czwartek, 26 czerwca 2014

Mały bonus autorstwa Erici Volf

Hej, tu Erica Volf z bloga Nieznana historia Hogwartu <link>.
Kiedy dawno, dawno temu namówiłam Coitus do wprowadzenia postaci Wolfganga, napisałam tą miniaturkę, żeby pomóc jej go wymyślić. Jak już wspomniałam, było to dość dawno, więc koncepcja buntowników i samego Wolfa nieco odbiega od tego, co stworzyła Coitus. Publikujemy tę notkę, by uczcić bohatera, mam nadzieję, że wam się spodoba :).
Pozdrawiam i... enjoy! :)

P.S. [Coitus] Żeby nie było cały czas tak ponuro :) 

            Na dworze padał deszcz. Ponure, szare światło sączyło się przez brudne szyby, o które bębniły krople. Uderzały ponurym rytmem o dach, wprowadzając w niebezpieczne wahanie kilka łysych żarówek, stanowiących jedyne źródło oświetlenia w tajnej kryjówce buntowników. Byli to ludzie na tyle odważni, by wystąpić z tłumu, przestać pozwalać sobą kierować i upomnieć się o to, co im odebrano.
            Pod jedną z kiwających się żarówek opierał się o ścianę młody mężczyzna. Krótkie, czarne włosy opadały mu na zmarszczone czoło, rzucając cień na utkwione w dali błękitne oczy. Umięśnione ramiona założył na piersi i wyciągnął przed siebie długie nogi, jedną zginając w kolanie. Corliss westchnął ciężko, przypominając sobie, jak się tu znalazł. Przypomniał sobie wszystko, co władza mu odebrała. Co noc, gdy zasypiał, przed oczami stawała mu blada, martwa twarz siostry, której ciało zabrały służby, żeby spalić je wraz z innymi ofiarami epidemii.
            I Soleil... Na początku nie mógł uwierzyć, że zostawiła go wtedy, gdy najbardziej się potrzebowali. Teraz już wiedział, że życie w terrorze i bezsensowności wzbudziły w tej pięknej, melancholijnej dziewczynie obsesyjne pragnienie śmierci. Jęknął, ukrywając twarz w dłoniach. Myśl, że ją również mógłby stracić na zawsze, wywoływała w nim taki ból, aż chciał krzyczeć, zniszczyć wszystko dookoła, a potem siebie. Jego cierpienie na krótki czas zastąpił niepokój, gdy usłyszał, że przyjaciółka się opamiętała, nie odebrała sobie życia, jednak wylęknieni świadkowie bali się wyjawić mu cokolwiek więcej. Na odchodnym rzucili jednak, że ktoś ją zabrał. Mężczyzna błagał los, by jego przypuszczenia okazały się mylne. Przeczucie było jednak na tyle silne, że pod jego wpływem pozwolił emocjom kierować swoimi poczynaniami. Tak właśnie odnalazł buntowników. Kiedy przekonał ich, że mogą mu zaufać, jeden ze szpiegów potwierdził jego najgorsze obawy: Soleil znajdowała się w łapach wroga. Sol, coś ty zrobiła...
            Wtedy podjął decyzję, mogącą zaważyć na całej jego przyszłości. Przystał do rebeliantów. Georgii nie zdoła już pomóc, ale może walczyć o dziewczynę, która dla obojga tyle znaczyła. Chociaż nie mógł powiedzieć, by kiedykolwiek kochał ją jak siostrę...
Jego rozmyślania przerwał nagły trzask i tłumione przekleństwo. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Dzięki wstąpieniu w szeregi buntowników odzyskał już jedno: przyjaciela z dzieciństwa.
            Z klitki, służącej mieszkańcom baraku za łazienkę, wyłonił się dwudziestokilkuletni chłopak, przyciskający do policzka ręcznik. Był trochę niższy od Corlissa, który musiał pochylić głowę, by przejść przez framugę. Ciemnoblond włosy, ostatnio podcinane (i czesane) chyba z pół roku temu, sterczały mu we wszystkie strony, a szarozielone oczy patrzyły wzrokiem dziecka, któremu zabrano lizaka.
-          Zaciąłem się przy goleniu – poskarżył się, pokazując szkarłatne ślady na ręczniku. Miał miły, niski głos. Czarnowłosy mężczyzna wstał, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
-          Wolfgang, ty łajzo...
            Ze skrytki w podłodze wyjął opatrunki, które ukradł ze szpitala, podobnego do swojego byłego miejsca pracy. Nadal chichotał pod nosem. Na wyposażeniu nie mieli zaawansowanego technicznie sprzętu. Do golenia każdy z nich miał starą, czasem tępą brzytwę, jednak blondyn był jedyną osobą, która mogła zaciąć się tak szpetnie. Zaklejając plastrem drobny ubytek w urodzie kolegi, Corliss przypomniał sobie wszystkie razy, kiedy w dzieciństwie przewiązywał mu chusteczką otarte kolana. Mieszkali blisko siebie, Corliss z rodziną, Wolfgang tylko z matką. Jego ojca zabrały władze, chłopak ledwo go pamiętał. Kiedy miał dwanaście lat, umarła jego matka. Musiał przeprowadzić się do rodziny mieszkającej daleko i pożegnać swojego przyjaciela. Kto by pomyślał, że spotkają się po tylu latach, i to w takim miejscu...
            Corliss westchnął i zaczerpnął powietrza, by coś powiedzieć, ale nie zdążył. Do pomieszczenia wpadł łącznik dowództwa, Gabriel. Wszyscy nazywali go Burzą, bo zawsze wchodził i wołał z impetem tegoż zjawiska atmosferycznego.
-          Corliss, Wolf, za mną! Natychmiast!
-          Ale tak całkiem natychmiast, czy mogę się ubrać? – spytał drugi z wywołanych z niewinnym uśmiechem. Łącznik dopiero teraz zauważył, że blondyn ma na sobie wyłącznie spodnie dresowe.
-          Ubrać się! W tej chwili! – warknął. Nienawidził opóźnień.
-          Się robi! Ale jeśli pan pozwoli, to niekoniecznie w tym pomieszczeniu.
      Wolfgang wyszczerzył się do zdezorientowanego służbisty i, minąwszy go i pokładającego się ze śmiechu Corlissa, zniknął w łazience.

*

      Weszli do małego pokoju. Znajdowało się w nim tylko kilka krzeseł z różnych kompletów i stary, drewniany stół – to, co udało się niepostrzeżenie wynieść z wysypisk.
– Siadajcie. – odezwał się dowódca, zajmujący miejsce za stołem. Cień okrywał jego sylwetkę, tak, że nie było widać jego twarzy.
– Odnaleziono nowe miejsce. Piętnastu ludzi. Ruszacie natychmiast. Wy dowodzicie.
      Nikogo to nie zdziwiło. Wolfgang wstąpił do rebeliantów, gdy mając osiemnaście lat na własnej skórze dobitnie odczuł hipokryzję władzy. Corliss, zdeterminowany, silny i inteligentny, szybko zdobył uznanie buntowników. Skinęli głowami na znak, że się zgadzają. Obaj byli śmiertelnie poważni – Wolf, chociaż uwielbiał robić z siebie błazna, potrafił skupić się maksymalnie na powierzonym zadaniu. Mieli odkopać kolejną skrytkę z bronią pozostawioną przez żołnierzy sprzed lat. Karabiny, pistolety, naboje i granaty z III, a nawet II wojny światowej. Pamiątki z czasów, gdy ludzie jeszcze bali się śmierci. Teraz to nie zmieniało prawie nic. Prawie, bo kula wlatująca głęboko w czaszkę nie mogła już nikogo uśmiercić, ale nadal eliminowała przeciwnika z walki na dobre parę miesięcy. Posiadając odpowiednie ilości tych środków, mogliby przejąć kontrolę nad mortem i odbić kraj spod władzy bezwzględnego dyktatora. I wszyscy byliby wolni...
      Weszli do baraku, w którym teraz roiło się od ludzi.
      – Cześć. Potrzebujemy piętnastu na akcję. – odezwał się Corliss na wejściu, chcąc uniknąć natychmiastowej ruiny respektu wobec dowódców przez wygłupy blondyna.     Naiwny. Oddział sformował się w minutę. Czarnowłosy mężczyzna przekazał szczegółowy plan działań, po czym wydał rozkaz do wymarszu. I w tym momencie postument, na którym spoczywał autorytet przełożonych zachwiał się mocno. Ledwo ustał.
– Zaczekaj, Corlisiu! Na dworze jest zimno, ale zrobiłem ci szaliczek, nie rozchorujesz się! – zaszczebiotał Wolfgang, zarzucając na szyję kolegi kawałek czarnej robótki.
– Uhm... dzięki, stary – wydusił z siebie obdarowany pośród salw śmiechu towarzyszy. Przez chwilę zastanowił się, czy naprawdę się cieszy z odzyskania przyjaciela. Ale tylko przez chwilę.

*

            Obserwowali niewielką polankę, kawałek lasu wykarczowany dawno, dawno temu. Nikt się tam nie zapuszczał od lat, mimo to woleli nie ryzykować. Nie zauważając żywej duszy, powoli i cicho przetransportowali cały sprzęt i sami zeszli na łączkę. Odnaleźli miejsce, oznaczone przez zwiadowcę i zaczęli kopać. Corliss, ocierając skrawkiem szalika pot z czoła, uśmiechnął się z ironią, dochodząc do wniosku, że pomimo ponad tysiącletniego rozwoju techniki nadal najdoskonalszym narzędziem była łopata – załatwiała robotę w miarę szybko i cicho, a dało się ją przetransportować niemal niezauważenie. Po blisko godzinie kopania szpadle uderzyły w twarde wieko metalowej skrzyni. Po jej otwarciu oczom oddziału ukazała się nieco zardzewiała, ale wciąż dobrej jakości broń. Po kilku poprawkach i wymianie najgorszych części będzie gotowa do użytku. Bezzwłoczne zaczęli przekładać znalezisko do plecaków i odnosić do samochodu, ukrytego nieopodal pośród drzew. Nie mieli czasu na odpoczynek, zawsze musieli się obawiać odkrycia. Dowódcy grupy podzielili między siebie obowiązki: Wolfgang nadzorował przenoszenie i załadunek, Corliss przekładanie ze skrzyni do toreb, ponadto pilnował wykopalisk. Praca szła sprawnie, mieli szanse skończyć przed całkowitym zachodem słońca. Kiedy ruszył ostatni transport, Corliss sprawdzał jeszcze raz miejsce ich znaleziska. Za chwilę miał się zjawić Wolf i pomóc mu zakopać pakę. Kiedy oglądał skrzynię po raz ostatni, zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Miała drugie dno. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy usunął ukrytą pokrywę. Na dnie spoczywał karabin snajperski o dużym kalibrze. Gdyby w szpitalu nie widział rannych z wypadków drogowych, przypominających ofiary zombie z niskobudżetowych horrorów, którzy po kilku miesiącach odzyskiwali sprawność, byłby pewien, że to cudeńko mogłoby zabić za pierwszym podejściem. No cóż, kiedyś mogło...
            Zaczął rozkładać broń na części i upychać ją w swoim niewielkim plecaku. W końcu podwładni już tu nie wrócą. Słońce prawie zaszło, wyjątkowo wcześnie tego dnia. Szarpiąc się z suwakiem plecaka, czarnowłosy buntownik zaczynał się naprawdę niepokoić. Czemu to tyle trwa? Uspokoił się, gdy usłyszał kroki w lesie. Jednak po sekundzie zmroziło go prawdziwe przerażenie. Kroki dobiegały ze złej strony. Bezszelestnie dopiął zamek do końca. Zaczął cofać się do krańca polany, nie spuszczając oczu z linii drzew. Położył się na ziemi, ciemne ubranie maskowało jego pozycję. Jedynym, co mogło go zdradzić w panującym półmroku, była jego twarz. Bez zastanowienia naciągnął na nią ofiarowany przez Wolfa szalik. Gdyby ten kretyn wiedział, jak jego prezent mógł się przydać...
            Wstrzymał oddech, gdy do polanki zbliżyło się trzech ludzi. Byli ubrani w jasne stroje wysokiej jakości, odrobinę przypominające szpitalne kitle. Ludzie Coppera... Ale co oni tutaj robili? Pewnie szukali miejsca na nowe cmentarzysko dla coraz liczniejszych ofiar mortem. I oczywiście musieli go szukać tam, gdzie oni szukali uzbrojenia...
            Mężczyźni obojętnym wzrokiem omietli przestrzeń i ruszyli dalej. Buntownik odetchnął z ulgą. Jednak po paru krokach jeden ze sługusów władzy przystanął, powiedział coś do towarzyszy, którzy kontynuowali marsz i zawrócił. W Corlissie zastygła krew. Zauważył skrzynię. Albo jego.
            Obcy mężczyzna zszedł na łąkę, ciężkie buty miażdżyły trzaskające gałązki. Podszedł do skrzyni i  przyjrzał jej się dokładnie. Rebeliant nie czekał, aż jego też zauważy. Po prostu się na niego rzucił. Potoczyli się po trawie i butwiejącym listowiu. Obaj byli silni, więc Corliss szybko zaczął tracić przewagę, spowodowaną zaskoczeniem przeciwnika i impetem ataku; szanse stały się wyrównane. Jednak buntownik się bał, a dodatkowo obciążał go plecak z karabinem, krępujący ruchy. Postanowił więc odnieść się do środka, którego w innej sytuacji wolałby uniknąć, ale nie mógł przecież ryzykować dekonspiracji. Wyjął schowany w cholewce buta nóż. Mimo, ze ostrze niewiele mogło zdziałać w potyczce dwóch niezniszczalnych ludzi. Szarpanina przybrała na sile. Pomimo swej nieśmiertelności, przeciwnik poczuł respekt przed bronią białą, i znalazł w sobie na tyle siły, by ją odebrać. Ale ostatecznie nie był zmęczony kilkugodzinnym kopaniem – pomyślał Corliss, gdy jego wróg, nadal wgniatając go w ziemię, podniósł się na klęczki. Zamachnął się i rebeliant poczuł irracjonalny lęk przed śmiercią, która nie nadejdzie – bezsensowny relikt ewolucji. Jednak cios nie nastąpił, zamiast niego usłyszał stłumiony huk, odgłos wystrzału. Kiedy człowiek w białym stroju, teraz ochlapanym szkarłatną krwią, osunął się na ziemię, niebieskooki spojrzał w szarozielone tęczówki swojego przyjaciela, który właśnie uratował mu skórę, pakując niedoszłemu oprawcy kulkę w kręgi szyjne.
            Nic nie mówili. Właśnie złamali wszystkie zasady. Pozostawiając niezakopaną skrzynię i łopaty biegli przez las, by odjechać, nim odnajdą ich towarzysze postrzelonego.

Od autorki bloga: Dziękuję serdecznie Erice Volf per Dorotce za ten fragment. Z pewnością bardzo mi pomógł w wyobrażeniu sobie postaci Wolfa. Poza tym chciałabym was poinformować o mojej kolejnej nieobecności. Wyjeżdżam już w sobotę, wracam natomiast 14 lipca. Pozostaje mi życzyć wam udanych wakacji lub urlopów!

3 komentarze:

  1. Podoba mi się ta notka, ma naprawdę fajny klimat i chociaż długością nie poraża, to zdołałam się nieźle wczuć. Ponieważ nadal mi przykro w związku ze śmiercią Wolfa, miło było jeszcze o nim poczytać jako o żywym, na dodatek całkiem radosnym człowieku, nie o tym wraku młodego mężczyzny, który mieliśmy możliwość poznać ostatnio. Muszę przyznać, że całkiem niezła jest ta wizja obozu rebeliantów. Wiadomo, że sprawy potoczyły się inaczej, ale to w pewien sposób dało poczucie, że nie wszyscy albo umierają z winy Coppera, albo przechodzą na jego stronę, tylko wciąż gdzieś tam na świecie są ludzie, którzy chcą walczyć z jego rządami.
    Życzę Ci udanego wyjazdu, a autorce notki dziękuję, bo bardzo przyjemnie się czytało :)
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny bonus. Udowodnienie,że Erica powinna zabrac się również za opowieśćautorską:) właściwie było tu więcej o Carlissie niżWolfie,aleto,co o Wolfie było, z pewnością mi się podobało.taki lekkoduch,który potrafi się skupić i walczyć,prawdziwy przyjaciel.jednak jeszcze bardziej podobało misię inne spojrzenie, pokazanie,na czym polega walka rebeliantów,jakie są cele i próby zwalczania reżimu.ciekawa szczególnie końcówka. MOżna by to pociągnąc dalej.zapraszam na zapiski-condawiramurs.bogspot.com oraz odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com na nowosc.a. przepraszam,żenapisałam Ci,że dziwię się,że nie lubisz opwiadań o II wojnie światowej,pomyliły mi się blogi!! sorry.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna zmiana, choć to się nie zmieniło, że nadal lubię Corlissa i chciałabym więcej czytać o Soleil! A, właśnie, tak by the way... Te literki są okropnie maluteńkie. :(
    Ściskam <3 (Sinusoida-Emocji)

    OdpowiedzUsuń