Znowu wracam do żywych. Jutro nadrobię zaległości, a tymczasem mam dla was nowy rozdział. W sierpniu czeka mnie kolejny wyjazd, lecz wydaje mi się, że będę wtedy miała jako taki dostęp do internetu, więc postaram się komentować wasze rozdziały na bieżąco.
"Szaleństwo jest jedyną rzeczą, której można zaufać."
Marek Hłasko
SOLEIL
Umarłam.
Teraz jestem tego w stu procentach pewna. Nie wiem, dlaczego, kiedy i jak,
jednak podobne okoliczności to nieistotne dodatki. Liczy się sedno, sam fakt,
że moja egzystencja na ziemi dobiegła końca. Otoczona przez brak światła, czuję
niewyobrażalną ulgę. Wiem, że jestem gotowa. Marzenia o końcu nie ograniczają
się do moich zachcianek, są prawdziwym celem, który właśnie udało mi się
osiągnąć. Już nigdy nie będę musiała zabijać. Przestanę cierpieć. Przestanę
tęsknić za złudnym szczęściem. Nie pragnę niczego więcej.
–
Soleil?
Słyszę gruby męski głos i momentalnie wstrząsa mną
niekontrolowany dreszcz. Najprawdopodobniej trafiłam do piekła, a Ulysses
Copper jest ucieleśnieniem całego zła. Nie mam zamiaru oglądać jego twarzy,
dlatego w głębi serca dziękuję za ciemność panującą wokół. Po chwili jednak do
moich uszu znów dociera ten sam dźwięk. Wtedy zdaję sobie sprawę z własnego
błędu.
–
Słyszysz mnie? – pyta pewien młodzieniec, zupełnie jakby nie chciał mnie
przestraszyć.
Nie
odpowiadam, jedynie odsuwam się do tyłu. Po chwili uderzam plecami o coś
twardego. Czy jako duch powinnam odczuwać podobne bodźce? A może tylko uroiłam
sobie własną śmierć? Gonitwa za bezpieczeństwem niejednokrotnie pokazała mi, że
nie jestem w stanie oszukać rzeczywistości, nawet jeśli będę starała się z
całych sił, jednak mimo to wciąż robiłam wszystko, by ignorować ból, zniwelować
cierpienie.
– To
ja, Corliss – mówi nieznajomy, a w jego głosie słyszę niepowstrzymaną radość.
–
Corliss nie żyje – oznajmiam twardo z nadzieją, że znów równie silnie uwierzę
we własną śmierć. Nie chcę dłużej egzystować. Jestem niewyobrażalnie zmęczona i
zniszczona. Nigdy nie będę taka, jak dawniej. Nieustający strach sprawia, że
postrzegam świat zupełnie inaczej niż wszyscy. Widzę nieistniejące rzeczy,
które pomagają mi w przetrwaniu kolejnych dni. Wmawiam sobie, że pacjenci to
nieposkromione potwory i tylko moja ingerencja w ich życie powstrzyma serię
nieszczęśliwych wypadków. Udaję, że tortury są rodzajem słusznej kary, czasem
formą zabawy podwładnych dyktatora. Jako dziecko również każdego dnia moje
ciało było przyozdobione nowymi siniakami. Wdawałam się w niewinne bójki,
potykałam i podnosiłam. Zawsze. Szkoda tylko, że w chwili obecnej nie mam nawet
sił, by wstać z podłogi.
–
Corliss nie żyje – mówię po raz kolejny, by sekundę później zatkać uszy dłońmi
i powtarzać te trzy słowa coraz głośniej, dopóki nie zostanę siłą zmuszona do
milczenia. Próbuję się wyrywać, lecz moje wychudzone ciało bezapelacyjnie
przegrywa z silnymi mięśniami młodzieńca.
– Cii…
– szepcze. Najwyraźniej stara się zrobić wszystko, bym zamilkła. Niestety nie
mogę tego zrobić. Kiedy wreszcie poukładałam sobie pewne sprawy we własnym
umyśle, on bezczelnie wtargnął do środka i zaprowadził tam nieporządek.
Przecież zdążyłam zapomnieć o dawnym Corlissie - mojej ostatniej desce ratunku.
Tak było zdecydowanie łatwiej, nie czułam już rozdzierającej tęsknoty. Zamiast
niego pojawił się okrutny strażnik, jedynie czasem pokazujący twarz człowieka.
Próbuję
odkryć, który z mężczyzn teraz zatyka moje usta swoją brudną łapą. Gdy zdaję
sobie sprawę, że młodzieniec pachnie więzienną stęchlizną, nie mam już
wątpliwości. Niestety nie mam też wątpliwości co do tego, że wciąż żyję. W
przeciwnym wypadku uciekłabym bez najmniejszego problemu. W chwili obecnej
jednak muszę zdać się na swoje umiejętności perswazji.
–
Proszę, zabierz mnie gdzieś, gdzie jest jasno. Bardzo się boję – łkam niczym
mała dziewczynka, na daremno próbując zdjąć dłoń strażnika z twarzy. Wątpię, by
zrozumiał choć słowo z mojego wcześniejszego bełkotu.
– Nie
musisz się bać. Jesteśmy bezpieczni, wolni. Opuściliśmy więzienie – dodaje,
nieco zwalniając uścisk.
– Jak
to? – szepczę, zupełnie oszołomiona. Przecież stamtąd nie ma ucieczki. To
wieczna spirala strachu i cierpienia, z której nie sposób się wyrwać. Jeśli już
raz ktoś wszedł w jej środek, pozostanie tam aż do końca. To piekło. Ciemność
bez światła. Smutek bez nadziei.
Strażnik
nagle wybucha irracjonalnym śmiechem, który z trudem potrafi powstrzymać.
Zachowuje się, jakby znalazł najcenniejszy skarb lub odkrył długo skrywaną
tajemnicę.
–
Oszukałem Coppera! Przechytrzyłem go, rozumiesz? Jestem sprytniejszy niż ten
stary dziad – dodaje głosem pełnym entuzjazmu.
Kiedy
dochodzi do mnie sens słów mężczyzny, ponownie zaczynam szamotać się w ślepej
furii. Wymachuję pięściami na prawo i lewo, atakując wilgotne powietrze. Chcę
cofnąć się do przeszłości, sprawić, by młodzieniec zachował resztki rozumu.
Niestety pozostaje mi tylko czekać na nieuchronne konsekwencje. Tak bardzo
nienawidzę własnej bezradności, że, gdybym tylko mogła, zniszczyłabym siebie od
środka.
–Zwariowałeś!
Jak mogłeś… nawet nie zdajesz sobie
sprawy, z kim igrasz. On cię zgniecie niczym robala! I mnie razem z tobą. Nigdy
nie wygrasz. Nigdy. Jesteśmy skazani na bolesny koniec. Zgnijemy, a on z
radością będzie przyglądał się naszemu cierpieniu. Odebrało ci rozum! Dlaczego
to zrobiłeś?! Przecież byłeś wolny. Poczekaj tylko parę dni… nawet nie zdążysz
się zorientować, a wylądujesz w więzieniu, skatowany i całkowicie pozbawiony
sił. Zginiemy w męczarniach. Zginiemy, zginiemy… - znów zaczynam powtarzać
jedno słowo niczym zniszczona płyta odtwarzająca w kółko ten sam fragment
piosenki. Tak naprawdę nie potrafię skupić uwagi na czymkolwiek innym. W moim
umyśle nie ma miejsca na emocje. Istnieje tam jedynie strach. Strach
zapierający dech w piersiach, przyspieszający bicie serca, paraliżujący zmysły.
–
Uspokój się, proszę – szepcze podwładny Coppera, na próżno próbując ujarzmić
mnie łagodnym tonem głosu i pocieszającymi słowami. Dopiero gdy obejmuje moje
roztrzęsione ciało, nieco się relaksuję. Opieram brodę na ramieniu mężczyzny i
pozwalam, by ten głaskał mnie po łysej głowie. Czuję jego ciepły oddech na
swoim policzku i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, do mojego
umysłu wdziera się przerażający obraz. Jaskrawe barwy i głośne dźwięki. Krzyk.
Przerażenie wymieszane z bólem i wstydem. Białe ściany gabinetu będące
odskocznią od straszliwej rzeczywistości. Pojedyncze sekundy przewijające się w
mojej pamięci niczym klatki filmu. Nie chcę pamiętać. Nie mogę zapomnieć.
Gwałtownie
odskakuję w bok, wrzeszcząc przy tym „Nie dotykaj mnie!”. Robię to bardzo
nieporadnie. Nie mogę wstać ze względu na ogólne wyczerpanie organizmu, dlatego
jedynie przesuwam się na drugi koniec pokoju. Obejmuję dłońmi kolana, próbując
wytworzyć swego rodzaju kopułę bezpieczeństwa, gdy słyszę jęk zrezygnowania wypływający
z ust młodzieńca.
-
Zapewne jesteś bardzo głodna – stwierdza mężczyzna, po czym wyjmuje coś z najprawdopodobniej
plastikowego worka.
Do
moich uszu dociera cichy szelest.
- Nic
wielkiego. Kanapka z soją, choć mam nadzieję, że ci zasmakuje – dodaje, by
chwilę później rzucić pożywieniem w moim
kierunku.
Po
omacku próbuję je odnaleźć. Gdy osiągam upragniony cel, nie mogę się
powstrzymać, choć nie ufam strażnikowi nawet w najmniejszym stopniu. Mimo że
obecnie produkty spożywcze wytwarzane są przez ogromne fabryki pozyskujące
wszelkie składniki w sposób sztuczny, zapach chleba sprawia, że na nowo
odżywam. Zanurzam zęby w miękkiej skórce i z uciechą połykam kolejne kęsy. Jem
łapczywie i szybko, jakbym bała się, że ktoś zaraz zabierze mi cały posiłek.
Kolejne kawałki pieczywa piętrzą się w moich ustach, z trudem je połykam.
– I
jak? – pyta mężczyzna, lecz nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, jedynie mruczę
coś pod nosem. Kiedy znika ostatni okruszek chleba, oblizuję palce.
Pierwsze
promienie słońca wpadają do wnętrza pomieszczenia przez przestrzenie między
deskami, którymi zabito okna. Nieoczekiwanie słyszę głośne pukanie do drzwi.
Odruchowo odwracam głowę w stronę młodzieńca. Strażnik wygląda na
zdezorientowanego.
– Kto
to? – pytam, lecz zamiast odpowiedzi podwładny Coppera przykłada palec do ust w
geście nakazującym zachowanie ciszy. Bez narzekań wykonuję jego polecenie i
patrzę, jak mężczyzna podnosi się z miejsca i ostrożnie otwiera drzwi. Ciche
skrzypienie zostaje przerwane przez znajomy, kobiecy głos.
–
Righla? Co ty tu robisz?– mówi wyraźnie zaskoczony młodzieniec.
–
Pozwól, że to ja najpierw zadam ci kilka pytań. Wyjdźmy na korytarz. Chcę
porozmawiać z tobą w cztery oczy – oznajmia ostrym tonem. Jej wizyta najprawdopodobniej nie wróży
niczego dobrego, dlatego, w celu zredukowania stresu i przygotowania się na
najgorsze, zaczynam nucić pod nosem znaną kołysankę, kołysząc się przy tym w
tył i w przód.
– Zaraz
wrócę. Nie ruszaj się stąd – prosi, uśmiechając się troskliwie. Z pewnością
odpowiedziałabym mu tym samym, gdybym nie uważała go za człowieka, który pragnie
mnie skrzywdzić przy najbliższej sposobności, dlatego oddycham z ulgą, kiedy
opuszcza pomieszczenie. Niestety przez ściany słyszę każdy, nawet najcichszy
szmer. Choć zatykam uszy, nie mogę uwolnić się od uciążliwych dźwięków. One
wwiercają się w mój umysł, sprawiają, że nie potrafię odpocząć.
– Coś
ty sobie wyobrażał, Corliss?! Zgrywasz jakiegoś pieprzonego bohatera, nie
rozumiejąc, że przez twoje chore poświęcenie ucierpi wielu niewinnych! –
krzyczy kobieta.
–
Robiłem tylko to, co do mnie należało. Za żadne skarby nie zostawiłbym Soleil w
tym miejscu. Po prostu musiałem zareagować.
– Ale
obiecałeś mi, nie pamiętasz? Obiecałeś, że… – głos Righli niespodziewanie się
urywa. Później do moich uszu dociera tylko huk i ciche łkanie. – Moje dzieci…
zostaną same… przez ciebie, ty, ty…!
–
Przepraszam. Nie miałem innego wyjścia.
–
Mogłeś zapytać mnie o zdanie. Wszystko zniszczyłeś. Wszystko. Cholera… zaraz
zaczną was szukać. Copper nie odpuści. Już dzisiaj widziałam pełno straży na
ulicach. Ratując Sol, popełniłeś samobójstwo, a ja nie mam sił, by utrzymywać
cię przy życiu. Nie mam sił…
Słyszę
zawodzenie i płacz. Bez problemu rozpoznaję te dwa znajome dźwięki , które w
więzieniu towarzyszyły mi niemal w każdej sekundzie. Twierdzono tam, że jestem prowodyrką całego
cierpienia oraz, gdyby nie moje narodzenie, ziemia byłaby o wiele lepszym
miejscem. Nie popełniałabym błędów, nie zadawałabym bólu, a dzięki temu
oszczędziłabym zmartwień innym ludziom. Początkowo starałam się ignorować ich
słowa, lecz z czasem, gdy szeptano mi je do ucha prawie nieustannie,
zrezygnowałam z nadmiernego wysiłku. Uwierzyłam, że moje życie to jedna wielka
pomyłka, dlatego teraz, ze względu na cierpienie Righli, pragnę ponownie zapaść
się pod ziemię i ostatecznie przestać istnieć. Zasłużyłam na najwyższy wymiar
kary. Zasłużyłam na ciągłe tortury, przez co obecnie, gdy nie czuję na własnej
skórze bolesnych uderzeń, moje wyrzuty sumienia osiągają apogeum. Mam ochotę
wykrzyczeć słowo „przepraszam” tak głośno, by rozerwać swoje struny głosowe. Niestety
zanim zdążam cokolwiek powiedzieć, z moich ust wypływają cuchnące wymiociny,
pozostałości po wcześniej zjedzonej kanapce wymieszane z krwią. Kiedy próbuję
wstać, upadam niefortunnie w kałużę własnych wydzielin. Jestem żałosna. Jestem
ofiarą losu. Ze złością uderzam pięściami w podłogę i choć staram się włożyć w
tę czynność ogrom siły, ze względu na ogólne wyczerpanie organizmu nawet nie odczuwam
bólu, gdy moja ręka zderza się z posadzką.
Cholera.
Trzeba było się zabić, kiedy miałam okazję.
Po
chwili do pokoju wbiegają mężczyzna i Righla. Oboje starają się mnie podnieść i
doprowadzić do zardzewiałej wanny stojącej na środku pomieszczenia.
– Nic
się nie stało. Jesteśmy przy tobie, ja i Corliss – szepcze kobieta,
jednocześnie z troską poklepując mnie po plecach, podczas gdy ja od dłuższego
czasu zwracam poprzedni posiłek.
Ocieram
usta wierzchem dłoni, by definitywnie zaprzeczyć jej słowom.
– Corliss nie żyje – oznajmiam
stanowczo, zupełnie jak poprzednio. – To tylko ktoś bardzo podobny do niego,
nie wierz mu! Ten człowiek próbował mnie skrzywdzić! Corliss kiedyś odwiedził
mnie w śnie. Byłam wtedy w więzieniu. Powiedział, że jest blisko, ale później
się obudziłam i wszystko wróciło do normy. Proszę, Righlo. Zabierz mnie stąd,
boję się… - mamroczę. Choć tamta mara wydawała się niesamowicie realna, nie do
końca wierzyłam w jej prawdziwość. Mój przyjaciel nigdy nie wystąpiłby w stroju
strażnika. Najwyraźniej tylko podświadomie próbowałam doszukać się w pracownikach
Coppera odrobiny dobra, kojarząc ich z pewnymi pozytywnymi wspomnieniami.
– A czy
strażnik wiedziałby, że nie potrafisz wytrzymać dnia bez swojego zegarka, nie
cierpisz herbaty, twoją ulubioną porą roku jest zima, kochasz samotne spacery i
budzisz się zawsze o kilkanaście minut za wcześnie? – mówi
młodzieniec, patrząc na mnie z rezygnacją i domieszką smutku, jakby mój widok
sprawiał mu niewyobrażalny, wręcz namacalny ból. – Nie zostawiłem cię, a
wizyta, o której wspominałaś, wydarzyła się na jawie. Mam na imię Corliss, ty
jesteś Soleil, pamiętasz? Poznaliśmy się sześć lat temu w klinice leczenia
bólu. Głodowałaś i podkradałaś jedzenie pacjentom. Wtedy zaproponowałem ci schronienie.
Często się kłóciliśmy, jednak mimo to byliśmy rodziną. Ja, ty i moja siostra,
Georgia. Zmarła kilka miesięcy temu. Po jej śmierci postanowiłaś popełnić
samobójstwo, jednak zostałaś złapana i zamknięta w więzieniu. Możesz dalej
twierdzić, że nie żyję, jednak to nie zmieni faktu, że moje słowa są prawdą.
Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz, dlatego proszę, uwierz mi.
Cokolwiek się stanie, obiecuję, że będę przy tobie, pragnę jedynie mieć
pewność, że tego chcesz.
Poszczególne
obrazy powoli wracają do mojego umysłu. Chaotyczne, niepoukładane. Pamiętam
wszystko, o czym mówił mężczyzna. Niestety. Pozytywne myśli nie umożliwią mi
przetrwania, wręcz przeciwnie, dlatego pragnę, by zniknęły. Pozbywam się
ludzkich emocji, tęsknoty, radości. Jestem zimna i obojętna, nieczuła. I nienawidzę
Corlissa, ponieważ na nowo próbuje obudzić we mnie człowieka.
Milczę.
Tak naprawdę wcale nie chcę odpowiadać. Oddałabym wszystko, by móc zapomnieć o
przeszłości, stać małą, nieistotną cząstką wszechświata, tak drobną, że aż
niewidoczną dla ludzkiego oka, egzystującą w teraźniejszości bez konkretnego
celu. Byłabym obojętna dla wszystkich i prawdziwie wolna.
–
Zabiorę was do domu – oznajmia Righla, a jej głos przebija się przez ciszę,
która wisi między nami niczym pajęczyna.
– Damy
sobie radę – stwierdza Corliss, na co kobieta odpowiada głośnym prychnięciem.
– Skoro
ja znalazłam was w ciągu kilkunastu minut, ludzie Coppera tym bardziej nie będą
mieli z tym problemu.
– Skąd
wiedziałaś, gdzie się ukrywamy? – pyta wyraźnie zaciekawiony mężczyzna.
– Wolf
zadzwonił do mnie po całym incydencie. Na szczęście zdążył sprać tamtego
strażnika na kwaśne jabłko, dzięki czemu nikt nie próbował wyciągnąć od niego
informacji o ruchu oporu w ostatnich godzinach życia. Norman powiedział mi, że
chwilowo mieszkacie w La Paz. Pojechałam tam, odszukałam jego samochód, a
następnie najwyższą z kamienic.
Corliss
wzdycha ze zrezygnowaniem.
– Sam
wybrałeś takie życie. Teraz musisz ponieść konsekwencje z nim związane –
oznajmia Righla bez cienia litości.
W jej
słowach próbuję dojrzeć przerażającą wizję przyszłych wydarzeń. Nieuniknionych,
a jednocześnie tak niesamowicie brutalnych.
Wyruszamy
kilkanaście minut później. Zostaję zniesiona na dół przez Corlissa i, choć
próbuję się wyrywać, wiem, że nie dam rady pokonać tak długiego odcinka drogi o
własnych siłach. Następnie kładę się na tylnych siedzeniach samochodu kobiety i
okrywam kocem, który wcześniej pełnił rolę mojego łóżka , przy okazji ocierając
nim umorusaną wymiocinami twarz. Mężczyzna natomiast wchodzi do bagażnika,
dzięki czemu pozostaje niewidoczny dla strażników patrolujących ulice.
Righla
próbuje zacząć rozmowę, lecz unikam odpowiedzi jak ognia, dlatego cała podróż
mija nam w milczeniu. Kiedy docieramy do celu, na widok ogromnego domu,
uosobienia radości i szczęścia, oddycham ze swoistego rodzaju ulgą, jednakże
nie potrafię w pełni cieszyć się z powrotu. Wiem, że moje problemy nie skończą
się wraz ze zmianą miejsca zamieszkania. Jestem tutaj obca, mimo że nigdzie
indziej nie czuję się równie swobodnie.
Nagle
zauważam, jak otwierają się drzwi wejściowe. Wybiega przez nie mała, wesoła
blondynka.
– Mama!
I Corliss! – woła, jednocześnie przytulając się do obojga.
– Hej,
Siobhan! Dobrze cię widzieć – mówi mężczyzna, odgarniając z czoła dziecka
zbłąkany kosmyk włosów. – Zobacz, kto z
nami przyjechał! – dodaje, pomagając mi wysiąść z pojazdu.
Na mój
widok uśmiech szybko znika z twarzy dziewczynki i zostaje zastąpiony przez
ukryty strach. Musiałam zmienić się nie do poznania, ponieważ mała wkrótce
pyta, kim jestem.
– Nie
żartuj, to przecież Soleil – odpowiada Corliss, czochrając jej czuprynę.
Siobhan
najwyraźniej nie wierzy jego słowom, ponieważ dopiero po dłuższej chwili
namysłu nieśmiało podajemy dłoń. Wygląda, jakby zobaczyła ducha. Obrzydliwego i
strasznego ducha, który póki co mógł istnieć jedynie w jej wyobraźni.
Nie
odwzajemniam gestu dziecka. Nie chcę, by czuło się jeszcze bardziej
niekomfortowo. Mężczyzna oczywiście próbuje obrócić całą sytuację w niewinny
dowcip, lecz jego starania idą na marne. Nic już nie jest takie, jak dawniej. I
choć potrafimy udawać, odgrywać swoje role, nie zmienimy brutalnej
rzeczywistości.
Zostaję
zaprowadzona do środka i położona na wielkim łóżku należącym do Righli.
–
Musimy opatrzyć twoje rany i porządnie cię umyć – oznajmia kobieta, uśmiechając
się przy tym troskliwie. – Nie bój się – dodaje, by zaraz potem zniknąć w
czeluściach korytarza.
Po
upływie kilku minut wraca z reklamówką pełną lekarstw, wacików i szklanych
buteleczek.
– Obróć
się na plecy – komenderuje, jednocześnie siadając na krawędzi posłania.
Gdy
posłusznie wykonuję polecenie, Righla podwija moją bluzkę, nakładając na plecy
gęstą maść. Wzdrygam się, czując irracjonalny strach. Choć wiem, że nie stanie
mi się nic złego, podświadomie mam ochotę wpaść w furię, zacząć uciekać,
niszcząc wszystko, co napotkam na swojej drodze. Zaraz potem milion drobnych
igiełek wbija się w moją skórę. Mam wrażenie, że ich ostre końce przenikają
głęboko aż do poszczególnych narządów. Krzyczę, napinając mięśnie.
–
Przestań, proszę przestań! – wołam.
Zemdlonym
i otumanionym wzrokiem patrzę na sylwetkę mężczyzny, który wygląda, jakby zaraz
chciał zwymiotować. Ledwo utrzymuje się na własnych nogach, wstrząsają nim
dreszcze. Zastanawiam się, co było przyczyną nagłego osłabienia Corlissa. Kiedy
Righla każe mu wyjść z pomieszczenia, zaczynam rozumieć. Młodzieniec uważa mnie
za integralną część siebie. Widząc mój ból, nie jest w stanie uniknąć
cierpienia.
– Do
jednej z ran wdało się zakażenie – oznajmia kobieta z obrzydzeniem wymalowanym
na twarzy. – Nie wygląda to najlepiej. Wiem, że nie powinnam ci o tym mówić,
jednak wolałam być szczera. Musisz odpocząć – mówi, po czym nakłada kolejną
dawkę maści.
Wyję
niczym zwierzę, dopóki nie zaczynam płakać. Z całych sił zaciskam zęby,
próbując połykać łzy. Dzisiejszy dzień rozdrapał wszelkie rany i to nie tylko w
sensie fizycznym.
Po
jakimś czasie moje plecy, brzuch i kończyny zostają opatrzone. Gdy nie potrafię
znieść bólu, zamykam oczy, tracąc przytomność. Corliss wciąż stara się cierpieć
razem ze mną, ponieważ teraz klęczy przy łóżku i ściska moją dłoń. Słyszę, jak
szepcze słowa pocieszenia. Powoli obraz brutalnego strażnika zaczyna zamazywać
się w moim umyśle. Tracę kontakt z rzeczywistością i nie wiem już, czyja twarz
znajduje się tuż nad moją.
Nadchodzi
wieczór, kiedy powoli dochodzę do siebie. Kobieta prawdopodobnie podała mi
jakieś środki uspokajające, ponieważ nie pamiętam nawet momentu, w którym
zagościłam w krainie sennych koszmarów. Przecieram dłońmi ociężałe powieki,
badawczo lustrując otoczenie. Nadal znajduję się w pokoju Righli, a moje ciało
jest niemal w całości pokryte bandażami i opatrunkami. Nagle zauważam sylwetkę
śpiącego Corlissa. Mężczyzna wciąż kurczowo zaciska palce na mojej dłoni, jakby
dokuczał mu wyjątkowo nieznośny skurcz mięśni. Postanawiam nie budzić młodzieńca.
Nie mam ochoty na rozmowę, a poza tym ból wciąż daje mi się we znaki. Czuję
nawet, jak drobne kropelki potu osiadają na moim czole. Zimno. Zbyt zimno.
Próbuję mocniej opatulić się grubym kocem w szkocką kratę, niestety przy okazji
zakłócając spokój mężczyzny.
– Już
wstałaś – zauważa trafnie z zakłopotaniem na twarzy, mierzwiąc moje włosy.
– Daj
mi wody – proszę zmęczonym głosem, nie mogąc powstrzymać nagłej suchości w
gardle.
Nie
muszę czekać zbyt długo. Corliss szybko zrywa się na równe nogi, wybiega z
pokoju jak oparzony, a już po kilkunastu sekundach przykłada mi do ust kubek
wypełniony krystaliczną cieczą. Niezdarnie pociągam łyk, oblewając przy tym
pościel.
– Masz
gorączkę – stwierdza, gdy zaczyna głaskać mnie po czole. – Ale wyjdziesz z tego.
Musisz. Obiecuję.
Zastanawiałam się, jak zareaguje Soleil, gdy będzie już po wszystkim i przyznam, że spodziewałam się bardziej histerycznej reakcji, sama nie wiem. Z jednej strony chciałam trochę takiej właśnie akcji, a z drugiej cieszę się, że wydaje się rozumieć, co, jak i dlaczego. Ale fakt, Corliss może mieć kłopoty.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że przypomniałaś mi o sobie komentarzem na Sinusoidzie. Wstyd przyznać, ale wyleciało mi z głowy, by skomentować. Zapraszam przy okazji na nowego bloga, bo piszę z innego konta (www.Porcelanovvy.blogspot.com), bardziej prywatnego. Buźka!
Musze przyznać, że inaczej wyobrażałam sobie to spotkanie. Chociaż jak o tym myślę, to ty chyba jednak lepiej opisałaś to jak rzeczywiście mogłoby to wyglądać. Biedna Soleil, nagle wrzucono ją ponownie w prawdziwy świat, gdy była już pewna, że nigdy nie zazna wolności i teraz traktuje to jedynie jak złudny sen. Mam nadzieję, że szybko się to zmieni i dziewczyna wreszcie nauczy się cieszyć z każdej małej radości.
OdpowiedzUsuńTak na marginesie, cala ta scena pojednania przynosi mi na myśl pewne obrazy z filmu V jak vendetta :p
Co do Righli, to jej zachowanie jest zaskakujące. Naprawdę nie sądzę, żeby sprowadzanie do swojego domu zbiegów było najrozsądniejsze. Przez cały czas odnosiłam wrażenie, że Righla jest przede wszystkim matką, a co za tym idzie, ochrona jej dzieci powinna być jej priorytetem. Przecież teraz Corliss i tak nie będzie mógł zostać ich opiekunem. nie teraz, gdy cały czas będzie musiał żyć w ukryciu.
Czekam na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Bardzo, ale to bardzo mi się podoba sposób, w jaki kreujesz postać Soleil. Niejedna autorka przedstawiłaby ją teraz w zanadto dobrym stanie, niekoniecznie wskazującym, że spędziła tyle czasu w męczarniach pod okiem Coppera, natomiast Ty nakreśliłaś wszystko niesamowicie realistycznie. Z łatwością mogę sobie wyobrazić taką otępiałą, osłabioną Sol, która nie do końca rozumie, co się z nią dzieje, nie potrafi nawet rozpoznać Corlissa, uznając, że to kolejny strażnik zabawiający się jej kosztem. Nie jest zdolna odróżnić jawy od snu, wciąż nie uświadomiła sobie w pełni, że naprawdę opuściła więzienie. Co jak co, ale strasznie Cię podziwiam, bo wbrew pozorom nie jest łatwo opisać takiego bohatera, oddać to co czuje, jak się zachowuje. Minie jeszcze sporo czasu, zanim Soleil wróci do zmysłów, zanim odzyska własną tożsamość - o ile to jest w ogóle możliwe. Cieszę się, że dziewczyna jest wreszcie na wolności, aczkolwiek jej reakcja na Corlissowe "Oszukałem Coppera!", a także wzburzenie Righli tylko potwierdzają moje najgorsze przypuszczenia. Po tym, co zrobił Corliss, Ulysses nie spocznie, dopóki go nie znajdzie i nie zabije. O ile wcześniej ich los nie przedstawiał się w różowych barwach, o tyle teraz pogrążył się w kompletnej czerni. Nie sądzę, żeby wyszli z tego żywi, musiałby się wydarzyć jakiś cud. Copper nie odpuści, to pewnie, w końcu nigdy nie był wcieleniem łaskawości, a Corliss zagrał mu na nosie, co go tylko dodatkowo sprowokuje. Jestem ciekawa, w jaki sposób będą próbowali rozwiązać tę sytuację. Soleil nawet nie jest w stanie się bronić, ledwo żyje, jest okropnie poraniona, wycieńczona, to właściwie tylko skorupa po dawnej osobie. A Righla troszczy się przede wszystkim o dobro swoich dzieci, których życie również jest teraz w niebezpieczeństwie. Człowiek na krótką chwilę cieszył się, że misja przygotowana przez Corlissa i Wolfa zakończyła się powodzeniem, ale teraz nadchodzą ciężkie chmury i nie wiadomo, czy bohaterowie jeszcze kiedykolwiek zobaczą czyste niebo.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo udany, już nie mogę się doczekać, co będzie dalej :) Pozdrawiam <3
Genialnie napisany rozdział! Każda scena, moment, chwila... Ma się wrażenie, że są one tak prawdziwe, jakby działy się na moich oczach. To niesamowite jak potrafisz przedstawić rzeczywistość za pomocą słów. Masz do tego wielki talent! Jeśli zaś chodzi o treść... W zupełności nie dziwię się reakcjom Sol na Corlissa. Co prawda to niezmiernie bolesne, gdy czyta się, jak dziewczyna go traktuje, jak trudno jej mu zaufać, mimo, że to on uratował jej życie i uwolnił z "więzienia Coppera", ale jednocześnie jej zachowanie wydaje się tak naturalne, jakby gdyby było jakieś zupełnie inne to uznałabym je za fałszywą wersję rzeczywistości. Poza tym cieszę się, że chłopak jest dość wytrwały w przekonywaniu Sol do siebie, w trwaniu przy niej, tłumaczeniu tego, co się dzieje, bo wierzę, że to pomoże w przekonaniu jej, że prawdziwy koszmar już naprawdę minął i teraz będzie już tylko lepiej. No dobra, co do tego "lepiej" nie mam pewności, ale przynajmniej żadne z nich nie będzie przymuszone do zabijania, czy też znęcania się nad innymi ludźmi. Osobiście jestem strasznie ciekawa, jak zakończysz to opowiadanie. Trudno mi wyobrazić sobie, co może się jeszcze stać, ale wiem, że ty na pewno zaspokoisz moją ciekawość. Zdecydowanie będę oczekiwać na ciąg dalszy! Co prawda nie zawsze zjawiam się na czas, czyli zaraz po publikacji rozdziału, ale i tak w końcu witam z nowym komentarzem i nowymi doznaniami odnośnie tej historii. Swoją drogą świetnie wykreowałaś tę mroczną rzeczywistość, w niej zawartą. Cóż pozostaje mi życzyć weny i dużo czasu, aby rozdziały pojawiały się częściej. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że Sol tak zareagowała. Po tym, co przeszła, jej psychika musi być naprawdę zniszczona.. I w dodatku nie chciała do siebie dopuścić, że ten strażnik to jej Corliss... Ale chyba wreszcie to zrozumiała i dobrze. Ech, pewnie minie sporo czasu nim w pełni dojdzie do siebie. O ile kiedykolwiek wróci do normalności. Nie jestem pewna, czy po takich przejściach jest to możliwe.Ale teraz i tak będzie łatwiej, wydostała się z więzienia, a Corliss pewnie będzie już przy niej i jakoś ją wesprze. Mam tylko nadzieję, że Copper ich nie dopadnie. Pewnie nie odpuści tak łatwo, ale może ich jednak nie znajdzie. Oby. Myślałam, że Righla będzie mocno wkurzona, w końcu Corliss złamał obietnicę i teraz nie ma kto zająć się jej dziećmi, ale cieszę się, że mimo to postanowiła pomóc Sol.
OdpowiedzUsuńPodobał mi się ten rozdział, chociaż po poprzednim naiwnie wierzyłam, że wszystko będzie teraz dobrze. Nie może być dobrze. To nastąpiłoby zbyt szybko. I za to wbrew wszystkiego należą ci się ukłony. Za tą realność. To wychodzi ci niesamowicie, wiesz? Cały rozdział utrzymany był w podobnym nastroju, za co kolejne pochwały kieruję w twoją stronę.
OdpowiedzUsuńSol jest taka... no prawdziwa. Nie umiem tego inaczej nazwać. Zachowuje się dokładnie tak, jakbym oczekiwała tego po kimś, kto tyle czasu spędził w podobnych warunkach. Jej załamanie, zagubienie jest właściwe, choć może zabrzmieć to dość okrutnie. Wcale się nie dziwię, że dziewczyna zareagowała w taki, a nie inny sposób na obecność Corlissa. Zbyt dużo widziała, w zbyt dużo uwierzyła. Chłopak stracił jej zaufanie, co jest w pełni zrozumiałe. Może go to boleć, ale nie ucieknie prawdzie. Aby ją uratować musiał to zrobić, musiał udawać, że ją zdradził. Tylko, że ona nie wie, że to było na niby. Dobrze, że on jednak tak łatwo nie chce z niej zrezygnować. Myślę, że w końcu ją do siebie przekona na nowo, ale to będzie ciężka droga. Z drugiej strony nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Jestem ciekawa jak to się wszystko potoczy dalej. Niby nie mają zbyt wielkich perspektyw, ale wszystko lepsze od tego, do czego byli zmuszani do tej pory. Liczę na to, że w końcu los się do nich uśmiechnie. Zasłużyli na to. Oboje.
Teraz czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Zastanawiam się czym jeszcze nas zaskoczysz, bo że zaskoczysz jestem przekonana.
Pozdrawiam i zapraszam cię do siebie na Tango, gdzie pojawił się nowy rozdział :3
W tym rozdziale jeszcze dokładniej widać, jak bardzo zmieniła się psychika Soleil. Nie powinnam być zdziwiona, skoro dziewczyna przez tyle czasu była przetrzymywana w okropnych warunkach i zmuszana do robienia rzeczy, których nie chciała. Mimo wszystko poczułam się trochę zawiedziona, kiedy od razu nie rozpoznała Corlissa. Od tylu lat się przyjaźnili i byli dla siebie bardzo ważni, ale dziewczyna nie chciała uwierzyć w jego słowa i w to, co widziała. Chociaż może to i dobrze, bo w świecie, w jakim przyszło jej żyć, lepiej nie ufać nikomu niż zaufać ludziom zbyt szybko.
OdpowiedzUsuńNawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak mogła wyglądać główna bohaterka, kiedy w końcu wydostała się z więzienia. Wychudzona, z ogoloną głową, pobita - pewnie prezentowała się naprawdę przerażająco. Nic dziwnego, że Siobhan jej nie poznała.
Corliss wiele poświęcił dla ratowania Soleil. Ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, do końca życia miałby wyrzuty sumienia. Poza tym mimo wszystko lepiej chyba spędzić chociaż trochę czasu z osobą, którą się kocha, niż mieć o wiele dłuższe życie, ale samotne i jakieś niekompletne. Widać, że chłopak naprawdę kocha główną bohaterkę, nie tylko po tym, że ją uratował, ryzykując utratę własnego człowieczeństwa przy udawaniu strażnika, ale także po tym, jak bardzo przeżywał każdy okrzyk bólu dziewczyny. Taka reakcja uspokoiła mnie, bo obawiałam się, że Corliss za sprawą czasu spędzonego w więzieniu mógł się zmienić na gorsze. Teraz wiem, że na szczęście tak się nie stało.
I cały czas odnoszę wrażenie, że ta historia nie skończy się dobrze, mimo tej chwilowej nadziei, którą dałaś czytelnikom za sprawą ucieczki Soleil. Zresztą, jak się tak nad tym zastanawiam, to jakoś nie potrafię sobie wyobrazić happy endu w tak okrutnym świecie.
Pozdrawiam
koszmar-na-jawie
b-u-n-t
Nareszcie przyszłam!
OdpowiedzUsuńBoże, jak ja się stęskniłam za tym opowiadaniem! Nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie zaczęłam czytać. A, jak zwykle, co się człowiekowi podoba, to zdecydowanie za szybko się kończy. Tak też było w tym wypadku. Nie wiem, czy to dlatego, że po prostu rozdział był krótki, czy dlatego, że aż tak dobrze mi się go czytało. Stawiam na tę drugą opcję. Ale Twoje rozdziały zawsze mi szybko idą, tak po prostu piszesz i tyle. ;)
Tęskniłam też bardzo za rozdziałami z perspektywy Soleil. nie wiem czy mówiłam CI to już kiedyś, ale ja ogólnie nie lubię czytać opowiadań, w których narratorem jest kobieta. U Ciebie jednak jest inaczej. Ja to czytam i mi wcale nie przeszkadza, że jestem w głowie Soleil. Z początku nawet byłam zła, że zmieniłaś na Corlissa, ale potem się przyzwyczaiłam. Uważam, że zarówno jedno, jak i drugie ma coś konkretnego, ważnego do powiedzenia. Mimo tego perspektywa Soleil teraz mi się bardzo spodobała. Doskonale pokazałaś, że dziewczyna jest niesamowicie zagubiona, skołowana. Ona nie ma pojęcia gdzie jest i kto się nią zajmuje. może kojarzy różne rzeczy, ale przecież tyle czasu była więziona, że nie może mieć pewności, czy to wszystko nie jest jedynie snem. Wydaje mi się, że do końca życia nie będzie miała pewności. :( Tak to już jest. Psychika człowieka jest niezmiernie delikatna. Wystarczy jedna rysa, aby już nigdy nie odnalazł on spokoju. Chciałabym, zeby Soleil po prostu skoczyła Corlissowi w ramiona i żeby wszystko było jak dawniej, ale nie ma co na to liczyć. przyzwyczajenie się do niego będzie wymagało sporo czasu. Mam nadzieję, że wystarczy im go, aby sobie znów zaufać. Do tego dochodzi sprawa Coopera. Osobiście uważam, że Righla postąpiła nierozważnie, zabierając ich do siebie. Miała pretensje do Corlissa, ale jednocześnie sama naraża swe potomstwo. Oby tylko nic złego z tego nie wynikło. A jak znam złośliwość autorów opowiadań, tak właśnie się stanie. ;D