wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział XIX

Znowu wracam do żywych. Jutro nadrobię zaległości, a tymczasem mam dla was nowy rozdział. W sierpniu czeka mnie kolejny wyjazd, lecz wydaje mi się, że będę wtedy miała jako taki dostęp do internetu, więc postaram się komentować wasze rozdziały na bieżąco.

"Sza­leństwo jest je­dyną rzeczą, której można zaufać."
Marek Hłasko

SOLEIL
                Umarłam. Teraz jestem tego w stu procentach pewna. Nie wiem, dlaczego, kiedy i jak, jednak podobne okoliczności to nieistotne dodatki. Liczy się sedno, sam fakt, że moja egzystencja na ziemi dobiegła końca. Otoczona przez brak światła, czuję niewyobrażalną ulgę. Wiem, że jestem gotowa. Marzenia o końcu nie ograniczają się do moich zachcianek, są prawdziwym celem, który właśnie udało mi się osiągnąć. Już nigdy nie będę musiała zabijać. Przestanę cierpieć. Przestanę tęsknić za złudnym szczęściem. Nie pragnę niczego więcej.
                – Soleil?
                Słyszę  gruby męski głos i momentalnie wstrząsa mną niekontrolowany dreszcz. Najprawdopodobniej trafiłam do piekła, a Ulysses Copper jest ucieleśnieniem całego zła. Nie mam zamiaru oglądać jego twarzy, dlatego w głębi serca dziękuję za ciemność panującą wokół. Po chwili jednak do moich uszu znów dociera ten sam dźwięk. Wtedy zdaję sobie sprawę z własnego błędu.
                – Słyszysz mnie? – pyta pewien młodzieniec, zupełnie jakby nie chciał mnie przestraszyć.
                Nie odpowiadam, jedynie odsuwam się do tyłu. Po chwili uderzam plecami o coś twardego. Czy jako duch powinnam odczuwać podobne bodźce? A może tylko uroiłam sobie własną śmierć? Gonitwa za bezpieczeństwem niejednokrotnie pokazała mi, że nie jestem w stanie oszukać rzeczywistości, nawet jeśli będę starała się z całych sił, jednak mimo to wciąż robiłam wszystko, by ignorować ból, zniwelować cierpienie.
                – To ja, Corliss – mówi nieznajomy, a w jego głosie słyszę niepowstrzymaną radość.
                – Corliss nie żyje – oznajmiam twardo z nadzieją, że znów równie silnie uwierzę we własną śmierć. Nie chcę dłużej egzystować. Jestem niewyobrażalnie zmęczona i zniszczona. Nigdy nie będę taka, jak dawniej. Nieustający strach sprawia, że postrzegam świat zupełnie inaczej niż wszyscy. Widzę nieistniejące rzeczy, które pomagają mi w przetrwaniu kolejnych dni. Wmawiam sobie, że pacjenci to nieposkromione potwory i tylko moja ingerencja w ich życie powstrzyma serię nieszczęśliwych wypadków. Udaję, że tortury są rodzajem słusznej kary, czasem formą zabawy podwładnych dyktatora. Jako dziecko również każdego dnia moje ciało było przyozdobione nowymi siniakami. Wdawałam się w niewinne bójki, potykałam i podnosiłam. Zawsze. Szkoda tylko, że w chwili obecnej nie mam nawet sił, by wstać z podłogi.
                – Corliss nie żyje – mówię po raz kolejny, by sekundę później zatkać uszy dłońmi i powtarzać te trzy słowa coraz głośniej, dopóki nie zostanę siłą zmuszona do milczenia. Próbuję się wyrywać, lecz moje wychudzone ciało bezapelacyjnie przegrywa z silnymi mięśniami młodzieńca.
                – Cii… – szepcze. Najwyraźniej stara się zrobić wszystko, bym zamilkła. Niestety nie mogę tego zrobić. Kiedy wreszcie poukładałam sobie pewne sprawy we własnym umyśle, on bezczelnie wtargnął do środka i zaprowadził tam nieporządek. Przecież zdążyłam zapomnieć o dawnym Corlissie - mojej ostatniej desce ratunku. Tak było zdecydowanie łatwiej, nie czułam już rozdzierającej tęsknoty. Zamiast niego pojawił się okrutny strażnik, jedynie czasem pokazujący twarz człowieka.
                Próbuję odkryć, który z mężczyzn teraz zatyka moje usta swoją brudną łapą. Gdy zdaję sobie sprawę, że młodzieniec pachnie więzienną stęchlizną, nie mam już wątpliwości. Niestety nie mam też wątpliwości co do tego, że wciąż żyję. W przeciwnym wypadku uciekłabym bez najmniejszego problemu. W chwili obecnej jednak muszę zdać się na swoje umiejętności perswazji.
                – Proszę, zabierz mnie gdzieś, gdzie jest jasno. Bardzo się boję – łkam niczym mała dziewczynka, na daremno próbując zdjąć dłoń strażnika z twarzy. Wątpię, by zrozumiał choć słowo z mojego wcześniejszego bełkotu.
                – Nie musisz się bać. Jesteśmy bezpieczni, wolni. Opuściliśmy więzienie – dodaje, nieco zwalniając uścisk.
                – Jak to? – szepczę, zupełnie oszołomiona. Przecież stamtąd nie ma ucieczki. To wieczna spirala strachu i cierpienia, z której nie sposób się wyrwać. Jeśli już raz ktoś wszedł w jej środek, pozostanie tam aż do końca. To piekło. Ciemność bez światła. Smutek bez nadziei.
                Strażnik nagle wybucha irracjonalnym śmiechem, który z trudem potrafi powstrzymać. Zachowuje się, jakby znalazł najcenniejszy skarb lub odkrył długo skrywaną tajemnicę.
                – Oszukałem Coppera! Przechytrzyłem go, rozumiesz? Jestem sprytniejszy niż ten stary dziad – dodaje głosem pełnym entuzjazmu.
                Kiedy dochodzi do mnie sens słów mężczyzny, ponownie zaczynam szamotać się w ślepej furii. Wymachuję pięściami na prawo i lewo, atakując wilgotne powietrze. Chcę cofnąć się do przeszłości, sprawić, by młodzieniec zachował resztki rozumu. Niestety pozostaje mi tylko czekać na nieuchronne konsekwencje. Tak bardzo nienawidzę własnej bezradności, że, gdybym tylko mogła, zniszczyłabym siebie od środka.               
                –Zwariowałeś! Jak mogłeś…  nawet nie zdajesz sobie sprawy, z kim igrasz. On cię zgniecie niczym robala! I mnie razem z tobą. Nigdy nie wygrasz. Nigdy. Jesteśmy skazani na bolesny koniec. Zgnijemy, a on z radością będzie przyglądał się naszemu cierpieniu. Odebrało ci rozum! Dlaczego to zrobiłeś?! Przecież byłeś wolny. Poczekaj tylko parę dni… nawet nie zdążysz się zorientować, a wylądujesz w więzieniu, skatowany i całkowicie pozbawiony sił. Zginiemy w męczarniach. Zginiemy, zginiemy… - znów zaczynam powtarzać jedno słowo niczym zniszczona płyta odtwarzająca w kółko ten sam fragment piosenki. Tak naprawdę nie potrafię skupić uwagi na czymkolwiek innym. W moim umyśle nie ma miejsca na emocje. Istnieje tam jedynie strach. Strach zapierający dech w piersiach, przyspieszający bicie serca, paraliżujący zmysły.
                – Uspokój się, proszę – szepcze podwładny Coppera, na próżno próbując ujarzmić mnie łagodnym tonem głosu i pocieszającymi słowami. Dopiero gdy obejmuje moje roztrzęsione ciało, nieco się relaksuję. Opieram brodę na ramieniu mężczyzny i pozwalam, by ten głaskał mnie po łysej głowie. Czuję jego ciepły oddech na swoim policzku i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, do mojego umysłu wdziera się przerażający obraz. Jaskrawe barwy i głośne dźwięki. Krzyk. Przerażenie wymieszane z bólem i wstydem. Białe ściany gabinetu będące odskocznią od straszliwej rzeczywistości. Pojedyncze sekundy przewijające się w mojej pamięci niczym klatki filmu. Nie chcę pamiętać. Nie mogę zapomnieć.
                Gwałtownie odskakuję w bok, wrzeszcząc przy tym „Nie dotykaj mnie!”. Robię to bardzo nieporadnie. Nie mogę wstać ze względu na ogólne wyczerpanie organizmu, dlatego jedynie przesuwam się na drugi koniec pokoju. Obejmuję dłońmi kolana, próbując wytworzyć swego rodzaju kopułę bezpieczeństwa, gdy słyszę jęk zrezygnowania wypływający z ust młodzieńca.
                - Zapewne jesteś bardzo głodna – stwierdza mężczyzna, po czym wyjmuje coś z najprawdopodobniej plastikowego worka.
                Do moich uszu dociera cichy szelest. 
                - Nic wielkiego. Kanapka z soją, choć mam nadzieję, że ci zasmakuje – dodaje, by chwilę później rzucić  pożywieniem w moim kierunku.
                Po omacku próbuję je odnaleźć. Gdy osiągam upragniony cel, nie mogę się powstrzymać, choć nie ufam strażnikowi nawet w najmniejszym stopniu. Mimo że obecnie produkty spożywcze wytwarzane są przez ogromne fabryki pozyskujące wszelkie składniki w sposób sztuczny, zapach chleba sprawia, że na nowo odżywam. Zanurzam zęby w miękkiej skórce i z uciechą połykam kolejne kęsy. Jem łapczywie i szybko, jakbym bała się, że ktoś zaraz zabierze mi cały posiłek. Kolejne kawałki pieczywa piętrzą się w moich ustach, z trudem je połykam.
                – I jak? – pyta mężczyzna, lecz nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, jedynie mruczę coś pod nosem. Kiedy znika ostatni okruszek chleba, oblizuję palce.
                Pierwsze promienie słońca wpadają do wnętrza pomieszczenia przez przestrzenie między deskami, którymi zabito okna. Nieoczekiwanie słyszę głośne pukanie do drzwi. Odruchowo odwracam głowę w stronę młodzieńca. Strażnik wygląda na zdezorientowanego.
                – Kto to? – pytam, lecz zamiast odpowiedzi podwładny Coppera przykłada palec do ust w geście nakazującym zachowanie ciszy. Bez narzekań wykonuję jego polecenie i patrzę, jak mężczyzna podnosi się z miejsca i ostrożnie otwiera drzwi. Ciche skrzypienie zostaje przerwane przez znajomy, kobiecy głos.
                – Righla? Co ty tu robisz?– mówi wyraźnie zaskoczony młodzieniec.
                – Pozwól, że to ja najpierw zadam ci kilka pytań. Wyjdźmy na korytarz. Chcę porozmawiać z tobą w cztery oczy – oznajmia ostrym tonem.  Jej wizyta najprawdopodobniej nie wróży niczego dobrego, dlatego, w celu zredukowania stresu i przygotowania się na najgorsze, zaczynam nucić pod nosem znaną kołysankę, kołysząc się przy tym w tył i w przód.
                – Zaraz wrócę. Nie ruszaj się stąd – prosi, uśmiechając się troskliwie. Z pewnością odpowiedziałabym mu tym samym, gdybym nie uważała go za człowieka, który pragnie mnie skrzywdzić przy najbliższej sposobności, dlatego oddycham z ulgą, kiedy opuszcza pomieszczenie. Niestety przez ściany słyszę każdy, nawet najcichszy szmer. Choć zatykam uszy, nie mogę uwolnić się od uciążliwych dźwięków. One wwiercają się w mój umysł, sprawiają, że nie potrafię odpocząć.
                – Coś ty sobie wyobrażał, Corliss?! Zgrywasz jakiegoś pieprzonego bohatera, nie rozumiejąc, że przez twoje chore poświęcenie ucierpi wielu niewinnych! – krzyczy kobieta.
                – Robiłem tylko to, co do mnie należało. Za żadne skarby nie zostawiłbym Soleil w tym miejscu. Po prostu musiałem zareagować.
                – Ale obiecałeś mi, nie pamiętasz? Obiecałeś, że… – głos Righli niespodziewanie się urywa. Później do moich uszu dociera tylko huk i ciche łkanie. – Moje dzieci… zostaną same… przez ciebie, ty, ty…!
                – Przepraszam. Nie miałem innego wyjścia.
                – Mogłeś zapytać mnie o zdanie. Wszystko zniszczyłeś. Wszystko. Cholera… zaraz zaczną was szukać. Copper nie odpuści. Już dzisiaj widziałam pełno straży na ulicach. Ratując Sol, popełniłeś samobójstwo, a ja nie mam sił, by utrzymywać cię przy życiu. Nie mam sił…
                Słyszę zawodzenie i płacz. Bez problemu rozpoznaję te dwa znajome dźwięki , które w więzieniu towarzyszyły mi niemal w każdej sekundzie.  Twierdzono tam, że jestem prowodyrką całego cierpienia oraz, gdyby nie moje narodzenie, ziemia byłaby o wiele lepszym miejscem. Nie popełniałabym błędów, nie zadawałabym bólu, a dzięki temu oszczędziłabym zmartwień innym ludziom. Początkowo starałam się ignorować ich słowa, lecz z czasem, gdy szeptano mi je do ucha prawie nieustannie, zrezygnowałam z nadmiernego wysiłku. Uwierzyłam, że moje życie to jedna wielka pomyłka, dlatego teraz, ze względu na cierpienie Righli, pragnę ponownie zapaść się pod ziemię i ostatecznie przestać istnieć. Zasłużyłam na najwyższy wymiar kary. Zasłużyłam na ciągłe tortury, przez co obecnie, gdy nie czuję na własnej skórze bolesnych uderzeń, moje wyrzuty sumienia osiągają apogeum. Mam ochotę wykrzyczeć słowo „przepraszam” tak głośno, by rozerwać swoje struny głosowe. Niestety zanim zdążam cokolwiek powiedzieć, z moich ust wypływają cuchnące wymiociny, pozostałości po wcześniej zjedzonej kanapce wymieszane z krwią. Kiedy próbuję wstać, upadam niefortunnie w kałużę własnych wydzielin. Jestem żałosna. Jestem ofiarą losu. Ze złością uderzam pięściami w podłogę i choć staram się włożyć w tę czynność ogrom siły, ze względu na ogólne wyczerpanie organizmu nawet nie odczuwam bólu, gdy moja ręka zderza się z posadzką.
                Cholera. Trzeba było się zabić, kiedy miałam okazję.
                Po chwili do pokoju wbiegają mężczyzna i Righla. Oboje starają się mnie podnieść i doprowadzić do zardzewiałej wanny stojącej na środku pomieszczenia.
                – Nic się nie stało. Jesteśmy przy tobie, ja i Corliss – szepcze kobieta, jednocześnie z troską poklepując mnie po plecach, podczas gdy ja od dłuższego czasu zwracam poprzedni posiłek.
                Ocieram usta wierzchem dłoni, by definitywnie zaprzeczyć jej słowom.
                – Corliss nie żyje – oznajmiam stanowczo, zupełnie jak poprzednio. – To tylko ktoś bardzo podobny do niego, nie wierz mu! Ten człowiek próbował mnie skrzywdzić! Corliss kiedyś odwiedził mnie w śnie. Byłam wtedy w więzieniu. Powiedział, że jest blisko, ale później się obudziłam i wszystko wróciło do normy. Proszę, Righlo. Zabierz mnie stąd, boję się… - mamroczę. Choć tamta mara wydawała się niesamowicie realna, nie do końca wierzyłam w jej prawdziwość. Mój przyjaciel nigdy nie wystąpiłby w stroju strażnika. Najwyraźniej tylko podświadomie próbowałam doszukać się w pracownikach Coppera odrobiny dobra, kojarząc ich z pewnymi pozytywnymi wspomnieniami.
                – A czy strażnik wiedziałby, że nie potrafisz wytrzymać dnia bez swojego zegarka, nie cierpisz herbaty, twoją ulubioną porą roku jest zima, kochasz samotne spacery i budzisz się zawsze o kilkanaście minut za wcześnie?  –  mówi młodzieniec, patrząc na mnie z rezygnacją i domieszką smutku, jakby mój widok sprawiał mu niewyobrażalny, wręcz namacalny ból. – Nie zostawiłem cię, a wizyta, o której wspominałaś, wydarzyła się na jawie. Mam na imię Corliss, ty jesteś Soleil, pamiętasz? Poznaliśmy się sześć lat temu w klinice leczenia bólu. Głodowałaś i podkradałaś jedzenie pacjentom. Wtedy zaproponowałem ci schronienie. Często się kłóciliśmy, jednak mimo to byliśmy rodziną. Ja, ty i moja siostra, Georgia. Zmarła kilka miesięcy temu. Po jej śmierci postanowiłaś popełnić samobójstwo, jednak zostałaś złapana i zamknięta w więzieniu. Możesz dalej twierdzić, że nie żyję, jednak to nie zmieni faktu, że moje słowa są prawdą. Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz, dlatego proszę, uwierz mi. Cokolwiek się stanie, obiecuję, że będę przy tobie, pragnę jedynie mieć pewność, że tego chcesz.
                Poszczególne obrazy powoli wracają do mojego umysłu. Chaotyczne, niepoukładane. Pamiętam wszystko, o czym mówił mężczyzna. Niestety. Pozytywne myśli nie umożliwią mi przetrwania, wręcz przeciwnie, dlatego pragnę, by zniknęły. Pozbywam się ludzkich emocji, tęsknoty, radości. Jestem zimna i obojętna, nieczuła. I nienawidzę Corlissa, ponieważ na nowo próbuje obudzić we mnie człowieka.
                Milczę. Tak naprawdę wcale nie chcę odpowiadać. Oddałabym wszystko, by móc zapomnieć o przeszłości, stać małą, nieistotną cząstką wszechświata, tak drobną, że aż niewidoczną dla ludzkiego oka, egzystującą w teraźniejszości bez konkretnego celu. Byłabym obojętna dla wszystkich i prawdziwie wolna.
                – Zabiorę was do domu – oznajmia Righla, a jej głos przebija się przez ciszę, która wisi między nami niczym pajęczyna.
                – Damy sobie radę – stwierdza Corliss, na co kobieta odpowiada głośnym prychnięciem.
                – Skoro ja znalazłam was w ciągu kilkunastu minut, ludzie Coppera tym bardziej nie będą mieli z tym problemu.
                – Skąd wiedziałaś, gdzie się ukrywamy? – pyta wyraźnie zaciekawiony mężczyzna.
                – Wolf zadzwonił do mnie po całym incydencie. Na szczęście zdążył sprać tamtego strażnika na kwaśne jabłko, dzięki czemu nikt nie próbował wyciągnąć od niego informacji o ruchu oporu w ostatnich godzinach życia. Norman powiedział mi, że chwilowo mieszkacie w La Paz. Pojechałam tam, odszukałam jego samochód, a następnie najwyższą z kamienic.
                Corliss wzdycha ze zrezygnowaniem.
                – Sam wybrałeś takie życie. Teraz musisz ponieść konsekwencje z nim związane – oznajmia Righla bez cienia litości.
                W jej słowach próbuję dojrzeć przerażającą wizję przyszłych wydarzeń. Nieuniknionych, a jednocześnie tak niesamowicie brutalnych.
                Wyruszamy kilkanaście minut później. Zostaję zniesiona na dół przez Corlissa i, choć próbuję się wyrywać, wiem, że nie dam rady pokonać tak długiego odcinka drogi o własnych siłach. Następnie kładę się na tylnych siedzeniach samochodu kobiety i okrywam kocem, który wcześniej pełnił rolę mojego łóżka , przy okazji ocierając nim umorusaną wymiocinami twarz. Mężczyzna natomiast wchodzi do bagażnika, dzięki czemu pozostaje niewidoczny dla strażników patrolujących ulice.
                Righla próbuje zacząć rozmowę, lecz unikam odpowiedzi jak ognia, dlatego cała podróż mija nam w milczeniu. Kiedy docieramy do celu, na widok ogromnego domu, uosobienia radości i szczęścia, oddycham ze swoistego rodzaju ulgą, jednakże nie potrafię w pełni cieszyć się z powrotu. Wiem, że moje problemy nie skończą się wraz ze zmianą miejsca zamieszkania. Jestem tutaj obca, mimo że nigdzie indziej nie czuję się równie swobodnie.
                Nagle zauważam, jak otwierają się drzwi wejściowe. Wybiega przez nie mała, wesoła blondynka.
                – Mama! I Corliss! – woła, jednocześnie przytulając się do obojga.
                – Hej, Siobhan! Dobrze cię widzieć – mówi mężczyzna, odgarniając z czoła dziecka zbłąkany kosmyk włosów.  – Zobacz, kto z nami przyjechał! – dodaje, pomagając mi wysiąść z pojazdu.
                Na mój widok uśmiech szybko znika z twarzy dziewczynki i zostaje zastąpiony przez ukryty strach. Musiałam zmienić się nie do poznania, ponieważ mała wkrótce pyta, kim jestem.
                – Nie żartuj, to przecież Soleil – odpowiada Corliss, czochrając jej czuprynę.
                Siobhan najwyraźniej nie wierzy jego słowom, ponieważ dopiero po dłuższej chwili namysłu nieśmiało podajemy dłoń. Wygląda, jakby zobaczyła ducha. Obrzydliwego i strasznego ducha, który póki co mógł istnieć jedynie w jej wyobraźni.
                Nie odwzajemniam gestu dziecka. Nie chcę, by czuło się jeszcze bardziej niekomfortowo. Mężczyzna oczywiście próbuje obrócić całą sytuację w niewinny dowcip, lecz jego starania idą na marne. Nic już nie jest takie, jak dawniej. I choć potrafimy udawać, odgrywać swoje role, nie zmienimy brutalnej rzeczywistości.
                Zostaję zaprowadzona do środka i położona na wielkim łóżku należącym do Righli.
                – Musimy opatrzyć twoje rany i porządnie cię umyć – oznajmia kobieta, uśmiechając się przy tym troskliwie. – Nie bój się – dodaje, by zaraz potem zniknąć w czeluściach korytarza.
                Po upływie kilku minut wraca z reklamówką pełną lekarstw, wacików i szklanych buteleczek.
                – Obróć się na plecy – komenderuje, jednocześnie siadając na krawędzi posłania.
                Gdy posłusznie wykonuję polecenie, Righla podwija moją bluzkę, nakładając na plecy gęstą maść. Wzdrygam się, czując irracjonalny strach. Choć wiem, że nie stanie mi się nic złego, podświadomie mam ochotę wpaść w furię, zacząć uciekać, niszcząc wszystko, co napotkam na swojej drodze. Zaraz potem milion drobnych igiełek wbija się w moją skórę. Mam wrażenie, że ich ostre końce przenikają głęboko aż do poszczególnych narządów. Krzyczę, napinając mięśnie.
                – Przestań, proszę przestań! – wołam.
                Zemdlonym i otumanionym wzrokiem patrzę na sylwetkę mężczyzny, który wygląda, jakby zaraz chciał zwymiotować. Ledwo utrzymuje się na własnych nogach, wstrząsają nim dreszcze. Zastanawiam się, co było przyczyną nagłego osłabienia Corlissa. Kiedy Righla każe mu wyjść z pomieszczenia, zaczynam rozumieć. Młodzieniec uważa mnie za integralną część siebie. Widząc mój ból, nie jest w stanie uniknąć cierpienia.
                – Do jednej z ran wdało się zakażenie – oznajmia kobieta z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy. – Nie wygląda to najlepiej. Wiem, że nie powinnam ci o tym mówić, jednak wolałam być szczera. Musisz odpocząć – mówi, po czym nakłada kolejną dawkę maści.
                Wyję niczym zwierzę, dopóki nie zaczynam płakać. Z całych sił zaciskam zęby, próbując połykać łzy. Dzisiejszy dzień rozdrapał wszelkie rany i to nie tylko w sensie fizycznym.
                Po jakimś czasie moje plecy, brzuch i kończyny zostają opatrzone. Gdy nie potrafię znieść bólu, zamykam oczy, tracąc przytomność. Corliss wciąż stara się cierpieć razem ze mną, ponieważ teraz klęczy przy łóżku i ściska moją dłoń. Słyszę, jak szepcze słowa pocieszenia. Powoli obraz brutalnego strażnika zaczyna zamazywać się w moim umyśle. Tracę kontakt z rzeczywistością i nie wiem już, czyja twarz znajduje się tuż nad moją.
                Nadchodzi wieczór, kiedy powoli dochodzę do siebie. Kobieta prawdopodobnie podała mi jakieś środki uspokajające, ponieważ nie pamiętam nawet momentu, w którym zagościłam w krainie sennych koszmarów. Przecieram dłońmi ociężałe powieki, badawczo lustrując otoczenie. Nadal znajduję się w pokoju Righli, a moje ciało jest niemal w całości pokryte bandażami i opatrunkami. Nagle zauważam sylwetkę śpiącego Corlissa. Mężczyzna wciąż kurczowo zaciska palce na mojej dłoni, jakby dokuczał mu wyjątkowo nieznośny skurcz mięśni. Postanawiam nie budzić młodzieńca. Nie mam ochoty na rozmowę, a poza tym ból wciąż daje mi się we znaki. Czuję nawet, jak drobne kropelki potu osiadają na moim czole. Zimno. Zbyt zimno. Próbuję mocniej opatulić się grubym kocem w szkocką kratę, niestety przy okazji zakłócając spokój mężczyzny.
                – Już wstałaś – zauważa trafnie z zakłopotaniem na twarzy, mierzwiąc moje włosy.
                – Daj mi wody – proszę zmęczonym głosem, nie mogąc powstrzymać nagłej suchości w gardle.
                Nie muszę czekać zbyt długo. Corliss szybko zrywa się na równe nogi, wybiega z pokoju jak oparzony, a już po kilkunastu sekundach przykłada mi do ust kubek wypełniony krystaliczną cieczą. Niezdarnie pociągam łyk, oblewając przy tym pościel.
                – Masz gorączkę – stwierdza, gdy zaczyna głaskać mnie po czole. – Ale wyjdziesz z tego. Musisz. Obiecuję.

8 komentarzy:

  1. Zastanawiałam się, jak zareaguje Soleil, gdy będzie już po wszystkim i przyznam, że spodziewałam się bardziej histerycznej reakcji, sama nie wiem. Z jednej strony chciałam trochę takiej właśnie akcji, a z drugiej cieszę się, że wydaje się rozumieć, co, jak i dlaczego. Ale fakt, Corliss może mieć kłopoty.
    Dziękuję, że przypomniałaś mi o sobie komentarzem na Sinusoidzie. Wstyd przyznać, ale wyleciało mi z głowy, by skomentować. Zapraszam przy okazji na nowego bloga, bo piszę z innego konta (www.Porcelanovvy.blogspot.com), bardziej prywatnego. Buźka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Musze przyznać, że inaczej wyobrażałam sobie to spotkanie. Chociaż jak o tym myślę, to ty chyba jednak lepiej opisałaś to jak rzeczywiście mogłoby to wyglądać. Biedna Soleil, nagle wrzucono ją ponownie w prawdziwy świat, gdy była już pewna, że nigdy nie zazna wolności i teraz traktuje to jedynie jak złudny sen. Mam nadzieję, że szybko się to zmieni i dziewczyna wreszcie nauczy się cieszyć z każdej małej radości.

    Tak na marginesie, cala ta scena pojednania przynosi mi na myśl pewne obrazy z filmu V jak vendetta :p

    Co do Righli, to jej zachowanie jest zaskakujące. Naprawdę nie sądzę, żeby sprowadzanie do swojego domu zbiegów było najrozsądniejsze. Przez cały czas odnosiłam wrażenie, że Righla jest przede wszystkim matką, a co za tym idzie, ochrona jej dzieci powinna być jej priorytetem. Przecież teraz Corliss i tak nie będzie mógł zostać ich opiekunem. nie teraz, gdy cały czas będzie musiał żyć w ukryciu.

    Czekam na ciąg dalszy :)

    Pozdrawiam gorąco,
    maxie

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo, ale to bardzo mi się podoba sposób, w jaki kreujesz postać Soleil. Niejedna autorka przedstawiłaby ją teraz w zanadto dobrym stanie, niekoniecznie wskazującym, że spędziła tyle czasu w męczarniach pod okiem Coppera, natomiast Ty nakreśliłaś wszystko niesamowicie realistycznie. Z łatwością mogę sobie wyobrazić taką otępiałą, osłabioną Sol, która nie do końca rozumie, co się z nią dzieje, nie potrafi nawet rozpoznać Corlissa, uznając, że to kolejny strażnik zabawiający się jej kosztem. Nie jest zdolna odróżnić jawy od snu, wciąż nie uświadomiła sobie w pełni, że naprawdę opuściła więzienie. Co jak co, ale strasznie Cię podziwiam, bo wbrew pozorom nie jest łatwo opisać takiego bohatera, oddać to co czuje, jak się zachowuje. Minie jeszcze sporo czasu, zanim Soleil wróci do zmysłów, zanim odzyska własną tożsamość - o ile to jest w ogóle możliwe. Cieszę się, że dziewczyna jest wreszcie na wolności, aczkolwiek jej reakcja na Corlissowe "Oszukałem Coppera!", a także wzburzenie Righli tylko potwierdzają moje najgorsze przypuszczenia. Po tym, co zrobił Corliss, Ulysses nie spocznie, dopóki go nie znajdzie i nie zabije. O ile wcześniej ich los nie przedstawiał się w różowych barwach, o tyle teraz pogrążył się w kompletnej czerni. Nie sądzę, żeby wyszli z tego żywi, musiałby się wydarzyć jakiś cud. Copper nie odpuści, to pewnie, w końcu nigdy nie był wcieleniem łaskawości, a Corliss zagrał mu na nosie, co go tylko dodatkowo sprowokuje. Jestem ciekawa, w jaki sposób będą próbowali rozwiązać tę sytuację. Soleil nawet nie jest w stanie się bronić, ledwo żyje, jest okropnie poraniona, wycieńczona, to właściwie tylko skorupa po dawnej osobie. A Righla troszczy się przede wszystkim o dobro swoich dzieci, których życie również jest teraz w niebezpieczeństwie. Człowiek na krótką chwilę cieszył się, że misja przygotowana przez Corlissa i Wolfa zakończyła się powodzeniem, ale teraz nadchodzą ciężkie chmury i nie wiadomo, czy bohaterowie jeszcze kiedykolwiek zobaczą czyste niebo.
    Rozdział bardzo udany, już nie mogę się doczekać, co będzie dalej :) Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialnie napisany rozdział! Każda scena, moment, chwila... Ma się wrażenie, że są one tak prawdziwe, jakby działy się na moich oczach. To niesamowite jak potrafisz przedstawić rzeczywistość za pomocą słów. Masz do tego wielki talent! Jeśli zaś chodzi o treść... W zupełności nie dziwię się reakcjom Sol na Corlissa. Co prawda to niezmiernie bolesne, gdy czyta się, jak dziewczyna go traktuje, jak trudno jej mu zaufać, mimo, że to on uratował jej życie i uwolnił z "więzienia Coppera", ale jednocześnie jej zachowanie wydaje się tak naturalne, jakby gdyby było jakieś zupełnie inne to uznałabym je za fałszywą wersję rzeczywistości. Poza tym cieszę się, że chłopak jest dość wytrwały w przekonywaniu Sol do siebie, w trwaniu przy niej, tłumaczeniu tego, co się dzieje, bo wierzę, że to pomoże w przekonaniu jej, że prawdziwy koszmar już naprawdę minął i teraz będzie już tylko lepiej. No dobra, co do tego "lepiej" nie mam pewności, ale przynajmniej żadne z nich nie będzie przymuszone do zabijania, czy też znęcania się nad innymi ludźmi. Osobiście jestem strasznie ciekawa, jak zakończysz to opowiadanie. Trudno mi wyobrazić sobie, co może się jeszcze stać, ale wiem, że ty na pewno zaspokoisz moją ciekawość. Zdecydowanie będę oczekiwać na ciąg dalszy! Co prawda nie zawsze zjawiam się na czas, czyli zaraz po publikacji rozdziału, ale i tak w końcu witam z nowym komentarzem i nowymi doznaniami odnośnie tej historii. Swoją drogą świetnie wykreowałaś tę mroczną rzeczywistość, w niej zawartą. Cóż pozostaje mi życzyć weny i dużo czasu, aby rozdziały pojawiały się częściej. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie dziwię się, że Sol tak zareagowała. Po tym, co przeszła, jej psychika musi być naprawdę zniszczona.. I w dodatku nie chciała do siebie dopuścić, że ten strażnik to jej Corliss... Ale chyba wreszcie to zrozumiała i dobrze. Ech, pewnie minie sporo czasu nim w pełni dojdzie do siebie. O ile kiedykolwiek wróci do normalności. Nie jestem pewna, czy po takich przejściach jest to możliwe.Ale teraz i tak będzie łatwiej, wydostała się z więzienia, a Corliss pewnie będzie już przy niej i jakoś ją wesprze. Mam tylko nadzieję, że Copper ich nie dopadnie. Pewnie nie odpuści tak łatwo, ale może ich jednak nie znajdzie. Oby. Myślałam, że Righla będzie mocno wkurzona, w końcu Corliss złamał obietnicę i teraz nie ma kto zająć się jej dziećmi, ale cieszę się, że mimo to postanowiła pomóc Sol.

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobał mi się ten rozdział, chociaż po poprzednim naiwnie wierzyłam, że wszystko będzie teraz dobrze. Nie może być dobrze. To nastąpiłoby zbyt szybko. I za to wbrew wszystkiego należą ci się ukłony. Za tą realność. To wychodzi ci niesamowicie, wiesz? Cały rozdział utrzymany był w podobnym nastroju, za co kolejne pochwały kieruję w twoją stronę.
    Sol jest taka... no prawdziwa. Nie umiem tego inaczej nazwać. Zachowuje się dokładnie tak, jakbym oczekiwała tego po kimś, kto tyle czasu spędził w podobnych warunkach. Jej załamanie, zagubienie jest właściwe, choć może zabrzmieć to dość okrutnie. Wcale się nie dziwię, że dziewczyna zareagowała w taki, a nie inny sposób na obecność Corlissa. Zbyt dużo widziała, w zbyt dużo uwierzyła. Chłopak stracił jej zaufanie, co jest w pełni zrozumiałe. Może go to boleć, ale nie ucieknie prawdzie. Aby ją uratować musiał to zrobić, musiał udawać, że ją zdradził. Tylko, że ona nie wie, że to było na niby. Dobrze, że on jednak tak łatwo nie chce z niej zrezygnować. Myślę, że w końcu ją do siebie przekona na nowo, ale to będzie ciężka droga. Z drugiej strony nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
    Jestem ciekawa jak to się wszystko potoczy dalej. Niby nie mają zbyt wielkich perspektyw, ale wszystko lepsze od tego, do czego byli zmuszani do tej pory. Liczę na to, że w końcu los się do nich uśmiechnie. Zasłużyli na to. Oboje.
    Teraz czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Zastanawiam się czym jeszcze nas zaskoczysz, bo że zaskoczysz jestem przekonana.
    Pozdrawiam i zapraszam cię do siebie na Tango, gdzie pojawił się nowy rozdział :3

    OdpowiedzUsuń
  7. W tym rozdziale jeszcze dokładniej widać, jak bardzo zmieniła się psychika Soleil. Nie powinnam być zdziwiona, skoro dziewczyna przez tyle czasu była przetrzymywana w okropnych warunkach i zmuszana do robienia rzeczy, których nie chciała. Mimo wszystko poczułam się trochę zawiedziona, kiedy od razu nie rozpoznała Corlissa. Od tylu lat się przyjaźnili i byli dla siebie bardzo ważni, ale dziewczyna nie chciała uwierzyć w jego słowa i w to, co widziała. Chociaż może to i dobrze, bo w świecie, w jakim przyszło jej żyć, lepiej nie ufać nikomu niż zaufać ludziom zbyt szybko.
    Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak mogła wyglądać główna bohaterka, kiedy w końcu wydostała się z więzienia. Wychudzona, z ogoloną głową, pobita - pewnie prezentowała się naprawdę przerażająco. Nic dziwnego, że Siobhan jej nie poznała.
    Corliss wiele poświęcił dla ratowania Soleil. Ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, do końca życia miałby wyrzuty sumienia. Poza tym mimo wszystko lepiej chyba spędzić chociaż trochę czasu z osobą, którą się kocha, niż mieć o wiele dłuższe życie, ale samotne i jakieś niekompletne. Widać, że chłopak naprawdę kocha główną bohaterkę, nie tylko po tym, że ją uratował, ryzykując utratę własnego człowieczeństwa przy udawaniu strażnika, ale także po tym, jak bardzo przeżywał każdy okrzyk bólu dziewczyny. Taka reakcja uspokoiła mnie, bo obawiałam się, że Corliss za sprawą czasu spędzonego w więzieniu mógł się zmienić na gorsze. Teraz wiem, że na szczęście tak się nie stało.
    I cały czas odnoszę wrażenie, że ta historia nie skończy się dobrze, mimo tej chwilowej nadziei, którą dałaś czytelnikom za sprawą ucieczki Soleil. Zresztą, jak się tak nad tym zastanawiam, to jakoś nie potrafię sobie wyobrazić happy endu w tak okrutnym świecie.
    Pozdrawiam
    koszmar-na-jawie
    b-u-n-t

    OdpowiedzUsuń
  8. Nareszcie przyszłam!
    Boże, jak ja się stęskniłam za tym opowiadaniem! Nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie zaczęłam czytać. A, jak zwykle, co się człowiekowi podoba, to zdecydowanie za szybko się kończy. Tak też było w tym wypadku. Nie wiem, czy to dlatego, że po prostu rozdział był krótki, czy dlatego, że aż tak dobrze mi się go czytało. Stawiam na tę drugą opcję. Ale Twoje rozdziały zawsze mi szybko idą, tak po prostu piszesz i tyle. ;)
    Tęskniłam też bardzo za rozdziałami z perspektywy Soleil. nie wiem czy mówiłam CI to już kiedyś, ale ja ogólnie nie lubię czytać opowiadań, w których narratorem jest kobieta. U Ciebie jednak jest inaczej. Ja to czytam i mi wcale nie przeszkadza, że jestem w głowie Soleil. Z początku nawet byłam zła, że zmieniłaś na Corlissa, ale potem się przyzwyczaiłam. Uważam, że zarówno jedno, jak i drugie ma coś konkretnego, ważnego do powiedzenia. Mimo tego perspektywa Soleil teraz mi się bardzo spodobała. Doskonale pokazałaś, że dziewczyna jest niesamowicie zagubiona, skołowana. Ona nie ma pojęcia gdzie jest i kto się nią zajmuje. może kojarzy różne rzeczy, ale przecież tyle czasu była więziona, że nie może mieć pewności, czy to wszystko nie jest jedynie snem. Wydaje mi się, że do końca życia nie będzie miała pewności. :( Tak to już jest. Psychika człowieka jest niezmiernie delikatna. Wystarczy jedna rysa, aby już nigdy nie odnalazł on spokoju. Chciałabym, zeby Soleil po prostu skoczyła Corlissowi w ramiona i żeby wszystko było jak dawniej, ale nie ma co na to liczyć. przyzwyczajenie się do niego będzie wymagało sporo czasu. Mam nadzieję, że wystarczy im go, aby sobie znów zaufać. Do tego dochodzi sprawa Coopera. Osobiście uważam, że Righla postąpiła nierozważnie, zabierając ich do siebie. Miała pretensje do Corlissa, ale jednocześnie sama naraża swe potomstwo. Oby tylko nic złego z tego nie wynikło. A jak znam złośliwość autorów opowiadań, tak właśnie się stanie. ;D

    OdpowiedzUsuń