Po długiej przerwie wracam do żywych. Nie pisałam od miesiąca, więc jakość tego rozdziału pozostawia sobie wiele do życzenia. Obiecuję, że się poprawię, jednak przez całe wakacje będę często znikała, kolejny wyjazd szykuje się już 28.Od jutra zabieram się za nadrabianie zaległości na waszych blogach i jeszcze raz przepraszam za tak gigantyczne opóźnienia.
***
Rozdział dedykuję Crazy14x5 za polecenie mi "Czerwieni Rubinu". Trochę to trwało, zanim przekonałam się do tej książki, ale kiedy już zaczęłam, nie mogłam się oderwać. Obecnie kończę czytać drugi tom ;)
***
Rozdział dedykuję Crazy14x5 za polecenie mi "Czerwieni Rubinu". Trochę to trwało, zanim przekonałam się do tej książki, ale kiedy już zaczęłam, nie mogłam się oderwać. Obecnie kończę czytać drugi tom ;)
***
A miałam taki ładny szablon, który nagle przestał się wyświetlać, więc musiałam go niestety zmienić.
***
A miałam taki ładny szablon, który nagle przestał się wyświetlać, więc musiałam go niestety zmienić.
***
"To jest prawdziwa przyjaźń - osłaniać innych nawet kosztem siebie."
Stefan Wyszyński
Trzymam
w dłoniach butelkę wody, w której rozpuszcza się tabletka Rohypnolu. Najprawdopodobniej
jestem sparaliżowany stresem i szukam wymówki do uniknięcia ryzyka, lecz nie
potrafię odpędzić myśli kotłujących się w mojej głowie. Czy naprawdę kocham kobietę
dawniej doprowadzającą mnie do szewskiej pasji? Może, gdyby nie śmierć Georgii,
nigdy nie zdecydowałbym się na udział w tym szaleńczym planie. Zaledwie kilka miesięcy temu osoba nadająca
sens mojemu życiu wydała swoje ostatnie tchnienie. Najwyraźniej chciałem, by
wszystko wróciło do normy, a tylko Sol mogła mi w tym pomóc.
Niestety
podświadomie wiem, że moja teoria nie ma żadnego związku z
rzeczywistością. Tak naprawdę na pannie
McIntosh zależy mi już od bardzo dawna.
Boję się, że to uczucie prędzej czy później zniszczy nas oboje. Jest
nieodpowiednie, zbyt silne, zaburzające zdolność racjonalnego myślenia. Po
prostu nienawidzę tego, że ją kocham. Nigdy nie przypuszczałem, że stanę się
tak wielkim tchórzem. Choć najchętniej zaszyłbym się w jakimś ciepłym i
bezpiecznym miejscu, muszę stawić czoła wyzwaniu. Klamka zapadła, teraz nie ma
już odwrotu.
Idę korytarzem i po krótkiej
wędrówce docieram do celi Soleil. Otwieram drzwi specjalną kartą, by następnie
wejść do środka. Dziewczyna siedzi w rogu pomieszczenia, obejmując dłońmi
kolana. Zdaje się nie zauważać mojej obecności. Mamrocze pod nosem pewne
niezrozumiałe wersy i kołysze się w rytm nieistniejącej melodii. Od czasu do
czasu słyszę głośny szloch wypływający z jej ust. Wygląda, jakby cały czas egzystowała
w zupełnie innej rzeczywistości. Najwidoczniej więzienie Coppera odcisnęło
nieodwracalne piętno na psychice dziewczyny.
Rzucam napój w kierunku Soleil,
chcąc by choć na chwilę wróciła myślami na ziemię. Gdy plastik uderza o
posadzkę, kobietą wstrząsa niekontrolowany dreszcz.
– Masz to wypić – warczę z
typową brutalnością, jednocześnie spoglądając na mizerną sylwetkę więźniarki z
ukrytą dozą czułości i troski. – Teraz – dodaję, gdy dziewczyna wciąż tkwi w
miejscu. Dopiero, słysząc moje kolejne słowa, budzi się z dziwnego letargu,
chwyta do ręki butelkę i pociąga drobny łyk. – Do dna. Sama rozumiesz, że
Copper nie cierpi marnotrawstwa – rzucam od niechcenia i czekam na kolejną
reakcję ze strony Soleil. Najwyraźniej zdążyła nauczyć się bezwzględnego
posłuszeństwa, ponieważ nie mija minuta, a w plastikowym opakowaniu nie
pozostaje ani jedna kropla wody. Dopiero wtedy znikam z pomieszczenia z
nadzieją, że reszta planu również nie sprawi mi żadnych trudności.
W dyżurce jak zwykle panuje
głośny szum i jazgot. Na etażerce stoi do połowy pusta butelka dżinu oraz stos
monet i kart do gry.
– Podbijam cenę! – krzyczy jeden
z pracowników więzienia. Choć nie znam jego imienia, mężczyzna naprawdę rzuca
się w oczy ze względu na charakterystyczny, czarny wąs zasłaniający niemal całe
usta. – Raz kozie śmierć – rzuca na stół kilka elementów talii, po czym
napełnia usta odurzającym trunkiem. – Kończymy tę rundę – dodaje z szyderczym
uśmiechem, gdy kilka strażników również pokazuje swoje karty.
– Cholera, Hussein! Pora na
zemstę. Tym razem nie dam ci wygrać! – odgraża się pewien podwładny Coppera.
– Nie mamy czasu. Zbiórka,
zapomniałeś?
– Fakt – dodaje ktoś z tyłu
pokoju.
Wszyscy jak na zawołanie
wzdychają, po czym podnoszą się z miękkich foteli i wracają do swoich
obowiązków. Ja tymczasem zajmuję miejsce wąsatego bruneta i czekam na
ostateczny werdykt. Staram się zachować spokój, lecz czuję, jak moje mięśnie
ulegają nierównomiernym skurczom. Rohypnol powinien już zacząć działać.
Nie mylę się. Po chwili słyszę
głośny huk. Przypuszczam, że bezwładne ciało dziewczyny właśnie uderzyło o
posadzkę. Z oddali dobiega mnie przekleństwo jednego ze strażników.
– Greese! Robota dla ciebie!
Bez wahania ruszam w stronę
korytarza. Soleil leży twarzą do podłogi, a Petrussen zajmuje się kopaniem jej
obolałego ciała. Najprawdopodobniej próbuje zmusić więźniarkę do powstania. Z
trudem powstrzymuję się od wymierzenia mu gwałtownego ciosu w twarz.
– Odsuń się – mówię do
mężczyzny, po czym klękam na jedno kolano i biorę kobietę na ręce, całkowicie
ignorując zasady udzielania pierwszej pomocy, o których i tak żaden z
pracowników placówki nie ma bladego pojęcia. – Zaniosę ją do celi i podam
jakieś leki.
– Co ze zbiórką? – pyta z
rozgoryczeniem wąsaty strażnik. – Tamta wyglądała tak uroczo i bezbronnie, a
teraz chcesz mi powiedzieć, że nici z zabawy?
Nie odpowiadam. Choć po kilku
tygodniach pracy w więzieniu powinienem być oswojony z podobnymi odzywkami,
kiedy któreś z nich dotyczą Soleil, staję się istną bombą zegarową. W każdej
sekundzie mogę stracić panowanie nad sobą i po prostu wybuchnąć. By uspokoić
emocje, jeszcze mocniej tulę wychudzone ciało dziewczyny, próbując ochronić je
przed złem, brutalnością strażników i cierpieniem. Na szczęście nie mija
chwila, a docieram do odpowiedniej celi. Kładę kobietę na łóżku. Przysięgam, że
na jej ustach widnieje delikatny uśmiech. Najprawdopodobniej lek sprawił, że
przeniosła się do innego, weselszego świata. Tylko tam jest prawdziwie
bezpieczna. W głębi serca żałuję, że nigdy nie będę w stanie zapewnić jej
podobnego poczucia.
Idę w stronę drzwi i przez
chwilę dokładnie obserwuję korytarz. W promieniu kilku metrów nie ma żywej
duszy, więc kieruję się ku pomieszczeniu gospodarczemu. Zapewne moje zachowanie
zostało zarejestrowane przez kamery, dlatego powinienem działać szybko. W
pokoju nie zapalam światła, przez co przypadkowo potrącam dwie miotły. Gdy
drewno uderza o podłogę, rozlega się donośny huk. Z moich ust wypływa urywane
przekleństwo. Teraz pozostaje mi tylko nadzieja, że nikt z zewnątrz nie
zdecyduje się na odszukanie źródła dźwięku. Całe szczęście szybko odnajduję
kosz na bieliznę. Jest duży, metalowy, dzięki czemu bez trudu pomieści nawet
kogoś tak wysokiego jak Soleil. Zanim wyprowadzę pudło z pomieszczenia, po raz
kolejny sprawdzam, czy na korytarzu jest pusto. Strażnicy wciąż zajmują się
przeprowadzaniem zbiórki, więc bez problemu docieram do celu. Następnie
wykonuję kolejne części planu. Układam ciało dziewczyny wśród brudnej i
cuchnącej pościeli. Wiem, że komfort to najmniej istotna kwestia, dlatego
całkowicie ignoruję nieprzyjemny zapach i obrzydliwie wyglądający, szary
materiał. Na końcu zapamiętuję numer, którym oznaczono kosz, po czym odwożę go
w odpowiednie miejsce. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak raz na zawsze
opuścić gmach więzienia.
Docieram do szatni, zdejmuję
uniform, myję dłonie. Zupełnie jakby nic
nie uległo zmianie, jakby kolejny dzień miał zakończyć się identycznym
rytuałem. Jednak w głębi serca jestem szczęśliwy. Już nigdy więcej nie będę
musiał krzywdzić niewinnych, bezczynnie patrzeć na czyjeś cierpienie. Może
jeszcze uda mi się odnaleźć własne człowieczeństwo, przypomnieć sobie postać
dawnego Corlissa. A także postać dawnej Soleil. Jestem naiwny, lecz w
rzeczywistości nie posiadam niczego prócz nadziei. Bez niej wykonywanie
jakichkolwiek czynności nie miałoby żadnego sensu. Żyję wbrew wszystkiemu.
Żyję, ponieważ wierzę, że gdzieś w odległej przyszłości spotka mnie odrobina
szczęścia.
Gdy opuszczam budynek, odczuwam
nieprawdopodobną ulgę. Niestety zaraz po niej przychodzi wzrastający strach.
Przede mną jeszcze ostatnia, a jednocześnie najważniejsza i najtrudniejsza
próba. Teraz może stać się dosłownie wszystko.
Wsiadam do samochodu pożyczonego
od Wolfa, w myślach przywołując postać Righli. Gdyby wiedziała o planach
uratowania Sol, powstrzymałaby mnie za wszelką cenę. W końcu jako zbieg nie
będę w stanie zadbać o jej dzieci, a tym samym złamię wcześniej daną obietnicę.
Mimo że poniekąd postępuję egoistycznie, nie mogę pogodzić dwóch sprzecznych
interesów. Jestem dłużnikiem zarówno Soleil, jak i Righli, lecz potrafię
zapewnić względny spokój tylko jednej z nich. Nie wiem, co się stanie z
pociechami mojej obecnej współlokatorki, gdy ta skończy trzydzieści lat. W
głębi serca pragnę wierzyć, że są wystarczająco dojrzałe. Z drugiej strony to
wciąż niewinne, zagubione w przerażającym świecie młode istoty. Potrzebują
matczynej opieki, dobrej rady czy całusa na dobranoc. W przeciwnym wypadku wyrosną
na emocjonalne niedorajdy.
Całe
szczęście moje oczekiwanie w samochodzie ogranicza się do minimum. Po upływie
kilku minut zauważam, jak para strażników władowuje do przyczepy kosze na
bieliznę, oczywiście prowadząc przy tym bardzo głośną konwersację. O dziwo
zdążyłem przywyknąć do podobnych hałasów. Kiedy jeden z nich zajmuje miejsce za
kierownicą, przekręcam kluczyk w stacyjce, by po krótkiej chwili ruszyć w
drogę.
Słońce
powoli zachodzi za horyzont, oblewając jasnymi promieniami moje spocone czoło.
Co kilka sekund biorę głęboki wdech, nadaremnie próbując zredukować napięcie.
Ulica, którą mijam niemal codziennie, nagle zdaje się dłużyć w nieskończoność.
Jeszcze tylko kilkaset metrów, a dotrę do skrzyżowania Preston Road z Jeweler
Street. Te kilkaset metrów dzieli Soleil od względnej wolności. Kątem oka
dostrzegam sylwetkę Wolfa. Widzę, jak mężczyzna wyjmuje pistolet z futerału,
ładuje go i następnie wymierza lufę w oponę ciężarówki. Trzęsę się ze strachu. Norman
nie może chybić. Nawet nie biorę pod uwagę innej opcji.
Słyszę
wystrzał, donośny huk przebijający się przez ciszę wieczoru. Mrużę powieki, by
po chwili znów je otworzyć. Zauważam, że pojazd należący do człowieka Coppera
znacznie zwolnił i gwałtownie zjechał na lewą stronę. To znak, że Wolf bezbłędnie
wykonał swoje zadanie.
Hamuję
i czym prędzej wysiadam z samochodu. Kiedy staję na ziemi, ledwo potrafię
utrzymać się na nogach. Zanim zyskuję pełnię równowagi, mija kolejne kilka
sekund. Niestety czas nie gra po mojej
stronie. Podbiegam do ciężarówki i wskakuję do środka. W tym samym momencie
pracownik więzienia w szybkim tempie dociera do mojego przyjaciela. Choć Norman
próbuje się bronić, już na pierwszy rzuty oka widać, że kierowca jest znacznie
silniejszy.
–
Cholera! – warczę pod nosem. W końcu żaden z nas nie zwrócił uwagi na aspekt umiejętności
przeciwnika. Z góry założyliśmy, że ktoś
zajmujący się prowadzeniem pojazdów nie może być szczególnie wprawiony w walce.
Niestety pozory potrafią mylić.
Na
krótką chwilę odwracam wzrok od bijących się mężczyzn, lecz nie przestaję
zwracać na nich uwagi. Do moich uszu nieustannie docierają jęki bólu i odgłosy
uderzeń. Tymczasem próbuję rozejrzeć się po wnętrzu ciężarówki w poszukiwaniu
odpowiedniego kosza. Oddycham z ulgą, kiedy okazuje się, że Soleil leży
zaskakująco blisko. Otwieram klapę kontenera i chcę wyjąć z niej ciało
dziewczyny, gdy zdaję sobie sprawę, że ucieczka w obecnej sytuacji byłaby
najbardziej egoistyczną decyzją, jaką kiedykolwiek w życiu podjąłem. Mój przyjaciel
właśnie toczy z góry przegraną walkę, a ja mam zamiar tak po prostu odejść. Nie
mogę. Gdyby nie Norman, najprawdopodobniej dalej uznawałbym Soleil za zmarłą.
Zeskakuję
na twarde podłoże i biegnę w kierunku Wolfa. Mężczyźni nie zauważają mojej obecności,
dlatego wykorzystuję przewagę nad potężniejszym z nich i uderzam go w nerki.
Kierowca zgina się w pół.
–
Zwariowałeś?! – krzyczy mój przyjaciel, resztkami sił bijąc pracownika Coppera.
– Uciekaj stąd! Sol cię potrzebuje. Ja dam sobie radę.
– Właśnie
widzę. Masz wszystko pod kontrolą – mówię z ironią, po czym beznamiętnie kopię
nieznajomego w kończynę dolną. Ten pada
na ziemię.
–Corliss,
nie żartuję! Uciekaj, proszę! Obiecałeś jej, że będzie wolna. Dotrzymaj tej
obietnicy.
Nie
chcę go słuchać, zbyt zajęty katowaniem już nieco wyczerpanego przeciwnika. Gdy
zadaję ostateczny cios, coś niespodziewanie zwala mnie z nóg. Myślę, że
człowiek Coppera znalazł sobie sprzymierzeńców, dopóki nie zauważam nad sobą
rozwścieczonej twarzy Wolfa.
– U C I
E K A J! – krzyczy.
Zbyt
oszołomiony, nawet nie próbuję go z siebie zrzucić.
– Mam
tego dosyć! – wrzeszczy Norman. - Chcę wreszcie wyjść na wolność! Jestem
więzieniem, niezależnie od tego, po której stronie krat stoję, więc pozwól mi,
że sam zadecyduję o własnej przyszłości!
Momentalnie
drętwieję. Wzrok przyjaciela przypomina mi o szalonych pacjentach klinik
leczenia bólu. Jednak Wolf nie jest szalony, tylko zdesperowany. Obarczony
ogromnymi wyrzutami sumienia, pragnie zrobić wszystko, by ściągnąć na siebie
nieszczęście. Rozumiem jego poczynania. Zapewne postąpiłbym w identyczny
sposób, gdyby nie pewna nieposkromiona, utrzymująca mnie przy życiu siła.
Obecnie jednak nie mogę pozwolić mu na dobrowolne oddanie się w ramiona wroga.
Wierzę, że jeszcze nie wszystko zostało stracone. Norman nawet po tak wielu
miesiącach pracy w więzieniu musi mieć szansę na odzyskanie własnego
człowieczeństwa.
– Nie
pozbędziesz się mnie tak łatwo – mówię twardo i, kiedy mężczyzna próbuje się
podnieść, ponownie zwalam go z nóg. Mam świadomość, że walczę właśnie z
Magnerem Fimreite, nie Wolfem. Przecież za żadne skarby nie uderzyłbym własnego
przyjaciela. Nie zauważam, gdy kierowca ciężarówki odzyskuje równowagę i
dołącza do bójki. Czuję niespodziewany, przeszywający ból w szczęce.
Odwzajemniam cios i kopię pracownika Coppera w brzuch. Jednocześnie tracę z
oczu Normana. Kierowca zaciska palce na mojej szyi, odcinając mi dostęp do powietrza.
Szarpię się nieporadnie, próbując myśleć racjonalnie. Dopiero po dłuższej
chwili udaje mi się zyskać przewagę nad nieznajomym. Gdy ten ląduje na posadzce,
zaczynam biec w kierunku Wolfa. Niestety do celu docieram o kilka sekund za
późno. Norman dzierży w dłoniach pustą strzykawkę, prawdopodobnie wcześniej
wypełnioną Mortem, a po jego ręce spływa cienka strużka krwi. Nawet
nie zauważyłem, jak ukradł antidotum wcześniej należące do kierowcy (osoby
pracujące w terenie noszą przy sobie „lekarstwo”, co szczególnie przydaje się w
nagłych i niespodziewanych sytuacjach).
Nie
wiem, co powiedzieć, jak zareagować. A jednak, zrobił to. Wybrał najłatwiejszą
z dróg. Nawet nie pofatygował się, by dalej walczyć. Jestem wściekły i
zazdrosny jednocześnie. Podczas gdy mój przyjaciel spocznie kilka metrów pod
ziemią, ja będę musiał z powrotem przyzwyczaić się do roli człowieka.
–
Jesteś tchórzem – mówię bez cienia litości. Czuję się zupełnie tak, jakbym
został zdradzony przez kogoś bliskiego, dlatego bez oporów ignoruję
przerażonego mężczyznę i zaczynam pędzić
w kierunku ciężarówki, by wyjąć z niej bezwładne ciało Soleil. Następnie
umieszczam dziewczynę na tylnych siedzeniach samochodu Wolfa, wsiadam do środka
i odjeżdżam z piskiem opon.
Udało
się. Prawie jesteśmy wolni. Prawie przechytrzyliśmy władze, przynajmniej na
jakiś czas. Powinienem się cieszyć, wręcz skakać z radości, podczas gdy nie
potrafię powstrzymać łez napływających do moich oczu. Powoli dochodzi do mnie,
że właśnie straciłem najlepszego przyjaciela, a resztę życia spędzę na
uciekaniu przed ludźmi Coppera w nieustającej niepewności. Mam ochotę zatrzymać
pojazd i po prostu się poddać, tak jak przed chwilą Norman. Jednak gdy kątem
oka spoglądam na uśpioną sylwetkę dziewczyny, wiem, że powinienem walczyć.
La Paz,
dawna stolica Boliwii, jest obecnie niewielkim miasteczkiem zdominowanym przez
najbiedniejszą klasę społeczną. Ludzie tutaj zwykle osiedlają się w starych,
zdemolowanych mieszkaniach pozbawionych dostępu do prądu czy wody.
Parkuję
przy jednej z kamienic. Całe szczęście słońce zdążyło już zajść za horyzont,
dzięki czemu pozostanę zauważony tylko przez nieliczną grupę osób, a już na
pewno nie przez pracowników dyktatora. Nikt
nigdy nie przypuszczał, że tamtejsi ludzie są zdolni do wzniecenia
jakiegokolwiek powstania, dlatego kontrolowanie ich okazało się zbędne.
Wysiadam
z pojazdu, zabierając duży plecak z odpowiednim ekwipunkiem, po czym wyjmuję z auta
ciało Soleil. Teraz muszę znaleźć tylko jakiś bezpieczny kąt. Miejsce, gdzie
moglibyśmy pomieszkać przez pewien czas. Nie będzie to łatwe, zwłaszcza
dlatego, że za jakiś czas najprawdopodobniej wszyscy zaczną na nas polować.
Przypuszczam, że osoba, która schwyta „dwójkę zdrajców narodu” otrzyma sowitą
nagrodę z rąk samego Ulyssesa Coppera. Niemniej
jednak nie zamierzam rezygnować. Idę przed siebie, dopóki nie docieram do
najwyższej budowli w okolicy. Wątpię, by ktokolwiek chciał wspinać się na samą
górę, dzięki czemu bez wahania wchodzę do środka. Soleil jest bardzo
wychudzona, wygląda jak szkielet, na który naciągnięto skórę, przez co
niesienie jej nie sprawia mi żadnych trudności. Niestety każde kolejne piętro
to nowe wyzwanie. Na szóstym prawie całkowicie opadam z sił. Nie powinienem
przerywać wędrówki, szczególnie gdy wścibskie łby lokatorów wychylają się z
mieszkań, lecz muszę zaczerpnąć powietrza. Opieram plecy o zimną ścianę i biorę
głęboki oddech, by po chwili znów ruszyć do przodu.
Nasze cztery ściany przypominają
bardziej obskurną piwnicę niż normalną sypialnię. Na podłodze zamiast materaca
leży tylko cienki koc i nieznanego pochodzenia stęchła słoma. Okna zostały
zabite deskami, a na środku pomieszczenia stoi zardzewiała i zniszczona wanna.
Niestety na nic lepszego nie możemy liczyć.
Kładę ciało Soleil na
prowizorycznym łóżku, po czym zamykam i rygluję drzwi, które jakimś cudem
jeszcze trzymają się w zawiasach. Nareszcie mogę odetchnąć z ulgą. Razem z
Wolfem dokonaliśmy niemożliwego. Udowodniliśmy władzom, że jesteśmy
sprytniejsi. Ja natomiast odzyskałem swoją ukochaną, przynajmniej w fizycznym
znaczeniu tego słowa. Niestety wiem, że moje wybory będą miały tragiczne konsekwencje,
a ciąg tych nieszczęśliwych zdarzeń rozpoczął się już dziś wieczorem.
Nawet nie zdążyłem się z nim
pożegnać. Zaślepiony wściekłością, nie podziękowałem za tak ogromne
poświęcenie. Norman był silny, nieprawdopodobnie odporny na propagandę dyktatora.
Potrafił przyprowadzić mnie do porządku, udzielić dobrej rady czy pocieszyć.
Mimo długiej rozłąki nadal traktowałem go jak brata. Nie musiał umierać, w
żadnym wypadku. Nie zasługiwał na śmierć. Powinien skończyć z pracą strażnika,
wrócić do codzienności, cieszyć się życiem. Gdyby nie mój idiotyczny plan,
nigdy nie doszłoby do podobnej sytuacji. Nie zdołałem go ochronić. Zawiodłem.
Nie wiem, co wydarzy się jutro,
jednak jestem przerażony. Świat pędzi coraz szybciej, a ja nie potrafię nad nim
nadążyć. Gubię się, wciąż błądzę. Pragnę odpocząć choć na krótką chwilę. Na
czworakach docieram do koca, kładę się obok dziewczyny i zamykam oczy.
Wyobrażam sobie, że egzystuję w alternatywnej, bezpiecznej rzeczywistości.
– Jesteśmy wolni, skarbie –
mówię, próbując pocieszyć samego siebie. Wypowiadam te słowa wręcz z nabożną
czcią, jakby były zaklęciem mogącym zmienić świat przy odrobinie wiary. Po
omacku szukam dłoni kobiety i ujmuję ją z należytą delikatnością. – Prawdziwie
wolni – szepczę.
No to Corliss i Sol zaczynają nowy okres w swoim życiu. Trudno ocenić, czy będzie on łatwiejszy od poprzedniego. Są w niebezpieczeństwie i cały czas będą musieli walczyć o wolność oraz ukrywać się. Niemniej Soleil jest teraz bezpieczna :) Już nikt nie będzie się nad nią pastwił i znęcał. Już nie będzie musiała zabijać. Corliss również otrzymał szansę uwolnienia się od tego ciągu zadawania cierpienia. Dlatego jest lepiej. Ale stale wiszące nad obojgiem niebezpieczeństwo znacznie wszystko pogarsza. Rzeczywistość, w jakiej utkwili, nie jest piękna ani kolorowa. To wciąż ten zły świat...
OdpowiedzUsuńWolf postąpił moim zdaniem słusznie. To dobre wyjście dla jego psychiki i tak dalej. Po drugiej stronie przecież nie może być gorzej... A wszystkie jego winy zostały w pewnym sensie zmazane przez ten jeden bardzo dobry uczynek. W końcu pomógł swojemu przyjacielowi w ocaleniu drugiej osoby :) Dzięki temu czynowi mógł odejść ze spokojem. W żadnym razie nie uważam go za tchórza. Rozumiem go.
W całej sytuacji szkoda mi jedynie Righli i jej dzieci. Ale może oni wszyscy sobie poradzą...
Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów :) Jestem ciekawa tego, co będzie, gdy Sol się obudzi oraz tego, jak będzie teraz wyglądać ich życie.
Życzę weny i serdecznie pozdrawiam :)
po pierwsze, niesamowicie pasujący do realiów szablon. Niesamowity wręcz. właściwie trochę dziwi mnie, że nie lubisz tematyki II wojny światowej, skoro to, co tutaj przedstawiasz, jest... Chyba nie musze kończyć. Czytam to opowiadanie i z ntki na notkę jestem coraz bardziej przerażona. POdziwiam Carlissle'a, że ma jakąkolwiek nadzieję, jest niesamowicie silnym człowiekiem. To, jak walczy, jest godne podziwu. Wielu ludzi straciłoby nadzieję. Wolfa też podziwiam. Nie widział dla siebie nadziei, ale postanopwiół pomóc komuś, dla kogo ją widział. Nie musial umierać, ale chyba nie potrafił już zyć. Myślę, że fakt, iż potrafił się dla kogoś tak narażać, świadeczy, że odnalazłby swoje własne człowieczeństwo, problem w tym, że nie miał dla kogo. I to jest tak cholerenie smutne. Carlissle, gdyby nie było Soleil, mógłby skończyć dokładnie tak samo. Spodziewałam się, że jednak zrobisz tak, żeby udało nmu się wykraść dziewcyznę nawet jeśli ona nie była do końca świadoma tego, co się działo ani kto jej polmaga, ale szczerze mówiąc,miałam dziwne wrażenie, że moze się nie udać, bo w tym świecie takie rzeczy nie mają racji bytu. To coraz nbardziej porzypomina mi rok 1984, a jak wszyscy wiemy, tamta ksiażka nie ma dobrego zakończenia. Nie wiem, jak można zabić Ulissesa ani zniszczyć tę granice trzydziestu lat, ale wydaje mi się to niemożliwe. Nie w jednym pokoleniu. Właściwie sytuacja jest tak beznadziejna, że to aż boli fizycznie. I opisujesz to w taki sposób, że człowiek dosłownie się trzesie. ze strachu,złosci, poczucia niesprawiedliwośći. I dlatego postać Corlissla, ta jego nadzieja i miłosć, są z jednej storny tak naiwne, a z drugiej tak cholernie, aż boleśnie potrzebnie, aby móc jakoś przezyć w tym świecie... Uwielbiam Twój talent. zapraszam do mnie na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem Corlissa. W świecie, w którym przyszło mu żyć, o wiele łatwiej byłoby nikogo nie kochać i troszczyć się tylko o siebie. Wtedy istniałaby większa szansa na przetrwanie. Chociaż, jakby się nad tym dłużej zastanowić, jaki sens miałoby życie, gdyby spędzałoby się je samotnie i egoistycznie?
OdpowiedzUsuńWłaściwie ze względu na to, że to opowiadanie antyutopijne, to podczas całej akcji ratowania Soleil tylko czekałam, aż coś się zepsuje. Byłam pewna, że nie zakończy się to tak, jak wszyscy byt chcieli. I może to zabrzmi okrutnie, ale w sumie i tak wszystko wyszło zaskakująco dobrze. To znaczy przyjaciel Corlissa był naprawdę dobrym człowiekiem i chłopak na pewno będzie cierpiał po jego stracie, ale mimo wszystko udało się wyrwać z więzienia Soleil i póki co tych dwoje naprawdę jest wolnych.
Pewnie teraz Corliss będzie bardzo cierpiał ze względu na śmierć przyjaciela, ale z drugiej strony to nie była wina chłopaka tylko świadoma decyzja Wolfa. Wydaje mi się, że on po prostu stracił wszystko, na czym mu zależało i nie widział żadnego sensu, żeby dalej żyć. Bo nie sądzę, że to było jedynie poświęcenie dla dobra pozostałej dwójki – jakoś zdołaliby wszyscy uciec.
W sumie powinnam się cieszyć z obrotu spraw, ale chyba będę czekać, aż coś się zepsuje. Bo wiem, że wszystko zaraz zacznie się komplikować i prawdopodobnie doprowadzi do zdecydowanie nieszczęśliwego zakończenia. Mam tak cały czas podczas czytania Twojego opowiadania – podświadomie wypatruję zapowiedzi nadciągającej katastrofy.
Mimo tego, że nie pisałaś miesiąc, wcale nie da się odczuć, że miałaś taką długą przerwę. Znalazłam tylko jeden błąd, który naprawdę się rzucał w oczy, ale teraz już nie pamiętam, co to było. A szablon, szczerze mówiąc, wolałam poprzedni, chociaż ten też pasuje do charakteru opowiadania.
Pozdrawiam
koszmar-na-jawie
b-u-n-t
Szczerze, to nie przypuszczałam, że cały plan odbicia Soleil wypali bez najmniejszego zarzutu. Myślałam, że jakieś drobne komplikacje jednak się pojawią. Ale z drugiej strony to dobrze, że wszystko przebiegło sprawnie i żadne dodatkowe osoby nie zostały przedwcześnie zaalarmowane, bo mogłoby się to naprawdę źle skończyć.
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiam, jak teraz będzie wyglądało życie bohaterów. W końcu teraz wszystko się zmieni i nie będą mogli żyć "normalnie", a ciągle się ukrywać i uważać nie tylko na swoje życie, ale także tej drugiej osoby. Na szczęście jednak Soleil jest wolna i więcej nie dozna już takich cierpień jak w więzieniu (chyba że na przyszłość planujesz dla niej coś równie potwornego, ale mam nadzieję że nie i że nic gorszego lub równie potwornego jej nie spotka).
Natomiast Wolfowi się nie dziwię. W jego przypadku śmierć była wybawieniem i raz na zawsze pozwoliła odciąć się od tego horroru, który go otaczał, a także w końcu zaznać spokoju. Na dodatek w ostatnich chwilach życia jeszcze pomógł przyjacielowi, a to też wiele o nim świadczy. Szkoda tylko, że Corliss musiał na to patrzeć, ale takie już jest życie, a już szczególnie w takim świecie.
Pozdrawiam serdecznie :)
Obecny szablon idealnie pasuje Ci do atmosfery opowiadania.:) Udało się!! Udało!! Przynajmniej wyrwał ją z łap Coppera. Bałam się, że coś pójdzie nie tak, że go złapią w trakcie, ale na szczęście się pomyliłam. Szkoda tylko, że Wolf się zabił. Chociaż może to i lepiej dla niego... Po co miał się dłużej męczyć? Poza tym, gdyby Copper się dowiedział, że pomógł zbiegom, to pewnie czekałby go gorszy los, a tak to przynajmniej tego uniknął. Jestem ciekawa, jak długo nacieszą się spokojem i co teraz będzie. Uciekli, ale to nie koniec kłopotów... Psychika Sol już została zniszczona, nie wiadomo, czy dojdzie do siebie po tym, co przeżyła. A w dodatku Copper pewnie im tak po prostu nie odpuści tej ucieczki.
OdpowiedzUsuńNiby wiem, że musiałaś zmienić szablon, bo blogspot nagle miał problem z jego wyświetleniem (swoją drogą pamiętam, jaki był ładny), to jednak nie potrafię oderwać wzroku od obecnego. Jest po prostu... magiczny. Tamten również niesamowicie pasował do Twojego opowiadania, ale ten to już w ogóle majstersztyk. Podkreślił klimat historii, naprawdę świetnie się prezentuje.
OdpowiedzUsuńMuszę powiedzieć, że rozdział bardzo mnie zaskoczył, chodzi mi oczywiście o przebieg planu Corlissa i Wolfa. Chociaż zwykle jestem optymistycznie nastawiona do tego, co dzieje się w czymś, co czytam - a przynajmniej wmawiam sobie, że musi być dobrze, nie przyjmując ewentualnej pomyłki - teraz jakoś nie łudziłam się, byłam przekonana, że coś w tym całym misternym pomyśle nie wypali i efekt końcowy z góry jest niemożliwy do osiągnięcia. Oczywiście szło bardzo łatwo, czego się spodziewałam. Właśnie tak to sobie wyobrażałam - Corliss podaje Soleil butelkę z Rohypnolem, co daje pretekst, aby wynieść ją z celi, a następnie umieszcza nieprzytomną dziewczynę w koszu z bielizną. Niestety to tylko ta łatwiejsza część planu, później zaczęły się schody i muszę powiedzieć, że w życiu bym nie pomyślała, że tak się wszystko potoczy. Opór kierowcy, który zareagował błyskawicznie, mimo niespodziewanego ataku, w ogóle mnie nie zdziwił, sądziłam jednak, że Wolf jakoś sobie z nim poradzi, a w tym czasie Corliss przeniesie Sol do jego samochodu. Kiedy wywiązała się ta cała bójka, już wiedziałam, że to właśnie są te komplikacje. Zachowanie Normana kompletnie mnie zszokowało. Zaczynałam nabierać nadziei, że wszystko się uda, ale w myślach widziałam zarówno jego, jak i Corlissa odjeżdżających z uratowaną kobietą, tymczasem Wolf po prostu się poddał. Z jednej strony mu się nie dziwię, w końcu żyjąc w takich warunkach śmierć jest traktowana jak wybawienie, aczkolwiek z drugiej liczyłam na to, że Norman w towarzystwie Corlissa i wracającej do zdrowia Soleil odbuduje swoje człowieczeństwo, może nawet znajdzie szczęście. Naprawdę lubiłam Wolfa, dlatego cholernie mi przykro, że to sobie zrobił. Nawet udana ucieczka Corlissa i Sol - w co wątpiłam, a jednak wypaliło - nie była w stanie mnie pocieszyć. Niby Corlissowi udało się odbić ukochaną, ale wszyscy dobrze wiemy, jakie to będzie miało konsekwencje. Nawet jeśli Copper ich nie dorwie, będą żyli w jeszcze większym strachu niż przedtem. Nie wiem, czy oboje to zniosą.
Moim zdaniem rozdział niesamowity, trzymał w napięciu i był bardzo dynamiczny. Czekam oczywiście na ciąg dalszy <3
Hej! Pamiętasz mnie jeszcze? Dotarłam tu wreszcie, uzupełniam zaległości. Genialnie piszesz, znacznie lepiej niż na początku. Serio niektóre momenty są aż wzruszające.
OdpowiedzUsuńŚmierć Wolfa strasznie smutna. :C.
Ty jeszcze kiedyś to wydasz. Wierz mi.
Nie będę lepsza od ciebie.
Pozdrawiam, Ryksa.
Hej, wybacz opóźnienie, ale sesję skończyłam dopiero wczoraj, więc powoli zaczynam nadrabiać zaległości :)
OdpowiedzUsuńDzięki Ci za ten początek, bo momentami odnosiłam wrażenie, że on nad tą stratą siostry przeszedł jakoś bez większego zastanowienie. Chyba trochę mi brakowało opisu jakiejś przejmującej żałoby w pewnym oddaleniu od samej śmierci.
Rozdział jest tak niesamowity, że pochłonęłam go jednym tchem. Musze przyznać, że jest to chyba jedne z lepszych na tym blogu, przynajmniej w mojej opinii. Cudnie oddane uczucia bohaterów, aż zazdroszczę kunsztu literackiego. Ostatnie linijki tak idealne, że aż brak mi słów.
Jestem niezmiernie ciekawa jak potoczą się losy bohaterów.
Pozdrawiam gorąco,
maximilienne
O rety, ale się spóźniłam! Wybacz mi! Przeczytalam już dawno, dawno temu, ale jak zawsze zwlekałam z komentarzem i wyszło, jak wyszło. :(
OdpowiedzUsuńJak ja kocham Corlissa! On naprawdę jest w stanie zrbić dla Soleil wszystko. Czasami aż jej zazdroszczę, że ma kogoś tak niesamowicie oddanego. Z drugiej strony jednak nie chciałabym być na jej miejscu, bo to przez co przechodzi jest straszne. Przypomina to najgorsze z możliwych wydarzeń, jakich może doświadczyć człoweik podczas swojego życia.
Nie wybaczę Ci jednak tego, że tak szybko odebrałaś życie Wolfowi. Dlaczego ? lEDWO go wprowadziłaś, a już chłopak nie żyje. To jest niesprawiedliwe. Zwłaszcza, że on naprawdę zasługiwał na coś lepszego. nie mogę uwierzyć, że zrobił coś takiego. jak mógł odebrać sobie życie? Nigdy nie zrozumiem postępowania takich ludzi, ani powodów, jakimi się kierują.
Cieszę się jednak, że mimo wszystko zarówno Sol, jak i Corliss teraz mogą chociaż przez chwilę poczuć się bezpiecznie. A przynajmniej bezpieczniej, niż pod okiem Coopera. Wiem, że będzie im trudno wrócić do życia, nawet przeczuwam coś strasznego, ale muszą spróbować. Niewiele życia im już przecież pozostało.
Na początku przepraszam Cię, że zjawiam się z tak znacznym opóźnieniem, przepraszam... Przy okazji też dziękuję za dedykację! Cieszę się, że udało ci się przekonać do "Czerwieni rubinu", jak sama wiesz ja jestem zachwycona tą serią :) Przechodząc jednak do rozdziału... Jejkuś nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że Corlissowi bez problemowo udało się uratować Sol. Wszystko jakoś tak szło gładko, no może oprócz tego, co postanowił zrobić, a w zasadzie zrobił Norman. Mam ochotę na niego nawrzeszczeć! Tym swoim tchórzliwym czynem, zdecydowanie zepsuł mi "happy endową" końcówkę tego rozdziału. Co prawda wiem, że to tak naprawdę nie jest jeszcze szczęśliwe zakończenie, że jeszcze długa droga do niego przed bohaterami, ale uważam, że należy się cieszyć nawet z najmniejszych sukcesów, a ten można już uznać za ogromny... Nie będę jednak przedłużać, tylko zabiorę się za kolejny rozdział, którego już nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuń