"Nie kłamstwa, lecz prawda zabija nadzieję."
Jerzy Andrzejewski
Stoję na balkonie domu Righli i
przyglądam się dzieciom z łatwością odbijającym gumową piłkę. Mieszkam tu już
od kilkunastu dni. Nie chcę nadużywać gościnności kobiety, jednak za każdym
razem, gdy pragnę wyjechać, ona mnie powstrzymuje. Twierdzi, że kolejne cztery
osoby mieszkające w jej domu nie robią już żadnej różnicy. Nie odmawiam.
Zresztą i tak nie mam gdzie się podziać. Mimo mojej pomocy w wykonywaniu
codziennych czynności wydaje mi się, że nie zdołam spłacić swojego długu
wdzięczności wobec niej.
Mała dziewczynka ubrana w
kolorową sukienkę próbuje złapać piłkę unoszącą się w powietrzu. Biegnie w
stronę zabawki, uderzając bosymi stopami o podłoże. Jej starszy brat chce
zrobić to samo. Wkrótce oboje zderzają się ze sobą, upadając na ziemię. Śmieją
się wniebogłosy i dotykają swoich obolałych nosów. Ich czas ucieka wśród
codziennych rozmów, zabaw i chichotów. Nie liczą go, wykorzystują każdą sekundę
na życie, zupełnie jakby byli nieśmiertelni. Koniec w ich mniemaniu jest
zwykłym, nieproszonym gościem. Mieszkają w miejscu, gdzie żaden smutek nie
przytłacza ani żadne łzy nie są w stanie zniszczyć czyjegoś optymizmu.
Wypływają na głęboką wodę i pozwalają prowadzić się silnemu prądowi. Choć nie
mają pojęcia, dokąd ten ich zaniesie, poddają się mu. Ufają, że dotrą do celu.
A dokąd ja płynę? Zagubiona w
świecie złudnych nadziei i kłamstw, zbyt silnie skupiłam się na mecie,
całkowicie zapominając o starcie. Zniszczyłam część siebie, która nadawała mi
tożsamość, kwalifikowała do gatunku ludzkiego.
– Soleil! – słyszę głos
Gratiama, jednego z synów Righli.
Ma osiem lat,
szczerbaty uśmiech, łagodne rysy twarzy i długie, jasne włosy.
– Chodź do
nas! – woła mnie i macha zachęcająco ręką.
Nieświadomie
oddaje mi cząstkę swojego entuzjazmu. Wiem, że uważa ją za cenny dar. Ja jednak
boję się go przyjąć. Mam wrażenie, że w przeciwnym razie zmarnuję minuty, dni,
a następnie miesiące. Nawet nie zdążę się zorientować, gdy od śmierci będzie
mnie dzielił tylko jeden dzień. Nie starczy mi czasu na nieskończoną ilość
pożegnań. Mimo to radość chłopca zaczyna mnie kusić. Automatycznie spoglądam na
swój nadgarstek. Ku mojemu zdziwieniu nie dostrzegam na nim zegarka. Pewnie
zostawiłam go wczoraj w łazience. Ta świadomość sprawia, że chcę się wycofać. W
końcu w moim życiu wszystko ma swój ściśle wyznaczony czas, jest rezultatem
rutyny. Od zawsze. Śniadanie –
dwadzieścia minut, praca – dziewięć godzin, sen – siedem godzin. To święte
zasady, na których opiera się mój sposób bytowania. Teraz, gdy czas pędzi jak
szalony, zaczynam o nich zapominać. Jestem bardziej spontaniczna. Przestaję
kontrolować się na każdym kroku, a przecież jeszcze niedawno miałam prawdziwą
obsesję na tym punkcie. Nieświadomie korzystam z życia, na kilka chwil całkowicie
zapominając o śmierci. Atmosfera panująca w domu Righli bez wątpienia zaczyna
mi się udzielać.
Zaciskam palce na kubku, który
dzierżę w dłoniach. Czuję, jak gorąco kawy parzy moje ręce. Mimo to nie
odkładam naczynia. Wpatruję się w czarny napój z otępieniem i niezrozumiałym
zainteresowaniem, zupełnie jakbym dzięki temu mogła poznać odpowiedzi na
wszystkie dręczące mnie pytania.
– Sol! – głos chłopca wyrywa
mnie z transu.
– Nie mam dzisiaj siły, bawcie
się sami! – krzyczę.
Zdrowy
rozsądek daje mi znać o swoim istnieniu na wszelkie możliwe sposoby. Macham do
dzieciaków, po czym znikam za drzwiami. Wewnątrz jak zwykle panuje nienaganny
porządek. Righla ubiera na ramiona cienki sweter. Najwyraźniej szykuje się do
wyjścia.
– Jadę do Sartonii na zakupy –
informuje mnie.
Kiwam głową, jakby na
potwierdzenie jej słów, kiedy w mojej głowie rodzi się nowa myśl. Mam zamiar
niezwłocznie wprowadzić ją w życie.
– Może mogłabym ci pomóc? Tak wiele dla nas
robisz…
– Przestań, Soleil. Nie wszyscy
bogacze muszą być tacy skąpi. Naprawdę dam sobie radę, nie musisz się o mnie
martwić. Poza tym… powinnaś jeszcze odpoczywać – mówi. W jej głosie słychać
wyraźny rozkaz. Podnosi swoją torbę i dotyka ręką klamki. Powstrzymuję ją w
ostatnim momencie.
– Dzięki tobie czuję się już
zdecydowanie lepiej. Chodzę bez najmniejszych problemów.
– Dlaczego tak bardzo ci na tym
zależy? – pyta, spoglądając na mnie z uwagą.
Odsuwam się momentalnie,
zupełnie jakby kobieta potrafiła przejrzeć moje myśli.
– Po prostu nie mogę ciągle na
tobie polegać – odpowiadam.
Nie jestem w
stanie wyjawić jej prawdy dotyczącej mojego stosunku do Mortem. Nie chcę, by
ktoś zaczął przekonywać mnie do zmiany decyzji, ponieważ wtedy może udowodnić
mi, że nie mam racji. A wysłuchiwanie wykładów dotyczących wspaniałości życia
nie należy do przyjemnych.
– Pragnę tylko
wyjść na spacer. Nic więcej. Proszę, moja obecność nie zrobi ci żadnej
różnicy – próbuję ją namówić.
– Niech będzie. Uparte z ciebie
stworzenie – mówi, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem.
Ostatecznie
ulega moim namowom. W głębi duszy jestem jej niezmiernie wdzięczna, jednak
staram się tego nie okazywać. Nareszcie będę miała okazję, by przyjrzeć się z
bliska laboratorium Coppera. Wiem, że gdy już podejmę decyzję, nie będę mogła
jej zmienić. Wybiorę kontrolę nad śmiercią zamiast życia. Przecież marzę o tym
od zawsze. Pragnę uniknąć cierpienia i wszystkiego, co z nim związane. Znajduję
się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Moje istnienie to jedno
wielkie nieporozumienie. Może wszyscy mają mnie za tchórza. Może naprawdę nim
jestem, jednak zaszłam już zbyt daleko, by się wycofać. Na tym etapie szastają
mną miliony wątpliwości. Zobaczyłam czyjeś szczęście, szczery uśmiech i
prawdziwą radość. Dla wielu to
wystarczający dowód na potwierdzenie wartości życia. Dla mnie – marny
argument.
Odkładam kubek z wciąż gorącą
kawą na stół, a następnie w błyskawicznym tempie docieram do łazienki. Z
zaskoczeniem stwierdzam, że mój zegarek po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Nie potrafię go znaleźć. Przecież nie
mogłam zgubić rzeczy, z którą nie rozstaję się ani na krok. Ta świadomość
rozwściecza mnie do granic możliwości. Jeszcze raz otwieram drzwiczki półki,
jakby jakimś cudem moja własność nagle się tam pojawiła. Nie widzę jednak
niczego z wyjątkiem kilku tubek i flakoników wypełnionych różnorakimi
kosmetykami.
Pogrążona w chorej nieświadomości i szale,
zaczynam zrzucać wszystko na podłogę. Mam wrażenie, że teraz, gdy nie liczę
czasu, ten ucieka z nieprawdopodobną prędkością. Nie potrafię go kontrolować. W
mojej głowie nawiedza mnie śmierć. Jest bliżej niż zwykle. Wita się ze mną,
oplata moje drżące ciało swoimi zimnymi ramionami. Mówi: „Chodź, ze mną
będziesz bezpieczna”. Jej głos nie znosi sprzeciwu. Jestem przerażona, lecz nie
mogę się ruszyć. To mój koniec. Ona ciągnie mnie za rękę. Teraz widzę jej
twarz. To zwykły cień, mrok, ziejąca pustką dziura. Ubrana w czarny płaszcz
sięgający ziemi, śmieje się szyderczo. Dźwięk jej głosu sprawia, że przechodzą
mnie ciarki. Upadam na podłogę, chcąc ją powstrzymać. Śmierć podnosi mnie
gwałtownym ruchem. „Spójrz mi w oczy” – rozkazuje. Robię to z nieukrywanym
obrzydzeniem. Pragnę ją zapytać, dokąd mnie zabiera, jednak w tym momencie
drzwi łazienki gwałtownie się otwierają.
– Soleil! Co
się tu dzieje?! – pyta zdezorientowany Corliss.
Emocje, które
tak długo tłamsiłam w sobie, grając twardą i opanowaną, w końcu wybuchły. Teraz
leżę na podłodze wśród odłamków szkła i rozrzuconych dookoła kosmetyków. Śmierć
na szczęście zniknęła, jednak pozostawiła po sobie nieodwracalny ślad. Nadal
nie potrafię otrząsnąć się po jej niezapowiedzianej wizycie. Wstaję i
nieporadnie rzucam się na chłopaka z pięściami. Od czasu pamiętnego pocałunku
unikam go na wszelkie możliwe sposoby, jednak zachowuję pozory normalności.
Dzięki temu nikt nie się domyśla, że nasze relacje uległy pewnym zmianom. Tym
razem jednak nie jestem w stanie nad sobą panować.
– Oddaj mi
zegarek! Wiem, że go masz! Oddaj! – wrzeszczę, nie zważając na zdezorientowany
wzrok mojego przyjaciela.
Próbuje mnie
powstrzymać przed kolejnymi uderzeniami. Udaje mu się dopiero po jakimś czasie.
Łapie mnie za nadgarstki i trzyma je tak mocno, że jego paznokcie zostawiają na
nich odciski w kształcie półksiężyców.
– Niczego nie
zabrałem. Jeśli chcesz, mogę wypytać o to dzieciaki Righli. Uspokój się,
dobrze? – stara się mówić opanowanym tonem, jednak średnio mu to wychodzi.
Jest zaskoczony moim niecodziennym
zachowaniem. Przypuszczam, że teraz bardziej niż zwykle przypominam jego
siostrę.
– Uspokój się. To tylko nic nieznaczący
zegarek. Możesz bez niego żyć, rozumiesz? Już jest dobrze. – Wolno uwalnia moje
ręce z uścisku, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Oddycham głęboko, jakby
po długim biegu.
Omijam
Corlissa i wybiegam na zewnątrz. Zastaję tam ten sam niezmienny widok. Dzieci
dalej nie widzą świata poza ich gumową piłką.
– Oddajcie mi
mój zegarek! – krzyczę.
Dopiero teraz
ich maleńkie oczy zwracają się w moją stronę. Nagle jedna dziewczynka, Tela,
sięga do kieszeni swoich spodni i wyjmuje z nich przedmiot, którego tak
zawzięcie szukam. Oddaje mi go z wyraźnym poczuciem winy.
– Przepraszam,
bawiłam się tylko – mruczy pod nosem, skłaniając głowę.
Jasne włosy
małej zupełnie przysłaniają jej twarz. Najprawdopodobniej żałuje swojego postępowania. Potrafi przyznać się do błędu. W odróżnieniu
ode mnie rozumie, że cały świat bez prawdy popadłby w ruinę. Przecież wszystko,
co wyimaginowane, prędzej czy później się skończy.
Dociera do
mnie, że właśnie zachowałam się jak wariatka. Moja twarz w przeciągu sekundy
czerwienieje ze wstydu. Jestem uwikłana w wyścig, którego nie mogę wygrać. Mimo
tej świadomości wciąż gnam do przodu. Z pożądaniem przyglądam się nagrodzie. To
ona dodaje mi złudnej nadziei. Nie umiem się zatrzymać, a czas jest zawsze o dwa
kroki przede mną. Wiem, że nigdy go nie wyprzedzę.
– Nic… nic nie
szkodzi – szepczę.
Kucam, by móc
spojrzeć jej w oczy. Uśmiecham się. Chcę być źródłem pocieszenia. Niepotrzebnie
wybuchłam w ten sposób. Przestałam kontrolować swoje emocje. Byłam zaślepiona
przez gniew. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia. Myśląc w ten sposób,
musiałabym wybaczyć ludzkości nawet największe zbrodnie.
– Nie powinnam
była na ciebie krzyczeć – dodaję.
Dziewczynka
jeszcze przez jakiś czas lustruje mnie wzrokiem, po czym oplata moją szyję
swoimi drobnymi rączkami. Jestem zaskoczona jej reakcją. Tela zachowuje się
tak, jakbym była jej najlepszą przyjaciółką, choć jeszcze wcześniej chciałam
bez końca na nią krzyczeć. Obwiniałam kogoś tak kruchego i bezbronnego. Kogoś,
kto nie ma pojęcia o istnieniu zła.
– Każdemu się
zdarza. Nie przejmuj się – mruczy pod nosem, głaszcząc moje włosy.
W podobny
sposób często zachowywała się mama. Dla niej nie musiałam być silna.
Wystarczyło, że w chwilach, gdy smutek dopadał mnie bez konkretnego powodu,
przychodziłam do niej, siadałam na kanapie i wsłuchiwałam się w ciszę. Czasem z
zaskoczeniem stwierdzałam, że to właśnie milczenie leczyło najgorsze rany. A
ona, jak gdyby nigdy nic, po prostu była. Jej obecność stała się dla mnie
największym pocieszeniem. Choć jestem już nieco starsza, a od śmierci Margaret
McIntosh minęło kilkanaście lat, nadal za nią tęsknię. W głębi duszy „ja"
to wciąż małe dziecko, które musiało zbyt wcześnie stawić czoła rzeczywistości.
– Dobrze –
mówię zdecydowanie.
Dzięki zachowaniu
Teli mogłam się uspokoić. Wstaję i idę w kierunku samochodu. Wsiadam do środka.
– Przepraszam,
że musiałaś czekać – informuję Righlę, która ze zniecierpliwieniem wystukuje
palcami nierówny rytm na kierownicy.
– Co to miało
znaczyć? – pyta, spoglądając na mnie znacząco.
Wiem, że jest
zła. Nic w tym dziwnego. Przecież chwilę wcześniej bezceremonialnie
nawrzeszczałam na jej córkę. Nie wiem pojęcia, jak mogłabym się usprawiedliwić.
– Gorszy
dzień. Naprawdę przepraszam – odpowiadam bardzo zdawkowo.
Chcę, by
wreszcie odwróciła wzrok. Jej spojrzenie wzbudza we mnie niesamowite wyrzuty
sumienia. Wbrew pozorom to właśnie one są największą karą, są prywatną zemstą
naszego umysłu.
Kobieta nie
mówi nic więcej. Sama nie wiem, czy przypadkiem nie wolałabym, żeby dalej na
mnie krzyczała. Cisza z czasem staje się uciążliwa. Przez nią mimowolnie
zaczynam snuć różnorakie domysły na temat myśli Righli. Zapewniła mi mieszkanie
na kilkanaście dni, a ja wciąż nie potrafię się jej odwdzięczyć. Wszystko,
czego dotknę, rozpada się na moich oczach. Nawet kiedy postępuję ostrożnie z
własnym życiem, popadam w jeszcze większą paranoję. Nie umiem się pozbyć
strachu towarzyszącego mi na każdym kroku. Niczym wariatka wyczekuję śmierci.
Boję się, że ta dopadnie mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Jestem przecież
chodzącą bombą zegarową.
– Mamo! –
słyszę cichy głos dobiegający z zewnątrz
i miarowe uderzanie o szybę samochodu. – Mogę też pojechać?
Kobieta
wzdycha ciężko, jednak mimo to kiwa głową. Ostatecznie na „małą” wycieczkę zabierają
się z nami najmłodsze dzieciaki Righli oraz Corliss i Georgia.
Sartonia to
jedno z największych miast na całym kontynencie, jeśli nie na świecie. Można
tam znaleźć dziesiątki różnorakich sklepów, firm i zakładów, w tym siedzibę
Coppera. Mimo wszystko mało kto decyduje się na mieszkanie w centrum tej
metropolii.
Droga zajmuje
nam nieco ponad godzinę. Jedziemy w bardzo szybkim tempie. Kiedy docieramy na
miejsce, witają nas rzędy olbrzymich budynków. Swoją potęgą pokazują nam, że
nie mamy żadnej władzy. Jesteśmy tylko marnymi, nic niewartymi pionkami w
rękach bogaczy, którzy mogą nami manipulować na wszelkie możliwe sposoby. Ta
świadomość wzbudza we mnie obrzydzenie. Nie potrafię się sprzeciwić ich rządom.
Muszę robić wszystko, by przetrwać. Przecież poniekąd moje częste przemiany to
skutek żałosnej próby dopasowania się do środowiska.
Righla w
pewnym momencie gwałtownie naciska na hamulec. Chce zaparkować. Nie ukrywam, że
do mistrza w prowadzeniu samochodu jej jeszcze daleko. Moje ciało odruchowo
pochyla się do przodu. W głębi duszy zaczynam dziękować wynalazcy pasów
bezpieczeństwa. Nie chciałabym wylądować w klinice i stracić kolejnych dni na
bezczynnym leżeniu.
Słyszę cichy
huk dobiegający z tyłu pojazdu. Automatycznie odwracam się w stronę źródła dźwięku.
Zauważam, że kilka czasopism wcześniej leżących na klapie przykrywającej
bagażnik wylądowało na kolanach Georgii. Ignoruję to i wracam do swojej
wcześniejszej pozycji. Nie mija jednak zbyt wiele czasu, zanim moja rudowłosa
przyjaciółka wydobywa z siebie głos.
– Co to jest
Mortem? – pyta cicho.
Początkowo mam
wrażenie, że się przesłyszałam. Jednak kiedy spoglądam na nią kątem oka,
zaczynam rozumieć, że moja słodka tajemnica wreszcie ujrzała światło dzienne.
Mogliśmy
chronić ją przed światem, bo żyjąc w nieświadomości, była względnie bezpieczna.
Nie wzięliśmy jednak pod uwagę jednego: odebraliśmy jej możliwość samoobrony.
To przez nas stała się bezradna, narażona na różnorakie ataki, których nie
potrafiła zrozumieć. Prawda mimo wszystko znalazła wyjście z tej kłopotliwej
sytuacji. Ominęła wszelkie bariery i wydostała się na powierzchnię, zaskakując
nas swoją przebiegłością i sprytem. Niedościgniona, nie do pokonania. W głębi
duszy czuję do niej tylko obrzydzenie. Uczyniła cały świat gorszym, zrzucając z
ludzkich oczu różowe okulary. Zabójczyni marzeń zabiła także moją nadzieję.
Żałuję, że podjęłam próbę oszukania jej. Zadarłam z kimś znacznie silniejszym i
mądrzejszym ode mnie. Przecież mogłam przemówić Corlissowi do rozsądku, a nie
godzić się na jego idiotyczne gierki, jednak nawet ja przez moment uwierzyłam,
że się uda. Sama doskonale wiem, do czego prowadzi ciągła troska o lepsze
jutro. Teraz jest już za późno na jakiekolwiek zmiany. Pozostaje mi tylko
wyjaśnić wszystko delikatnie, a jednocześnie rzeczowo.
Nie ukrywam
swojego zdenerwowania. W końcu gdyby moja przyjaciółka znała prawdę od samego
początku, przyjęłaby ją z mniejszym zaskoczeniem. Teraz jedynie patrzy to na
mnie, to na swojego brata z czystą wściekłością i rozczarowaniem. Wiem, że
straciła do nas resztkę zaufania, które i tak zbudowała z ogromnym trudem.
– Dlaczego
milczeliście? – pyta.
Ulysses Copper nadrukowany na okładce
czasopisma szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Litery w krwistym
kolorze układają się w nagłówek: „Lekarstwo na życie poszerza zasięg swojego
działania. Bakteria odkryta przez najstarszego człowieka świata uśmierciła już
dwadzieścia tysięcy osób przed trzydziestym rokiem życia”. Ta informacja budzi
we mnie sprzeczne emocje. Z jednej strony czuję ulgę – moje marzenie o wiecznym
odpoczynku wreszcie może się spełnić, z drugiej – strach. Kto wie, do czego
dojdzie, jeśli z czasem każdy zachoruje. Najprawdopodobniej nasza felerna
cywilizacja ustąpi miejsca nowemu, pustemu światowi. Wszystko się skończy,
szybko i bezboleśnie. Przecież egzystencja człowieka na ziemi to tylko kropla w
morzu wieczności. Równie dobrze ludzie mogliby nigdy nie istnieć.
– Chcieliśmy
cię chronić – szepcze Corliss, zdołowany nieudanymi próbami odebrania jej
gazety.
– Chronić? –
przedrzeźnia go.
Jej twarz jest teraz czerwona jak burak.
Jeszcze nigdy nie widziałam jej w tak opłakanym stanie. Bywała zrozpaczona i
przerażona, ale nie wściekła.
– I to
nazywacie chronieniem? Okłamywanie mnie na wszelkie możliwe sposoby? Jeśli tak,
to gratuluję. Przez cały czas słyszę tylko: „Uważaj, bo Georgia się załamie, to
będzie dla niej zbyt wielki cios”. Wydaje wam się, że ta ciągła izolacja w
czymś mi pomogła? Robicie mi przez to krzywdę! Nie mogę nigdzie wychodzić, bo
jeszcze ktoś mnie zrani, nie mogę mieć do czynienia z pacjentami, bo zacznę
płakać. Owszem, czasem wybucham, ale przez waszą nadmierną troskę nie jestem
przygotowana na walkę z problemami. Rozumiem, że robicie to z miłości, jednak
nawet ja pragnę żyć własnym życiem! –
mówi zdecydowanie, lecz jej głos co chwilę się załamuje.
Nic dziwnego,
że ma pretensje zarówno do Corlissa, jak i do mnie. Oboje zawiniliśmy.
– A to. –
Wskazuje palcem na gazetę, a jej ręce drżą niepohamowanie. – Naprawdę byliście
aż tak naiwni? Wydawało wam się, że zdołacie to ukryć? Teraz już nie czuję się
bezpiecznie, sama nie wiem, co jeszcze przede mną ukrywacie…
– Georgia,
posłuchaj… – przerywa jej chłopak, jednak ona nie daje mu dojść do słowa.
– Tym razem to
wy posłuchajcie mnie – warczy. – Jesteście dla mnie jedyną rodziną, jednak
musicie zrozumieć, że ograniczacie moją wolność. Choć raz dajcie mi pobyć samej
– oznajmia, po czym bezceremonialnie wychodzi z samochodu, trzaskając przy tym
drzwiami.
Nie czeka na
naszą decyzję. Zresztą każdy wie, że nie zdołamy jej zatrzymać. Widzę, jak
odchodzi na trzęsących się nogach. Przy którymś kroku niezdarnie upada na
ziemię, jednak po chwili się podnosi. Nie pasuje do tego bezlitosnego świata,
który z łatwością zniszczy ją po raz kolejny, mimo to nie protestuję. Obraz
malujący się przed moimi oczami jest jak gama odcieni szarego z kolorową kropką
na środku, zupełnie oderwaną od reszty.
Siedzimy w
pojeździe, niezdolni do wykonania jakiegokolwiek ruchu, zbyt zaskoczeni jej
nagłym wybuchem złości. Po raz pierwszy dajemy jej czas do namysłu.
Z czasem
mijają kolejne sekundy ciągnące się w nieskończoność. Wreszcie wszyscy
wychodzimy z samochodu, by Righla wraz ze swoimi dziećmi mogła zrobić potrzebne
zakupy.
Czuję się tak, ja kby w moim życiu zabrakło
czegoś niezbędnego. Ciągle mam wrażenie, że gdy odwrócę się do tyłu, ona wciąż
tam będzie. Jej obecność jest dla mnie tak oczywista jak fakt, że Ziemia to
trzecia planeta od Słońca.
– Soleil,
chyba powinniśmy jej poszukać – mówi wreszcie Corliss niecodziennym, nieco
wystraszonym głosem po upływie dłuższego czasu.
– Cierpliwości
– syczę niepewnie.
Chcę go odwlec
od podjęcia zbyt pochopnej decyzji, jednak z niepokojem spoglądam na zegarek.
Wyszła czterdzieści pięć minut temu.
– Martwię się
– dodaje.
Po dłuższym
zastanowieniu nie muszę odpowiadać. Jedynie zaczynam biec w kierunku miasta.
***
Rozdział taki sobie, przejściowy. Przepraszam za zaległości na waszych blogach, ale ostatnio jestem dość nieogarnięta. Zaczęło się liceum i z trudem próbuję się wczuć w tę nową atmosferę.
Rozdział taki sobie, przejściowy. Przepraszam za zaległości na waszych blogach, ale ostatnio jestem dość nieogarnięta. Zaczęło się liceum i z trudem próbuję się wczuć w tę nową atmosferę.
Także zachęcam do pytania mnie i bohaterów :)
Soleil w tym rozdziale wyjątkowo mnie zirytowała. Mogłaby się wreszcie ogarnąć, bo póki co mam wrażenie, że jej priorytetem jest nie dostanie się do laboratorium Coppera, a tylko ciągłe użalanie się nad sobą. Po zgubieniu zegarka zareagowała naprawdę zbyt emocjonalnie, ogarnął nią gniew, który pewnie kumulowała w sobie już od dawna. Na szczęście się opamiętała na tyle, by jeszcze dodatkowo nie nawrzeszczeć na dziewczynkę, która chciała jedynie pobawić się jej zegarkiem i nie spodziewała się, że tym samym spowoduje u Sol tak negatywne emocje.
OdpowiedzUsuńGeorgia dowiedziała się prawdy i nie dziwię się, że zareagowała w taki, a nie inny sposób. Sol i Corliss sami powinni jej powiedzieć o Mortem, w końcu od nich przyjęłaby prawdę znacznie spokojniej. A tak zawiodła się na nich, bo dotychczas myślała, że może im do końca ufać. Mam tylko nadzieję, że Georgia nie zrobiła niczego głupiego i nie udała się do siedziby Coppera.
Życzę weny i pozdrawiam serdecznie! :)
Soleil zaczyna mnie coraz bardziej irytować swoim zachowaniem. Rozumiem, że każdą sytuację bardzo przeżywa, ale nie tylko jej jest ciężko, tymczasem to wciąż ona robi wokół siebie najwięcej zamieszania. Teoretycznie to Georgia jest tą najbardziej kruchą i delikatną, ale czasami mi się wydaje, że rudowłosa ma więcej siły niż główna bohaterka. Ten wybuch spowodowany utratą zegarka... Właściwie sama nie wiem, jak to skomentować. Jestem bardzo sceptyczna, jeśli chodzi o plan dostania się do laboratorium Coppera. Wątpię, by coś takiego mogło się udać bez większych konsekwencji.
OdpowiedzUsuńWłaściwie tylko czekałam na moment, w którym Georgia dowie się o istnieniu Mortem. No i niestety stało się, szkoda, że w taki nieprzyjemny sposób. Rozumiem jej gniew. W końcu wszyscy trzęsą się nad nią jak jajkiem, przez co musi się czuć odsunięta i dodatkowo krzywdzona. Mam nadzieję, że daleko nie odeszła, a Sol i Corliss szybko ją znajdą.
Rozdział mi się podobał, bardzo przyjemnie się czytało :)
Pozdrawiam <3
Wiedziałam, że w końcu Georgia się wszystkiego dowie, a po tym będzie niezła rozróba. no i się doczekałam. szkoda mi trochę Soeil i Corlissa, bo tak na prawdę chcieli ją tylko chronić. wyszło tak jak wyszło.
OdpowiedzUsuńA po za tym to jak w nowej szkole?
Przepraszam, że tak krótko, ale nie mam dziś do tego głowy. mam nadzieje, że wybaczysz.
Pozdrawiam
Soleil trochę za bardzo spanikowała z powodu tego zegarka. Nie no, ja też co chwilę sprawdzam godzinę i nie potrafię tak w niewiedzy po prostu cieszyć się chwilą, ale bez przesady... Dlaczego tak się zdenerwowała? Na pewno łatwiej by jej było, gdyby nie odliczała ciągle mijającego czasu i nie myślała o zbliżającej się śmierci. Tak całkowicie zaprzestać pewnie będzie jej trudno, ale mogłaby chociaż spróbować. Może byłaby wtedy szczęśliwsza. Georgia dowiedziała się o bakterii, nie wiem, czy to dobrze. Przy jej stanie... Ech, ale mam nadzieję, że nie zechce dzięki temu zakończyć swojego życia. Pięć minut... w ciągu tego czasu może się dużo wydarzyć, choć to niby tak niewiele.
OdpowiedzUsuńSol zachowuje się dziwniej z rozdziału na rozdział. W tym chyba przeszła samą siebie z tym zegarkiem. No dobrze, była do niego przywiązana, ale żeby od razu wpadać w taką panikę, wściekłość z powodu jego zaginięcia? Nie powiem, zirytowała mnie tym. Zwłaszcza tym krzyczeniem na Bogu winną dziewczynkę. Mała chciała się pobawić, a Sol zrobiła takie wielkie halo, jakbym nie wiem co się stało.
OdpowiedzUsuńEh, przypuszczałam, że Georgia prędzej czy później dowie się całej prawdy i jej reakcja jakoś szczególnie mnie nie zdziwiła. Tylko warunki, w jakich się o tym dowiedziała pozostawiają wiele do życzenia. Takie naruszone zaufanie jest bardzo bolesne. Mam tylko nadzieję, że z tego powodu nie zrobi jakiegoś głupstwa, a Sol i Corliss zdążą ją odnaleźć.
W każdym razie rozdział czytało się bardzo fajnie. Jestem zakochana w twoim stylu i już nie mogę się doczekać dalej części :D
Pozdrawiam serdecznie!
Jak dla mnie rozdział genialny! No cóż możesz uznać, że mówię tak praktycznie za każdym razem, ale to już nie moja wina. Hmmm... zwyczajnie podoba mi się twój styl pisania, a poza tym masz niezwykłe pomysły. Soleil, Soleil, Soleil... Wiesz jak czasem trudno ją zrozumieć? Nie spodziewałam się po niej aż takiej reakcji po chwilowy zaginięciu zegarka, a tym bardziej, że nagle odniesie wrażenie, że odwiedziła ją sama śmierć, ale jak widać ta dziewczyna jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Nie mniej jednak, mimo jej charakteru, mimo tego, że nie potrafi cieszyć się tym życiem, które zostało jej dane, jakoś tak ją lubię. Gdzieś tam w środku w niej są uczucia, które powodują, że przyciąga ona mnie do siebie, że mam cały czas ochotę o niej czytać. Tak więc powoduje to, że oczywiście chciałabym, aby ten rozdział był dłuższy, mimo, że tego nie mogę zaliczyć do krótkich... Zastanawia mnie, czy uda im się znaleźć Georgię. Oby tylko jej nic się nie stało... Co prawda jej reakcja, kiedy dowiedziała się prawdy jest jak najbardziej uzasadniona, ale i tak wolałabym, aby pozostała z resztą w samochodzie. Eh... czekam na więcej! Mam nadzieje, że kolejny rozdział pojawi się w miarę szybko, dlatego też życzę ci dużo weny! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWedług mnie ten wątek z zegarkiem był genialny i powiedział naprawdę dużo o Sol. Dziewczyna boi się, że coś niezbędnego zniknie z jej życia, że nie wygra walki z czasem i coś odciągnie ją od priorytetów. Lepiej nie mogłaś ukazać charakteru własnej bohaterki, przy czym to był moment załamania wynikający z braku ulubionej rzeczy, a nie zaś oddzielna cecha osobowości. Corliss zachował się w porządku. Przez chwilę miałam wrażenie, że użyje przemocy, aby doprowadzić przyjaciółkę do ładu. Na szczęście oprócz okrzyczanych dzieci nic więcej się nie stało. I kiedy ta dziewczynka głaskała Soleil po włosach, poczułam w sercu ukłucie przyjemnego ciepła... Righla mogłaby kazać się im wynosić, ale jakoś przełknęła dziwne zachowanie Sol. Niestety spokój jak szybko się pojawił, tak szybko znikł. Kiedy opisywałaś miasto, byłam wręcz przytłoczona tymi ogromnymi budynkami, zimnymi i władającymi nad ludźmi. Należącymi do korporacji oraz bogaczy. Szkoda, iż Georgia w taki sposób dowiedziała się o tym, co ukrywali przed nią brat oraz przyjaciółka. Końcówka była trochę dziwna - Righla z dziećmi też czekała przez 45 minut na dziewczynę? Chyba miała jakieś sprawy w mieście. Ale to nieistotne. Czekam na ciąg dalszy ;*
OdpowiedzUsuńNa Rozmowach nowy rozdział, opublikowany już parę dni temu, niestety były problemy z obserwacjami.
Domyślam się, że wiele osób Soleil wkurzyła swoim zachowaniem, ale mnie nie. Rozumiem, że boi się, że coś zniknie z jej życia bezpowrotnie i liczy każdą minutę, bo śmierć jest dla niej czymś, na co się czeka. Źle robi, bo skoro ma te trzydzieści lat życia to powinna z nich korzystać. Może ktoś po prostu powinien jej udowodnić, że nie powinna zachowywać się w ten sposób. Bardzo lubię jej postać i sama nie wiem z czego ta moja sympatia do niej wynika...
OdpowiedzUsuńNic dziwnego, że Georgia w końcu dowiedziała się o tym, co się dzieje na świecie. Ciężko byłoby chronić ją przed tym wszystkim. Co się z nią działo przez te czterdzieści pięć minut? Mam nadzieję, że nic złego i że Sol razem z Corlissem odnajdą ją szybko. Z drugiej strony nie jestem w stanie dziwić się jej ucieczce - ile można czuć, że wszyscy się martwią aż za bardzo i odsuwają Cię od prawdziwego życia?
Pozdrawiam serdecznie. <3
Kiedyś napisałaś, że sama nie przepadasz za Soleil i powiem ci, że podzielam twoje zdanie. Soleil jest po prostu... irytująca. Czy ona naprawdę myśli, że licząc każdą minutę zrobi... Właściwie co? Co ona chce tym osiągnąć? Chce wykorzystać pozostały czas? Bardzo proszę, ale bez przesady. Takim zachowania właściwie tego nie robi, tylko wzbrania się przed tym, co może ją dobrego w życiu spotkać. Moją ulubioną postacią jest Corliss. Taki dobry duch, którego nie sposób nie lubić - przynajmniej w moim przypadku. Lubię też Righlę. Nie mogę się doczekać, aż dowiem się, co się stało z Georgią i gdzie się udała. Mam nadzieję, że to nic strasznego, bo to byłoby nieco zbyt okrutne dla Soleil. Chociaż i tak mam wrażenie, że któreś z nich zarazi się tą bakterią i umrze. To byłoby ciekawe, ale i okrutne - czyli coś, co lubię.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego **
Pozdrawiam, Wellesie
ksiezycowa-przeszlosc
Mówiłam już, że świetnie krełujesz Georgię? I Soleil też.
OdpowiedzUsuńWybacz, nie mam fazy na długie komenty. Nominuję ciedo LA, szczegóły na Melodiach.
Szkoda, że Sol odmawia dzieciakom zabawy z nimi. Wydaje mi się, że dzięki temu poczułaby trochę dziecinnej beztroski. Zamiast tego wybiera przerażający plan wejścia do laboratorium Coopera, co ostatecznie może się skończyć dla naszej bohaterki bardzo źle.
OdpowiedzUsuńJej wybuch gniewu, strasznie mnie zdenerwował, zdemolowała łazienkę kobiety u której mieszka, Corlissa potraktowała strasznie nie miło, a na końcu nakrzyczała na dzieci, a to wszystko przez jeden głupi zegarek, który właśnie wyznacza jej czas, zamiast, gdy się ma tak mało czasu, spędzić go swobodnie i najlepiej jak się da. W miłości.
Nie dziwie się też Georgii, ludzie których kocha ukrywali przed nią coś tak strasznego, coś co może zaważyć na i tak już krótkim życiu. Oni uważają ją za delikatną istotę, a mi się wydaje, że kryje w swoim kruchym ciałku wielką siłę i walkę przetrwania.