 43176509
E-mail: marsjanka1@gmail.com


czwartek, 14 marca 2013

O opowiadaniu

Jest rok 2235.
Ludzkość wciąż nie potrafi otrząsnąć się po stratach spowodowanych przez III Wojnę Światową. W wyniku wybuchu bomby atomowej, geny wszystkich organizmów zostały zmutowane. Stworzono społeczeństwo niezniszczalnych. Żadna krzywda, choroba, nie jest w stanie go uśmiercić. Istnieje tylko jedno ograniczenie: słodka sielanka trwa tylko przez trzydzieści lat, ani dnia więcej.

Od autorki:

Witajcie w świecie moich pseudofilozoficznych "rozkmin"! Czytacie na własną odpowiedzialność. Choć staram się to ograniczać, w moim opowiadaniu znajdziecie głównie różnorakie opisy uczuć i emocji. Mam nadzieję, że się nie zanudzicie. Zrozumiem jednak, jeśli czasami będziecie przysypiać przed komputerem. Mimo wszystko liczę na to, że znajdziecie w tej historii coś dla siebie.