środa, 4 lutego 2015

Epilog

"Wszyscy jesteśmy konstruktorami własnego losu, żyjącymi w ścianach czasu."
Henry Wadsworth Longfellow

SOLEIL – CZTERY LATA PÓŹNIEJ
Grób Corlissa nie jest niczym innym jak zwykłą dziurą w podłożu zakopaną ziemią. Choć od śmierci mężczyzny minęło już kilka tygodni, ilekroć o nim myślę, czuję się całkowicie pozbawiona sił, jakby jakaś magiczna moc wyssała ze mnie całą energię. Kochałam go, to nie ulega żadnej wątpliwości. Mimo że przez tyle lat przypominał bardziej ducha mającego jedynie świadomość i uczucia niż prawdziwego człowieka, nie przypuszczałam, że jego śmierć będzie tak potwornym ciosem. Dostaliśmy pakiet chwil, podczas których mogliśmy cieszyć się swoją obecnością. Nie doceniliśmy ich. Gdy wszystko dobiegło końca, uświadomiłam sobie, że niezależnie od tego, czy spędzilibyśmy ze sobą rok czy jeden wiek, czulibyśmy się nienasyceni. Śmierć zawsze przychodziła niespodziewanie, choć doskonale znaliśmy datę i godzinę jej wizyty. Błagałam ją o kolejną sekundę, minutę… na daremno. Była istotą bezlitosną. Przypuszczam więc, że nawet gdyby ja i Corliss zasmakowalibyśmy długowieczności, pragnęlibyśmy więcej. A ona po prostu odebrałaby nasze nadzieje i naiwne marzenia.
Ostatnie lata obfitowały w różne wydarzenia. Kilka miesięcy po naszej przeprowadzce do drzwi zapukał Reilley. Przyniósł wieści na temat Heather i pozostałych dzieciaków. Nikt nie przeżył. Choć uciekli z sartońskiej kliniki, strażnicy czekali tuż za rogiem. Nie patrząc na wiek maluchów, bez zbędnych ceregieli wstrzyknęli im Mortem lub inną, równie trującą substancję. Natomiast przerażony chłopiec, wykorzystując swoją zwinność, po prostu uciekł. Owo wydarzenie odcisnęło jednak niesamowite piętno na jego psychice. Zawiódł rodzeństwo, pozwolił, by cierpiało, lecz tak samo jak Corliss dawniej, został pozbawiony możliwości wyboru. Niestety do tej pory zamyka się w sobie, rzadko kiedy wypowiada choć słowo. Wiadomość Reilleya sprawiła, że dom obecnie wydaje mi się jeszcze bardziej pusty. Nawet głos Aidena nie jest w stanie zastąpić głosów Teli, Siobhan czy Golvana razem wziętych. To okrutne, że osoby tak młode, mające przed sobą cały życie, dotknęły zimnych macek śmierci.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami, bogacze nie odpuścili zabicia Coppera. Po jego morderstwie rozpoczęła się nowa seria walk, znacznie krwawsza niż poprzednia. Na tronie za to zasiadł niejaki Hector Bowing, podwładny Ulyssesa. Wbrew pozorom nie jest ani trochę łaskawszy od swojego poprzednika. Wręcz przeciwnie – za jego rządów obowiązuje ścisła cenzura oraz kontrola wszystkich obywateli, co skutecznie zapobiega tworzeniu się jakichkolwiek form oporu. Pozostaje więc pytanie: czy było warto wszczynać rewolucję, skoro pociągnęła za sobą tyle żyć? Prawdopodobnie nie. Nauczyła mnie jednak, jak wielką wartość ma każdy dzień. Jak wielką wartość ma pozornie krótkie trzydzieści lat. 
– Mamo?
Z codziennych refleksji wyrywa mnie Aiden, niecierpliwie uczepiony mojej dłoni. Nawet nie zauważyłam, że znów zaczęłam płakać. Najwyraźniej widok grobu Corlissa znów wzbudził ogrom niepowstrzymanej tęsknoty.  
– Co się dzieje? – pytam, klękając, by móc spojrzeć w oczy chłopca.
– Deedee mówiła, że tata jest w niebie i nie musisz już być smutna. Mówiła, że jest tam zdrowy i że kiedyś będę mógł z nim porozmawiać. Ty też! Nie bądź smutna, mamo, bo tata jest zdrowy. 
– Wiem, skarbie – szepczę, resztkami sił próbując powstrzymać szloch. – Nie jestem smutna. Po prostu za nim tęsknię – dodaję.
– Zrobiłem rysunek dla taty. Dasz mu go, kiedy też pójdziesz do nieba? – pyta, rozwijając kawałek papierowej kartki, jeszcze niedawno zgnieciony w maleńkiej rączce.
Moim oczom ukazuje się rządek postaci. Dwie najwyższe osoby na obrazku najprawdopodobniej przedstawiają mnie i Corlissa. Mężczyzna o dziwo stoi o własnych siłach. Pośrodku zaś dostrzegam postać Aidena. Jesteśmy uśmiechnięci, szczęśliwi, przedstawieni na tle pięknego, kolorowego ogrodu pełnego różnobarwnych kwiatów.
– Oczywiście, że tak. Poza tym… to piękny obrazek, kiedyś z pewnością zostaniesz sławnym artystą – odrzekam, mierzwiąc jego czuprynę i przytulając do siebie z czułością.
 Kiedyś… o ile zrozumiesz, że śmierć to część życia i nikt nie może jej uniknąć. W przeciwnym wypadku będziesz podobny do mnie – zamknięty na miłość, bojący się postawić kroku naprzód w obawie przed cierpieniem. I choć niezmiernie żałuję, nie jestem w stanie przygotować cię na nowy cios. Umrę. Już za dwa lata zamknę oczy na niekończące się wieki. To zaboli. Przykro mi, ale nie dam ci recepty na znieczulenie, bo takowa nie istnieje. Posłuchaj jednak mojej rady – wyjdziesz z błędnego koła, o ile nie dopuścisz, by na świat przyszło nowe pokolenie. Ja nie potrafiłam. Chyba po prostu zbyt silnie pragnęłam być szczęśliwa. Chyba po prostu zbyt silnie kochałam.


***
Z bólem serca przyszło mi zakończyć to opowiadanie. Sama nie wiem dlaczego, ale bardzo długo wahałam się z opublikowaniem epilogu. Może to przez lenistwo, może przez strach przed końcem, bo w końcu bardzo zżyłam się z bohaterami "Niezniszczalnej".
Chciałabym wam serdecznie podziękować za rady, opinie i wsparcie. Wiem, że bez was, drodzy czytelnicy, nigdy nie udałoby mi się dojść tam, gdzie jestem. Naprawdę wiele wam zawdzięczam! Nie będę wymieniać wszystkich po kolei, bo zajęłoby to bardzo dużo czasu. Ten dopisek jest skierowany po prostu do każdego, kto choć zajrzał na mojego bloga.
 Trzymajcie się kochani, bo już wkrótce ruszam z nową historią!
*  "Koegzystencję" usunęłam ze względu na brak umiejętności wczucia się w główną bohaterkę.