Okropna jestem łeee... miał być rozdział z perspektywy Soleil, ale postanowiłam przyspieszyć akcję. A poza tym mam ponad dwutygodniowe zaległości, co zdarzyło mi się chyba po raz pierwszy. Wszystko nadrobię, bo mam praktycznie wolne od poniedziałku. Rozdział pisało mi się zdecydowanie lepiej niż poprzedni. Ponadto jestem zadowolona z retrospekcji Corlissa. Zapraszam do czytania :)
"Prawdziwa miłość jest raną. I tylko tak ją można odnaleźć w sobie, gdy czyjś ból boli człowieka jako jego ból."
Wiesław Myśliwski
Nigdy w życiu nie wierzyłem w
istnienie tak pięknych obrazów oprawionych w złote ramy, firan uszytych z
błyszczących kryształów, a także mebli w niesamowicie intensywnym, czarnym
kolorze. Siedząc w gabinecie swojego przyszłego przełożonego, nie mogę oderwać
wzroku od wszystkich ozdób, lecz doskonale wiem, że każda z nich to tylko marna
przykrywka, opakowanie dla cierpienia i kłamstwo w czystej postaci.
Mimo
otaczającej mnie abstrakcji wciąż słyszę głośne krzyki więźniów, niemal namacalnie
czuję cierpienie ofiar, ogromną bezradność wymieszaną z wyrzutami sumienia. Choć
Wolf starał się ze wszystkich sił, nie zdołał zamienić mnie w zimną i obojętną
bestię. Nie było już czasu na dalsze treningi. Musiałem stawić czoła wyzwaniu.
Jestem
piekielnie zdenerwowany, jednak na mojej twarzy maluje się wyłącznie
zadowolenie. Przypominam małe dziecko, które właśnie dostało smakowitego
lizaka. Szczerzę zęby w absurdalnym uśmiechu, jak na prawdziwego strażnika
przystało. Gram rolę nieczułego i bezlitosnego oprawcy, który nie rozumie, że
jeden cios w twarz może sprawić komuś niewyobrażalny ból.
- Miło
mi pana gościć w swoich skromnych czterech ścianach, panie Greese – mówi
Russerhoff pełnym podziwu tonem, jednocześnie obracając w dłoniach kartę
identyfikacyjną Rhena. Righla zgodziła się przelać na nią część swoich
pieniędzy. Gdyby nie pomoc kobiety, nie przeszedłbym nawet wstępnego etapu
kwalifikacji. Oczywiście wiem, że odzyska wszystko co do grosza, jednak dopóki
będę uznawany za obcego wśród pozostałych strażników, muszę mieć się na
baczności. Nigdy nie wiadomo, kiedy zostanę poproszony o pokazanie dokumentu
potwierdzającego moją tożsamość.
- To
dla mnie wielki zaszczyt. Ćwiczyłem od miesięcy, by móc tu… - przerywam, kiedy
do moich uszu dociera donośny jęk. Próbuję go ignorować, jednak dźwięk powtarza
się po raz kolejny. Zapewne gdybym znajdował się w nieco innym miejscu,
pomyślałbym, że lada chwila zostanę napadnięty przez ogromne zwierzę. Jednak to
tylko złudzenie. Owa chrapliwa melodia wydobywa się z ust istoty myślącej, nie
mam ku temu żadnych wątpliwości. Po prostu nigdy nie przypuszczałem, że
człowiek jest w stanie zawyć tak rozpaczliwie.
-
Przywyknie pan – oznajmia Russerhof, najwyraźniej zauważając moją konsternację.
Nagle wybucha nieoczekiwanym śmiechem. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego jest
taki rozbawiony. Może próbuje zagłuszyć czyjś krzyk, może własne sumienie. Nie
mogę jednak dłużej myśleć nad przyczyną jego zachowania, żeby uniknąć wszelkich
podejrzeń, przez co po chwili również zaczynam chichotać. Strażnik mierzy mnie
wzrokiem, piszcząc niczym niemowlę. Z czasem zdaję sobie sprawę, że bardziej przypomina
opasłego knura przegrzebującego błoto w poszukiwaniu jedzenia. – Byłbym
zapomniał… poproszę o deklarację potwierdzającą, że jest pan zaszczepiony
przeciwko Mortem.
Bez
zastanowienia wyjmuję z torby nieco pogniecione, rzecz jasna fałszywe,
oświadczenie. Widnieje na nim podpis i pieczątka nieistniejącego lekarza. Podaję
świstek Russerhofowi. Choć ruch oporu posiadał kilka szczepionek, wszystkie
zostały skradzione. Winowajcy do tej pory nie odnaleziono.
-
Wszystko się zgadza – mówi mężczyzna, głaszcząc dłonią swój gruby brzuch, który
najwyraźniej rozbolał go od donośnego śmiechu.
– Teraz nareszcie możemy przejść do części praktycznej.
O
wszystkim mnie powiadomiono. Testy obejmują strzelanie do celu, trening
fizyczny, a także wypowiedzenie przysięgi pod kontrolą eksperta od
mikroekspresji, w otoczeniu kamer nagrywających każdą, nawet najdrobniejszą
zmianę w mimice twarzy, a do tego sprawdzian z wiedzy medycznej przygotowany
specjalnie dla osób startujących na stanowisko pielęgniarza. Choć w treningi
włożyłem ogromną ilość energii, odnoszę nieodparte wrażenie, że popełnię pewien
nieodwracalny błąd. Muszę wypaść perfekcyjnie. W przeciwnym wypadku pożegnam
wszelkie szanse na uratowanie Soleil. Teraz albo nigdy. Rzucam się w przepaść.
Spadam. Tonę. Uderzam głową o grunt. Podłoże. Miękki muł. Nadchodzi chaos.
Chaos w mojej głowie.
- Jestem gotów do rozpoczęcia
szkolenia – oznajmiam, wstrzymując oddech.
Cała sztuka kłamania polega głównie
na wierze we własne słowa. Chwilowej, lecz maksymalnie pewnej. Nawet jeśli
trzeba zgodzić się z potężnym absurdem, należy być pozbawionym wątpliwości,
utracić poczucie realności. Na moment stać się zupełnie inną osobą.
Moje prawdziwe „ja” zostaje
stłamszone przez Rhena. Wytwór ludzkiego umysłu, wyimaginowaną postać,
nierealnie istniejącą w rzeczywistym świecie. Zbudziłem go do życia w
najbardziej nieidealny i niedoskonały sposób. Począwszy od dzisiejszego ranka, towarzyszy
mi przez każdą sekundę. Jest tą mroczną
i nieczłowieczą częścią mnie, którą dawniej skrzętnie ukrywałem.
Idę w kierunku niewielkiej
szatni. Russerhoff powiedział mi, co zaraz nastąpi. Muszę zrzucić z siebie czarny
garnitur pożyczony od Wolfa specjalnie na rozmowę kwalifikacyjną. Czuję się
nieswojo w tak eleganckim kostiumie, dlatego z ulgą ściągam przyciasną
marynarkę i resztę ubrań, zostawiając jedynie bieliznę. Przed sobą, na
szerokiej drewnianej ławie, dostrzegam strój strażnika. Bez wahania ubieram
luźny t-shirt i kamizelkę z niebieskim kołem przeciętym dwoma odcinkami,
umieszczonym na żółtym tle – symbolem rządów Coppera. Następnie wkładam czarne spodnie oraz masywne buty podkute żelazem. Wszystko idzie dobrze, dopóki nie
spoglądam w lustro.
Przez moment na mojej twarzy
pojawia się wyraźny grymas obrzydzenia. Cały spokój i cisza zamienią się w
krzyk, gdy tylko będę zmuszony do podniesienia ręki na któregoś z więźniów. Nie
chcę tego. Nie wiem już, czego chcę, jednak nie mogę się wycofać. Nie mogę zdradzić
przyjaciół. Nie mogę zawieść Soleil. Nadeszła pora, by postawić czyjeś
szczęście ponad własnym.
Wychodzę na korytarz, gdzie
czeka na mnie jeden ze strażników. Bez zbędnych ceregieli chwyta moje ramię i
prowadzi do pokoju oznaczonego numerem dwieście dziewięć. W głębi serca pragnę
protestować, lecz nie przystaję ani na sekundę. Pewna nieznana siła sprawia, że
wciąż trzymam się na nogach, choć jestem całkowicie sparaliżowany stresem.
Jeśli teraz nie zdołam skupić myśli, wątpię, by udało mi się to podczas
kolejnych testów. W głowie powtarzam słowa i porady Wolfa. Copper zdołał uporządkować społeczeństwo, które przez długi czas było
pogrążone w chaosie. Copper dał mi możliwość odzyskania kontroli nad własnym
życiem. Copper zapewnia pożywienie więźniom. Copper jest perfekcyjnym władcą.
Prowadząc zaskakująco trudną grę
z własnym umysłem, wreszcie udaje mi się oszukać samego siebie. Pozbawiony
wszelkich wątpliwości mogę z ręką na sercu przysiąc, że obdarzam dyktatora
bezgranicznym zaufaniem.
Pierwszy test dotyczy wiedzy
medycznej i jest zwykłą formalnością. W więzieniu nikt nie przywiązuje większej
wagi do stanu zdrowia skazańców, dlatego zostaję poproszony jedynie o
dopasowanie objawów do poszczególnych
chorób oraz wybranie odpowiednich metod leczenia. W szybkim tempie zaznaczam na
kartce najprawdopodobniej poprawne odpowiedzi.
Mimo że w pomieszczeniu znajduje
się tylko jedno stanowisko, przez cały czas ktoś mnie obserwuje. Stopniowo
zaczynam tracić poczucie bezpieczeństwa i niejednokrotnie muszę ugryźć się w
język, by przypadkiem nie ujawnić swoich prawdziwych intencji.
Drewniana ławka i swoista
niepewność przypominają mi o czasach szkoły podstawowej. W myślach przywołuję
uśmiechnięte twarze kolegów, granatowe mundurki, nauczycieli poświęcających
cenne godziny, by wykształcić młode pokolenie, a przede wszystkim beztroskość i
nieuzasadnione szczęście. Zaczynam rozumieć, że tylko wtedy, będąc jeszcze
nierozumnym dzieciakiem, potrafiłem z całych sił korzystać z życia. Nie wiem,
czy głupota jest gwarancją radości, jednak gdybym mógł wybierać, bez wahania
wyrzekłbym się wszelkiej wiedzy, by choć na krótki moment doświadczyć dawnej
euforii.
Po piętnastu minutach odkładam długopis i
podnoszę się z miejsca.
Później nadchodzi pora na próbę
celności. Mimo że wcześniej nie strzelałem z pistoletu, trafiam w sam środek.
Niestety za drugim razem nie idzie mi już tak dobrze. Głośny huk działa niczym
zimny prysznic. Wraz z nim powracają dawne obawy i wątpliwości. Długo potrafiłem skutecznie wierzyć w propagandę władzy, lecz teraz znów
staję oko w oko z prawdą. Nagle wszystko wokół jest po tysiąckroć bardziej
wyraźne, otaczające mnie kolory, a nawet światło fluorescencyjnej żarówki. Gdy biorę do ręki giwerę, nie potrafię
opanować drżenia dłoni. Kilka głębokich wdechów i przepraszający uśmiech
stopniowo zaczynają denerwować kontrolującego mnie strażnika, dlatego,
maksymalnie zdekoncentrowany, oddaję strzał. Pocisk zatrzymuje się na kraju
tarczy. Z moich ust wyrywa się ciche przekleństwo.
Po niemal trzech godzinach
męczących testów czuję się niezmiernie wyczerpany. Marzę o solidnej drzemce lub
przynajmniej gorącej kawie, podczas gdy muszę zaliczyć jeszcze jedną,
najtrudniejszą próbę.
Wzrok eksperta od mikroekspresji
jest przenikliwy i irytujący. Mężczyzna od dobrych kilku sekund, nieprzerwanie,
obserwuje moją twarz, zupełnie jakby dzięki temu mógł odkryć wszystkie
tajemnice, które skrzętnie ukrywam na dnie własnego umysłu, tak głęboko, że
nawet sam nie potrafię do nich dotrzeć.
- Rozpoczynamy – oznajmia
brodaty blondyn, dając znak strażnikowi zajmującemu się nagrywaniem moich
poczynań. Gdy ekspert odwraca głowę, korzystając z niepowtarzalnej okazji,
biorę głęboki oddech.
Robiłem to przecież wiele razy.
Identyczna postawa, te same gesty i wyuczona mimika twarzy. Słowa, które potrafiłbym
wyrecytować bez zająknięcia, nawet gdybym został obudzony w środku nocy. A
przede wszystkim niezłomna wiara w ich prawdziwość. Jednak doskonale zdaję
sobie sprawę z nieuniknionego ryzyka. Jeśli przez ułamek sekundy okażę
niedostrzegalną gołym okiem wrogość wobec Coppera, mogę zostać aresztowany.
- Ja, Rhen Greese… - zaczynam,
siląc się na spojrzenie w oczy mężczyzny. Przecież nie mam nic do ukrycia,
prawda? - Wierny towarzysz i poddany
najłaskawszego władcy, Ulyssesa Coppera, przysięgam służyć ojczyźnie i
wypełniać powierzone mi zadanie dla dobra całego narodu – mówię
zdecydowanie, choć wewnątrz jestem niesamowicie roztrzęsiony. Czuję, jak pewna
wewnętrzna siła rozrywa mój umysł na drobne kawałki, szarpie go i pożera. Zniknął
prawdziwy Corliss, ustąpił, poddał się. Jego miejsce zajął ktoś pozbawiony
skrupułów.
- Ślubuję uczciwość i sprawiedliwość wobec rządzących, nawet w obliczu
cierpienia, a także całkowite oddanie głowie państwa od narodzin aż do chwili
śmierci.
Jestem gotowy zrezygnować z
wewnętrznego spokoju. Skaczę do paszczy lwa. Narażam się na codzienne koszmary,
zarówno we śnie, jak i na jawie.
Gdy
milknę, wyraz twarzy eksperta ulega diametralnej zmianie. Podejrzliwe
spojrzenie zamienia się w bijące z oczu ciepło, a usta, dawniej wykrzywione w
grymasie, teraz uśmiechają się przyjaźnie.
- Dziękuję za rozmowę –
oznajmia, podnosząc się z krzesła. Po chwili zauważam, że wyciąga dłoń w moim
kierunku. Chwytam ją bez najmniejszego zawahania.
- Było miło – dodaję, czując,
jak opuszcza mnie wcześniejsze napięcie. Zrzucam z własnych barków niemal
niemożliwy do udźwignięcia ciężar, by najprawdopodobniej już jutro podjąć się o
wiele trudniejszego zadania. Póki co jednak pragnę korzystać z ostatnich chwil
wolności, a także całkowicie zapomnieć o własnej winie. Choć na krótki moment.
W końcu w więzieniu Coppera będę niewolnikiem, niezależnie od tego, po której
stronie krat stanę.
Kiedy wychodzę na korytarz,
dostrzegam rządek maszerujących więźniów, a w duchu ganię się za zbytni
pośpiech. Pragnąłem za wszelką cenę odwlec w czasie moment spotkania ze
skazańcami, jednak jest już za późno na zrobienie kroku w tył. Ich blade cery
zlewają się z białą ścianą, a oczy na próżno błądzą po pomieszczeniu w
poszukiwaniu ostatniej deski ratunku. Wszyscy razem przypominają cierpiące
duchy ogarnięte żądzą zemsty. Na krótki moment próbuję odwrócić wzrok, lecz ich
spojrzenia są hipnotyzujące. Wwiercają się w mój umysł, by zasiać w jego
wnętrzu destrukcyjne wyrzuty sumienia. Przez to nie zauważam nawet, że
Russerhoff wyszedł na korytarz, by móc klepać mnie po plecach swoją tłustą
ręką.
- Świetnie się pan spisał –
oznajmia z podziwem. – Proszę przyjść jutro, a wtedy porozmawiamy o warunkach
pańskiej pracy.
- Czyli jestem przyjęty? –
pytam, wybuchając entuzjastycznie.
- Powiedziałem: porozmawiamy
jutro.
- Dobrze – dodaję, nieco
skrępowany zachowaniem grubasa. – W takim razie ja już pójdę – mruczę pod
nosem, a następnie odwracam się na pięcie w kierunku wyjścia. Jednak nie
uchodzę nawet dwóch kroków, gdy coś przykuwa moją uwagę.
Dostrzegam Soleil, a w zasadzie
tylko jej cień, cząstkę ciała i resztki ducha. Muszę wytężyć wzrok, by
uwierzyć, że widzę prawdziwego człowieka, nie jedynie plastikową kukłę. Miejsce
jasnych włosów dziewczyny zajmuje teraz łysy placek, a zwiotczałe ręce,
wyglądem przypominające puste worki, bezwładnie zwisają wzdłuż jej ciała. Nie
patrzy w moim kierunku. Wzrok kobiety jest utkwiony w bliżej nieokreślonym
miejscu. Kiedy otwiera usta, by wziąć głęboki oddech, zauważam, że w jej
uzębieniu brakuje dwóch siekaczy i trzonowca.
Bardzo cierpi, nie mam ku temu żadnych wątpliwości. Cierpi, podczas gdy
ja udaję obojętnego. Przecież powinienem jej pomóc! Jest zbyt wrażliwa i
delikatna, nie może przebywać w tak okrutnym środowisku. Oni ją wykończą,
zabiją jeszcze przed śmiercią fizyczną! Obiecałem sobie, że będę chronił Soleil
za wszelką cenę. Dlaczego nie istnieje żadne inne wyjście? Odczuwam
niewyobrażalny ból związany z bezradnością. Jedyne, co mogę robić w obecnej
chwili, to patrzeć i czekać na poprawę sytuacji. Ale potrzeba działania
przewyższa każdą inną. Pragnę wziąć w ramiona słabe ciało dziewczyny, przerwać
tortury, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Coś, cokolwiek.
Choć tęskniłem za jej
obecnością, teraz oddałbym wszystko, by nie doszło do naszego spotkania. Nie
czuję ulgi. Wręcz przeciwnie – wewnętrzne rozdarcie sprawia, że z trudem
utrzymuję się na nogach. Nieoczekiwanie cała sytuacja ulega znacznemu
pogorszeniu. Soleil, wyrwana z letargu, wbija we mnie swoje przerażone
spojrzenie. Patrzę, jak na jej twarzy pojawia się grymas obrzydzenia, zupełnie
jakby właśnie zobaczyła najbardziej ohydną rzecz pod słońcem.
-Ty…! – wykrzykuje pogardliwie,
po czym wyrywa się z żelaznego uścisku strażnika i biegnie w moją stronę. Próbuję
jakoś zareagować, lecz to Russerhoff wykonuje pierwszy ruch. Jednym kopniakiem
zwala ją z nóg. Słyszę, jak ciało Soleil z hukiem uderza o podłogę.
- Patrz i ucz się – dodaje
przełożony. Choć dziewczyna nie stanowi żadnego zagrożenia, grubas najwyraźniej
lubuje się w zadawaniu cierpienia, dlatego bez zbędnych ceregieli przygniata
swoim ciężkim buciorem nadgarstek Soleil. Do moich uszu dociera trzask łamanych
kości.
Nie wytrzymuję. Mimo że za
wszelką cenę próbuję utrzymać emocje na wodzy, wewnątrz zaczynam krzyczeć i
rozpaczliwie wyć. Zaciskam obie dłonie w pięści i wyobrażam sobie, że biję
Russerhoffa, wykorzystując wszystkie, nawet najbrutalniejsze metody. Patrzę na
jego ból z uśmiechem na twarzy, tak jak on teraz patrzy na cierpienie mojej
przyjaciółki. Niestety podobne pragnienia nie mają nic wspólnego z
rzeczywistością. Tak naprawdę mogę jedynie przyglądać się skulonej sylwetce
Soleil. Z chęcią przyjąłbym na siebie
każde uderzenie, by tylko ulżyć jej w cierpieniu, przytuliłbym do siebie
zmęczone ciało i już nigdy nie wypuszczał go z objąć. Dałbym jej ciepło,
szczęście, a przede wszystkim wolność, na którą niewątpliwie zasługuje.
- Ty mała szmato… - syczy
Russerhoff, raz po raz kopiąc Soleil w brzuch. Z ust kobiety wyrywa się cichy
jęk, prośba o litość, całkowicie ignorowana przez oprawcę.
Kręci mi się w głowie. Okrucieństwo
strażnika sprawia, że przestaję myśleć o zasadach racjonalności. Dotykam
ramienia mężczyzny, powstrzymując go przed wymierzeniem kolejnego ciosu. Po
chwili zauważam na podłodze szkarłatną substancję. Z ust dziewczyny wypływają
wymiociny zmieszane z krwią.
- Już wystarczy – proszę,
narażając się na niełaskę grubasa.
- Nie będziesz mi mówił, co mam
robić. Wynoś się! – krzyczy, wciąż pogrążony w chorej i zupełnie
nieuzasadnionej furii. Przypuszczam, że wszelka szansa na zdobycie posady
strażnika właśnie zyskała status nierealnego marzenia. Jednak nie byłem w
stanie stać obojętnie. Kocham ją. W przeciwnym wypadku nie odczuwałbym tak
silnego bólu, znacznie gorszego od tortur fizycznych. Wolałbym, żeby ktoś
odciął mi rękę niż kazał patrzeć na cierpienie Sol. Niestety świadomość jej opuszczenia wcale nie
jest lepsza. Kiedy odejdę, zostawię ją samą, przerażoną i niezdolną do samoobrony.
Mimo wszystko postanawiam nie
pogarszać sytuacji. Bez słowa przeprosin wybiegam z budynku. Na drżących nogach
idę w kierunku umówionego miejsca spotkania z Wolfem. Kiedy docieram do celu,
przypominam żywego ducha. Siadam na złamanym konarze drzewa i wpatruję się
przed siebie z otępieniem. W myślach wracam do wydarzeń z więzienia. Odtwarzam
je kawałek po kawałku, sekunda po sekundzie, jakby były zwykłym pełnometrażowym
filmem, żywym i wyraźnym, nachalnie zakotwiczonym w pamięci.
Nieoczekiwanie umysł zaczyna
podsuwać mi nieco inne, szczęśliwsze obrazy.
Padał
śnieg. Po raz pierwszy od kilkunastu lat. Jasne, białe płatki wirowały w
powietrzu, przywodząc na myśl miliony gwiazd usadowionych w naszej galaktyce.
Ostatni raz miałem styczność z podobnym zjawiskiem atmosferycznym we wczesnym
dzieciństwie, dlatego każda pojedyncza zamrożona kropla wody przywoływała coraz
to nowe wspomnienie. Ramiona mamy, jej uśmiech, wspólne zabawy z Georgią, dobre
rady taty, długie przesiadywanie przed kominkiem razem z resztą rodziny.
Krótkie momenty, które wywoływały na mojej twarzy pogodny uśmiech. Były
drobinami szczęścia przebijającymi się przez ponurą teraźniejszość. Oświetlały
mroczną rzeczywistość. To właśnie dzięki nim wiedziałem, gdzie pójść i miałem
siły do dalszej wędrówki.
Moja
siostra siedziała na plastikowym krześle, przytulona do niewielkiego kaloryfera
– jedynego źródła ciepła w mieszkaniu. Od dobrych kilku tygodni musieliśmy spać
w kurtkach, żeby uniknąć przeziębienia. Przypominaliśmy prawdziwe zombie. Zwłaszcza
martwiło mnie zachowanie Soleil. Była blada i wymizerniała, jakby całkowicie
straciła chęci do życia. Zostaliśmy współlokatorami dokładnie dwa miesiące
temu, a dziewczyna jeszcze nie przywykła do mojej obecności. Za wszelką cenę
próbowała się izolować, jednak realizacja jej starań graniczyła z niemożliwym.
Nasze lokum składało się z jednej sypialni, kuchni i łazienki, więc wpadaliśmy
na siebie prawie na każdym kroku.
-
Zobaczcie, dziewczyny! – krzyknąłem, uradowany niczym pięciolatek. Georgia
gwałtownie poderwała się z krzesła, nieco zaskoczona moim nagłym wybuchem.
Rehabilitacja sprawiła, że stanęła na nogi, lecz wciąż kuśtykała, szczególnie
przy dłuższych dystansach. Gdy dotarła do okna, zaczęła obserwować płatki
śniegu z koncentracją i niedowierzaniem. Po wojnie klimat zmienił się nie do
poznania, a pogoda lubiła płatać podobne figle.
-
Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego – dodała, uśmiechając się szeroko. –
Możemy wyjść na dwór? Proszę, Corliss… wolałabym już zachorować niż przegapić
coś takiego – zaproponowała, a raczej rozkazała, gdyż, widząc jej radość, nie
mogłem odmówić. Zależało mi na szczęściu Georgii bardziej niż na własnym,
dlatego szanowałem każdy cień uśmiechu w życiu dziewczyny.
-
Tylko poczekaj chwilę – powiedziałam, po czym popędziłam w kierunku szafy.
Narzuciłem na ramiona zamszową kurtkę i włożyłem stare, dziurawe buty. Wyjąłem
także odpowiednie ubranie dla mojej siostry, żeby oszczędzić jej niepotrzebnego
wysiłku. Trzymałem w dłoniach elegancką, czerwoną kurtkę dawniej należącą do
mamy. Kiedy wyszedłem na korytarz, zauważyłem, że dziewczyna stała już przed
drzwiami, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Choć niektórzy z pewnością
uznaliby jej zachowanie za przejaw niedojrzałości, ja doskonale znałem prawdę.
Georgia próbowała tylko odzyskać stracone lata. Cieszyłem się, że po wszystkich
tragicznych wydarzeniach potrafiła czerpać z życia to, co najlepsze. Uważała za
cud istnienie dnia i nocy, deszczu, wiatru i słońca. Uśmiechała się mimo
ciągłego strachu, który tak często przejmował całkowitą kontrolę nad jej ciałem
i umysłem.
Moja
siostra przyjęła nakrycie wierzchnie, włożyła je na siebie, po czym wymamrotała
słowa podziękowania. Czekała, aż otworzę drzwi prowadzące na klatkę schodową.
Ja jednak postanowiłem zafundować dziewczynie kolejny trening cierpliwości. Bez
słowa pobiegłem do kuchni, gdzie w danej chwili przesiadywała Soleil.
-
Idziesz z nami – powiedziałem twardo.
-
Nie, dzięki. Zajmę się obiadem.
Jej
odmowa nie zaskoczyła mnie nawet w najmniejszym stopniu, dlatego nie dałem za
wygraną.
-
To nie było pytanie.
-
Corliss, proszę cię…
Nie
miałem zamiaru słuchać dalszych wyjaśnień. Chwyciłem nadgarstek kobiety i
ciągnąłem ją za sobą, by po chwili dołączyć do Georgii.
Na
zewnątrz wiał przenikliwy wiatr, a mróz sprawiał, że moja twarz zaczęła
przypominać nabrzmiałego, czerwonego buraka. Mimo podobnych niedogodności z
radością obserwowałem, jak moja siostra kręciła się dookoła własnej osi,
wpatrując w zachmurzone niebo. Drobne płatki spadały na policzki rudowłosej
dziewczyny, roztapiając się i skapując na ziemię. Postanowiłem jeszcze bardziej
poprawić jej humor. Wziąłem do ręki garść śniegu, by następnie rzucić nim w Georgię.
-
Trafiłem! – wykrzyknąłem, uradowany. Na moje nieszczęście kobieta szybko
przejęła inicjatywę i przygotowała się do rewanżu. Po upływie piętnastu minut
nasze ubrania niemal zlewały się z białym otoczeniem. Usłyszałem nawet cichy
śmiech Soleil, która, choć nie brała udziału w zabawie, wyglądała na
szczęśliwą. Nie rozumiałem, dlaczego nie chciała do nas dołączyć. Może czuła
się jak zwykły intruz, nieproszony gość?
Wiedziałem,
że nie mogę pozwolić, by myślała w podobny sposób, dlatego siłą zmusiłem ją do
oderwania pleców od ściany budynku i korzystania z zimowego szaleństwa. Nie
przewidziałem jednego, bardzo istotnego czynnika. Ze względu na ujemną
temperaturę podłoże pokryło się śliskim lodem. Wystarczyło, że odszedłem kilka
kroków do tyłu, by stracić równowagę i upaść na ziemię, przy okazji
niefortunnie uderzając głową o grunt.
Nawet
nie zauważyłem, że Sol zmiażdżyła mnie swoim ciałem.
-
Nic ci nie jest? – zapytała zmartwionym głosem, dotykając moich zziębniętych
policzków.
Gdy
już odzyskałem kontrolę nad sobą, zaprzeczyłem. Musiałem przyznać, że chyba po
raz pierwszy byłem w stanie ujrzeć twarz dziewczyny w pełnej okazałości.
Wcześniej zwykle odwracała wzrok lub nawet przechodziła do innego pokoju.
Mimo
młodego wieku wyglądała nad wyraz dojrzale. Miała duże, jasnoniebieskie oczy,
które okalała korona cienkich rzęs. Jej zarumienione policzki kontrastowały z
prawie białymi, zwykle rozczochranymi włosami. Może nie należała do szczególnie
urodziwych kobiet, jednak coś sprawiało, że bardzo lubiłem na nią patrzeć.
-
Przeżyłem – oznajmiłem, jednocześnie uśmiechając się szeroko. Nie myśląc zbyt
długo, owinąłem wokół palca zbłąkany kosmyk włosów dziewczyny. Nie
protestowała. Mógłbym nawet przysiąc, że moja obecność nie była dla niej niczym
krępującym.
I
wtedy to pojąłem.
Powoli
zaczynało mi zależeć na drugim człowieku. Doskonale znałem destrukcyjne
działanie tego procesu, który, niezależnie od pozostałych czynników, zawsze
kończył się bólem i cierpieniem. Postanowiłem więc wprowadzić w życie środki
zapobiegawcze, póki jeszcze nie było za późno. Soleil również w porę się
opamiętała. Stanęła na równe nogi, otrzepała ubranie ze śniegu i wróciła do mieszkania.
Od
tej pory podobna sytuacja nie powtórzyła się ani razu. W opozycji nasza
codzienność została wypełniona przez kłótnie i nieustające sprzeczki, które
wbrew pozorom zapewniały mi względne poczucie bezpieczeństwa.
- Powinienem
był jej pomóc o wiele wcześniej – szepczę, udając, że nikt mnie nie słyszy,
choć jakiś czas temu zdałem sobie sprawę z obecności Wolfa.
- Jeszcze wszystko naprawisz –
zapewnia przyjaciel, kładąc mi rękę na ramieniu. Rzekomo krzepiący gest
mężczyzny wywołuje kolejną falę wściekłości.
- Katowali ją na moich oczach! –
wrzeszczę, całkowicie ignorując fakt, że ktoś może podsłuchać naszą rozmowę.
- Ucisz się – syczy blondyn,
lecz nie mam zamiaru go słuchać.
Wyobrażam sobie, że jestem
jedyną żyjącą istotą na tym pustkowiu. Oddaję się zimnym ramionom Cierpienia.
Pozwalam, by Ból mnie otulił i przyniósł zapomnienie. Jeśli pogrążę się we
własnym strachu, odetchnę z ulgą. Tylko wtedy, przynajmniej w pewnym stopniu,
poczuję to, co Soleil.
I jak tu nie kochać tego opowiadania? :)) Cudowne opisy <33 Ech, Corliss był tak blisko, a teraz to nawet nie wiadomo, czy go przyjmą. Mam nadzieję, że jednak dostanie szansę na to, by móc uwolnić Sol. Chociaż praca tam... ech, no przecież to go może zniszczyć. Może jednak będzie wystarczająco silny, by nie stracić swojego człowieczeństwa. Nie dziwię mu się, że tak zareagował, gdy tamten znęcał się nad Sol. I tak długo wytrzymał, patrząc na to. Sądziłam, że całkiem się złamie i rzucić na tego faceta, by ją obronić. Zdziwiła mnie jego wytrwałość. A Sol... pewnie go rozpoznała, tak? To dlatego się na niego rzuciła? Teraz pewnie uważa go za zdrajcę. Dla niego to spotkanie też nie było łatwe. Gdyby jej wtedy nie zauważył, to może lepiej by mu poszło.
OdpowiedzUsuńTrochę żałuje, ze nie napisałas jednak tej notki z perspektywy Soleil. Ostatnio nie była w tak tragicznym stanie... Musiała chyba pokazać, ze nie podoba jej sie to, co robią ci ludzie, skoro potraktowali jak jak jednego z więźniów i najwyraźniej jie dają jej spokoju. Mam nadzieje, ze jednak w następnym poście napiszesz, co sie stało... Ni spodziewałam sie ani tego, ze chłopak tak szybko ja zobaczy ani tego stanu. Podobał mi sie kontrast, jaki wywołała retrospekcja, oraz wytłumaczenie konfliktów miedzy ta dwójka. Niestety w Twoim świecie chyba tez uciekalaby, przed uczuciem...póki byłabym w stanie. Chłopak juz wie, ze nie potrafi... Nie wiem, jak potrafi tak ukryć mikroekspresje, a moze tez go przejrzeli? No wiem, jakim cudem moze ja stamtąd wyciągnąć, sprzed oczu tak wielu ludzi, szczegolnie ze dziewczyna potraktowała go jako wroga i wlasciwie sie jie dziwie.. Nigdy nie była optymista (trudno byc), a teraz przeżywa najgorszy okres w swoimzyciu. Pod koniec zabrakło mi "przybycia Wolfa-powinnas była to zaakcentować, wydawało mi sie tez, ze urwałas w połowie te ich rozmowę, ale ogólnie notka jak zwykle bardzo dobra i przejmująca. Nie moge uwierzyć w hipokryzję władz, wściekła byłam. Jak czytałam tekst tej chorej przysięgi...zapraszam na mowa notke na niedoceniony.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCały ten rozdział był jednym wielkim testem na siłę woli. Nie można się jej nigdzie nauczyć. W pewnym sensie podziwiam to, jak silną ma ją Corliss. Test był dla niego trudny. Nawet bardzo. Ale na to był przygotowany. Prawdziwym sprawdzianem dla niego było jednak nieoczekiwane spotkanie Soleil. Nawet gdyby udało mi się nauczyć obojętności, nie potrafiłabym utrzymać tej maski, gdybym zobaczyła kogoś, kogo kocham, w takim stanie. To naprawdę przekracza granicę mojego rozsądku.
OdpowiedzUsuńCorliss jednak nie podołał temu, by pozostać beznamiętnym do samego końca. I tak popisał się ogromną wolą, że nie pobił kata Soleil. I bardzo go za to podziwiam.
Mam nadzieję, że to nie zniszczyło do reszty jego szans na pracę...
Biedna Soleil. Nie spodziewałam się, że po tym wszystkiim może być w aż tak tragicznym stanie! Poza tym widziała Corlissa jako strażnika. Boję się, co o tym pomyślała, jak bardzo ją to rozczarowało... Pewnie będę się powtarzać, ale nie mogę się doczekać ich rozmowy! To będzie tak bardzo trudne dla obojga...
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pozdrawiam!
To już któryś z kolei bardzo poruszający rozdział. Oczywiście jest w nim wiele cierpienia i niesprawiedliwości, ale uczucia, jakimi Corliss darzy Soleil sprawiają, że można w nim odnaleźć także piękno.
OdpowiedzUsuńPrzeraża mnie opis świata, jaki przedstawiasz. Antyutopijność jest coraz częściej wybieranym tematem, ale mimo wszystko nie chcę wierzyć, że wizja jakiegokolwiek z okropnych światów przedstawianych w takich opowiadaniach, może być prawdziwa. Z jednej strony chciałabym powiedzieć, że to po prostu ogromny pesymizm, ale jednocześnie w Twoim opowiadaniu jest wiele prawdy. Gdyby pominąć tę całą kwestię umierania w konkretnym wieku itd i zostawić tylko to, co realne, byłaby to jak najbardziej trafna opowieść o naturze ludzkiej. Niektórzy są zdolni do zadawania tortur, do bezwzględnego egoizmu, jeśli dojdzie się do władzy, a jeszcze inni są gotowi walczyć o swoich bliskich,ale kosztem innych ludzi, więc to także nie jest dobre.
Z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej zaczynam wątpić w pozytywne zakończenie. Ale mam nadzieję, że się mylę i że nie przedstawisz nam takiej ponurej wizji świata,że nawet w tej sytuacji bez wyjścia znajdzie się jakieś rozwiązanie.
Pozdrawiam
koszmar-na-jawie
b-u-n-t
Prawdę powiedziawszy ja na miejscu Corlissa nie dałabym nawet rady pójść do tego okropnego miejsca, a co dopiero przejść przez jakieś testy. Ale w sumie jemu przyświecał szlachetny cel, miał nadzieję, że kiedy tylko stanie się strażnikiem, będzie mógł jakoś pomóc ukochanej kobiecie. Byłam przekonana, że testy sprawnościowe pójdą chłopakowi bez większych problemów, w końcu Wolf zdołał go znacząco podszkolić, poza tym Corliss to całkiem wytrzymały i silny młody mężczyzna, ale kiedy tylko przeczytałam o wizycie u eksperta od mikroekspresji, to się przeraziłam. Jak powiedzieć takie obrzydliwe słowa, nie dając po sobie w ogóle poznać, że tak naprawdę uznaje się je za paskudne kłamstwo? Przecież bardzo często nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak nasza twarz wygląda podczas mówienia czegoś, mimika zdradza kompletnie wszystko, nawet jedno pojedyncze drgnięcie. Dlatego jestem pełna podziwu dla Corlissa, który nie tylko nie zająknął się i stanowczo wypowiedział słowa przysięgi, ale jeszcze wzbudził wyraźny szacunek u faceta, który go testował. Naprawdę, nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem powiedział to wszystko z taką niezachwianą pewnością.
OdpowiedzUsuńOczywiście nie wszystko mogłoby być takie piękne; wydawało się, że Corliss wyjątkowo gładko przeszedł przez każdy sprawdzian, a Russerhoff najprawdopodobniej planował go zatrudnić. W chwili, kiedy zjawiła się kolumna więźniów, od razu pomyślałam o Soleil, czułam, że się pojawi, a spotkanie z Corlissem skończy się tragicznie. Nie pomyliłam się. Przede wszystkim jestem zdruzgotana faktem, jak bardzo to okrutne miejsce wpłynęło na dziewczynę, odmieniając ją nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Na dodatek ona wręcz rzuciła się na Corlissa! Myślałam, że Russerhoff poprzestanie na tym kopniaku, ale oczywiście nie, jest w końcu cholernym sadystą i uwielbia zadawać komuś ból. Nic dziwnego, że Corliss nie mógł się powstrzymać, w sumie to się dziwię, że nie zaczął okładać Russerhoffa.
Ta retrospekcja faktycznie jest piękna. Pomimo zimna, w jakim musieli żyć bohaterowie, dało się wyczuć zupełnie inną atmosferę, dużo przyjemniejszą. Georgia znowu żyła, Corliss się uśmiechał, z kolei Soleil, choć bardzo zamknięta w sobie, była wciąż pełna rozmaitych uczuć, nie zdeprawowana, jak we wcześniejszej części rozdziału. Cudownie opisałaś ten moment, kiedy Corliss zaczął zdawać sobie sprawę ze swoich cieplejszych uczuć do Sol <3
Rozdział naprawdę niesamowity, moim zdaniem jeden z najlepszych jak dotąd :)
Pozdrawiam.
No, wreszcie tutaj dotarłam i od razu powiem ci, że rozdział bardzo mi się podobał. Świetny był!
OdpowiedzUsuńNaprawdę podziwiam chłopaka, że zdołał zdusić w sobie ludzkie uczucia i podjął się tego wyzwania. Ja chyba nie potrafiłabym się postawić na jego miejscu. Zresztą nawet nie będę próbowała sobie tego wyobrazić, skoro nie muszę.
Russerhof to przerażający osobnik. Ta jego znieczulica jest nieludzka, on sam wydaje się być pozbawiony wszelkich uczuć. Nie mam pojęcia, jak nasz bohater się w tym wszystkim odnajdzie, bo przyznaję, że zaczęłam się obawiać i wątpić w powodzenie tej misji, gdy przeczytałam na czym miałyby polegać te testy, a przede wszystkim składanie przysięgi. Wydawało mi się, że Corliss jednak nie będzie w stanie tak idealnie udawać. W końcu to dobry chłopak jest, o czym dobitnie świadczy ta chwila zawahania i obrzydzenia, które odczuł w szatni, gdy dostrzegł samego siebie ubranego w uniform strażnika. No, ale testy przeszły w miarę poprawnie. Chłopak dał z siebie wszystko, co mógł. Więcej chyba nikt nie powinien od niego wymagać. I tak walczył sam ze sobą. Podziwiam go za to.
Jednocześnie czułam, że balansuje na cieniutkiej linii, która lada moment może pęknąć. Wykorzystał limit swojego szczęścia ładnie prezentując się na testach, ale to trochę jakby uśpiło jego czujność i nie był tak dobrze przygotowany na spotkanie z Sol. Wspomniałaś o więźniach, a ja zaczęłam prosić, żeby tylko w tej grupie nie było dziewczyny. Niestety, ona się pojawiła. Pojawiła i w sumie jej reakcja nie różniła się od tego, o czym kiedyś tam, w którymś z poprzednich rozdziałów myślałam. Tak mi się wydawało, że ona nie zrozumie i nie dostrzeże tego, że chłopak poświęca się tylko dla niej. Rzuciła się na niego, a tym samym zaprzepaściła wszystko. Cholerny Russerhoff. Toż to psychopata jakiś! Zakatowałby biedną dziewczynę i wcale by go to nie ruszyło. Rozumiem Corlissa, że nie chciał się temu bezczynnie przyglądać. Nikt by nie był w stanie. Jednak obawiam się, jak to teraz będzie wyglądało. Czy on jednak będzie mógł spróbować swoich sił jak strażnik, czy to całkiem przepadło?
To wspomnienie sprowadziło troszkę cieplejszego klimatu do tego rozdziału, nieco przytłumiło ten potworny żal, który czułam czytając o stanie w jakim znajduje się Sol i o niemocy Corlissa. Bo wspomnienie było przepiękne. Dawało nadzieję.
Tylko co teraz? Czekam na kolejny rozdział, a jeżeli masz ochotę to zapraszam też do mnie na takowy!
Pozdrawiam serdecznie!
Rozdział jak zwykle bardzo dobry. Podoba mi się realizm z jakim oddajesz uczucia bohaterów. Na początku rozdziału napisałaś, że Corliss został zastąpiony przez Rhena, co niezmiernie mi się spodobało. Myślę, że dla chłopaka to jedyna metoda, żeby nie stracić zdrowych zmysłów w tej pracy. Udawanie, że tak naprawdę jest kim innym, że to ta inna osoba zadaje więźniom ból i cierpienie to jego jedyna deska ratunku.
OdpowiedzUsuńDo tego niesamowicie oddałaś odczucia chłopaka, gdy zobaczył Soleil.
I mi również bardzo podoba się retrospekcja Corlissa :)
Wydaje mi się, że znalazłam literówkę: "Skaczę do paszy lwa" - chyba powinno być paszczy, nieprawdaż? ;)
Pozdrawiam gorąco,
summer-sky
Dzięki, nie zauważyłam tego :> Ale miałam chyba z pięć minut bekę z tej "paszy lwa" XD
UsuńWedług mnie rozdział genialny! Ściskający za serce i cały czas trzymający w napięciu. Corliss miał naprawdę ciężką przeprawę w drodze, aby zostać strażnikiem. Najgorsze jest to, że jego starania mogą w jednej chwili okazać się na nic i to tylko dlatego, że niefortunnie spotkał Sol wcześniej niż powinien. Szczerze obawiam się ciągu dalszego, tego co może się wydarzyć, jakie wydarzenia przyniosą następne rozdziały. W równej mierze jednak nie mogę się ich doczekać. Cóż z przyjemnością powitałabym jakiś radosny obrót wydarzeń, gdyż w tej chwili człowieka potrafi przejmować tylko strach przed tym, że może być gorzej. Nie wiem zresztą jakim cudem Corlissowi udało się w miarę spokojnie przetrwać tą scenę w więzieniu. Co prawda w ostatniej chwili nie zdołał się już powstrzymać, ale i tak zniósł naprawdę wiele. Poza tym obawiam się tego, co Sol pomyślała o chłopaku widząc go w stroju strażnika, a co dopiero kiedy nawet nie przyszedł jej z pomocą... Mam wrażenie, że straciła do niego zaufanie i trudno będzie mu je odzyskać. Zdecydowanie czekam na więcej! Ta historia jest tak przepełniona uczuciami, realistycznym opisami i dialogami, że ciężko jest się od niej oderwać. Życzę ci dużo weny, aby następny rozdział pojawił się jak najszybciej! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Cię, że tak późno. Ważne jednak, że w ogóle jestem, prawda? Jestem świeżo po przeczytaniu, więc powinno być łatwo coś napisać. :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze nie wiem, czy już mówiłam, ale Linkin Park jedynie dodaje mi ochoty na czytanie i tym bardziej szybkie komentowanie. Próbuję to robić w rytmie ;D
Po drugie - i najważniejsze - rozdział !
Ja tam się cieszę, że to jest perspektywa Corlissa. Dużo bardziej go wolę, aczkolwiek w Twoim wykonaniu perspektywa Soleil także jest bardzo dobra, więc w sumie i tak i tak bym się cieszyła i czytałoby mi się miło ^^
Współczuję Corlissowi. Ja wiem, jak to zazwyczaj jest w sytuacjach, w których się znalazł chłopak. On chce wmówić sobie, że wierzy w te wszystkie bzdury, tylko po to, aby dla dobra Soleil się zmienić. Przerodzić w krwiożerczą bestię bez serca. Ale właśnie to jest niemożliwe bez zagubienia siebie samego. Wiesz co? Ja się boję, że on naprawdę tak głęboko pogrzebie Corlissa, że już nigdy go nie odnajdzie. pozwoli, aby to Rhen teraz przejął nad nim kontrolę. Mam wrażenie, że będzie takim samym bezdusznym draniem jak reszta Strażników i zapomni o tym prawdziwym celu,z jakim przybył do tego miejsca i dla którego pozwolił sobie zrobić pranie mózgu.
Wszystko jest trudne, każdy test, ale według mnie naprawdę najgorsze było to, kiedy wypowiadał słowa przysięgi. Musiał to wykonać z wiarą w to, co mówi i tak się stało. A najtrudniej jest przekonać samego siebie. Skoro mu się to udało, to obawiam się, że może już nie być odwrotu. Chłopak jeszcze o siebie walczy, lecz jak długo? Na ile wystarczy mu siły i chęci pozostania tym, kim jest? Skoro będzie musiał udawać kogoś innego, to może naprawdę się zmienić. Dlatego ja mu bardzo współczuję.
- Przeżyłem – dodałem
OdpowiedzUsuńDoda można tylko jżeli wcześniej się coś powiedziało, corrilis nic nie powiedział!
Corlin jest głupi, zachowuje się jak dzieciak. Szkoda, że omijasz relację Sol - w końcu nie wiemy, co się z nią działo od chwili kradzieży, kto ją złapał i co jej zrobił. Poważny błąd. Po scenie w aucie, jak Corlin znalazł dokumenty, to ostatni moment na tę relację. Tam też się dziwacznie zachował. Stworzyłaś go bardzo niedojrzałym. A te wszystkie wrzaski i rzucanie się na ludzi mogłabyś przemienić w dialog wewnętrzny - blog zyskałby na tym.
OdpowiedzUsuń