"Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu.
Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... "
Albert Einstein
W
powietrzu unosi się gorzka woń śmierci. Nie potrafię przed nią uciec. Duszący
odór zatyka moje nozdrza. Łapię w usta każdą, nawet najmniejszą dawkę tlenu.
Jeszcze tylko kilka minut. Mam wrażenie, że oszaleję, zanim zadzwoni budzik,
dlatego podnoszę się z materaca nieco wcześniej. Idę w kierunku łazienki.
Odkręcam kurek, a z kranu wypływa przezroczysta ciecz. Woda kojarzy mi się z
czymś nieprawdopodobnie ludzkim. Jest niezbędna do życia. Bez niej można być
pogrążonym w stanie długotrwałej agonii, czekając na pożywienie lub trzydzieste
urodziny jak bezbronna roślinka. Choć dawniej jej brak z pewnością
doprowadziłby do śmierci organizmu, obecnie, ze względu na moją niezniszczalną
naturę, nic takiego mi nie grozi.
Opanowuję
drżenie rąk. Przyglądam się sobie w lustrze. Moje rozczochrane blond włosy
łagodnie opadają na ramiona. Mam zapadnięte policzki i jasnoniebieskie oczy.
Niektórzy uznają mnie za nienaturalnie wysoką.
Przemywam
twarz wodą, po czym wkładam na siebie spodnie i koszulę wykonane z materiału,
który w dotyku przypomina papier. Mam wiele podobnych stroi. Nie trzeba ich
prać, wystarczy wyrzucić po dniu użytkowania. Jedna sztuka kosztuje zaledwie
dwa dekanty. Nie zależy mi na dobrym wyglądzie, dlatego nie szukam innych,
bardziej efektownych rozwiązań.
Ponownie
wchodzę do sypialni. Słyszę skrzeczący dźwięk budzika. Mam ochotę zatkać uszy,
by powrócić do krainy ciszy, jednak wiem, że wtedy wyszłabym na wariatkę.
Corliss i Georgia dopiero wstają. Ja natomiast decyduję się na samotny spacer.
W klinice muszę być przed dziesiątą, mam więc wystarczająco dużo czasu, by
przemyśleć pewne sprawy.
Schodzę
po schodach, delikatnie głaszcząc poręcze. Mieszkam na trzecim piętrze, dlatego
już po chwili staję przed drzwiami wejściowymi. Naciskam klamkę i z całych sił
popycham drewnianą płytę. Przekraczam próg, a później staję jak wryta.
Ludzie.
Pełno ludzi krzyczących: „Nie masz prawa pogrywać z naturą!”, trzymających w
rękach transparenty z rysunkiem skreślonej strzykawki. Zaskakujące, że w tak
krótkim czasie zdążyli stworzyć zwartą grupę. Każdy z nich pragnie, by słowa
Coppera nigdy nie zostały wypowiedziane. Nie mogę jednak wierzyć w powodzenie
tej akcji. Motto protestujących to czysty absurd. Czy pozostała w nas choć
cząstka człowieczeństwa? Jesteśmy mutantami powstałymi po wybuchu bomby.
Przyroda już dawno przestała się z nami zadawać.
Z
trudem toruję sobie drogę. Nad ziemią wisi czarna chmura przysłaniająca słońce.
Prawie przedostaję się na drugą stronę, gdy ktoś łapie mnie za ramię. Teraz
stoję twarzą w twarz z młodą, najwyraźniej niczego nieświadomą brunetką.
–
Co się tu dzieje? – mówi głośno, starając się przekrzyczeć tłum.
Nie
czuję się na siłach, by powiedzieć dziewczynie prawdę, jednak, widząc jej
przerażone spojrzenie, szepczę: „To jakaś akcja przeciwko narkomanii”.
Najprawdopodobniej kobieta nie do końca mi wierzy, jednak staje się
spokojniejsza, dzięki czemu mogę odetchnąć z ulgą. Moje kłamstwo dało jej
złudną nadzieję na to, że świat wcale nie jest zły. Chcąc nie chcąc, ta
świadomość cieszy nawet mnie. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdybym o niczym nie
wiedziała.
Idę
w swoją stronę. Mam nadzieję, że uda mi się przedstawić Georgii podobną wersję
wydarzeń. Wątpię, by Corliss wyjawił jej prawdę. Młodzieniec z pewnością będzie
wymyślał coraz to nowsze wymówki, nawet jeśli zupełnie pogrąży się w swoich
kłamstwach.
W
pracy jestem na czas. Zadziwia mnie fakt, że moi przyjaciele jeszcze tam nie
dotarli. Przeczuwam, że Georgia wyje na widok protestujących, wobec czego jej
brat pozostaje bezradny. Przez chwilę myślę nad tym, by wrócić, lecz pragnę
czym prędzej rzucić się w wir obowiązków. Na korytarzu wita mnie Alissa.
Opowiada o wszystkim, co wydarzyło się podczas mojej nieobecności.
–
Mamy nowego pacjenta – oznajmia, jednocześnie prowadząc mnie w kierunku
izolatki.
To tam trafiają wszyscy, którzy postradali
zmysły. Umieszczenie ich w jednym pokoju z pozostałymi chorymi groziłoby
niebezpieczeństwem. Obłąkani uderzają głową o ścianę, krzyczą i zadają sobie
ból. Nigdy nie uznawałam ich za nienormalnych. Po prostu nie mieli
wystarczającej ilości sił, by żyć pod ciągłą presją czasu.
Docieramy
do celu. Przez szczelnie zamknięte drzwi zbudowane z przezroczystego tworzywa
widzę człowieka. Jego ciało zaczyna się od stóp, a kończy na szyi. Mężczyzna ma
poparzoną skórę. Z pewnością pozostanie na wpół martwy przez kolejne pięć
miesięcy – tyle trwa proces regeneracji.
Przypuszczam,
że poszkodowany nie odczuwa bólu. Jego głowa, odcięta w wyniku wypadku, leży w
bliżej nieokreślonym miejscu. Ten widok przeraża mnie tak bardzo, że muszę
odwrócić głowę w kierunku ściany.
–
Miał wypadek. W bok jego samochodu wjechała ciężarówka – mówi Alissa, a ja
zaczynam obgryzać paznokcie.
–
Zrobiliście mu zastrzyk? – pytam.
–
Jeszcze nie. Czekamy, aż pogrąży się w letargu.
–
W takim razie ja to zrobię – informuję.
Chcę
za wszelką cenę wejść do pomieszczenia, lecz wiem, że prawdopodobnie nie jestem
w stanie pomóc swojemu pacjentowi. Muszę zdać się na łaskę czasu, od którego
jestem uzależniona. To on wypełnia większość moich myśli, widzę go w ludziach
czy przedmiotach. Jest szybki, dlatego wyprzedza mnie w każdym możliwym
momencie. Choć bardzo się staram, nigdy go nie dogonię.
–
Uważaj na siebie – szepcze pielęgniarka.
Nie
próbuje mnie powstrzymywać. Wkładam tylko gumowe rękawiczki leżące na stole w
pokoju obok, biorę strzykawkę, napełniam ją lekiem przyspieszającym regenerację
ciała, po czym wracam, by wpisać kod w
drzwiach pomieszczenia. Zamek otwiera się momentalnie, a ja wchodzę do środka
niepewnym krokiem. Ściany w kolorze nadziei nie potrafią zabić panującej tam
atmosfery. Wystarczy zaledwie kilka sekund spędzonych w izolatce, by poczuć się
jak w pułapce bez wyjścia.
Kim
stanie się chory mężczyzna, kiedy ponownie otworzy oczy? Czy jego bliskim
starczy cierpliwości, by nauczyć go życia? Przejdą przez piekło czy raczej
poddadzą się na starcie? A jeśli nie będą wystarczająco wytrwali?
Od
zawsze popierałam ciągłą walkę, pozbawiona możliwości wyboru. Tylko dzięki temu
wierzyłam, że wstawanie każdego ranka i wykonywanie podstawowych czynności ma
sens. Nie zastanawiałam się nad tym, co by było, gdyby zabrakło mi sił. Może
czekałabym, aż kolejny dzień przyniesie mi nowe powody do radości lub
patrzyłabym na zachód słońca bez kropli nadziei. Teraz jednak dostałam szansę na
odzyskanie kontroli nad własnym życiem. Mimo że ciągle nienawidzę Coppera,
zaczynam rozumieć jego intencje. Chciałabym mieć przy sobie śmiercionośny
zastrzyk, na wypadek gdybym zrozumiała, że z życia tutaj nie wyniknie już nic
dobrego.
Wreszcie
wiem, dokąd pragnę pojechać. Nie liczę na żaden wymiar odpoczynku. Wierzę za
to, że dotrę do pracowników Ulyssesa i wykradnę jego „antidotum”.
Siadam
na rogu łóżka pacjenta.
–
Wszystko będzie dobrze – powtarzam, choć wiem, że nikt z wyjątkiem mnie nie
usłyszy tych słów.
Delikatnym,
lecz stanowczym ruchem chwytam rękę mężczyzny. Czekam na odpowiedni moment, by
wbić igłę w skórę. Lek z pewnością pomoże mu w szybszym powrocie do zdrowia.
Nagle poszkodowany zaczyna się trząść. Gwałtownie wstaję i widzę, jak złamany
szpikulec wystaje z jego ciała. Chcę za wszelką cenę podejść bliżej pacjenta,
by zabezpieczyć ostry przedmiot, jednak młodzieniec niespodziewanie spada z
łóżka.
Powinnam
była poczekać, lecz jeszcze nie zdążyłam nauczyć się cierpliwości.
Szybko
wychodzę z pokoju. Popełniłam błąd, a nienawidzę nie mieć racji, dlatego
zamykam za sobą drzwi, nawet nie spoglądając na Alissę. W korytarzu wpadam na
Georgię. Kobieta najprawdopodobniej zmierza w kierunku kuchni, gdzie spędzi
resztę dnia. Jest znakomitą kucharką, choć, w odróżnieniu ode mnie, skończyła
jedynie szkołę podstawową.
–
To wszystko… – mówi swoim codziennym, zdławionym głosem. – Ta cała akcja
przeciwko narkotykom… to prawda?
Staję
jak wryta. Nie wiem, jakim cudem moja współlokatorka zaczęła czytać mi w
myślach. Po chwili jednak zaczynam rozumieć, że Corliss najprawdopodobniej użył
identycznej wymówki. Mimo że na pozór ja i on jesteśmy zupełnie różni,
współczesny świat zdążył nas do siebie upodobnić. Zostaliśmy pozbawieni
wyjątkowych cech, staliśmy się szarzy i nic nieznaczący.
–
Jasne – szepczę, uśmiechając się w duchu. – Mam dla ciebie zadanie – zwracam
się ponownie do kobiety. – Powiadom kogoś, że wieczorem wyjeżdżamy – proszę.
Wiem, że to mój ostatni dzień pracy w klinice leczenia bólu w Bittlemberg. Nie
martwię się o jutro. Nawet „dzisiaj” jest mi obojętne. W końcu nie pierwszy raz
rzucam się na głęboką wodę.
Georgia
kiwa głową, a następnie odchodzi. Ja natomiast spoglądam kątem oka na Corlissa,
który przyszedł do pracy wraz z swoją siostrą. Widzę, jak jego usta układają
się w bezgłośne „dziękuję”. Przynajmniej tym razem zachował resztki
przyzwoitości.
Przez
całe popołudnie staram się znaleźć informacje na temat bakterii Coppera.
Wierzę, że zdołam utrzymać swój plan w tajemnicy. Kiedy nikt nie patrzy, staję
przed wejściem do lewej części budynku. To tam leczeni są bogacze, których stać
na najdroższe medykamenty. Mają swoich osobistych pielęgniarzy i komputer w
każdej sali. Nie posiadam odpowiednich uprawnień, by móc złożyć im
niezapowiedzianą wizytę, dlatego jestem zmuszona do użycia podstępu.
Czekam,
aż jeden z lekarzy otworzy drzwi. Wtedy odrywam część rękawka od koszuli i
kładę go na podłodze, by nie dopuścić do zamknięcia metalowej płyty. Dzięki
temu ukradkiem dostaję się do drugiego skrzydła klinki. Idę na palcach, choć
mam pewność, że nie jestem obserwowana. W pewnym momencie docieram do ogromnej
sali pełnej nieprzytomnych ludzi. Przez duże okna do środka wpadałoby wiele promieni
słońca, gdyby nie dzisiejsza ponura pogoda. Na jednym łóżku śpią co najmniej
dwie osoby. Dziwi mnie ten widok. W dodatku w powietrzu unosi się nieprzyjemny
zapach zgnilizny. Mimo że rzadko bywam w tej części budynku, nie mogę uwierzyć,
że pracownicy placówki dopuścili się takiego zaniedbania.
Ignoruję
to. Gdybym miała dopatrywać się zła w każdej sytuacji, już dawno zostałabym
zamknięta w izolatce. Choć rzeczywistość zmieszała się z abstrakcją, udaję, że
wszystko jest w porządku.
Siadam
na krześle i aktywuję komputer. Nowoczesne urządzenia to dla mnie czarna magia,
lecz, całe szczęście, potrafię obsłużyć niektóre z nich przynajmniej w
umiarkowanym stopniu. Po chwili na ścianie pojawia się kolorowy obraz. Dzięki
klawiaturze wyświetlonej na blacie biurka wybieram odpowiednią ikonkę, a
następnie wpisuję hasło wyszukiwania. Wszystko odbywa się w nieprawdopodobnej
ciszy. W przeciągu kilku sekund odnajduję potrzebne informacje. Dowiaduję się,
że dzieło Coppera, Mortem, jak sam je nazywa, powoduje zupełnie bezbolesną
śmierć w przeciągu kilku godzin. Niestety, zabójczą bakterię mogę zdobyć
jedynie w obrębie Sartonii. To kilka dni drogi stąd, jednak ze względu na
zamieszki podróż powinna się przedłużyć. Mimo to nie chcę z niej zrezygnować.
Od maleńkości wmawiano mi, że dotrę do celu, nawet jeżeli będę zmuszona dążyć
do niego po trupach.
Wyłączam
komputer, a następnie wstaję z krzesła. Chcę wrócić do pracy, jednak nagle
słyszę głosy dobiegające z korytarza. Gwałtownie upadam na podłogę, by skryć
się pod biurkiem. Podciągam nogi pod brodę.
Zbliżają
się.
–
Dlaczego nie możecie przenieść ich do advenów?
Jej
słowa bolą, mimo że słyszę je nie po raz pierwszy. Nazywa nas obcymi. Wiem.
Byłam dobrą uczennicą, a łacinę chłonęłam jak gąbka. Bogaczom jednak wydaje
się, że ich specjalnego szyfru nie zrozumie żaden „przeciętny” człowiek .
W
głosie kobiety wyczuwam wszechobecną pogardę. Ja nie miałam wpływu na to, w
jakiej rodzinie się wychowałam, jednak gdybym mogła wybierać, nie zamieniłabym
jej na żadną inną. Za nic w świecie nie chciałabym być kimś tak egoistycznym.
–
Nie możemy sobie na to pozwolić. Wtedy choroba rozprzestrzeniłaby się jeszcze
bardziej. Niech się pani nie martwi, szczepionki z pewnością pomogą – oznajmia
lekarz.
Jaka
choroba?
– Nie obchodzą
mnie wasze metody leczenia! Chcę wyjść stąd cała i zdrowa. W dodatku nie mam
zamiaru przebywać w towarzystwie tru… – mówi nieznajoma, jednak jej głos się
urywa, gdy po wejściu do pomieszczenia widzi mnie chowającą się pod drewnianym
blatem.
***
Rozdział jak dla mnie jest dość kiczowaty. Przepraszam za zaległości na waszych blogach. Jeśli chcecie być informowani - piszcie. Poza tym zachęcam do zadawania pytań bohaterom :)
WAŻNE!
Chciałabym prosić was o pomoc w wyborze oficjalnego tytułu mojego poprzedniego opowiadania. Może ktoś z was pamięta passato-futuro? :)
Mam kilka propozycji:
- "Bez słów"
-"Tańcząca wśród kłamstw"
- "Chwile zakłamania"
- "Kłamstwo"
Jeżeli macie jakieś inne propozycje - piszcie śmiało :)
WAŻNE!
Chciałabym prosić was o pomoc w wyborze oficjalnego tytułu mojego poprzedniego opowiadania. Może ktoś z was pamięta passato-futuro? :)
Mam kilka propozycji:
- "Bez słów"
-"Tańcząca wśród kłamstw"
- "Chwile zakłamania"
- "Kłamstwo"
Jeżeli macie jakieś inne propozycje - piszcie śmiało :)