wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział XI

"Gdy jed­nak wszys­tko za­leży od przy­pad­ku, mu­simy te­mu przy­pad­ko­wi zaufać."
John Ronald Reuel Tolkien

CORLISS

                Słyszę, jak krople deszczu z hukiem uderzają o szyby. To jedyny dźwięk przerywający głuchą ciszę panującą w domu Righli. Po chwili dołącza do niego także skrzypienie podłogi. Nie mogę spać już trzecią noc z rzędu, dlatego snuję się jak duch korytarzami mieszkania. Dotarłem tutaj po odejściu Soleil. Nie wiem, skąd znalazłem odpowiednią dawkę energii, by pokonać tak wiele kilometrów.  Rozumiem jednak, że w przeciwnym wypadku byłbym skazany na niekończącą się bezczynność. Wszyscy, którzy cokolwiek dla mnie znaczyli, przestali istnieć. Zostałem sam na sam z nadchodzącą apokalipsą i wieczną wizją śmierci, lecz mimo to ani przez moment nie pomyślałem o zakończeniu własnego życia.
Czy byłem złym bratem? Odkąd sięgam pamięcią, starałem się robić wszystko, by Georgia wyszła na prostą. Starałem się zapomnieć o sobie samym, by ją uszczęśliwić. Czerpałem radość z drobnych uśmiechów mojej siostry, z brzmienia wesołego głosu przerywającego głuchą ciszę. Nie liczyłem się z pieniędzmi, ponieważ oglądanie rudowłosej dziewczyny w pełni sił było czymś bezcennym. Patrzyłem, jak stawia pierwsze kroki niczym dziecko na nowo uczące się życia. Widziałem jej entuzjazm wygrywający z demonami przeszłości i w głębi serca wierzyłem, że jeszcze wszystko się ułoży.   
Jednak byłem strasznie naiwny. 
Nie potrafię wyrzucić z umysłu wspomnienia jej śmierci. Choć pragnę tego najbardziej na świecie, miłość nie pozwala mi na zapomnienie.  Georgia zawsze była nieodzowną częścią mojego istnienia. Nawet teraz, gdy jej ciało zostało spalone, wciąż mam wrażenie, że jest blisko. Myślę o niej zaraz po otwarciu oczu. Chcę wiedzieć, czy znów dręczyły ją senne koszmary, czy ma siłę, by żyć. 
Kilka dni temu, w drodze do Righli, wydawało mi się, że zobaczyłem drobną sylwetkę mojej siostry i przez krótką chwilę zupełnie przestałem wierzyć w jej odejście. Ubzdurałem sobie, że wtedy widziałem śmierć jakiejś innej rudowłosej dziewczyny. W końcu wyglądała tak blado i mizernie, prawie wcale nie przypominała Georgii…  niestety chwilę później zderzyłem się z szarą rzeczywistością.
Ona odeszła. Przeze mnie. Nie byłem wystarczająco odważny, by dać jej wolność i ochronę jednocześnie. Zawiodłem na całej linii. Gdybym tylko mógł, naprawiłbym błędy przeszłości, jednak póki co muszę pogodzić się z teraźniejszością. Straciłem siostrę. Straciłem najlepszą przyjaciółkę. Straciłem najsilniejszą osobę, jaką kiedykolwiek znałem. I zabrakło mi słów, by ją pożegnać. 
                Pamiętam, jak pięć dni temu po przebudzeniu zdałem sobie sprawę z nieobecności Soleil. Początkowo nie potrafiłem uwierzyć w niespodziewane zniknięcie dziewczyny. Starałem się z całych sił, by ją uszczęśliwić. Przytulałem jej przerażone ciało podczas niespodziewanych wizyt strachu. Pokazywałem wszystkie pozytywy życia. Opowiadałem o planach na przyszłość. Przyrzekłem, że dam jej ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Najwyraźniej nie byłem wystarczająco przekonujący. Kiedy poczułem, że nie leży obok, wpadłem w szał. Zacząłem przeszukiwać całe mieszkanie. Nie słyszałem jej kroków, głosu czy płaczu. Gdy moje śledztwo nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, wyszedłem na zewnątrz. Zarażenie Mortem było bez porównania mniej przerażającą wizją niż utrata Soleil. Nie znalazłem jej wśród chorych czy zdrowych. Po prostu zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Odczuwałem wściekłość. Po powrocie do pokoju zacząłem wrzeszczeć, wykrzykiwać imię kobiety, dodając do niego różne obraźliwe przymiotniki. Soleil, ty pieprzona egoistko,  cholerna żmijo. Krzyczałem ze złości, wyłem z tęsknoty. Z godziny na godzinę traciłem nadzieję. Czekałem na jej powrót przez dwa dni, siedząc nieruchomo, wyglądając za okno, jedynie chwilami mrużąc oczy.
                Soleil należała do osób, które nie potrafiły ukrywać swoich tajemnic, były otwartymi księgami. Problem leżał po stronie czytelników – tylko najodważniejsi zaglądali na pierwszą stronę. Ja nie miałem wyboru. Choć nie chciałem słuchać, kobieta opowiedziała mi mroczną bajkę o życiu. Jej historia nie różniłaby się zbyt wiele od innych, gdyby nie sposób, w jaki została przekazana.  Strach, złość, niepewność i przerażenie wplecione w różne wydarzenia sprawiły, że nie potrafiłem usiedzieć na miejscu, kiedy patrzyłem w oczy dziewczyny. Jej plany na przyszłość odkryłem po przyjeździe do Sartonii. Już wtedy miałem wrażenie, że marzy tylko o wiecznym odpoczynku. Poniekąd bałem się jej smutku. Żałuję, że nie byłem wystarczająco skupiony. Może gdybym zwracał większą uwagę na zachowanie Soleil, ona nie oddałaby się w zimne ramiona śmierci. Pragnę, by wróciła choć na chwilę i wytłumaczyła mi, dlaczego wybrała właśnie tę drogę. Zrozumiałbym. Chciałbym się tylko pożegnać.
                W ostatnim czasie straciłem dwie najbliższe mi osoby. I wciąż nie rozumiem, jaka magiczna moc trzyma mnie w ryzach, sprawia, że każdego ranka znajduję siłę do życia. 
                Jestem pewien, że gdybym został w łóżku na kolejne kilkanaście minut, zwariowałbym, dlatego schodzę na dół, uważając, by nie obudzić zmorzonych snem domowników. Kiedy docieram do wąskiego korytarza na parterze, dostrzegam blade światło dobiegające z kuchni. To rzadko spotykane zjawisko w domu Righli, jednak nie mam powodów do obaw. Nawet najwytrwalszym włamywaczom zabrakłoby energii, by dotrzeć na takie pustkowie. Gdy wchodzę do pomieszczenia, zauważam siedzącą przy stole, zapłakaną Deedee.
                - Co się stało? – pytam odruchowo, zajmując miejsce naprzeciwko niej.
                Dziewczynka delikatnie unosi głowę i spogląda na mnie, wycierając nos kawałkiem bluzki.
                - Miałam zły sen – odpowiada, starając się powstrzymać łkanie.
                - Opowiedz mi o nim. To na pewno pomoże  – radzę, siląc się na przyjazny uśmiech.
                Mała wzdycha ciężko, obejmując dłońmi kolorowy kubek leżący na stole. Zaczyna opowieść.
                - Śniło mi się, że kończyłam trzydzieści lat. Byłam sama w domu. Czekałam na swoje urodziny, ale gdy zegar wybił dwunastą, nic się nie stało. Dalej żyłam, wbrew własnej woli. Nie miałam przyjaciół, rodziny i znajomych… - Zamyka usta, odgarniając swoje jasne włosy z czoła. – Jak to jest, Corliss, że boję się jednocześnie życia i umierania?
                - Nic w tym dziwnego. Ludzie boją się tego, czego jeszcze nie poznali. Wbrew pozorom nikt nie lubi niespodzianek – mówię. – Tylko obiecaj mi, że nie będziesz myślała w ten sposób – dodaję nagle, zdecydowanie zbyt gwałtownie. Boję się, że Deedee, idąc podobnym tokiem myślenia, zniszczy samą siebie.
                Przez chwilę mała patrzy na mnie szeroko otwartymi oczyma, jakby dopiero co się obudziła. Teraz przypomina dojrzałą, niemal dorosłą osobą. W jej spojrzeniu nie dostrzegam już ani grama dziecięcej ufności, której miejsce zajął wszechobecny strach.
                - Obiecuję. – Wzdycha, po czym szepcze:  – Przepraszam, Corliss… okłamałam cię. Tak naprawdę moja mama wcale nie umarła. Ja po prostu nie mam domu – mówi, po czym znów wybucha płaczem. - Bałam się, że jeśli powiem wam prawdę, nie dacie mi jedzenia. A byłam wtedy strasznie głodna. Bardzo mi przykro, że tak źle o was wszystkich myślałam…
                - Ciii… - szepczę. – Nic takiego się nie stało. Nie zrobiłaś nic złego – próbuję pocieszyć małą, jednak najprawdopodobniej nie docierają do niej żadne słowa.
                Od początku przypuszczałem, że nigdy nie znała swojej rodzicielki. Była zbyt twarda jak na kogoś, kto wychowywał się w rodzinie. Ponadto miała na sobie stare, poszarpane ubrania. Bez względu na to bardzo chciałem jej pomóc. Sam znalazłem się w podobnej sytuacji kilka lat temu, dlatego doskonale rozumiałem, czym jest głód i zimno.
                Deedee nieoczekiwanie wstaje, przechodzi pod stołem i przytula się do mnie z całych sił. Jestem zaskoczony jej reakcją, lecz nie protestuję.
                - Nigdy nie miałam taty. Ani nawet wujka.              
                Nigdy nie miałaś nikogo, kto mógłby cię pokochać, dodaję w myślach. Choć pragnę zastąpić jej rodzinę, nie chcę, by cierpiała po moim nieuchronnym odejściu. Jeśli utrzymam odpowiedni dystans, nikt nie poniesie większych strat.
                Z tego samego powodu przez tak długi czas odtrącałem Soleil.
                - Przestań już płakać, bo za chwilę będzie mi tak przykro, że pójdę w twoje ślady. A uwierz, nie chciałabyś tego widzieć – żartuję, by choć odrobinę ją rozweselić. Udaje mi się. Na twarzy dziewczynki widnieje teraz nieśmiały uśmiech. – Zrobię ci herbaty, a potem pójdziesz spać, dobrze? – proponuję. Nie czekam na odpowiedź, tylko szybko nalewam wody do czajnika i stawiam  go na gazie. Przez chwilę pomieszczenie wypełnia głucha cisza.
                - Tęsknisz za Georgią? – mówi nagle Deedee.                                
                Pytanie dziecka zaskakuje mnie do tego stopnia, że niechcący zrzucam na podłogę metalowe pudełko, które wcześniej delikatnie przesunąłem, by znaleźć paczkę herbaty. Z jego wnętrza wysypuje się stos różnych dokumentów.
                - Cholera – przeklinam pod nosem, jednocześnie zbierając rozrzucone na posadzce papiery. Staram się im nie przyglądać, jednak mimowolnie odczytuję dane osobowe dzieci Righli, daty ich urodzin i śmierci oraz wiele innych informacji. Nagle zwracam uwagę na kartę identyfikacyjną opatrzoną nieznanym dla mnie nazwiskiem. Sam nie wiem dlaczego, ale odruchowo wkładam ją do kieszeni spodni.
                - Corliss, tęsknisz za nią? – upomina się dziewczynka. Oddycham z ulgą, gdy widzę, że nie zwróciła uwagi na moje poczynania.  Wstaję i wracam na swoje miejsce.
                - Każdego dnia – odpowiadam i staram się udawać, że mówię o najnormalniejszej rzeczy pod słońcem.
                Georgia była kolejną osobą, którą nieświadomie zniszczyłem. Miałem ją za zbyt słabą i odizolowaną od świata, niezdolną do samodzielnego podejmowania decyzji istotę. Uważałem, że tylko ja zapewnię jej szczęśliwe życie. Stałem się bezwzględnym strażnikiem trzymającym własną siostrę w zbyt ciasnej klatce. Zadręczyłem kogoś, kogo kochałem, kierując się przesadną troską. Nie zagwarantowałem jej nawet godziwego pochówku. Podwładni Coppera potraktowali ją jak śmiecia, nic nie wartą kukłę. Przygnieciony własną słabością, nie potrafiłem długo protestować.
                Teraz każde wspomnienie dotyczące dziewczyny sprawia, że dręczą mnie bolesne wyrzuty sumienia. Wewnątrz zginam się w pół, zatykam uszy, krzyczę, pragnąc przerwać długą falę cierpień. Choć moją duszę wciąż muska delikatny wiatr, ten sam, który czułem na własnej skórze w dniu śmierci Georgii, zachowuję beznamiętny wyraz twarzy. Szczególnie w obecności Deedee.
                - Ja też. Była moją przyjaciółką. Pokazała mi nawet, jak zapleść warkocz – mówi, wskazując ręką na swoje włosy i uśmiechając się przez łzy. – Myślisz, że Soleil też nie żyje?
                Z czasem zaczynam mieć wrażenie, że mała pragnie uderzyć w epicentrum mojego bólu i sprawić, bym rozpadł się na kawałki. Wiem jednak, że nie tylko ja przeżywam trudny okres w swoim życiu. Dziewczynka również straciła wszystkich, na których jej zależało.
                - Nie wiem - kłamię, ponieważ nie chcę już dłużej oglądać smutku na twarzy Deedee.
                - Chyba za mną nie przepadała. – Wzdycha mała.
                - Lubiła cię. Tyle tylko, że nie była w stanie tego okazać – tłumaczę, w międzyczasie przygotowując herbatę i stawiając ją na stole tuż przed dzieckiem.
                Doskonale pamiętam, jak Sol odmówiła podarowania dziewczynce części naszego prowiantu. Cały czas widziała wyłącznie swoje „ja”. W takich warunkach nie potrafiła skupić myśli i skoncentrować się na drugim człowieku. Nie radziła sobie z własnym życiem. Choć nie powinienem był mieć do niej pretensji, niejednokrotnie krzyczałem na kobietę, czasem dochodziło nawet do rękoczynów.
                 Teraz rozumiem, że prawdziwym winowajcą był Ulysses Copper - stwórca fałszywej nadziei i skończony zbrodniarz, który pozbawił mnie prawa do szczęścia i bezpieczeństwa. Gdybym tylko mógł, udusiłbym go gołymi rękami. Zemściłbym się. Pokazałbym, na jak wielkie cierpienie skazał mnie i moich bliskich, a później wbiłbym strzykawkę wypełnioną Mortem w jego opuchniętą szyję. Tylko tak bolesna śmierć mężczyzny sprawiłaby mi prawdziwą przyjemność.
                Już dawno nie czułem do nikogo tak szalonej nienawiści.
                Siedzimy w kuchni jeszcze przez długi czas. Milczymy, ponieważ każdy temat, który chcemy podjąć, wiąże się z cierpieniem. Blade światło działa uspokajająco zarówno na mnie, jak i na Deedee. Dziewczynka po wypiciu herbaty kładzie głowę na blacie i zamyka oczy. Pragnę dyskretnie wyjść z pomieszczenia i wrócić do sypialni, lecz mała słyszy moje kroki.
                - Nigdzie nie odchodź, dobrze? – mówi.
                Posłusznie spełniam jej prośbę. Po chwili jednak Deedee znów zaczyna drzemać, dlatego biorą ją na ręce i zanoszę na górę.
                Zapewne gdyby nie sposób, w jaki zostałem wychowany, byłbym już tatą.
                Współcześnie rola mężczyzny ogranicza się tylko do „produkcji” dzieci. Małżeństwo to rzadkość, a pożycie niekończące się rozwodem jest zjawiskiem wręcz niespotykanym. Maluch zwykle zna tylko niezwiązaną emocjonalnie ze swoim partnerem matkę. Przez to potomkowie pewnej kobiety najczęściej mają różnych ojców.
                Na szczęście moja rodzicielka była idealnym przykładem wierności jednemu mężczyźnie.  Pokazała mi, że prawdziwy bunt to sprzeciwianie się niemoralnym czynom, a nie brnięcie w głąb nich.
                Kiedy docieram do sypialni, kładę śpiącą Deedee na materacu obok dzieci Righli.
                - Dobranoc – szepczę i wychodzę z pomieszczenia, jednak zamiast pójść do łóżka, idę w kierunku łazienki. Zamykam się w środku, zapalam światło i siadam na zimnej posadzce. Wyjmuję z kieszeni kartę identyfikacyjną, by obejrzeć ją z uwagą.
                - Defiance Garrels – odczytuję cicho. -  Urodzona ósmego października, dwa tysiące dwieście szóstego roku w Northover. Imię matki: Esther. Imię ojca: nieznane.
                 Przerywam nagle, by wziąć głęboki oddech. Dlaczego Righla trzyma w swoim mieszkaniu czyjeś dokumenty? To nielegalne, a także bezużyteczne. Przy płaceniu kartą wymaga się  zeskanowania odcisku palca, co stanowi skuteczne zabezpieczenie przed kradzieżami. Ponadto na odwrocie dostrzegam wizerunek Righli. Dokument nie może jednak należeć do jej siostry ze względu na różne nazwiska obu kobiet. Pozostaje więc tylko jedno wyjście: zostałem oszukany.
                Słyszałem o podwładnych Coppera, którzy wykonują różne eksperymenty na ludności cywilnej. Znajdują swoje ofiary, trują je, czekając na pojawienie się poszczególnych objawów. Sądziłem, że to tylko plotki, że każdy, nawet najbardziej zwyrodniały człowiek ma sumienie i nie jest zdolny do takiego okrucieństwa. Nie wiem, czy byłem w błędzie. Rozumiem jednak, że nie mogę ufać nawet komuś tak dobremu, jak Righla.
                Zaciskam palce na karcie, zupełnie jakbym pragnął przełamać ją na pół, zniszczyć zawarte w niej kłamstwo. Zaczynam mieć wrażenie, że w tym chorym świecie nic już nie jest sprawiedliwe. Przez całe życie naiwnie wierzyłem innym. Doszukiwałem się odrobiny dobroci nawet w największych złoczyńcach. Teraz zostałem oszukany przez swoich sprzymierzeńców. Może najwyższa pora, by wtopić się w tłum i również zacząć kłamać? Może to jedyny sposób na przetrwanie? Jeśli mam być szczery, nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie.
                Czuwam, opierając się o framugę drzwi prowadzących do pokoju dzieci. Mam zamiar pilnować Deedee do świtu, lecz jestem przeraźliwie zmęczony. Po upływie kilkunastu minut zapadam w głęboki sen. Dopiero nad ranem budzi mnie zimna dłoń Righli, którą kobieta kładzie na moim ramieniu.
                Jeszcze przed odzyskaniem świadomości mamroczę coś pod nosem.
                - Co tu robisz? – pyta.
                Przeciągam się ospale, ziewając.
                - Deedeeline miała koszmary. Obiecałem, że przy niej posiedzę – odpowiadam wymijająco, przecierając oczy ze zmęczenia. Staram się zachować spokój, lecz ilekroć spoglądam na właścicielkę domu, czuję obrzydzenie. Boję się, że z czasem znienawidzę resztę świata i samego siebie. Zacznę działać w tajemnicy, unikając głosu serca i umysłu, całkowicie wyprany z emocji. Stanę się chorobliwie podejrzliwy. Będę doszukiwał się podstępu w każdym życzliwym słowie. Wolę jednak skończyć tak, jak Soleil, niż zaufać niewłaściwej osobie.
                Blondynka kiwa głową, po czym zwraca się do swoich pociech.
                - Czy ktoś grzebał w moich rzeczach? – podnosi głos, tym samym wybudzając ze snu wszystkie dzieciaki.
                 Biorę głęboki oddech, wstaję i wyjmuję z kieszeni kartę identyfikacyjną niejakiej Defiance. Rozumiem, że to jedyna szansa na poznanie prawdy i ponowne zaufanie Righli lub natychmiastową ucieczkę.
                - Może szukasz tego? – mówię. Raz kozie śmierć.
                Kobieta momentalnie odwraca się w moim kierunku. Gdy zauważa, że trzymam dokument, wyraz jej twarzy ulega diametralnej zmianie. Teraz jest przerażona i jednocześnie zdezorientowana. Jak widać nie najlepiej radzi sobie z ukrywaniem sekretów.
                - Oddaj to! – wrzeszczy nagle, próbując wyrwać mi z ręki kartę.
                - Najpierw powiedz, o co tutaj chodzi – staram się mówić spokojnym i opanowanym tonem.
                - Jak śmiesz?! Naruszyłeś moją prywatność, a teraz jeszcze żądasz wyjaśnień!
                - A ty mnie okłamałaś! – wybucham, nie zważając na dzieciaki śledzące każdy mój ruch.
                - Cały czas mówiłam prawdę! Należę do ruchu oporu. Potrzebowałam fałszywej tożsamości, by żyć bezpiecznie - Wzdycha.
                - Nie wierzę ci – mówię bez zastanowienia.
                - Niby dlaczego miałabym cię oszukiwać? Cały czas szukasz dziury w całym, Corliss – warczy, wyraźnie zirytowana.
                Po chwili jednak wiadomość Righli uderza mnie z nieprawdopodobną siłą. Sprawia, że zaczynam odczuwać wstyd. Posądzałem ją o najgorsze, podczas gdy kobieta okazała się zadeklarowaną przeciwniczką Coppera. Z drugiej strony nigdy nie słyszałem o istnieniu podobnej organizacji. Pamiętam różne protesty przed siedzibami władz, jednak zawsze przypuszczałem, że stoją za nimi zwykli, niezadowoleni ludzie.
                 Milczę, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
                - Udowodnij – mówię wreszcie, nerwowo przełykając ślinę.
                - Nie potrafię. – Wzrusza ramionami. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz wyjść w tej chwili, droga wolna. Jeśli jednak uważasz, że nie kłamię, musisz utrzymać wszystko w tajemnicy. Musisz, Corliss.
                Patrzę na nią błagalnym wzrokiem, ponieważ po raz pierwszy w życiu czuję, że nie potrafię samodzielnie podjąć decyzji. Czekam na drogowskaz, znak z nieba, lecz zamiast tego otrzymuję tylko głuchą ciszę. Wiem, że mój wybór będzie miał definitywny wpływ na przyszłość. Nie istnieje żadna droga na skróty, pośredni wyrok. Mogę jedynie rzucić się w przepaść z nadzieją, że na dole czeka ktoś, kto mnie nie zawiedzie.                                                                    
 ***
Witam was w duchu Bożego Narodzenia i jednocześnie życzę Wesołych Świąt, dużych pokładów weny, solidnego odpoczynku od szkoły oraz spełnienia wszystkich marzeń!
Jeśli nie skomentowałam czyjegoś rozdziału - upomnijcie się, proszę.
Najprawdopodobniej jutro wezmę się za notki u Crazy14x5 i Soul Dreamer 
Pozdrawiam!

16 komentarzy:

  1. Wiem, że pewnie jak zobaczyłaś że ktoś ci napisał komentarz, to liczyłaś na rozpisanie się, ale wiesz że ja (kisiel) nie umiem się rozpisywać, ale piszę bo na prawdę BARDZO MI SIĘ PODOBA TEN ROZDZIAŁ mrrrrrrrrrr <3 kochaaaam ^^ hahahahah xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło jest poczytać z innej perspektywy. przez to można zrozumieć punkt widzenia. podoba mi się ten rozdział z perspektywy Corlissa. jest inny od tego co opowiada Solein. ona w pewnie sposób cały czas użala się nad dobą. on próbuje walczyć i chce wszytko zrozumieć. podoba mi się nawet w to w jaki sposób podszedł do Deedeelin. niczym prawdziwy ojciec. szkoda tylko, że nie wie co tak na prawdę dzieje się z niego przyjaciółką.
    Pozdrawiam i życzę weny! dużo weny i wolnego czasu^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam, że rozdział z perspektywy Corlissa będzie się znacznie różnił od pozostałych. I nie zawiodłam się. Jego przemyślenia są nadzwyczaj przepełnione wątpliwościami i nieufnością. Tak wiele rzeczy go spotkało, że już nie potrafi zaufać ludziom. Z każdą relacją jest niezwykle ostrożny... Nie chce być oszukany i nie dziwię się temu. Ostatnio tak wiele stracił. Najpierw zginęła jego siostra, a potem odeszła Soleil. Nie mogę powiedzieć, że nie miał racji, gdy w przypływie wściekłości nazwał ją egoistką. Kobieta postąpiła wyjątkowo tchórzliwie, gdy postanowiła popełnić samobójstwo. Przecież doskonale wiedziała, że będzie to kolejnym ciosem dla Corlissa. A gdy zmieniła zdanie było już za późno... Soleil potrzebuje ratunku, a jej przyjaciel nie ma o tym niestety pojęcia...
    Nie wiem, jak mężczyzna postąpi. Jaką podejmie decyzję. Mam nadzieję, że zaufa Righli. Ale obawiam się, że głęboko zakorzeniony w nim brak zaufania sprawi, że odejdzie.
    I jeszcze jedno. Niezmiernie podoba mi się jego kontakt z Deedee. Zachowuje się wobec niej jak ojciec, albo opiekuńczy starszy brat. I to pomimo wątpliwości, jakie nim targają.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cały rozdział z perspektywy Corlissa... może dlatego jak na razie to jeden z moich ulubionych. Wreszcie miałam okazję lepiej poznać chłopaka. Do tej pory darzyłam go sympatią, ale teraz lubię go jeszcze bardziej. Dowiedziałam się o nim więcej, niż we wszystkich poprzednich rozdziałach razem wziętych i naprawdę podoba mi się postać, która wykreowałaś.
    Jak zwykle było pełno emocji i może właśnie to sprawia, że Twoje opowiadania są takie niezwykłe i tak przyjemnie się je czyta. Jak dla mnie wcale nie musi być dużo akcji i o wiele więcej przyjemności sprawia mi czytanie dobrych opisów przeżyć wewnętrznych. Czasami nawet sama zaczynam zastanawiać się nad różnymi sprawami, a chyba o to przede wszystkim chodzi w pisaniu - żeby skłaniać czytelników do refleksji, pokazywać swoimi opowiadaniami coś więcej niż tylko kolejną, zwykłą historyjkę, o której każdy szybko zapomni.
    Dodam jeszcze tylko, że to opowiadanie obowiązkowo trzeba czytać z włączoną w tle muzyką, którą zamieściłaś na blogu. Zazwyczaj wolę czytać w ciszy, ale dźwięki pierwszej piosenki na liście skłoniły mnie do tego, by tym razem nie wyłączać muzyki. Wszystkie te piosenki są naprawdę piękne i tak idealnie pasują do opowiadania, że razem kolejnymi rozdziałami tworzą spójną i niezwykłą całość.
    Pozdrawiam
    koszmar-na-jawie
    b-u-n-t

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytane! Muszę ci powiedzieć, że bardzo mi się podoba ten rozdział. Cóż czytanie z perspektywy Corlissa było po prostu przyjemnością i jakoś tak żałuję, że skończyło się tak szybko. Poza tym w całej tej atmosferze smutku, strachu i przygnębienia znalazł się moment, w którym jakoś tak mimowolnie kąciki moich ust uniosły się delikatnie ku górze. Jak widać chłopakowi swoim żartem udało się rozweselić, nie tylko Deedee, ale też mnie. Przyznaję, że urzekł mnie ten moment :D
    Po całym tym rozdziale zastanawia mnie, kim jest Righli? Sama nie wiem, co mam myśleć o tej kobiecie. Mam wrażenie, że jeżeli moje podejrzenia polecą w jedną stronę, ty nagle sprawisz, że będą musiały zmienić swój bieg i powędrować w zupełnie inną, aż w końcu wyjawisz prawdę. Osobiście nie wiem, co zrobiłabym na miejscu Corlissa. Zdecydowanie nie ma on w tej chwili łatwej decyzji to podjęcia. Jestem niezmiernie ciekawa, co zrobi.
    Jest jeszcze sprawa Soleil. Obawiam się tego, co chłopak może zrobić z myślą, że ona naprawdę nie żyję. W sumie dziwne byłoby, gdyby myślał inaczej, jednak biorąc pod uwagę to, w jakiej sytuacji jest teraz dziewczyna, cieszyłabym się gdyby miał on jeszcze jakąś nadzieje i dalej jej szukał... Wydaje mi się jednak, że jego złość na Coopera sprawi, że mimo, że nie przyswaja sobie do wiadomości, że ona może żyć, to ją jeszcze przypadkowo spotka, po prostu mam wrażenie, że nie będzie potrafił wysiedzieć w miejscu i zaatakuje tego mężczyznę.
    Zastanawia mnie, jak zakończysz tę historię? Wiem, że to jeszcze nie czas na myślenie o tym, ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić, co może się jeszcze wydarzyć i co takiego może pojawić się na samym końcu? Nieźle mnie to intryguję. Cóż w tej chwili jednak pozostaje mi czekanie na następny rozdział. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Mrocznie... Czemu on się tak drze na wszystkich? Niech bierze jakiś Persen czy coś...
    Co teraz będzie, zostanie, czy ucieknie? Bo teraz nie wiem, ej :<
    Biedna Deedee... Ale to słodkie, że tak ją pocieszał.
    Mam nadzieję,że krótki komentarz i brak jakiegokolwiek pod poprzednim rozdziałem zostanie mi wybaczony ze względu na Wolfganga ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorootko <3 Wolfgang jest najlepszą postacią ever :D Jeśli mi to prześlesz w wersji elektronicznej, to obiecuję, że to wstawię ^^

      Usuń
  7. Uh, nawet nie wiesz jak się stęskniłam za twoim opowiadaniem! Więc teraz, kiedy już na nowo odnalazłam swój dawny zapał do pisania, czytania i komentowania czym prędzej tu do ciebie przypędziłam, aby nadrobić zaległości :)
    I co ja mogę napisać? Rozdział tradycyjnie bardzo mi się podobał, choć jakiś taki krótszy od poprzednich mi się wydawał? Nieważne. Po prostu lubię twój styl ^^
    Tutaj zaprezentowałaś nam nieco odmienną perspektywę, a ja uważam, że to było bardzo mądre posunięcie. Dałaś nam w ten sposób sposobność na spojrzenie na świat i wszelkie problemy oczami kogoś innego. Corliss jest niesamowicie odmienną postacią od Sol. Różnice między nimi widać na pierwszy rzut oka.
    W Corlissie dostrzegam chęć walki lub jakiekolwiek działania. Nie jest on wycofany, a raczej pewny siebie i tego, co chce osiągnąć. Równocześnie nie da się ukryć, że jest nieufny w stosunku do innych. Nie no może nie nieufny, a ostrożny. Z wielką ostrożnością podchodzi do obcych ludzi. Widać, że nie tak łatwo zdobyć jego zaufanie. Soleil to osiągnęła, ale czy doceniła? Jakoś nie dziwię się, że jej zniknięcie tak bardzo go zdenerwowało. Nie mogłam nie przyznać mu racji, gdy nazwał ją egoistką. Bo to jak postąpiła egoizmem było. Teraz zastanawia mnie jak on się zachowa w tej sytuacji. Jakie decyzje podejmie? Jednak na rozwiązanie tej zagadki niestety musimy jeszcze poczekać. Ale uzbroiłam się w cierpliwość, więc może uda mi się wytrzymać w tym oczekiwaniu :)
    Wspomnę jeszcze tylko, że niesamowicie podobało mi się to jak chłopak potraktował Deedee. W końcu bądź, co bądź jest ona dla niego całkiem obcą osobą, a on potrafił tak dobrać słowa, że dziewczyna zapomniała o swoich zmartwieniach, a senna mara odeszła w zapomnienie. To była taka malutka, ale jasna iskierka, która zabłysła w tym rozdziale, który jednak utrzymałaś w smutnym, przygnębiającym nastroju.
    Uwielbiam cię za to i czekam niecierpliwie na dalszy rozwój akcji.
    Pozdrawiam serdecznie :*



    OdpowiedzUsuń
  8. Corliss :) Na początku za nim nie przepadałam, ale z czasem go polubiłam. Cieszę się, że rozdział jest z jego perspektywy. Mam nadzieję, że on w końcu odkryje, gdzie jest Soleil i ją uratuje. Szkoda mi go, najpierw stracił siostrę, potem przyjaciółkę i został sam. No niby est jeszcze Righli, ale ona jest taka bardziej obca. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że stoi po stronie Coppera, ale może jednak, może nie powinien jej ufać... Bo jakby nie było, jest nieco dziwna. Biedna Deedee. Jest jeszcze taka mała, a już musi zmierzyć się z tym, co czeka ją w przyszłości. Trudno nie myśleć o śmierci, gdy wie się, kiedy ona nastąpi. Ta nieświadomość jest sto razy lepsza.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej!
    Przepraszam, że wcześniej nie przeczytałam. Rozdział ładny, koniec mistrzowski. Widzę jednak że ciężej ci się wczuć w Cora.
    No nie wiem co tu napisać, wiesz nigdy się nie rozpisuję.
    Masz jeden błąd mianowicie mówi się 'Raz kozie śmierć'. Poza tym niczego nie zobaczyłam.
    Pozdrawiam i zapraszam na kolejną notkę na Kosmie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział jak zwykle powala i nie wiem jak to robisz, że za każdym razem chcę czytać więcej : ) Strasznie spodobało mi się to inne spojrzenie na świat. C. jest całkiem inną osobowością niż nasza główna bohaterka, jest to miła zmiana i dodaje (jak dla mnie) więcej emocji w opowiadaniu. Chłopak jest nieufny, a jednak Soleil zdobyła jego zaufanie, niestety nie doceniła tego. Według mnie ona za bardzo otacza się murem, próbuje odizolować się od ludzi, a ma ich przy sobie tylko dlatego, że pomagają jej w przetrwaniu. Nie wiem czemu, ale Corliss wydaje mi się za dobrym dla niej człowiekiem, dla niego jest wielka nadzieja, że spędzi swoje krótkie życie ciesząc się nim, a dziewczyna jakby niszczy mu ten uśmiech. Nie wiem, może źle na to wszystko patrzę, ale chciałabym, żeby S., po tym co przeżywa, w końcu zdała sobie sprawę jak ważni są inni ludzie i pomogła C. : )

    OdpowiedzUsuń
  11. Wooow! Fajny rozdział. Pierwszy raz jestem u cb i jestem pod wrażeniem. To jest suuuper! Będę tu bardzo często wpadałam, a i zapraszam do mnie http://zycie-codzienne-by-kaja-i-snookixd.blogspot.com/ Mam nadzieję że ci się spodoba i jeszcze raz suuper rozdział! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Po pierwsze bardzo dziękuję za tak miłe komentarze na moim blogu i za bardzo wnikliwą analizę. Myślę, że ujęłaś w słowa bardzo trafnie to, co chciałam przekazać w obydwóch opowiadaniach. Ponadto po samym stylu tych komentarzy wiedziałam, że jeśli piszesz opowiadanie, musi być ono dobre. I nie myliłam się. przeczytałam całość wczoraj, co spowodowało, że poszłam spać później, niż zamierzałam i skutkowało niewyspaniem, ale warto było :D
    Po pierwsze sam pomysł. Umieszczenie bohaterów w trudnych warunkach sprawia, że możemy w jakiś sposób głębiej dotknąc społeczeństwa. W świecie bez wojny, w świecie względnie normalnie funkcjonującym człowiek nie jest wystawiany na aż tak... dalekosiężne, poważne próby, aczkolwiek jego charakter widać i tak, w nawet mniej poważnych decyzjach. Ale w trudnych czasach lepiej to widać, można to uwidocznić... Po pierwsze brawa za sam pomysł. Na razie coś takiego nie jest możliwe, ale badania genetyczne mogą doprowadzić nie wiadomo do czego, więc właściwie...? gratuluję pomysłowości z tą konieczną śmiercią, jest to bardzo znamienne i z pewnością wiele dyktuje ludziom, którzy żyją z taką świadomością... niby każdy boi się śmierci i nie wie, kiedy nastąpi i czasem chciałoby się wiedzieć, ale gdyby się wiedziało, zbytg dużo czasu by się o tym myślało, zbyt wiele byłoby temu przypisane, co Twoje opowiadanie tak bardzo uwidacznia... Tylko wydaje mi się, że jest to odwracalne, skoro istnieje człowiek, i to mniej więcej tak długowieczny, co ten "wynalazek", który przekroczył barierę 30-lat i nie umiera, a więc jest coś na rzeczy... Że ludzie, nawet jeśli są zmienieni (choć sama już nei wiem, czy genetycznie...), to mają jakąś szansę to zmienić (najwyraźniej są ruchy oporu)... Ponadto mimo wszystko, jesli ma się świadomosć, że życie jest tak krótkie, C ma sporo racji - powinno się starać z niego korzystać. Tylko trudno jest, to prawda, w takim społeczeństwie.. W Soleul jest dużo goryczy, ale trudno się dziwić i rozumiem nawet fakt, że próbowała tak długo odpychać ludzi, by nie czuć... rozumiem to, ale jednoczesnie od początku było widać, że ona jest buntowniczką,. że chce żyć i to, że próbowałą zdobyć Mortem, było tylo wyrazem buntu (szczególnie że obiecała matce to, co obiecała), a skończyło się taką... klapą. Ale i tak bardziej jestem zła na to, że G nie żyje przez to, że Soleil (i C. też, choć nie aż w tak dużym stopniu) postanowili zataić tak ważną informację... Potwornie nie to wkurzyło,a już w ogóle kiedy wyszła prawda nt. staniu georgii...

    OdpowiedzUsuń
  13. Soleil potrafi być bardzo nieczuła (taka forma obrony) i choć początkowo byłam zła, gdy C ją zaatakował. zrozumiałam, że czasem ona na to zasługuje... Ich relacja jest niesamowita... czasem ma się wrażenie, ze by się pozabijali, oboje są bardzo uczuciowi i wybuchowi, ale tak naprawdę widać, że łączy ich coś magicznego, choć nie potrafią tego nazwac, coś bardzo silnego, co może być zarówno destrukcyjne, jak i tworzące cuda... I mam nadzieję, że koniec konćów się zejdą, bo byliby wspaniała parą:)... mam nadzieję, że C szybko dowie się lub domyśli, że z Soleil stało się coś strasznego... Kurde, nie mogę uwierzyć, że każą jej wstrzykiwać Mortem nawet jesli dla niektórych może wydaewac się wybawieniem - decydują, keidy cchą umrzeć... ale jest to tak naprawdę kolejny plan umysłu pragnącego kierować światem. Kim jest ten Ulysses, władcą świata? czy tylko A Południowej (chciałabym więej się dowiedzieć nt sytuacji panujące na Ziemi xD)? Najwyraźniej jest ogromnym, źle pojętym autorytetem, ale nigdziue tak naprawdę nie zaznazyłaś, jak ogromną ma władzę... Ciekawi mnie też, jak wygląda struktura społęczna... CZy wszysy ludzie są mutantami czy tylko część? tego nie zrozumiałam... Jak można się wzbogacić, czy ejst to własciwie możliwe - przejście do innej kasty? mam pytania, ale to dlatego, że jestem tak ciekawa świata, który wykreoswałaś, któty pochlonał mnie już od samego początku głównie dlatego, że tak wspaniale opisywałaś uczucia i cjoć może w pierwszych postach było to bardziej chaotyczne,m teraz już takie nie jesy. przykłądasz dużą wagę nie tylko do opisów uczuć, ale i róznych refleksji nt tego okropnego, dziwnego świata, filozofii, a jednocześnie rozwijasz sprawnie akcję i człowiek aż się skręca, by dowiedzieć się, co dalej.Wszyscy twoi bohaterowie są ludźmi z krwi i kości, nietuzinkowymi, każdy ma tajemnice i każdy ma w sobie coś donbrego i coś złego - go wszystko świadczy, ze wbrew temu, co kiedyś stwierdziła Soleil, mutanty mają uczucia... Ciekawi mnie jeszcze, czy na tym świecie są zwierzęta (wiem,m że rosliny nie produkują tleny, ale są x D)? ah,. znów te pytania... Podoba mi się, że wprowadziłąś perspektywę chłopaka- daje do większe pole do popisu Twojej twórczośći, a jednocześnie pokazuje go nieco z innej, ale jakże ciekawej strony. Bardzo go lubię. z niecierpliwopścią czekam na cd :)
    zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku <3 Na początku chcę Ci strasznie podziękować za tak obszerny komentarz. Aż się dziwię, że chciało Ci się tak bardzo rozpisywać ^^ Dzięki Tobie przez jakieś kilkanaście minut szczerzyłam się sama do siebie. To naprawdę bardzo miłe, mieć świadomość, że komuś podoba się to, co piszę.
      Ja właśnie, podczas tworzenia tego opowiadania, zrozumiałam, jak wielkim błogosławieństwem jest fakt, że nie wiem, kiedy umrę. Bo tak naprawdę, gdybyśmy mieli świadomość tego, że umrzemy następnego dnia, zamiast robić jakieś pożyteczne rzeczy, cieszyć się, bylibyśmy zestresowani do granic możliwość i z pewnością z tych nerwów popełnilibyśmy mnóstwo błędów.
      Co do długowieczności Ulyssesa... długo myślałam nad tą kwestią i początkowo chciałam zostawić ją bez konkretnego wytłumaczenia, jednak z czasem wpadłam na pewien pomysł, tyle tylko, że według mnie jest on bardzo kiczowaty i nieco bezsensowny, więc sama nie wiem, jak to rozwiążę.
      Ruchy oporu sprzeciwiają się nie tyle działaniu bomby i "naturalnemu" porządkowi świata, co rządom Coppera, ale o tym w kolejnym rozdziale :)
      Racja, Soleil jest wyjątkowo irytującą postacią, choć mimo to bardzo ją polubiłam. Chyba przede wszystkim dlatego, że mi samej często zdarza się narzekać na wszystko wokół xD
      Cieszę się, że zaciekawiła Cię relacja Sol i Corlissa. Masz rację co do ich charakteru - oboje to mieszanka wybuchowa, ale przez ten cały czas bardzo się do siebie przywiązali i przynajmniej w pewnym stopniu nauczyli współpracować.
      Dzięki Ci za te wszystkie pytania : ) - mam ogromny problem z logiką tekstu, a dzięki temu mam okazję wszystko zredukować.
      Ulysess to władca całego świata. Tak wielki obszar objęło także działanie bomby. Muszę to jakoś uściślić w poprzednich rozdziałach ^^ A przejście do innej "kasty" jest w zasadzie niemożliwe, chyba, że ktoś jakimś cudem znajdzie bardzo dobrze płatną pracę i nagle się wzbogaci.
      Nad istnieniem zwierząt nigdy się nie zastanawiałam, ale po krótszym przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że nic zbytnio nie przeszkadza w ich bytowaniu. A co do roślin... to nie tak, że nie produkują tlenu - robią to, jednak jest ich bardzo mało, przez co nie mogą dostarczyć atmosferze odpowiedniej ilości tlenu.
      Starałam się skupić przede wszystkim na uczuciach bohaterów, bo to coś, co lubię robić najbardziej. Oczywiście akcja też jest ważna, ale w pisaniu monologów wewnętrznych czuję się znacznie... swobodniej ^^ Rozumiem, że były one bardzo chaotyczne na samym początku - postaram się to zmienić, gdy już skończę pisać całość - po prostu w pierwszych rozdziałach nie potrafiłam tak silnie wczuć się w tamtejszy świat, nie mogłam jeszcze w pełni poznać psychiki Soleil, dopiero z czasem wszystko jakoś się ułożyło :)
      Jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję za ten komentarz! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak miło mi się go czytało. Aż od razu zachciało mi się pisać :) Tymczasem również bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i czekam na nową notkę na Twoim blogu!

      Usuń
  14. Jak zwykle jestem do tyłu, więc dzisiaj króciutko: perspektywa Corlissa jest o wiele lepsza niż Soleil.

    W tym rozdziale, na początku bardzo mnie zastanawiało, czemu przejmuje się wyłącznie zniknięciem Soleil, jakby zdążył już zapomnieć o swojej siostrze. Dopiero rozmowa z Dede wyzwala w nim rozmyślania na ten temat, a wydaje mi się, że jednak stratą siostry powinien przejmować się bardziej, niż zniknięciem Soleil, w szczególności, że wiedział, że dziewczyna chce odebrać sobie życie z własnej woli.

    Pozdrawiam gorąco,
    summer-sky

    OdpowiedzUsuń