środa, 19 marca 2014

Rozdział XIV

"Nie ma miłośći bez wol­ności. Miłość to wolność."
Anthony de Mello


                Nie mam pojęcia, jak długo spałem, jednak gdy ponownie otwieram oczy, czuję przygniatające zmęczenie. Próbuję rozejrzeć się po pokoju pogrążonym w półmroku. Widzę te same, przybrudzone okna i pożółkłe tapety. Nagle mój wzrok przykuwa sylwetka Righli. Kobieta leży na podłodze, ściskając swój brzuch. Do tego mamrocze pewne niezrozumiałe wersy.
                - Wszystko w porządku? – pytam, podnosząc się na rękach. Dopiero wtedy zalewa mnie fala mdłości. Muszę ponownie opaść na sofę, by nie zwymiotować.
                - Źle się czuję – bełkocze, po czym jej ciałem wstrząsają silne torsje. Blondynka wymiotuje na podłogę. Najwyraźniej spożycie alkoholu w tak dużych ilościach nie kończy się dobrze. Przypuszczam, że zaraz przyjdzie kolej na mnie. Z trudem kładę nogi na posadzce. Pomagam wstać Righli, a chwilę później oboje idziemy w kierunku łazienki.  Świat wiruje. Jedną ręką podtrzymuję kobietę, potykając się o własne nogi, drugą dotykam ściany, ponieważ nie potrafię utrzymać równowagi. Wiem, że wyglądam żałośnie.  Próbuję udawać silnego, walczącego o własne ideały patriotę, podczas gdy, godząc się na idiotyczny plan Wolfa, wolę utopić swoje smutki w butelce whiskey. Nie zasługuję na szacunek. Nie zasługuję na miejsce w ruchu oporu, jednak jestem pewien, że wieczna bezczynność zadziała na mnie destrukcyjnie.
                Zimne powietrze dostające się do wnętrza pomieszczenia przez nieszczelne okna nieco łagodzi nudności. Próbuję złapać oddech, opierając głowę o białe kafelki. Righla tymczasem nachyla się nad muszlą klozetową. Wygląda jak śmierć żywcem wyjęta z mrocznych historii, które opowiadałem siostrze w dzieciństwie. Blada, koścista, przerażona. Zaczynam przypuszczać, że w nierealnych legendach znajduje się ziarno prawdy. Nawet jeśli nie istnieje żadna postać ubrana w czarny płaszcz, trzymająca w rękach kosę, zbierająca krwawe żniwo, śmierć jest cząstką każdego z nas. Czeka niczym podstępny złodziej, by móc się ujawnić. Czuję jej oddech, zimny dotyk. Wiem, że się zbliża.
                Blondynką wstrząsa niekontrolowany szloch.
                - Jeszcze nigdy nie byłam… tak bardzo przerażona – wyznaje. – Patrzę na krajobraz za oknem i nie potrafię wyobrazić sobie jutra, jakby świat z każdą sekundą wydawał swoje ostatnie tchnienie. To wszystko mnie przerosło… cała sprawa z Mortem, chęć odzyskania kontroli nad życiem… przecież każdy pogodził się już z trzydziestoletnią granicą, podczas gdy Copper znów zaprowadził nieład i chaos. Omamił ludzi, owinął ich sobie wokół palca – bełkocze, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Tak naprawdę żaden wyraz, nawet najbardziej ekspresywny, nie odda ogromu emocji, które kłębią się w sercu kobiety.
                Delikatnie, zupełnie jakbym nie chciał jej spłoszyć, dotykam pleców Righli w geście pocieszenia. To jedyne, na co mnie stać. Trwamy w głuchej ciszy, dopóki blondynka nie wybucha płaczem. Początkowo próbuje go kontrolować, lecz z czasem zaczyna dusić się własnymi łzami. Wyje niczym zwierzę prowadzone na rzeź. Wyje, bo jest prowadzona na rzeź, odkąd się urodziła. Jak każdy człowiek. Przytulam ją. Mam pewność, że właśnie tak powinienem się zachować.
                Z konsternacji wyrywa mnie dopiero dźwięk telefonu. Wstaję niezgrabnie, idąc w kierunku źródła dźwięku. Gdy docieram do celu, na wyświetlaczu dostrzegam duże, czarne litery układające się w imię i nazwisko Wolfa Normana. Ukradkiem spoglądam na zegar. Czwarta nad ranem. Niemal machinalnie zaczynam podejrzewać, że coś jest nie tak. Wbiegam do łazienki i podaję przedmiot Righli, która zdążyła się już nieco uspokoić. Kobieta przykłada słuchawkę do ucha, nie zerkając na ekran telefonu.
                - Halo? – mówi, próbując opanować drżenie głosu.
                Nie słyszę słów Wolfa, przez co nie mogę określić tematu ich rozmowy. Blondynka jedynie od czasu do czasu mruczy coś pod nosem. Przyglądam się wyrazowi jej twarzy. Nie mam pewności, jednak wydaje mi się, że jest poirytowana i zdenerwowana. Gdy odkłada telefon, patrzy na mnie oskarżycielskim wzrokiem.
                - Powinieneś mi powiedzieć o swoich planach na przyszłość – oznajmia ze zrezygnowaniem.
                Nie zawracam sobie głowy pretensjami kobiety, lecz oddycham z ulgą. Cieszę się, że wczesny telefon Wolfa nie zwiastował żadnych złych wiadomości.
                – Zdajesz sobie sprawę, że bycie strażnikiem jest śmiertelnie niebezpieczne? I nie mówię tutaj o możliwości odkrycia twojej prawdziwej tożsamości. Ta praca cię zniszczy…
                - Jeśli to jedyne, co mogę zrobić dla ojczyzny, muszę się poświęcić – kłamię jak z nut. Na szczęście Righla nie analizuje moich słów. Może jednak nauka nieszczerości nie będzie aż tak wielkim wyzwaniem?
                - Uważaj na siebie. I pamiętaj o tym, co mi obiecałeś. Proszę. A teraz się zbieraj. Droga do Sartonii jest dość długa, a Norman chce cię widzieć na miejscu za niecałą godzinę.
                - Że co?! – wybucham, zaskoczony ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez blondynkę. Jedyne, o czym obecnie marzę, to solidny wypoczynek. Spoglądam więc błagalnym wzrokiem na Righlę, która najwyraźniej znów wczuła się w rolę przykładnej matki i pani domu zarządzającej swoimi podopiecznymi. Zaskakujące, jak szybko zamieniła gwałtowną rozpacz w stoicki spokój. Cieszę się jednak, że przez krótki moment chciała powierzyć mi wszystkie swoje tajemnice, łącznie z tą najbardziej przerażającą - jej prawdziwym obliczem – delikatnym, a jednocześnie naznaczonym zbyt wielkim, niemożliwym do udźwignięcia, cierpieniem. 
                - Potrzebujesz odpowiedniego przygotowania, by zostać strażnikiem. Czym prędzej, tym lepiej – oznajmia, choć wygląda na średnio zadowoloną z pomysłu Normana. Mimo to posłusznie podnosi się z podłogi i znika za drzwiami. I znów jest tak, jakby ostatnie kilka godzin nie miało miejsca. Jedynym dowodem na to, że Righla straciła nad sobą panowanie, są niemal zaschnięte łzy na jej policzkach. Początkowo złości mnie fałszywość kobiety, lecz z czasem zaczynam rozumieć, że i ja wolę wierzyć w trzy magiczne słowa, niemal świętą sentencję: „wszystko będzie dobrze”.  Przecież zawsze powtarzano mi, że po każdej burzy wschodzi słońce.
                Wstaję i podchodzę do lustra, by przyjrzeć się odbiciu swojej twarzy. Wyglądam na blisko trzydziestoletniego mężczyznę, choć skończyłem zaledwie dwadzieścia pięć lat. Podobne wrażenie potęguje dość długa, czarna broda. Gdy Georgia jeszcze żyła, często kazała mi golić ją dwa razy dziennie. Uważała, że w przeciwnym wypadku zacznę przypominać Ulyssesa Coppera.
                Uśmiecham się smutno na myśl o zmarłej siostrze. Czy poparłaby moją decyzję?  Od zawsze była empatyczna i opiekuńcza. Może zrozumiałaby, że czuję się przyparty do muru, udzieliłaby mi wielu cennych wskazówek? Żałuję, że już nigdy nie będę w stanie zadać jej tego pytania. „Nigdy” to przerażające słowo. Jest jak sprawdzone proroctwo otwierające nasze oczy na przyszłość, ukazujące dawniej zakryte fragmenty układanki życia, których nie zmienimy ani jutro, ani za miesiąc, ani za sto lat. Klamka zapadła. Wyrok został wykonany.

                Zamykam oczy, gdy Wolf włącza światło w pomieszczeniu, do którego docieram po ekstremalnej podróży samochodem z nie do końca trzeźwą Righlą. Znajdujemy się w pewnym opuszczonym budynku na obrzeżach Sartonii. Przypuszczam, że to miejsce dawniej służyło za halę sportową, o czym świadczą dwie duże bramki ustawione po przeciwległych bokach sali, a także kolorowe linie wymalowane na podłodze. Znów wyobrażam sobie świat niezniszczony przez Trzecią Wojnę Światową, grupkę dzieci beztrosko ganiających za piłką. W moich uszach dźwięczy ich szczery śmiech. Wszyscy próbują za wszelką cenę dotknąć okrągłego przedmiotu. Gdy jeden z nich upada, w przeciągu kilku sekund podnosi się na nogi dzięki pomocy kilku przyjaciół. Współcześnie nikt nie ma czasu na podobne przyjemności. Każdy od urodzenia jest przygotowany do dorosłości, a mimo to popełnia niezliczone ilości błędów wynikających ze zwykłej niedojrzałości.
                - Nie siadaj! – krzyczy Norman, gdy widzi, jak moje nogi same odmawiają posłuszeństwa.
                - Dlaczego? – pytam nieco zdezorientowany.
                - Bo zaśniesz. A teraz lepiej się orientuj! – mówi głośno. W tym samym momencie zaczyna podążać w moim kierunku, po czym łapie mnie za szyję, próbując wskoczyć na plecy. Zaskoczony, nie jestem w stanie utrzymać równowagi. W dodatku wciąż odczuwam nieznośny ból głowy, dlatego zataczam się do tyłu, a w konsekwencji upadam na brudną podłogę.
                - Zwariowałeś?! – warczę.                  
                - Nie. Powiedziałem przecież, żebyś się orientował. – odpowiada Wolf spokojnie, jakby jego zachowanie nie stanowiło żadnego odstępstwa od normy. Wstaje, otrzepując spodnie z pyłu pokrywającego posadzkę. - Jako strażnik będziesz musiał odpierać podobne ataki ze strony więźniów. Wielu z nich nie potrafi wytrzymać napięcia i po prostu rzuca się na swoich dręczycieli – wyjaśnia blondyn. Początkowo patrzę na niego ze zdziwieniem. To dopiero pierwszy dzień treningów, a ja już czuję, że nie podołam swojemu zadaniu. Nie potrafię krzywdzić innych bezpodstawnie. Nie mogę od tak podnieść ręki na zupełnie niewinną osobę. Jestem człowiekiem, nie potworem, jednak gdy Norman ponownie wykrzykuje znamienne dwa słowa, wiem, co robić. Łapię oba nadgarstki mężczyzny i wykręcam je w przeciwne strony. Podobny odruch przychodzi naturalnie zupełnie jak umiejętność oddychania.
                - Świetnie – jęczy Wolf, próbując podnieść się z podłogi. – Oby tak dalej.
                Trening fizyczny trwa jeszcze przez godzinę. Uczę się kilku nowych chwytów i technik obronnych. Choć jestem dobrze zbudowany, zaczynam rozumieć, że mięśnie to nie wszystko. Muszę wiedzieć, jak wykorzystać swoją siłę do szczególnych celów. Nikczemnych celów. Moje sumienie daje o sobie znać za każdym razem, gdy odpieram atak Normana lub udaję, że chcę wyrządzić mu krzywdę. Mimo że na razie odgrywamy tylko pewne role niczym aktorzy w teatrze, wiem, że za niedługo będziemy musieli zaprezentować się przed szerszą publicznością. Zamienimy nasze życia w brutalne przedstawienia, a emocje w zwykłą obojętność.
                - Nie dam rady – wzdycham, gdy Wolf po raz kolejny jednym ruchem ręki sprawia, że upadam na ziemię.
                - Jeżeli chcesz, możemy przejść do kolejnej części treningu. Widzę, że dłuższe znęcanie się nad tobą nie ma najmniejszego sensu – mówi chłopak z szyderczym uśmiechem na twarzy, po czym szturcha mnie w ramię. – Lubię się z tobą droczyć jak za dawnych czasów.
                - Zdążyłem zauważyć – próbuję udawać zdenerwowanego, jednak mimowolnie zaczynam chichotać. Przypominam sobie, jak dawniej często wpadaliśmy na różnorakie szalone pomysły, których realizacja zwykle graniczyła z absurdem. Chcieliśmy obrzucić żołnierzy Coppera zgniłymi jajami podczas jednej z defilad czy „pożyczyć” motor mojego ojca. Pamiętam nawet, że pewnego dnia uciekliśmy z domu. Oczywiście doszliśmy tylko do pobliskiej miejscowości, jednak w naszych dziecięcych umysłach uznaliśmy podobne zachowanie za swoisty wyraz buntu. Wtedy nawet mówienie „nie” było banalnie proste.
                - Przepraszam, jeśli obudziłem cię dzisiaj w nocy, jednak muszę liczyć się z uciekającym czasem. Zdążyłem już powiadomić o twoich planach sprzymierzonego z buntownikami urzędnika. Za niedługo dostaniesz nową kartę identyfikacyjną. Lepiej przyzwyczaj się do tego, że każdy zacznie nazywać cię Rhenem Greese.
                - Nie mogłeś wybrać bardziej idiotycznego imienia? – Śmieję się.
                - Oczywiście, że mogłem. Po prostu nie chciałem, byś był lepszy ode mnie. 
                - A ty to…?
                - Magner Fimreite, dla przyjaciół: Mag. Miło mi.
                 Podaję rękę blondynowi w geście powitania, nawet nie próbując powstrzymać chichotu. Na moment w ponurej sali znów błyszczy iskierka nadziei, zupełnie jakby każdy z nas zapomniał, dlaczego się tu znalazł. Niestety przebłyski szczęścia nie trwają zbyt długo. Chłopak szybko poważnieje, a między nami pojawia się niewidzialna bariera, pewnego rodzaju dystans.
                - Nie marnujmy kolejnych minut – dodaje, a na jego twarzy widnieje teraz przepraszający uśmiech. Wolf najwyraźniej chce powiedzieć, że nie powinienem się cieszyć, że poprzednia chwila była zwykłym kłamstwem. W końcu już wkrótce pogrzebię własne człowieczeństwo. Gdybym oznajmił, że podobna perspektywa nie jest dla mnie niczym przerażającym, skłamałbym. Boję się jak nigdy dotąd, jednak muszę podjąć ryzyko. Wiem, czym się stanę, gdy zakończę służbę dla Coppera. Wyzuty z wszystkich emocji, nie będę potrafił kochać. Ale jednocześnie dam wolność Soleil. Obecnie nie istnieje nic, czego pragnąłbym bardziej.
                Norman sięga do swojego plecaka i wyjmuje z niego niewielką, pomiętą kartkę.
                - Czytaj na głos. I udawaj, że wierzysz w te brednie – rozkazuje, podając mi skrawek papieru.                
                Spuszczam wzrok, by przyjrzeć się notatce. Chłopak najwyraźniej pisał tekst w średnio komfortowych warunkach, ponieważ odszyfrowanie jednego wyrazu zajmuje mi dobre kilka sekund, lecz gdy wreszcie zaczynam składać w całość poszczególne słowa, odbiera mi mowę.
                - No, dalej - komenderuje Wolf, lecz jestem głuchy na jego prośby. Otumanionym wzrokiem wpatruję się w kartkę. Wiem, że za chwilę popełnię najgorszą z możliwych zdrad. Oszukam samego siebie. Czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku. Nawiedzony przez wyrzuty sumienia, staram się wykonać jakikolwiek ruch. Ostatecznie tylko, raz za razem, otwieram usta i ponownie je zamykam.
                - Ja, Rhen Greese – zaczynam wreszcie po długiej chwili milczenia. W moim głosie słychać wyraźne drżenie. -  Wierny towarzysz i poddany najłaskawszego władcy, Ulyssesa Coppera, przysięgam służyć ojczyźnie i wypełniać powierzone mi zadanie dla dobra całego narodu. Ślubuję uczciwość i sprawiedliwość wobec rządzących, nawet w obliczu cierpienia, a także całkowite oddanie głowie państwa od narodzin aż do chwili śmierci.
                Kończę monolog z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy. Słowa przysięgi budzą we mnie uśpiony wulkan nienawiści. Znów myślę o tym, jak bardzo pragnę zadać cierpienie Copperowi. Jestem ogarnięty rządzą zemsty. Moja siostra nie zasłużyła na śmierć! Nie zasłużyła na tak wyraźny brak szacunku! A podwładni Ulyssesa potraktowali ją jak śmiecia. Każdy z nich, niezależnie od wieku, charakteru czy poglądów, powinien zostać ukarany, całkowicie pozbawiony szczęścia. 
                - Copper i łaskawość?! – mówię kpiąco, po czym wybucham histerycznym śmiechem. – Chyba prędzej Słońce zacznie krążyć wokół Ziemi niż on stanie się łaskawy. Żartujesz sobie, prawda? Nie będę musiał powtarzać tych cholernych bredni po raz drugi?
                - Przykro mi – odpowiada Norman, wzruszając ramionami. Najwyraźniej zdążył już przywyknąć do moich ataków agresji.
                - Mi też jest przykro  - warczę, po czym wychodzę z sali, głośno trzaskając drzwiami, zupełnie jakbym nie przejmował się tym, że przebywam w budynku nielegalnie. Muszę ochłonąć. Muszę uporządkować wszystkie myśli. Muszę mieć więcej czasu na podjęcie decyzji. Muszę się zastanowić. I zrobiłbym to, gdyby nie świadomość, że z każdą sekundą skazuję Soleil  na jeszcze większe cierpienie.
                Siadam na posadzce i wdycham przez nos zimne powietrze. Gdy udaje mi się opanować drżenie dłoni, rozwijam kartkę z tekstem przysięgi i podejmuję ostatnią próbę walki. Staram się całkowicie wyłączyć umysł, udawać, że wypowiadam puste, nic nieznaczące słowa, zupełnie jakbym mówił w obcym języku. Przykładam rękę do serca i rozpoczynam przemowę. W myślach powtarzam imię Soleil niczym niemą modlitwę dającą mi siłę na każdy kolejny wers.
               


 ***
Jak ja nie lubię tego typu rozdziałów xD Ten jest zwykłą, bardzo krótką przejściówką, ale musiałam go zamieścić. Nie mniej jednak pisanie tej notki było ogromnym wyzwaniem. W związku z waszymi komentarzami (wiem, jestem leniwa i odpowiedziałam tylko na część), postaram się zmieniać narrację, zwłaszcza, że obecnie nie wiadomo, co dzieje się z Soleil. 
Nawet nie zauważyłam, że minął rok, odkąd zaczęłam prowadzić tego bloga. Chyba jeszcze niczego tak długo nie pisałam. 
Poza tym... wiem, że mam gigantyczne zaległości. Całe szczęście obecnie w szkole mogę pozwolić sobie na odrobinę relaksu, więc powinnam wkrótce wszystko nadrobić.
Pozdrawiam cieplutko :*

12 komentarzy:

  1. Rozdział może i krótki, ale to się nazywa "początek końca". W ten oto sposób skończyły się czasy, gdy Corliss zmagał się ze śmiercią siostry i "śmiercią" Soleil. Zaczyna się prawdziwe działanie. To nie jest dla niego łatwe zadanie - to widać. Musi nauczyć się obojętności, gdy w środku czuje, jak emocje dosłownie błagają o wydostanie się na zewnątrz. Wydaje mi się, że teorii szybko się nauczy, ale z praktyką będzie mu o wiele trudniej, gdyż konieczność zapanowania nad buzującymi uczuciami będzie dla niego niewiarygodnie ciężka do przetrawienia. Mam jednak nadzieję, że pragnienie ocalenia Soleil da mu determinację, by sobie poradzić. Naprawdę nie mogę się doczekać ich spotkania :)
    Rozdział cudowny i już nie mogę się doczekać ponownej narracji z perspektywy Soleil!
    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może i przejściówka, ale przecież przejściówki też są potrzebne, prawda? Normują tempo akcji, uspokajają nieco czytelnika i przygotowują go do dalszych wydarzeń. A ten rozdział wyszedł Ci naprawdę świetnie, to genialna zapowiedź kolejnych :)
    Wcale się nie dziwię, że Righla przeszła takie małe załamanie nerwowe. Chociaż na co dzień wydaje się bardzo opanowaną, zdeterminowaną osobą, nawet ktoś taki przechodzi czasem ciężkie chwile, zwłaszcza, kiedy przychodzi żyć w tak kryzysowych warunkach. Kobieta ma stuprocentową rację. Już i tak ludzie musieli się pogodzić z trzydziestoletnią granicą życia, Ulysses wiele złego wyrządził wszystkim wokół, a teraz jeszcze pojawiło się to cholerne Mortem, które dosłownie sieje popłoch w całej Sartonii. Na szczęście udało jej się jakoś zapanować nad tą histerią i muszę przyznać, że całkiem spokojnie przyjęła wiadomość, że Corliss zamierza zostać strażnikiem. Myślałam, że zacznie na niego krzyczeć albo przynajmniej spróbuje go przekonać, żeby zrezygnował, tymczasem tak po prostu poszła z nim na spotkanie z Wolfem. W sumie chyba czuła, że Corlissa nie da się nakłonić do zmiany zdania.
    Mnie również bardzo przeraża to, co stanie się z bohaterem po przejściu całego szkolenia, kiedy wreszcie stanie przed swoimi nowymi obowiązkami. Czy faktycznie wyzbędzie się człowieczeństwa i raz na zawsze zmieni się w potwora? Nie potrafię go sobie wyobrazić jako bezwzględnego, bezuczuciowego oprawcę. Wolf jakoś jeszcze zachował trzeźwość umysłu, może Corliss również da radę utrzymać się "przy przytomności", aż obaj znajdą sposób, by uwolnić Soleil i w trójkę uciec? Z drugiej strony te słowa przysięgi dla Ulyssesa wydają się takie... ostateczne i nie mam zielonego pojęcia, czy jest z tego jakieś wyjście. Mogę mieć tylko nadzieję, że tak.
    Czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja uwielbiam rozdziały z perspektywy Corlissa! Jak dla mnie jest dobrze, że piszesz teraz jako on, a nie Soleil. Nie, żebym jej nie lubiła. Po prostu uważam, że lepsze jest to, że nie wiemy, co tak naprawdę dzieje się z dziewczyną. Potem w razie czego możesz przyszykować jakąś niespodziankę na końcu, prawda? Może być zupełnie inaczej z nią, niż spodziewa się chłopak. To daje naprawdę dużo możliwości. Przynajmniej według mnie ;)
    Righla pokazała się od innej strony. W sumie cieszę się z tego powodu. Wiadomo, że wizja rychłej śmierci, zwłaszcza, gdy zostawi się swoje dzieci, musi jakoś wpływać na psychikę człowieka. Kobieta próbowała to ukrywać gdzieś głęboko w sobie, ale ileż mogła udawać, że wszystko jest w porządku? W końcu musiała wybuchnąć. Dobrze, że tylko Corliss był tego świadkiem. Gorzej, gdyby dzieci odczuły tę jej bezsilność i strach. Bo niewątpliwie to właśnie teraz czuje. Z jednej strony na pewno jest pogodzona z tym, co ją czeka, w końcu od dawien dawna jest do tego przygotowywana, a z drugiej dalej chce żyć, co jest całkiem normalne. Więc powiedzenie tego na głos było jedynie kwestią czasu. Dobrze się złożyło, że chłopak akurat jest osobą, której może zaufać :)
    Nie wierzę, że takie słowa trzeba wypowiedzieć, aby wstąpić w szeregi ludzi Coopera. To jest jak te wyznania, deklaracje, które musieli złożyć podczas wojny Ci, którzy chcieli walczyć w konspiracji. To jest po prostu straszne. On już na początku sprawia, że ludzie czują się okropnie. Czują, że samymi słowami przysięgi zdradzili siebie, własne poglądy i innych, którzy chcą żyć normalnie. Myślę, że już coś takiego bardzo zmieni chłopaka. Będzie czuł do siebie obrzydzenie, wstręt. A jak wiemy, wstręt z czasem może przerodzić się w nienawiść i, aby zapomnieć o zdradzie własnego "ja", Corliss może próbować zniszczyć osobę, którą był. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Że gdy zobaczy Soleil i dojdzie do ostatecznego starcia, nie zawaha się i wybierze prawidłową opcję.
    Oj, potrafisz mi zrobić wodę z mózgu. Tak naprawdę teraz już nie wiem, czego właściwie mam się spodziewać.
    Pozdrawiam serdecznie, Windy! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nowy, nowy, nowy rozdział! Corliss jest według mnie w naprawdę nieciekawej sytuacji. Dlaczego nie można uratować Sol w jakiś inny sposób? Taki, który by nie wymagał od chłopaka porzucenia swojego człowieczeństwa, wszystkich prawd, jakimi kieruje się w życiu. To musi być cholernie trudne. Mieć z jednej strony jedyną, niewielką szansę na uratowanie dziewczyny, a z drugiej pozostanie sobą. W końcu trudno sobie wyobrazić, aby po tym, co czeka go na służbie u Coppera wcale się nie zmienił. Faktem jest, że Wolf mimo niej całkiem nieźle sobie radzi, ale mam wrażenie, że mimo wszystko cały czas coś go rozdziera od środka, a poczucie winy i wyrzuty sumienia niedługo go wykończą... Wydaje mi się nawet, że jeszcze trudniejsze jest przygotowywanie swojego przyjaciela, aby dzielił wraz z nim ten sam los... Cóż nie wiem dokładnie, co ten chłopak myśli, ale odnoszę wrażenie, że z jednej strony nie chce przeżywać tego wszystkiego sam i dołączenie Corlissa dodaje mu jakiejś "otuchy", a z drugiej czuje, że takie uczucie może być egoistyczne - ale to tylko moje przemyślenia.
    Poza tym stęskniłam się za Soleil, więc cieszę się ze zmiany narracji. Jestem ciekawa, co się z nią dzieje i jak ona sobie radzi? Z niecierpliwością oczekuję kolejnego rozdziału! Życzę ci też dużo weny i chęci do pisania. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie przejściowe rozdziały pisze się naprawdę trudno. moim jednak zdaniem wybrnęłaś z tego naprawdę dobrze ;> skoro w tak dramatyczniej sytuacji można było się pośmiać to na pewno jest dobrze.
    Corlss i Wolf to naprawdę dobrze zgrana drużyna. jak mało kto potrafią dogadać się nawet w najdziwniejszej sytuacji.
    Dochodzę do wniosku, że Soleil musi być dla niebo bardzo ważna skoro aż tak wiele chce dla niej poświęcić. ja chyba bym już dawno stchórzyła i wściekała się na swoją głupotę. a on jeszcze się jakoś trzyma.
    Po prostu nie wyobrażam go sobie jako kogoś tak bezwzględnego jak ci wszyscy strażnicy, których się już pojawili. nieee, on nie może się taki stać. nie, nie i jeszcze raz nie!
    Mimo że perspektywa Solein mnie wkurza to naprawdę z wielką chęcią poczytałabym sobie, co tam u niej słychać. moim zdaniem to powinnaś raz na jakiś czas dodawać rozdziały z jej perspektywy. w końcu też jest główną bohaterką, prawda? ^^
    Czekam na następny.
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Righla zupełnie inna niż zazwyczaj. No, ale jakby tak popatrzeć na to, co się dzieje, co ją czeka, to nic dziwnego. Każdy w końcu by się załamał. A ona z pozoru jest taka silna... Bo w takich okolicznościach po prostu nie da się wiecznie być silnym, obojętnym na to, co ma miejsce. Corliss już na początku ma problemy, a co będzie później? Pewnie coraz cięższe wyzwania przed nim. Boję się, że może sobie nie poradzić. Mam jednak nadzieję, że się mylę. Chętnie poczytałabym coś o Soleil, bo nie wiadomo, co się tam z nią dzieje... Oby tylko się nie zamieniła już w bezuczuciowego robota, który tylko spełnia rozkazy Ulyssesa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Byłam pewna, że znacznie dłużej czekałam z czytaniem, a jednak zrobiłam to jedynie dzień po publikacji, niesamowite.
    W każdym razie ja lubię przejściowe rozdziały. W ten sposób można zawsze lepiej poznać bohaterów i wgłębić się w sytuację, w której się znaleźli. No i nie ma się wrażenia, że akcja leci na łeb na szyję i nie ma chwili wytchnienia.
    Potwornie współczuję Corlssowi. Nie dość, że jako strażnik będzie musiał stać się obojętny na krzywdy ludzi, a nawet samemu zadawać ból, to jeszcze na początek przyjdzie mu wypowiedzieć takie słowa. To okropne. Z tego powodu nie wierzę, że z całej tej sytuacji wyjdzie bez szwanku, jego wnętrze i psychika na pewno bardzo ucierpią. Jednak mam nadzieję, że przez to wszystko nie zatraci siebie i nie zapomni, co jest dla niego najważniejsze.
    Zastanawiam się jednak, jak przyjmie to Soleil, gdy zorientuje się, że Corlss został strażnikiem. Mam nadzieję, że go zrozumie, a nie odtrąci, stwierdzając, że to już nie ten sam człowiek, a z podwładnymi Ulyssesa nie chce mieć nic wspólnego.
    Żal mi także Righli. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co musi czuć, wiedząc, że jej czas powoli zbliża się do końca i zostawi dzieci same. Dobrze, że przynajmniej dzieci nie widziały tej chwili słabości, ale uważam, że miała do niej prawo. Taka sytuacja przeraża i przerasta każdego.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, że (z tego co pamiętam) nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale teraz już przeczytałam i no najbardziej byłam, zachwycona i przerażona, słowami Corlissa, że kocha Soleil, z jednej strony to wspaniałe, że dostał takiego uczucia, ale z drugiej... nie wyobrażam sobie jego bólu, gdy nie wydostaną jego ukochanej.
    Strasznie współczuję chłopakowi być strażnikiem, no niestety, ale też jestem zdania, że to po prostu go zniszczy, zniszczy jego uczucia i umysł. Przecież on będzie musiał patrzeć na krzywdę innych i nie będzie mógł nic zrobić. Mimo wszystko mam nadzieję, że nadzieja, że uratuje swoją przyjaciółkę będzie trzymała go w ryzach i w pełni sił. To smutne, że oprócz tej granicy wieku, muszę teraz jeszcze zmagać się z takim okrucieństwem, puszczonym jeszcze przez innego człowieka.
    Muszę przyznać, że twoje opowiadanie skłania do refleksji i ukazuje, jak dużo człowiek potrafi zrobić dla innego. Czytając to mogę na chwilę oderwać się od własnych trosk. Mam nadzieję, że już niedługo dodasz następny odcinek : )

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam skomentować zaraz po przeczytaniu, ale coś mnie od tego odciągnęło i oczywiście, tradycyjnie zapomniałam. Nadrabiam to teraz i bardzo cię przepraszam za tak wielką zwłokę. Mam nadzieję, ze mi to wybaczysz ;)
    No więc... Rozdział jest dobry, naprawdę fajny. Nie powiem, nie. I zupełnie nie wiem dlaczego uważasz go za krótką, przejściówkę. Oj, ty czegoś takiego w moim wydaniu chyba nie widziałaś. Według mnie było ciekawie. Może i zrobiłaś niewielki odskok od właściwych wydarzeń, ale takie zabiegi też są potrzebne, a żeby nie wyczerpać zbyt szybko wszystkich pomysłów i żeby też tak nie gnać z akcją na łeb na szyję, bo to zwykle nie kończy się dobrze. Lepiej wszystko sobie ładnie rozpracować i konsekwentnie dążyć do realizacji poszczególnych punktów.
    Corliss dostał piekielnie ciężkie zadanie i wcale mu tego nie zazdroszczę. Jednak jestem ciekawa czy chłopak naprawdę zdobędzie się, aż na taką znieczulicę. Będzie musiał, jeżeli plan ma wypalić, ale to krzywdzenie ludzi... Cholerka nie wiem, czy on się nie złamie. A nawet jeżeli nie zrobi tego tam, to myślę, że psychicznie będzie bardzo cierpiał i cała ta sytuacji pozostawi po sobie ślady.
    Zastanawia mnie też reakcja samej Soleil. Sam moment, gdy go zobaczy... Bo pewnie taki nastąpi. Co sobie ona o nim pomyśli? Bo pewnie okazja do szybkiego wytłumaczenia całej tej maskarady nie natrafi się zbyt prędko. Może ona źle to zrozumie? Może uzna go za zdrajcę? Oby nie, ale wszystko jest chyba możliwe.
    Righla też nie ma łatwo. Żyć ze świadomością, że śmierć może czyhać dosłownie za progiem? Niewyobrażalne. Zwłaszcza, że ona ma dzieci - ma dla kogo żyć! I tej śmierci absolutnie nie chce! Nie w tym wieku. Bo kiedyś przychodzi taki czas, że śmierć zmienia swoje znaczenie. Ale dla tak młodej osoby jest jedną, wielką tragedią. Mam jednak nadzieję, że w jakiś magiczny sposób wcale do niej nie dojdzie.
    Czekam na więcej, a jeżeli masz ochotę to zapraszam też do siebie na nowy rozdział ^^
    Życzę weny i pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  10. zapomniałam skomentować... jejku...
    mi tam się rozdział podobał i uważam, ze nie powinnaś narzekać. przejściówki są całkiem fajne, a poza tym, nie uważam, że w tym rozdziale nic się nie dzieje. bez przesady :)
    strasznie mi żal Corlssa. bycie strażnikiem będzie dla niego bardzo trudne. będzie musiał pozbyć się wszystkich swoich człowieczych cech, ale mam nadzieję, że jakoś to przetrwa i nie zmieni się przez to. poza tym, podziwiam go, że aż tyle robi dla Soleil i wierzę, że dziewczyna to zrozumie i doceni, a nie wbije mu dodatkowej szpili.
    pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  11. Przyznam się, że ten rozdział podobał mi się mniej niż inne, ale rozumiem, że i takich nie da się uniknąć. Z niecierpliwością czekam na spotkanie Corlissa i Soleil; wręcz nie mogę się doczekać opisu ich reakcji, w szczególności tej, gdy Sol zobaczy chłopaka w stroju strażnika. Aż zacieram rączki na ten fragment :)

    Pozdrawiam gorąco,
    summer-sky

    OdpowiedzUsuń
  12. Właśnie przed chwilą pomyślałam o tym, że dawno już nie było rozdziału z perspektywy Soleil, także cieszę, się, że już niedługo dowiem się, co się u niej dzieje. Podejrzewam, że teraz jej życie jest jeszcze gorsze niż przedtem i chociaż całe opowiadanie wydaje się raczej ponurą historią bez szansy na happy end, to jakoś podświadomie mam nadzieję, że jednak bohaterowie znajdą magiczne rozwiązanie wszystkich problemów.
    Z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej uwielbiam Corlissa. Nie wiem, ile osób byłoby skłonnych tak bardzo poświęcić się dla drugiego człowieka. Nie ma żadnych wątpliwości, że ten chłopak jest zakochany w Soleil i to nie w taki zwykły sposób - jego uczucie to przykład miłości tak mocnej, że nieczęsto spotykanej. Nie sądzę, żeby wiele ludzi w prawdziwym świecie miało okazję być z kimś, kto aż tyle potrafi poświęcić dla dobra tego drugiego.
    Ciągle powtarzam, jak to kocham Corlissa i jego zachowanie, za to już chyba dawno nie zwracałam uwagi na klimat opowiadania. Podoba mi się sposób, w jaki przedstawiasz cały świat. Może to nie do końca normalne, że zachwycają mnie właśnie takie ponure wizje, ale prawda jest taka, że z jakiegoś powodu pesymistyczne opisy wychodzą ludziom lepiej niż te przepełnione szczęściem (przynajmniej tak jest w większości przypadków). No cóż, nie ma się co oszukiwać, każdy czasem lubi ponarzekać, a co może być lepszego niż możliwość wyżycia się i wplecenia w opowiadanie wszystkich negatywnych emocji? Od razu można poczuć się lepiej, a palce same biegają po klawiaturze, tworząc zdania, których normalnie nie bylibyśmy w stanie napisać. Może to co prawda zbyt subiektywne spostrzeżenia, bo przecież nie mam pewności, co Tobą kierowało podczas pisania rozdziału, w każdym razie bardzo podobają mi się niektóre zdania i to nawet niekoniecznie te z wymyślnymi opisami. Po prostu niektóre z nich są takie żywe i prawdziwe. Nawet nie wiem, jak to nazwać. Mówisz, że nienawidzisz takich rozdziałów, z czego wnioskuję, że pisało ci się dosyć trudno, a tymczasem czytając odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z typowym dziełem powstałym przy nagłym pojawieniu się weny.
    Pozdrawiam
    koszmar-na-jawie
    b-u-n-t

    OdpowiedzUsuń