sobota, 22 lutego 2014

Rozdział XIII

"Zro­zumiałem, że świat jest niczym, że jest mecha­nicznym chaosem rządzo­nym przez bez­myślną, bydlęcą agresję, na którą nakłada­my nasze lęki i nadzieje."
John Gardner

                Mój umysł eksploduje. Potężne pioruny uderzają w jego środek, rozrywając wszelkie połączenia nerwowe. Jestem marionetką nienawiści. Niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu, tracę wzrok. Dopiero po chwili zaczynam rozumieć, że niepostrzeżenie zamknąłem oczy, próbując ukryć cienką warstwę łez gromadzącą się pod moimi powiekami.
                - Corliss, przestań! – słyszę niewyraźny bełkot dobiegający z bliżej nieokreślonego miejsca. – Puść mnie! Co ci odbiło?!
                Czuję, jak moje dłonie zaciskają się na czyjejś szyi, lecz nie potrafię temu zaradzić. Częściowy paraliż kończyn nie ustępuje. Miotam się w ślepej furii. Nie wiem już, czy to ja, czy zniewalająca wściekłość.
                Nagle zostaję spoliczkowany. Ból działa niczym zimny prysznic. Pod wpływem impulsu moje mięśnie się rozluźniają. Z hukiem opadam na fotel jak niemowlę, które dopiero zdobywa umiejętność siadania. Dyszę wściekle, nie mogąc się uspokoić. Z trudem odwracam głowę w kierunku mojej ofiary, jednocześnie ocierając ręką łzy z policzków. W końcu nie chcę wyjść na tchórza. Nie jestem nim. Wiem, że mój płacz był spowodowany kolejnym niekontrolowanym napadem wściekłości, niestety nie pierwszym i zapewne nie ostatnim.
                Gdy wreszcie odzyskuję kontrolę nad rzeczywistością, przygotowuję się na atak ze strony Wolfa. Oczekuję, że zaraz usłyszę tonę obraźliwych obelg. Nieoczekiwanie jego odpowiedzią jest bardzo wymowne spojrzenie sprawiające, że czuję się jak przybysz z innej planety. O dziwo to teraz mam największą ochotę zapaść się pod ziemię. Nie jestem sobą, nawet będąc we własnym ciele. Moje prawdziwe „ja” zostało zignorowane przez umysł, myśli i pragnienia. Nie wiem już, czy wciąż istnieje miejsce, które mógłbym nazwać domem. 
                Nagle z moich ust wyrywa się niekontrolowany krzyk. To reakcja na próbę ucieczki Normana. Jeśli pozwolę mu wyjść z samochodu, zaprzepaszczę wszelkie szanse na odzyskanie Soleil, dlatego gwałtownym ruchem ściskam ramię mężczyzny. Jego dłoń wciąż spoczywa na klamce, jednak blondyn zaczyna się wahać.  
                - Zaczekaj – proszę, zaskoczony brzmieniem własnego głosu, w którym słyszę coś na kształt desperacji. – Zaczekaj, a wszystko ci wytłumaczę. – Wstrzymuję oddech, obserwując reakcję ciągle niezdecydowanego Wolfa. Gdy chłopak wreszcie opiera się o fotel, kamień spada mi z serca. Schylam głowę, by znaleźć wcześniej upuszczoną kartkę z wizerunkiem Sol. Znów patrzę na jej jasne włosy przywodzące na myśl rozwiewane przez wiatr gałęzie drzew i oczy w kolorze błękitnego oceanu. Jednocześnie mój umysł tworzy coraz to nowsze, drastyczne obrazy. Widzę ją oblepioną krwią, leżącą na zimnej posadzce w pozycji embrionalnej, broniącą się przed atakami strażników, błagającą o koniec tortur. W wizjach wygląda  zupełnie jak w dniu naszego pierwszego spotkania, gdy była jeszcze przerażoną i wygłodzoną siedemnastolatką.
                 Zrobię wszystko, by uchronić ją przed bólem i cierpieniem, jednak póki co tkwię w całkowicie bezpiecznym miejscu, zdrowy i w pełni sił. Czuję wszechogarniającą bezradność. Jak mogłem dopuścić do jej próby samobójczej? Przecież byłem obok. Zmęczony rozpaczą i żałobą po śmierci Georgii, nie zauważyłem, że wyszła. Gdyby tylko zachowała się odrobinę mniej ostrożnie, mógłbym ją zatrzymać. Postąpiłbym w ten sposób bez względu na okoliczności.
                Podnoszę fotografię i pokazuję ją Wolfowi. Nie myślę o tym, że przed chwilą naruszyłem jego prywatność, a potem zacząłem dusić. Teraz liczy się tylko jedno – muszę zadbać o Soleil. Owo pragnienie kotłuje się w mojej głowie, sprawia, że czuję namacalny ból, zupełnie jakbym ginął w mroku, spoglądając na światło, którego nie potrafię dotknąć. Przecież nie ma sytuacji bez wyjścia. Na pewno znajdzie się jakiś sposób na uwolnienie dziewczyny. Jeszcze wszystko będzie dobrze. Wiem to.
                - Poznajesz? – mówię twardo, starając się opanować drżenie rąk. – To jedyna żyjąca bliska mi osoba. Po śmierci Georgii zrozumiałem, że chciała popełnić samobójstwo. I zrobiła to, przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłem twoich dokumentów…
                - I z tego powodu się na mnie rzuciłeś?!  - wybucha, jednak szybko opanowuje swoje rozhulane nerwy, dotyka obolałej szyi i wzdycha ciężko. Choć zachowałem się jak szaleniec, nie będę przepraszał. Żal to słabość, a słabość to przegrana, zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z tak silnym przeciwnikiem, jak Wolf. – Rozumiem, że jest ci ciężko, jednak ucieczka z więzienia Coppera to zwykła syzyfowa praca. Wiem, co mówię. Przygotowaliśmy podobną akcję dwa lata temu. Straciliśmy piątkę zaangażowanych członków ruchu oporu. Na szczęście byli w podeszłym wieku. Umarli po miesiącu nieludzkich tortur. – Norman patrzy na mnie ze współczuciem. Jego słowa nie są jednak wystarczającym argumentem. Wciąż trzymam się swoich przekonań jak ostatniej deski ratunku. - Corliss, radzę ci pogodzić się z jej stratą. To najlepsze, co możesz w tej chwili zrobić.
                Prycham głośno. Mam zapomnieć o wciąż żyjącej Soleil?! Ponownie uwierzyć w jej śmierć?! Podobne myśli brzmią w mojej głowie co najmniej absurdalnie. Choć nie zawsze tworzyliśmy zgraną drużynę, byliśmy sobie bliscy. Nieświadomie odrzucaliśmy łączące nas uczucia w obawie przed cierpieniem. W końcu oboje znaliśmy zakończenie tej historii. Musieliśmy umrzeć, nie mając wystarczającej ilości czasu, by nacieszyć się sobą. Uważaliśmy, że lepiej nie zaczynać czegoś, co było z góry skazane na porażkę. Nawet ja, szukający szczęścia w najdrobniejszej chwili, nastawiłem się pesymistycznie w stosunku do tej kwestii.
                - Żartujesz sobie, Norman…                            
                - Naprawdę mi przykro.
                - Przecież musi być jakiś sposób! – niemal krzyczę, gwałtownie podnosząc obie ręce do góry. – Jesteś strażnikiem, masz dostęp do każdej z cel… razem z pewnością coś wymyślimy…
                - Czy nie dochodzi do ciebie, że powiedziałem „nie”?!  To, czego ode mnie wymagasz, jest chore. W najlepszym przypadku zginiemy oboje. W najgorszym – zostaniemy aresztowani. I proszę cię, nie bądź głupi…  Copper z pewnością zniszczył jej psychikę. Jeśli wróci, nie będzie już tym samym człowiekiem…
                - Ale ja ją kocham! – wybucham nagle. Przez dłuższą chwilę mierzę Wolfa skrępowanym wzrokiem. Nie wierzę, że to powiedziałem. Nie wierzę. Czuję się bezbronny. Ktoś wydobył ze mnie głęboko skrywaną prawdę, zrozumiał, że nie radzę sobie z własnymi emocjami. Staram się uspokoić, lecz jest zbyt późno, by cofnąć wcześniej wypowiedziane słowa. Wolf zna mój słaby punkt. Jeśli tylko zechce, stanę się jego marionetką, kukiełką gotową do wykonywania wszystkich poleceń.
                - Nie powinieneś. Nie powinieneś nikogo kochać. Nie w dzisiejszych czasach – upomina mnie. I wiem, że ma rację. Wszelkie sentymenty, miłość czy przywiązanie, oczywiście z wyjątkiem nienawiści, są niebezpieczne. Jeśli darzymy kogoś głębszym uczuciem, jesteśmy w stanie zrobić dla danej osoby dosłownie wszystko, łącznie z narażeniem się władzom.
                - Za późno na takie tłumaczenia… nie można ot tak zrezygnować z miłości – oznajmiam, ukrywając zniecierpliwienie. Rozumiem, że kiedyś wreszcie będę musiał odpuścić. Nie mogę błagać go w nieskończoność. W końcu Wolf nie chce narażać życia dla zupełnie obcej osoby.
                Całe szczęście po kilkunastu sekundach niepewności nadchodzi nowa nadzieja.
                - Pomogę ci – mówi blondyn, wzdychając ciężko.  Choć jestem zaskoczony, staram się tego nie okazywać. Wcześniejsze oszołomienie po wypowiedzeniu słowa „kocham” nie ustępuje. Wciąż czuję poszczególne litery układające się na moim języku w zgrabny wyraz, brzmiący tak niesamowicie obco, lecz jednocześnie wywołujący całą gamę ciepłych emocji otulających moje oziębłe ciało niczym ramiona zmarłej matki. – Ale pod jednym warunkiem: żaden przedstawiciel ruchu oporu nie może dowiedzieć się o planie uratowania tej dziewczyny. Obiecujesz?
                - Jasne -  odpowiadam śmiało. Jeśli to jedyna część umowy, wiem, że właśnie podjąłem najlepszą decyzję w swoim życiu. – W takim razie może podzielisz się ze mną resztą planu? – dodaję, całkowicie odprężony. Wreszcie potrafię swobodnie oddychać.
                - Zostaniesz strażnikiem więzienia – oznajmia mężczyzna, jednocześnie wydając na mnie chwilowy wyrok śmierci.
                Nie wiem, jak zareagować. Przez sekundę jestem przekonany, że mam halucynacje, jednak Wolf powtarza wcześniej wypowiedzianą frazę. Pozbywam się wszelkich wątpliwości. Ktoś wbija mi nóż w plecy. Pozbawiony wszelkich możliwości obrony, przez krótki moment przed oczyma widzę tylko i wyłącznie ciemność. Ból staje się nie do zniesienia. Jest zbyt silny. Przenika pozostałe części mojego ciała, by ostatecznie dotrzeć do serca. Znów tracę oddech. Dopiero głos blondyna sprawia, że powracam do świata żywych.
                - To jedyna metoda. Jeśli będziemy działać razem, może uda nam się ją stamtąd wyciągnąć – mówi, za wszelką cenę przekonując mnie do swoich racji. W końcu wiem, że więzienie Coppera jest wiecznym piekłem dla niewinnych. Robi mi się niedobrze na samą myśl, że Soleil spędzi tam resztę życia, jeżeli nie podejmę odpowiednich kroków, lecz oczyma wyobraźni widzę siebie w białym stroju ochroniarza, z niewielkim pistoletem przymocowanym do paska. Jestem zdecydowany i niewzruszony. Udaję, że nie słyszę cichych jęków wypływających z ust więźniów. Przemierzam niekończące się korytarze ogromnego budynku. Mam tu nieograniczoną władzę. Nagle czuję, jak czyjaś koścista ręka dotyka moich spodni. Z wcześniejszą obojętnością odpycham skazańca, wymierzając mu kilka bolesnych ciosów w twarz. Dostrzegam krew lejącą się z nosa ofiary. Po chwili dociera do mnie, że skrzywdziłem kogoś słabego i zupełnie bezbronnego. Kogoś, kogo dawniej uważałem za członka rodziny. Zraniłem Soleil, choć tak bardzo chciałem ją chronić.
                - Jesteś pewien, że nie mogę zrobić nic innego? – pytam z nadzieją w głosie.
                Wolf kiwa głową.
                 Zaciskam dłonie w pięści, tocząc wewnętrzną bitwę.  Muszę wybierać pomiędzy własnym człowieczeństwem a uratowaniem przyjaciółki. Stoję na rozstaju dróg prowadzących donikąd. Mimo że będę odwiedzał Soleil w myślach, trzymał jej rękę podczas odwiedzin kata, szeptał do ucha opowieści o wolności, ona już nigdy nie zazna szczęścia . Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo tęsknię, jak bardzo pragnę wziąć jej cierpienie na własne barki…
                Zmuszam się jednak do wybrania zupełnie innej opcji.
                Biorę głęboki wdech i z trudem wydobywam z siebie głos. Moja decyzja graniczy z wewnętrzną śmiercią, jednak nie mógłbym spokojnie zasnąć, wiedząc, że jasnowłosa dziewczyna znajduje się na drugim krańcu miasta, najprawdopodobniej cierpiąc nieludzkie katusze. Być może zostanę pogrzebany przez wyrzuty sumienia i oskarżycielski wzrok pozostałych więźniów, lecz jednocześnie obdaruję Soleil wolnością, darem pozwalającym na pełne odczuwanie wszystkich pozytywnych emocji. Dam jej szczęście, radość i miłość kosztem własnego człowieczeństwa. Czy poświęcam zbyt wiele? Nie mam pojęcia. Przecież gdybym pozwolił sobie na racjonalne myślenie, zostawiłbym ją samą w tym piekle.
                - Zgadzam się – mówię, a wraz z moimi słowami nadchodzi pierwsza fala bólu. Zaczynam rozumieć, że już na zawsze, patrząc w lustro, będę widział potwora.
                - Dobrze – potwierdza Wolf bez cienia uczuć, zupełnie jakby myślał w danej chwili o tym, co zje na obiad. – W międzyczasie musisz nauczyć się skutecznie kłamać. Zadzwonię też do znajomego pracownika bazy danych. On wyprodukuje twoją nową kartę identyfikacyjną…
                - Opowiedz mi o więzieniu – przerywam, słysząc, jak Norman zapala silnik ciężarówki.
                - A co takiego chcesz wiedzieć?          
                - Na jakiej podstawie Copper wybiera strażników?
                - Tym zwykle zajmują się jego przedstawiciele. Zwracają uwagę na sprawność fizyczną kandydatów, ich bezduszność oraz oddanie władcy – oznajmia blondyn, wjeżdżając na pustą jezdnię. Przyglądam się umierającej gwieździe dnia, posępnym ludziom przemierzającym ulice miasta bez konkretnego celu. Myślę nad tym, czy przypadkiem nie jest już za późno, by ratować naszą cywilizację. Zbudowaliśmy ją i zniszczyliśmy własnymi rękami niczym niezdarne dzieci.
                - A jak ty to wytrzymujesz?
                - Nie wytrzymuję – prycha, zupełnie jakbym zapytał o najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem. – Nie mogę spać. Nie mogę zapomnieć o własnej winie, o tym, jak codziennie zadaję komuś cierpienie bez mrugnięcia okiem. Wmawiam sobie, że moja „praca” przynosi naprawdę wiele korzyści, ale to kolejne kłamstwo. Niczego nie czuję. Wszystkie emocje: radość, współczucie, strach zlewają się w jedno… jeśli mam być szczery, nie chcę cię w to wplątywać, jednak sam powiedziałeś, że zrobisz wszystko, żeby ją ratować. Pomogę ci zdobyć zaufanie pozostałych strażników i opracować plan ucieczki. Może dzięki temu ja również się uwolnię. – Milknie, najprawdopodobniej przerażony potrzebą znalezienia zrozumienia.
                Przez resztę drogi nie wypowiadamy ani słowa. Cisza jest bardzo krępująca. Nie pozwala moim nachalnym myślom na odejście w niepamięć.
                 Gdy docieramy do celu, na niebie pojawia się jasny księżyc. Oświetla pustkowie pokryte piachem i żwirem. Wychodzę z pojazdu i podążam za Wolfem. Obaj otwieramy bagażnik, wyjmując z niego  kilka karabinów. Mężczyzna idzie przed siebie, dopóki nie napotyka niewielkiego wgłębienia w podłożu. Schyla się i przez chwilę kopie rękoma w ziemi, aż natrafia na drewnianą deskę będącą wierzchem ogromnej skrzyni. Wyjmuje klucz z kieszeni spodni, umieszcza go w dziurce i otwiera wieko.
                - Wrzuć to tutaj – rozkazuje.
                Posłusznie wykonuję polecenie Normana.  Broń ląduje w dole.
                - Musisz wymyślić sobie fałszywe imię i nazwisko – kontynuuje dawno przerwaną wypowiedź. – Byłbym zapomniał… nie przyjmą cię, jeśli nie wejdziesz w posiadanie odpowiedniej sumy pieniędzy. Nie martw się, znajdę sponsorów. Oczywiście zwrócisz im wszystko co do grosza, gdy tylko wtopisz się w tłum – oznajmia, po czym wraca do ciężarówki i wyjmuje z niej kolejne strzelby.
                Pracę kończymy po kilkudziesięciu minutach. Od dawna moja aktywność fizyczna była ograniczona do minimum, dlatego, kiedy docieram do domu, momentalnie rzucam się na sofę. Choć sensacje dnia dzisiejszego skutecznie spędziły mi sen z powiek, pragnę odpocząć w jakikolwiek sposób. Z wysiłkiem mrużę oczy. Ogarnięty strachem, zaczynam wyobrażać sobie, że ginę w nicości. Istnieję w zupełnie innym świecie, gdzie nikt nie przejmuje się ulotnością życia. Widzę uśmiechniętych staruszków oblanych promieniami słońca, rozradowane dzieci wybiegające z budynku szkoły oraz sklepikarza konwersującego ze swoją klientką. Niemal namacalnie czuję tętno wyimaginowanego miasteczka. Nieoczekiwanie jego rytm zostaje zaburzony przez odgłos czyichś kroków. Powracam do rzeczywistości.
                Przede mną maluje się sylwetka Righli.
                - Dobranoc, Corlissie – mówi kobieta, po czym wybucha niekontrolowanym i stłumionym śmiechem. Zauważam, że w rękach trzyma butelkę pewnego trunku. – Najwyraźniej to całe buntowanie się nieźle cię wykończyło – dodaje ironicznie, a następnie niezgrabnie siada na podłodze. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Zawsze opanowana i spokojna głowa rodziny, przed chwilą ledwo potrafiła utrzymać się na nogach.  – Chcesz? – pyta, lecz nie czeka na odpowiedź. Rzuca szklany pojemnik wypełniony alkoholem w moim kierunku. Łapię butelkę w ostatnim momencie. – Kupiłam to whiskey zaraz po otrzymaniu pierwszej wypłaty. Wtedy byłam jeszcze strasznie głupia. Pragnęłam przenosić góry i zmieniać świat… jak na ironię, to świat zmienił mnie – wzdycha, kładąc się na podłodze i wyciągając ręce wysoko do góry. – No śmiało, pij. Wyjdzie ci na zdrowie – mówi zachęcająco.                                             
                Nie wiem, czy powinienem jej słuchać. Righla nie ma nad sobą żadnej kontroli. Przeniosła się do świata z moich marzeń. Zapomniała o problemach i niechybnej śmierci. Choć nigdy wcześniej nie piłem alkoholu ze względu na wysoką cenę każdego z trunków, postanawiam spróbować. Odkręcam butelkę i pociągam łyk. Czuję, jak nieprzyjemne ciepło rozchodzi się po całej powierzchni mojego gardła. Fala ulgi nadpływa dopiero po kilku sekundach.      
                - Ohyda – krzywię się z niesmakiem.  Mimo to ponownie napełniam usta cieczą.
                - Kwestia przyzwyczajenia . – Blondynka wzrusza ramionami.
                Po wypiciu jednej czwartej zawartości szklanego pojemnika muszę przyznać jej rację. Każdy kolejny łyk przynosi nową dawką wrażeń. Teraz mój umysł przestaje pracować na najwyższych obrotach. Wszystko wokół staje się radosne i beztroskie jak za dawnych lat. Znów jestem małym chłopcem, niepoprawnym marzycielem nieograniczonym przez żadne bariery. Śmieję się bez konkretnego powodu. Śmieję się, ponieważ zapomniałem, że mój nieskrępowany głos brzmi tak dźwięcznie i donośnie. Righla na próżno próbuje mnie uciszać.
                - Obudzisz dzieci! – mówi, lecz sama z trudem powstrzymuje chichot. – Przecież wiesz, że każda sekunda snu jest na wagę złota – dodaje, bezczynnie gapiąc się w sufit.
                - Dobrze, będę opanowany – oznajmiam udawanie stanowczym tonem niczym polityk wygłaszający pewną ważną przemowę.
                - Właśnie widzę – prycha blondynka. – Marny z ciebie kłamca.
                Słowa kobiety na krótką chwilę przywołują dawne obawy. Najwyraźniej przede mną jeszcze długa droga, zanim ostatecznie będę w stanie powiedzieć bez zająknięcia, z pełnym przekonaniem, że jestem gotów poświęcić wszystko dla Ulyssesa Coppera, najlepszego władcy naszych czasów. Może właśnie dlatego czuję nagłą potrzebę podzielenia się z kimś swoją decyzją, podświadomie szukając osoby, która zdoła przekonać mnie do dokonania innego wyboru. Otwieram usta, lecz Righla nieoczekiwanie zabiera głos.
                - Wiesz, dlaczego się upiłam? – pyta, jednak nie oczekuje odpowiedzi. – Chciałam cię o coś prosić. - Nerwowo przełyka ślinę. Skupiam się, ignorując przyjemne zamroczenie. - Nie mam nic do ukrycia. Za niecałe sześć miesięcy przestanę oddychać. Pogodziłabym się z tą myślą, gdyby nie fakt, że zostawię swoje dzieci na pastwę losu. Choć Ivar niedawno skończył piętnaście lat, jeszcze nie dojrzał do roli opiekuna… - przerywa. Najwyraźniej nie potrafi zebrać myśli. – Corliss… zajmiesz się nimi, gdy odejdę?
                Przez dłuższą chwilę patrzę na nią w otępieniu. Nie mogę uwierzyć, że Righla pragnie powierzyć mi pieczę nad losem swoich ukochanych pociech. Niejednokrotnie widziałem, jak rezygnowała z wielu przyjemności i dawała im cząstkę nieba, czytała bajki na dobranoc, ocierając łzy spływające z oczu.
                Chyba właśnie dlatego moja odpowiedź jest dla kobiety niebywałym zaskoczeniem.
                - Nie. Ty nie umrzesz. Nie możesz. To niesprawiedliwe – bełkoczę. Nie powinienem kierować się emocjami, lecz pragnę wyjawić głęboko skrywane lęki i pragnienia. Czuję się wolny, jednak to tylko kolejna iluzja. Wiem, że nawet wielka miłość nie wygra ze śmiercią. Ciała, które niegdyś dawały ciepło, pozostaną zimne. Przecież wszyscy ludzie to wieczni niewolnicy Czasu.
                - Corliss, nie mam najmniejszego wpływu na datę swojego zgonu, dlatego błagam… spełnij tę jedną jedyną prośbę…
                Zdaję sobie sprawę, że wcześniejsza „wesoła” atmosfera była jedynie wyrazem histerii. Righla patrzy na mnie teraz przerażonymi oczyma. W jej głosie słyszę desperację i strach.  
                - Nie martw się – odpowiadam ostatecznie. Przecież nie mogę podjąć innej decyzji. Muszę spłacić dług wdzięczności wobec blondynki, która zapewniła mi dach nad głową, gdy znalazłem się w dolinie mroku. – Zadbam o twoje dzieci.
                O ile nie zostanę złapany przez strażników za fałszerstwo danych osobowych i działalność konspiracyjną, dopowiadam w myślach.
                Kobietą wstrząsa niepohamowany szloch wyrażający ulgę. Leży na podłodze, obejmując dłońmi swoje kolana.
                - Myślisz, że śmierć jest bolesna? – pyta niczym mała dziewczynka zagubiona w wielkim świecie.
                 - Dla ciebie na pewno tak – mówię, a w swoich słowach słyszę ogromną dawkę pretensji. Zupełnie jakbym pragnął, by blondynka odzyskała kontrolę nad czasem. W głębi duszy po prostu nie chcę tracić nadziei, która już niejednokrotnie zaprowadziła mnie na skraj rozpaczy. Niczym głupiec wracam do dawno ustalonych zasad. Jednak może to właśnie nieustanna wiara w lepsze jutro sprawia, że trzymam się na nogach? Wolę nawet nie wiedzieć, co się stanie, gdy pewnego dnia zmądrzeję.
                - Czasem nachodzą mnie różne absurdalne myśli… - kontynuuje kobieta, zupełnie niezrażona moim oskarżycielskim tonem. - Zaczynam żałować, że zdecydowałam się na posiadanie dzieci. Cholerny instynkt macierzyński… jednak chwilę później, gdy widzę, jak Tela przynosi mi swój nowy rysunek lub Siobhan prosi o kolejną lekcję czytania, mam wrażenie, że zachowałam się niczym najgorsza matka na świecie.
                - Rozumiem cię - mamroczę pod nosem, wzdychając. Powoli zaczynam odczuwać destrukcyjny wpływ zmęczenia wymieszanego z alkoholem. Mrużę powieki, usilnie powstrzymując nadejście snu.  – Ostatecznie pomiędzy miłością a nienawiścią istnieje zaledwie cienka granica.
                Pociągam ostatni łyk trunku ze szklanego pojemnika. Po chwili słyszę, jak oddech Righli staje się charczący i wyrównany.
                - Dobranoc – szepczę, przytulając butelkę whiskey, zupełnie jakby ta zyskała status mojego nowego przyjaciela.  Nie mija kilka minut, a już dosięga mnie sen bez snów. I znów zapominam, że za niecałe sześć miesięcy przeżyję kolejne rozczarowanie.

***
Rozdział może wydać się niespójny, za co bardzo was przepraszam, jednak ostatnio mój czas jest dość ograniczony - codziennie starałam się dopisywać przynajmniej jedną linijkę, więc nie zdziwię się, jeśli będziecie mieli wrażenie, że każdy werset jest jakby oderwany od reszty. 
Zaległości na obserwowanych blogach jak zwykle postaram się nadrobić w przeciągu tygodnia. Tymczasem zastanawiam się nad tym, czy nie zacząć odpowiadać na wasze komentarze...
Rozdział dedykuję niezawodnej Alii za wykonanie szablonu! :)
Poza tym pewnie zauważyliście, że po opublikowaniu poprzedniej notki zamieściłam na blogu ankietę dotyczącą rozdziałów z perspektyw różnych bohaterów. Bezkonkurencyjnie wygrała perspektywa Corlissa, z racji czego już do końca opowiadania postaram się nie mieszać narracji. 
Pozdrawiam ciepło!