wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział V

"Ten, który wal­czy z pot­wo­rami po­winien zad­bać, by sam nie stał się pot­wo­rem. Gdy długo spogląda­my w ot­chłań, ot­chłań spogląda również w nas."
Fryderyk Nietzsche

Cichniemy, gdy słyszymy kroki zbliżającego się właściciela pojazdu. Na chwilę wstrzymuję oddech i błagam w duchu, by móc rozpłynąć się w powietrzu. Chcę przestać istnieć, stchórzyć, zniknąć z tego świata. Tak byłoby najłatwiej. Zamykam oczy, lecz gdy otwieram je ponownie, widzę tylko brudne wnętrze przyczepy. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że nie jestem już taka sama jak przedtem. Coś we mnie umarło. Przez pewien czas przemierzam korytarze własnego umysłu i zaczynam rozumieć, że przestałam być dzieckiem. Nie wolno mi wierzyć w spełnienie marzeń. Mało – nie wolno mi nawet marzyć. To zawsze wiąże się z rozczarowaniem.
Przyglądam się ukradkiem naszej nowej towarzyszce. Deedeeline ma długie, kręcone włosy w kolorze złota i jasnoniebieskie oczy. Jest niskiego wzrostu. Podejrzewam, że urodziła się jakieś jedenaście lat temu, jednak nie chcę pytać jej o wiek. Nie mam zamiaru marnować kolejnych sekund swojego życia.
Nagle kierowca z hukiem zatrzaskuje metalowe drzwi pojazdu. Ogarnia mnie ciemność. Tylko wąskie smugi światła wdzierają się do środka przez różnorakie szpary i szczeliny. Czuję się jak w klatce, a niewielka namiastka jasności jest dla mnie zwiastunem autentycznej wolności, której tak naprawdę nigdy nie doświadczę. Stopniowo pozbywam się dołującej mnie nadziei, zrzucam z siebie jej przygniatający ciężar. Teraz już nic nie może mnie zaskoczyć.
– Trzeba usztywnić tę twoją nogę – oznajmia dziewczynka, gdy wreszcie wszyscy słyszymy ryk silnika.
Maszyna zostaje wprawiona w ruch. Mkniemy przed siebie.
Pragnę odpowiedzieć, że wiem, co należy robić, ponieważ pracuję w klinice, lecz jej zachowanie zamyka mi usta. Mała odrywa od jednej ze skrzynek kawałek kartonu. Zajmuje jej to kilkanaście sekund, ponieważ paczki są starannie opakowane. Następnie Corliss odczepia od swojej bluzki materiał i oboje robią mi prowizoryczny opatrunek.
– Dzięki – szepczę, ukrywając wstyd.
Nienawidzę być zależną od kogokolwiek. Wiem, że w pełni mogę polegać jedynie na sobie, dlatego tak bardzo drażni mnie wszelka pomoc. Teraz jestem zirytowana własną bezsilnością do tego stopnia, że mam ochotę wybuchnąć gniewem, jednak powstrzymuję się w porę. Wypuszczam powietrze przez usta. Reszta pasażerów najwyraźniej wyczuła moje zdenerwowanie, ponieważ nikt nie jest w stanie się odezwać. Dopiero głos Georgii przebija się przez wszechobecną ciszę. Mam wrażenie, że kobieta właśnie wyszła ze swojego kokonu. Nadal boi się świata, jednak wie, że ciągłe uciekanie przed nim nie ma najmniejszego sensu. Musi stawić czoła strachowi i iść przed siebie.
– Co tu robisz, Deedee? – pyta cicho.   
– Jadę do mojej siostry. Mama zmarła miesiąc temu, a sama nie dam rady się utrzymać – oznajmia dziewczynka zmęczonym głosem.
 Słyszę w nim także nutę żalu i pewnej tęsknoty. Choć jest bardzo młoda, los sam wyrzucił ją na głęboką wodę i kazał jej nauczyć się pływać bez niczyjej pomocy. Trochę przypomina mnie kilka lat temu. Wypłynęłam na powierzchnię, lecz zapłaciłam za to naprawdę wysoką cenę.
– Od dawna podróżujesz? – wtrąca się mężczyzna.
– Od tygodnia.
–  Musisz być głodna, mamy tu przy sobie kilka kanapek… - mówi Georgia, po czym zaczyna grzebać w plecaku.
Powstrzymuję ją gwałtownym ruchem ręki.
– Nie! – krzyczę nieco zbyt głośno.
Wiem, że najpierw muszę zadbać o siebie. Może i jestem skończoną egoistką, ale rozumiem też, że empatia nie zapewni mi przetrwania. Taka ilość jedzenia dla czterech osób to zdecydowanie zbyt mało, jednak wolę nawet nie myśleć o tym, co się stanie z Deedee, jeśli jej organizm nie otrzyma odpowiedniej dawki pożywienia. I to z mojej winy. Niechętnie cofam dłoń i pozwalam kobiecie na poczęstowanie małej. Nasza towarzyszka początkowo obraca w rękach kawałek chleba, jakby obchodziła się z drogocennym skarbem, dopiero później wkłada go do ust. Je szybko i zawzięcie. Kanapka znika w przeciągu kilkunastu sekund.  Dziewczynka dziękuje, po czym odsuwa się na drugi koniec ciężarówki, najprawdopodobniej wystraszona moją reakcją.
Kiedyś chciałam wzbudzać w ludziach przerażenie. Wydawało mi się, że w ten sposób zyskam nad nimi przewagę. Nie myliłam się, jednak nie pomyślałam o jednym, bardzo istotnym szczególe – stałam się potworem niezdolnym do kochania.
 Wszystko, czego pragniemy, ma swoją cenę. Życie nie daje nam możliwości spojrzenia w przyszłość i dostrzeżenia konsekwencji naszych decyzji, mimo to wciąż musimy je podejmować. Chcemy się zmienić, być bardziej stanowczy, pobłażliwi, niezależni, a później tęsknimy za naszym prawdziwym obliczem, którego nie możemy już odzyskać.
Światło słoneczne docierające do wnętrza ciężarówki stopniowo zamienia się w ciemność. Jestem zmęczona dzisiejszym dniem w pracy i wędrówką, dlatego moje powieki stają się coraz cięższe, nie mogę nad nimi zapanować. W końcu przestaję walczyć i zamykam oczy. Mimo to nie zasypiam od razu. Moją głowę nawiedza pustka. Jest bardziej drażniąca niż wszelkie myśli. Stopniowo paraliżuje wzrok, słuch, mięśnie, przez co nie mogę się ruszyć. Jestem przerażona. Mam ochotę krzyknąć, lecz nie daję rady. Na zewnątrz wyglądam jak istota pogrążona w błogim śnie, ale to tylko kolejne oszustwo. Nie analizuję już tego, co wydarzyło się podczas ostatniej doby, nie snuję filozoficznych wywodów. Mój umysł jest teraz jedynie narządem czekającym na śmierć razem ze mną.  To niemy brat potrafiący zrozumieć, że przestałam odczuwać jakiekolwiek emocje. Kieruję się instynktem jak zwykłe zwierzę. Jestem bezwartościowa, tak samo jak świat, w którym zostałam zamknięta. Egzystując w podobnym stanie, doczekuję rana. Dopiero wtedy moje ciało zostaje uwolnione z więzów pustki. Rozglądam się dookoła i widzę wszystko w miarę wyraźnie. To znak, że słońce już wzeszło i dawno minęliśmy Sartonię.
Jestem zła na siebie, że nie zareagowałam odpowiednio szybko i nie znalazłam jakiegoś sposobu na wyjście z ciężarówki. Mój plan z sekundy na sekundę zaczyna się coraz bardziej komplikować, jakby los robił sobie ze mnie żarty.
Zastanawiam się nad celem podróży kierowcy i zawartością kartonów. Deedee rozerwała jeden z nich, lecz pakunek był zawinięty w dodatkową warstwę papieru, co uniemożliwiało zajrzenie do środka.
Szturcham Corlissa śpiącego obok. Chcę go poinformować o sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, jednak czuję, że pojazd stopniowo zwalania. A to oznacza jedno: uciekać. Nie wiem nic na temat miejsca naszego położenia, najbliższego schronienia czy źródła pożywienia. Wszyscy musimy zaryzykować.
Idę w kierunku drzwi i otwieram je. Ból nogi nie ustaje. Georgia i Deedee również nie śpią.
Być może kierowca chciał tylko zrobić sobie przerwę na drzemkę. Widok pustkowia jedynie utwierdza mnie w tym przekonaniu. Oddycham z ulgą. Nie musimy się spieszyć. Ja wychodzę pierwsza. Słońce razi mnie w oczy.  Światło, które jest niezbędne do życia, przez pewien czas traktuję jak nieuchronną udrękę. Pragnę, by to, co potrzebne, przestało istnieć. Tylko wtedy mogłabym na zawsze utonąć w ramionach nicości.
Za moimi plecami podąża Georgia. Trzyma Deedee za rękę. Wystarczyło kilka godzin, by te dwie odmienne istoty naprawdę się ze sobą zżyły. Rudowłosa kobieta zwykle brzydziła się dotykiem kogoś obcego, wzdrygała się, uciekała. Tym razem jest inaczej. Mała działa na nią niczym najlepsza terapia. Dla dobra mojej przyjaciółki godzę się na to, by Deedeeline została stałą towarzyszką naszej podróży.
Na końcu idzie Corliss. To on odpowiada za zamknięcie drzwi. Ja tymczasem znajduję się już jakieś pięćdziesiąt metrów od ciężarówki. Biegnę, ile sił w nogach, by następnie przystanąć i chwilę odpocząć. Wtedy odwracam się do tyłu. Dziewczyny radzą sobie bardzo dobrze w odróżnieniu od młodzieńca. Coś poszło nie tak. Widzę kierowcę zmierzającego w jego kierunku. Mężczyzna próbuje uciekać, na próżno. Właściciel pojazdu dopada go w mgnieniu oka. Corliss pada na ziemię. Georgia również się zatrzymuje. Wiem, że chce go ratować. Nie pozwalam jej na to. Jest zbyt słaba na bójkę.
– Uciekajcie. My was dogonimy – obiecuję.
Waham się przez chwilę. Powodzenie całej akcji i jakość dalszego życia mojego przyjaciela zależy teraz tylko i wyłącznie ode mnie. Mogę zawrócić i mu pomóc. Nie mam pojęcia, czy sprostam temu wyzwaniu. Nie czuję się na siłach. Ale on zrobiłby to dla mnie. Mimo że przez większość czasu sprzeczamy się ze sobą, łączy nas pewna niepowtarzalna więź. Gdyby nie ona, najprawdopodobniej znaleźlibyśmy sobie innych współlokatorów. Pamiętam, że Corliss dawniej wcale nie był ani opryskliwy, ani niemiły. Kiedy go poznałam, znajdowałam się na skraju załamania. Kończyły mi się pieniądze. Nie potrafiłam poradzić sobie ze spłatą czynszu. W dodatku zaczęła się zima. Porządny posiłek jadłam, tylko będąc w pracy. Podkradałam go pacjentom. A on raz przyłapał mnie na gorącym uczynku. Myślałam, że powie o wszystkim naszemu szefowi, jednak tylko zaproponował mi wspólne mieszkanie. Zgodziłam się, choć tak naprawdę nie wiedziałam, z kim mam do czynienia. Rozumiałam, że gdyby nie jego propozycja, prędzej czy później wylądowałabym na ulicy. On uratował mi życie. Byłam jego dozgonną dłużniczką.
Traktuję Corlissa jak członka rodziny, a z rodziną zostaje się na zawsze, nawet gdyby wszystko wokół legło w gruzach.
Nie myślę już dłużej. Ignoruję ból nogi. Zaciskam zęby i biegnę w kierunku dwóch bijących się mężczyzn. Widzę, jak mój przyjaciel nie potrafi wstać z ziemi, kopany przez bezlitosnego kierowcę, który wykrzykuje w jego stronę obrzydliwe obelgi. Twarz Corlissa jest zakrwawiona. Kiedy podchodzę bliżej, nie mogę uwierzyć, że to ten sam człowiek. Mam wrażenie, że już się poddał i przestał walczyć. W pewnym momencie słyszę trzask łamanych kości. Ten dźwięk sprawia, że staję się potworem. Wykorzystuję fakt, że kierowca jest zbyt zajęty katowaniem mojego współlokatora, by zwrócić na mnie uwagę, dlatego atakuję go od tyłu. Biorę jeden z kawałków drewna leżących na ziemi i uderzam go w głowę. Nieznajomy się chwieje. Jest gruby, ale za to umięśniony. W dodatku ma krótkie, kręcone blond włosy i długą brodę. Jego puste, czarne oczy patrzą na mnie ze złością. Wyprzedzam jego ruch i kopię go w nogi. Mężczyzna się przewraca. Nagle chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie. Drugą dłoń zaciska w pięści i uderza mnie w twarz. Bronię się. Mimo wszystko wciąż mam nad nim przewagę. Odpycham się nogą od jego bioder i wstaję. Muszę doprowadzić go do utraty przytomności, by móc uciec. Muszę zrezygnować z własnego człowieczeństwa i zniżyć się do jego poziomu. Nie powinnam zadawać cierpienia temu, który po części mógłby być mną. Tak naprawdę niczym się od niego nie różnię. Mam przeciwstawny kciuk, jeden żołądek i dwa płuca – on również. Jednocześnie wiem, że stoję nad nim, bezbronnym człowiekiem, i zaczynam go bić. Udaję, że nie jestem ludzką istotą, tylko kimś lepszym, kimś ponad to. Ale to kolejne kłamstwo, które prędzej czy później wyjdzie na jaw. Wiem, że przez to, co teraz robię, zacznę patrzeć na siebie z obrzydzeniem. Nie obchodzi mnie fakt, że przed chwilą kierowca próbował pozbawić Corlissa kontroli nad jego ciałem. Teraz to ja jestem katem, a on jest ofiarą. Teraz to ja odgrywam rolę potwora.
Kiedy blondyn przestaje się ruszać, patrzę na niego przerażonym wzrokiem. Zamiast uciekać, stoję w miejscu i przyglądam się swoim dłoniom oblepionym jakąś ciemnoczerwoną mazią. To nie może być krew. Ja nie zrobiłabym czegoś takiego.
A jednak wszystkie dowody na to wskazują.
Moralność na nowo zagościła w moim życiu. Szkoda, że dopiero teraz. Wydaje mi się, że wszystko, co wydarzyło się dosłownie przed chwilą, jest częścią innego, równoległego świata, i tak naprawdę nigdy nie miało miejsca. Potrafię przypomnieć sobie tylko niektóre fragmenty bójki, jakby była ona jedynie nic niewartym filmem, o którym można szybko zapomnieć.
– Pomóż mi, proszę – szepcze mój przyjaciel, próbując podnieść się z ziemi.
Spełniam jego życzenie dopiero po kilku sekundach. Wierzchem dłoni ocieram mokre policzki. Początkowo nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że płaczę.
 – Musimy dotrzeć do najbliższego bezpiecznego miejsca. Dalej nie dam rady iść – mówi cicho, opierając się o mój bark.
Wie, że jestem w zbyt wielkim szoku, by wydawać polecenia.  Nagle ogarnia mnie tęsknota za przeszłością. Choć obiecałam sobie, że o niej zapomnę, na powrót pragnę rzucić się na szyję mojej nieistniejącej mamie, chcę poczuć ciepło jej ramion. Ta myśl znów pogrąża mnie w zakazanym świecie marzeń. Przypomina o wszystkim, co zostało mi odebrane. Wiem, że muszę wziąć się w garść, lecz jedyne, co teraz potrafię, to płakać.
Tracę nad sobą kontrolę. Rozpływam się. Oto, do czego prowadzi odczuwanie jakichkolwiek emocji.
Przestaję zwracać uwagę na wszystko, co dzieje się wokół. Po prostu idę przed siebie. W pewnym momencie mężczyzna osuwa się na ziemię. Uderza twarzą o podłoże i przez dłuższą chwilę nie wstaje. Klękam przy nim i potrząsam jego nieruchomym ciałem.
Nic. Żadnej reakcji.
– Obudź się! Corliss, wstań wreszcie! Corliss, proszę cię, wiem, że dasz radę. Jeszcze tylko kawałek. Nie rób mi tego, proszę – szepczę resztkami sił.
Rozglądam się dookoła, szukając wzrokiem Georgii i Deedee, ale wydaje mi się, że przestrzeń rozciągająca się przede mną jest nieskończona.  Chcę dać za wygraną, położyć się obok niego i po prostu zasnąć. Pragnę postawić się zasadzie, którą wyznawałam przez większość czasu: zawsze trzeba walczyć do końca. Czasem poddanie się nie jest oznaką słabości. To pogodzenie się z tym, że dalsza wędrówka nie ma sensu.
Jednak słyszę ciche: „Idź”. Przez chwilę myślę, że to zwykłe przewidzenie, ale dźwięk powtarza się ponownie. Spoglądam kątem oka na mojego towarzysza. Oddycha i najprawdopodobniej właśnie odzyskał przytomność. To mobilizuje mnie do działania. W końcu zawsze lepiej podróżuje się ze świadomością, że obok ciebie znajduje się ktoś, kto pragnie dotrzeć do celu.
– Musimy znaleźć moją siostrę – powtarza, powoli odzyskując siły.
Oboje wleczemy się wolno jak ślimaki, lecz czynimy drobne postępy. Słońce świeci nam prosto w oczy, a ziemia połączona z piaskiem i kawałkami kory dostaje się do środka naszych butów.  Od czasu do czasu przystajemy oraz  łapiemy oddech. Podtrzymuję Corlissa, by nie upadł. Czasem on pomaga mi w podobny sposób. Chyba po raz pierwszy ze sobą współpracujemy.
Milczymy. Nie wiem, czy ze zmęczenia, czy po prostu nie chcemy w żaden sposób popsuć relacji, którą zdążyliśmy zbudować przez te parę godzin. Jednak cisza wydaje się komfortowa, niekrępująca i nie mam zamiaru przerywać jej w żaden sposób. 

***

Rozdział głównie opisowy. Mam co do niego mieszanie uczucia. Zresztą, sami oceńcie :) Znów muszę przeprosić za zaległości czytelnicze na waszych blogach, ale uwielbiam to słodkie, wakacyjne lenistwo, którego również wam życzę!