czwartek, 23 maja 2013

Rozdział III

"Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osob­li­wie, każdy z nas po­jawia się mi­mowol­nie i bez zap­rosze­nia, na krótki po­byt bez uświado­mione­go celu.
Nie mogę nadzi­wić się tej tajemnicy... "
Albert Einstein

W powietrzu unosi się gorzka woń śmierci. Nie potrafię przed nią uciec. Duszący odór zatyka moje nozdrza. Łapię w usta każdą, nawet najmniejszą dawkę tlenu. Jeszcze tylko kilka minut. Mam wrażenie, że oszaleję, zanim zadzwoni budzik, dlatego podnoszę się z materaca nieco wcześniej. Idę w kierunku łazienki. Odkręcam kurek, a z kranu wypływa przezroczysta ciecz. Woda kojarzy mi się z czymś nieprawdopodobnie ludzkim. Jest niezbędna do życia. Bez niej można być pogrążonym w stanie długotrwałej agonii, czekając na pożywienie lub trzydzieste urodziny jak bezbronna roślinka. Choć dawniej jej brak z pewnością doprowadziłby do śmierci organizmu, obecnie, ze względu na moją niezniszczalną naturę, nic takiego mi nie grozi.
Opanowuję drżenie rąk. Przyglądam się sobie w lustrze. Moje rozczochrane blond włosy łagodnie opadają na ramiona. Mam zapadnięte policzki i jasnoniebieskie oczy. Niektórzy uznają mnie za nienaturalnie wysoką.
Przemywam twarz wodą, po czym wkładam na siebie spodnie i koszulę wykonane z materiału, który w dotyku przypomina papier. Mam wiele podobnych stroi. Nie trzeba ich prać, wystarczy wyrzucić po dniu użytkowania. Jedna sztuka kosztuje zaledwie dwa dekanty. Nie zależy mi na dobrym wyglądzie, dlatego nie szukam innych, bardziej efektownych rozwiązań.
Ponownie wchodzę do sypialni. Słyszę skrzeczący dźwięk budzika. Mam ochotę zatkać uszy, by powrócić do krainy ciszy, jednak wiem, że wtedy wyszłabym na wariatkę. Corliss i Georgia dopiero wstają. Ja natomiast decyduję się na samotny spacer. W klinice muszę być przed dziesiątą, mam więc wystarczająco dużo czasu, by przemyśleć pewne sprawy.
Schodzę po schodach, delikatnie głaszcząc poręcze. Mieszkam na trzecim piętrze, dlatego już po chwili staję przed drzwiami wejściowymi. Naciskam klamkę i z całych sił popycham drewnianą płytę. Przekraczam próg, a później staję jak wryta.
Ludzie. Pełno ludzi krzyczących: „Nie masz prawa pogrywać z naturą!”, trzymających w rękach transparenty z rysunkiem skreślonej strzykawki. Zaskakujące, że w tak krótkim czasie zdążyli stworzyć zwartą grupę. Każdy z nich pragnie, by słowa Coppera nigdy nie zostały wypowiedziane. Nie mogę jednak wierzyć w powodzenie tej akcji. Motto protestujących to czysty absurd. Czy pozostała w nas choć cząstka człowieczeństwa? Jesteśmy mutantami powstałymi po wybuchu bomby. Przyroda już dawno przestała się z nami zadawać.
Z trudem toruję sobie drogę. Nad ziemią wisi czarna chmura przysłaniająca słońce. Prawie przedostaję się na drugą stronę, gdy ktoś łapie mnie za ramię. Teraz stoję twarzą w twarz z młodą, najwyraźniej niczego nieświadomą brunetką.
– Co się tu dzieje? – mówi głośno, starając się przekrzyczeć tłum.
Nie czuję się na siłach, by powiedzieć dziewczynie prawdę, jednak, widząc jej przerażone spojrzenie, szepczę: „To jakaś akcja przeciwko narkomanii”. Najprawdopodobniej kobieta nie do końca mi wierzy, jednak staje się spokojniejsza, dzięki czemu mogę odetchnąć z ulgą. Moje kłamstwo dało jej złudną nadzieję na to, że świat wcale nie jest zły. Chcąc nie chcąc, ta świadomość cieszy nawet mnie. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdybym o niczym nie wiedziała.
Idę w swoją stronę. Mam nadzieję, że uda mi się przedstawić Georgii podobną wersję wydarzeń. Wątpię, by Corliss wyjawił jej prawdę. Młodzieniec z pewnością będzie wymyślał coraz to nowsze wymówki, nawet jeśli zupełnie pogrąży się w swoich kłamstwach.
W pracy jestem na czas. Zadziwia mnie fakt, że moi przyjaciele jeszcze tam nie dotarli. Przeczuwam, że Georgia wyje na widok protestujących, wobec czego jej brat pozostaje bezradny. Przez chwilę myślę nad tym, by wrócić, lecz pragnę czym prędzej rzucić się w wir obowiązków. Na korytarzu wita mnie Alissa. Opowiada o wszystkim, co wydarzyło się podczas mojej nieobecności.
– Mamy nowego pacjenta – oznajmia, jednocześnie prowadząc mnie w kierunku izolatki.
 To tam trafiają wszyscy, którzy postradali zmysły. Umieszczenie ich w jednym pokoju z pozostałymi chorymi groziłoby niebezpieczeństwem. Obłąkani uderzają głową o ścianę, krzyczą i zadają sobie ból. Nigdy nie uznawałam ich za nienormalnych. Po prostu nie mieli wystarczającej ilości sił, by żyć pod ciągłą presją czasu.
Docieramy do celu. Przez szczelnie zamknięte drzwi zbudowane z przezroczystego tworzywa widzę człowieka. Jego ciało zaczyna się od stóp, a kończy na szyi. Mężczyzna ma poparzoną skórę. Z pewnością pozostanie na wpół martwy przez kolejne pięć miesięcy – tyle trwa proces regeneracji.
Przypuszczam, że poszkodowany nie odczuwa bólu. Jego głowa, odcięta w wyniku wypadku, leży w bliżej nieokreślonym miejscu. Ten widok przeraża mnie tak bardzo, że muszę odwrócić głowę w kierunku ściany.
– Miał wypadek. W bok jego samochodu wjechała ciężarówka – mówi Alissa, a ja zaczynam obgryzać paznokcie.
– Zrobiliście mu zastrzyk? – pytam.
– Jeszcze nie. Czekamy, aż pogrąży się w letargu.
– W takim razie ja to zrobię – informuję.
Chcę za wszelką cenę wejść do pomieszczenia, lecz wiem, że prawdopodobnie nie jestem w stanie pomóc swojemu pacjentowi. Muszę zdać się na łaskę czasu, od którego jestem uzależniona. To on wypełnia większość moich myśli, widzę go w ludziach czy przedmiotach. Jest szybki, dlatego wyprzedza mnie w każdym możliwym momencie. Choć bardzo się staram, nigdy go nie dogonię.
– Uważaj na siebie – szepcze pielęgniarka.
Nie próbuje mnie powstrzymywać. Wkładam tylko gumowe rękawiczki leżące na stole w pokoju obok, biorę strzykawkę, napełniam ją lekiem przyspieszającym regenerację ciała,  po czym wracam, by wpisać kod w drzwiach pomieszczenia. Zamek otwiera się momentalnie, a ja wchodzę do środka niepewnym krokiem. Ściany w kolorze nadziei nie potrafią zabić panującej tam atmosfery. Wystarczy zaledwie kilka sekund spędzonych w izolatce, by poczuć się jak w pułapce bez wyjścia.
Kim stanie się chory mężczyzna, kiedy ponownie otworzy oczy? Czy jego bliskim starczy cierpliwości, by nauczyć go życia? Przejdą przez piekło czy raczej poddadzą się na starcie? A jeśli nie będą wystarczająco wytrwali?
Od zawsze popierałam ciągłą walkę, pozbawiona możliwości wyboru. Tylko dzięki temu wierzyłam, że wstawanie każdego ranka i wykonywanie podstawowych czynności ma sens. Nie zastanawiałam się nad tym, co by było, gdyby zabrakło mi sił. Może czekałabym, aż kolejny dzień przyniesie mi nowe powody do radości lub patrzyłabym na zachód słońca bez kropli nadziei. Teraz jednak dostałam szansę na odzyskanie kontroli nad własnym życiem. Mimo że ciągle nienawidzę Coppera, zaczynam rozumieć jego intencje. Chciałabym mieć przy sobie śmiercionośny zastrzyk, na wypadek gdybym zrozumiała, że z życia tutaj nie wyniknie już nic dobrego.
Wreszcie wiem, dokąd pragnę pojechać. Nie liczę na żaden wymiar odpoczynku. Wierzę za to, że dotrę do pracowników Ulyssesa i wykradnę jego „antidotum”.
Siadam na rogu łóżka pacjenta.
– Wszystko będzie dobrze – powtarzam, choć wiem, że nikt z wyjątkiem mnie nie usłyszy tych słów.
Delikatnym, lecz stanowczym ruchem chwytam rękę mężczyzny. Czekam na odpowiedni moment, by wbić igłę w skórę. Lek z pewnością pomoże mu w szybszym powrocie do zdrowia. Nagle poszkodowany zaczyna się trząść. Gwałtownie wstaję i widzę, jak złamany szpikulec wystaje z jego ciała. Chcę za wszelką cenę podejść bliżej pacjenta, by zabezpieczyć ostry przedmiot, jednak młodzieniec niespodziewanie spada z łóżka.
Powinnam była poczekać, lecz jeszcze nie zdążyłam nauczyć się cierpliwości.
Szybko wychodzę z pokoju. Popełniłam błąd, a nienawidzę nie mieć racji, dlatego zamykam za sobą drzwi, nawet nie spoglądając na Alissę. W korytarzu wpadam na Georgię. Kobieta najprawdopodobniej zmierza w kierunku kuchni, gdzie spędzi resztę dnia. Jest znakomitą kucharką, choć, w odróżnieniu ode mnie, skończyła jedynie szkołę podstawową.
– To wszystko… – mówi swoim codziennym, zdławionym głosem. – Ta cała akcja przeciwko narkotykom… to prawda?
Staję jak wryta. Nie wiem, jakim cudem moja współlokatorka zaczęła czytać mi w myślach. Po chwili jednak zaczynam rozumieć, że Corliss najprawdopodobniej użył identycznej wymówki. Mimo że na pozór ja i on jesteśmy zupełnie różni, współczesny świat zdążył nas do siebie upodobnić. Zostaliśmy pozbawieni wyjątkowych cech, staliśmy się szarzy i nic nieznaczący.
– Jasne – szepczę, uśmiechając się w duchu. – Mam dla ciebie zadanie – zwracam się ponownie do kobiety. – Powiadom kogoś, że wieczorem wyjeżdżamy – proszę. Wiem, że to mój ostatni dzień pracy w klinice leczenia bólu w Bittlemberg. Nie martwię się o jutro. Nawet „dzisiaj” jest mi obojętne. W końcu nie pierwszy raz rzucam się na głęboką wodę.
Georgia kiwa głową, a następnie odchodzi. Ja natomiast spoglądam kątem oka na Corlissa, który przyszedł do pracy wraz z swoją siostrą. Widzę, jak jego usta układają się w bezgłośne „dziękuję”. Przynajmniej tym razem zachował resztki przyzwoitości.
Przez całe popołudnie staram się znaleźć informacje na temat bakterii Coppera. Wierzę, że zdołam utrzymać swój plan w tajemnicy. Kiedy nikt nie patrzy, staję przed wejściem do lewej części budynku. To tam leczeni są bogacze, których stać na najdroższe medykamenty. Mają swoich osobistych pielęgniarzy i komputer w każdej sali. Nie posiadam odpowiednich uprawnień, by móc złożyć im niezapowiedzianą wizytę, dlatego jestem zmuszona do użycia podstępu.
Czekam, aż jeden z lekarzy otworzy drzwi. Wtedy odrywam część rękawka od koszuli i kładę go na podłodze, by nie dopuścić do zamknięcia metalowej płyty. Dzięki temu ukradkiem dostaję się do drugiego skrzydła klinki. Idę na palcach, choć mam pewność, że nie jestem obserwowana. W pewnym momencie docieram do ogromnej sali pełnej nieprzytomnych ludzi. Przez duże okna do środka wpadałoby wiele promieni słońca, gdyby nie dzisiejsza ponura pogoda. Na jednym łóżku śpią co najmniej dwie osoby. Dziwi mnie ten widok. W dodatku w powietrzu unosi się nieprzyjemny zapach zgnilizny. Mimo że rzadko bywam w tej części budynku, nie mogę uwierzyć, że pracownicy placówki dopuścili się takiego zaniedbania.
Ignoruję to. Gdybym miała dopatrywać się zła w każdej sytuacji, już dawno zostałabym zamknięta w izolatce. Choć rzeczywistość zmieszała się z abstrakcją, udaję, że wszystko jest w porządku.
Siadam na krześle i aktywuję komputer. Nowoczesne urządzenia to dla mnie czarna magia, lecz, całe szczęście, potrafię obsłużyć niektóre z nich przynajmniej w umiarkowanym stopniu. Po chwili na ścianie pojawia się kolorowy obraz. Dzięki klawiaturze wyświetlonej na blacie biurka wybieram odpowiednią ikonkę, a następnie wpisuję hasło wyszukiwania. Wszystko odbywa się w nieprawdopodobnej ciszy. W przeciągu kilku sekund odnajduję potrzebne informacje. Dowiaduję się, że dzieło Coppera, Mortem, jak sam je nazywa, powoduje zupełnie bezbolesną śmierć w przeciągu kilku godzin. Niestety, zabójczą bakterię mogę zdobyć jedynie w obrębie Sartonii. To kilka dni drogi stąd, jednak ze względu na zamieszki podróż powinna się przedłużyć. Mimo to nie chcę z niej zrezygnować. Od maleńkości wmawiano mi, że dotrę do celu, nawet jeżeli będę zmuszona dążyć do niego po trupach.
Wyłączam komputer, a następnie wstaję z krzesła. Chcę wrócić do pracy, jednak nagle słyszę głosy dobiegające z korytarza. Gwałtownie upadam na podłogę, by skryć się pod biurkiem. Podciągam nogi pod brodę.
Zbliżają się.
– Dlaczego nie możecie przenieść ich do advenów?
Jej słowa bolą, mimo że słyszę je nie po raz pierwszy. Nazywa nas obcymi. Wiem. Byłam dobrą uczennicą, a łacinę chłonęłam jak gąbka. Bogaczom jednak wydaje się, że ich specjalnego szyfru nie zrozumie żaden „przeciętny” człowiek .
W głosie kobiety wyczuwam wszechobecną pogardę. Ja nie miałam wpływu na to, w jakiej rodzinie się wychowałam, jednak gdybym mogła wybierać, nie zamieniłabym jej na żadną inną. Za nic w świecie nie chciałabym być kimś tak egoistycznym.
– Nie możemy sobie na to pozwolić. Wtedy choroba rozprzestrzeniłaby się jeszcze bardziej. Niech się pani nie martwi, szczepionki z pewnością pomogą – oznajmia lekarz.
Jaka choroba?
                               – Nie obchodzą mnie wasze metody leczenia! Chcę wyjść stąd cała i zdrowa. W dodatku nie mam zamiaru przebywać w towarzystwie tru… – mówi nieznajoma, jednak jej głos się urywa, gdy po wejściu do pomieszczenia widzi mnie chowającą się pod drewnianym blatem.


***

Rozdział jak dla mnie jest dość kiczowaty. Przepraszam za zaległości na waszych blogach. Jeśli chcecie być informowani - piszcie. Poza tym zachęcam do zadawania pytań bohaterom :)
WAŻNE!
Chciałabym prosić was o pomoc w wyborze oficjalnego tytułu mojego poprzedniego opowiadania. Może ktoś z was pamięta passato-futuro? :)
Mam kilka propozycji:
- "Bez słów"
-"Tańcząca wśród kłamstw"
- "Chwile zakłamania"
- "Kłamstwo"
Jeżeli macie jakieś inne propozycje - piszcie śmiało :)