"Nie warto uciekać przed nieuniknionym, gdyż wcześniej czy później trafia się w miejsce, gdzie nieuniknione właśnie przybyło i czeka. "
Terry Pratchett
Staram się nie wracać do tych wspomnień. Gdziekolwiek teraz znajduje
się moja rodzicielka, z pewnością nie myśli już o swojej córce. I ja nie
rozkoszuję się przeszłością. Ona zniknęła, odpłynęła i nie pozostawiła po sobie
żadnego śladu, zupełnie jak spotkanie przypadkowego przechodnia. Nie ma na mnie
wpływu. Wiem, że muszę twardo stąpać po ziemi. Nie istnieje żadna inna
perspektywa, która mogłaby mi to ułatwić, wbrew zapewnieniom mamy.
Lekarz i kobieta mierzą mnie wzrokiem przez dłuższą chwilę, jakby
zobaczyli ducha. W końcu mężczyzna chwyta mój nadgarstek, wyciąga spod biurka i
wyprowadza z pokoju.
– Co ty tu robisz? – warczy.
Nie fatyguje się nawet, by mówić do mnie per pani, choć przypuszczam,
że dopiero rozpoczął naukę w college’u. Musi mieć bardzo majętnych rodziców,
skoro załapał się na staż na oddziale bogaczy. Nie przejmuję się jego chamskim
zachowaniem. Od zawsze traktowano mnie jak kogoś gorszego. W końcu światem
włada kawałek papierka pomalowany na zielono. Ludzie są w stanie stoczyć
zaciętą walkę, by go zdobyć. To on dyktuje, kto powinien być szanowany. Dzieli
wszystkich na lepszych i gorszych. Jednych uzdrawia, innych skazuje na
cierpienie. Jest totalitarnym władcą.
– Nie wiesz, że nie wolno ci tutaj wchodzić? – krzyczy przerażona
kobieta.
Rozumiem, że powinnam teraz ją przeprosić lub zacząć kłamać, jednak
tylko wzruszam ramionami. Nie potrafię odnaleźć źródła siły, która sprawia, że
zachowuję się jak ignorantka. Jestem jednak zadowolona z samej siebie. Po raz
pierwszy w życiu mam okazję, by utrzeć nosa tym snobom.
– Chcesz umrzeć, wariatko? – mówi głośno chłopak.
Przez dłuższą chwilę zastanawiam się nad jego słowami. Przecież
jestem niezniszczalna. Nie uśmierci mnie żadna zaraza czy choroba. Mogę skoczyć
z mostu. Mogę wpaść pod samochód. Mogę dalej żyć.
Błąd – m u s z ę dalej żyć. Dlaczego więc on twierdzi inaczej?
– Jak to? – mruczę pod nosem.
Najprawdopodobniej oboje robią
sobie ze mnie żarty, jednak coś sprawia, że zaczynam im wierzyć. Oczyma
wyobraźni widzę, co by było, gdyby każde, nawet najmniejsze potknięcie mogło
wpędzić mnie do grobu. Musiałabym uważać, by nie zakrztusić się syropem na
kaszel i nie zostać ugryzioną przez parę szerszeni. Ta wizja przyprawia mnie o
zawroty głowy. W końcu nigdy nie uważałam życia za warty szacunku dar, raczej
za nieuniknioną karę.
Student spogląda na mnie zdziwionym wzrokiem, jakby był zaskoczony
moją nieświadomością. Widzę, jak otwiera usta, by coś powiedzieć, i w ostatniej
sekundzie pragnę go powstrzymać, jednak chęć odkrycia tajemnicy jest
paraliżująca.
– Jeśli wierzysz, że bakterią Coppera można się zarazić tylko przez
jej dożylną aplikację, jesteś w błędzie. To coś się rozprzestrzenia. Wystarczy
krótki kontakt z chorym. Staruszek jest szalonym geniuszem. Wszystko
zaplanował. Całe szczęście, że wynalazł też szczepionkę. Dzięki niej jesteśmy
bezpieczni – objaśnia chłopak.
On nie musi się martwić. Z pewnością stać go na lekarstwo. A ja? Kto
wie, może przez wejście na oddział bogaczy zniszczyłam swój plan odzyskania
kontroli nad własnym życiem. Może Mortem już krąży w moich żyłach, chcąc
zaatakować bezbronny organizm. Przechodzi mnie dreszcz. Odwracam wzrok od
chuderlawego blondyna ubranego w prosty, szary kombinezon i na oko nieco
starszej ode mnie szatynki. Teraz patrzę wprost na obraz malujący się za szklanymi
drzwiami, które dzisiaj przekroczyłam. W myślach łączę zapach zgnilizny z
nieruchomymi ciałami. Oni byli martwi. Wszyscy, co do jednego. Zabrakło im
pieniędzy, by kupić życie. Wśród nich widzę też tę samą rudowłosą kobietę,
która niedawno wpadła pod koła samochodu. Najwidoczniej bakteria przedostała
się już na oddział niezaszczepionych. Przeliczam w myślach godziny trwania tej
egzekucji. Dwanaście, może mniej. Czuję, że powinnam wszystkich ostrzec, lecz
jestem zbyt słaba, nieprzygotowana do bycia szczerą. Topię się we własnych
kłamstwach, jakby zakochana w swoim wyimaginowanym świecie, schowana pod
niewidzialną kopułą.
Na szczęście jeden problem został rozwiązany. Nie muszę jechać do
Sartonii, by osiągnąć upragniony cel. Nie mam jednak pewności co do skuteczności
śmierci przez zarażenie. Kto wie… może będę cierpieć niewyobrażalne męczarnie,
zanim przyjdzie koniec? A ból jest kolejną rzeczą, nad którą nie posiadam
żadnej kontroli. Ostatecznie stwierdzam, że zdobycie ampułki wypełnionej Mortem
będzie znacznie bezpieczniejszą opcją.
Na szczęście za niedługo stąd wyjadę. Będę uciekać przed końcem, a
następnie wybiegnę mu naprzeciw. Pragnę, by on grał na moich zasadach i nie
ulegnę mu nawet w najmniej istotnej kwestii.
– Jeżeli chcesz dożyć jutra, lepiej się stąd wynoś – warczy chłopak.
Złoszcząc się, wygląda co najmniej absurdalnie. Marszczy swój
niewielki nos i mruży szare oczy. Jeśli przyszłość należy do takich ludzi, to
wydaje mi się, że świat nie przetrwa dłużej niż kilkanaście lat. Sama nie wiem,
czy nieudolność władców jest lepsza niż stosowanie terroru, jak w przypadku
Cecilliana Larsona. To właśnie on, chcąc zyskać przewagę, opracował bombę
skracającą życie i doprowadził do jej wybuchu, tym samym nieświadomie skazując
na śmierć samego siebie. Nie mam prawa pamiętać tych czasów, jednak uczono
mnie, że większość ówczesnych ludzi zwariowała. Część z nich próbowała popełnić
samobójstwo po stracie bliskich, inni zamykali się w swoich domach i nie
wychodzili nawet w celu zakupienia żywności. Wszystko wróciło do normy dopiero
po kilkunastu latach. Historia najwyraźniej lubi się powtarzać. W końcu ludzie
kochają niepotrzebne komplikacje. Autodestrukcja jest wpisana w ich
egzystencję. Otrzymują od losu bezcenne podarunki, lecz zawsze chcą czegoś
więcej. Szukają, błądzą, dopóki nie wpadną do olbrzymiego dołu. Wtedy nie
starcza czasu na jakąkolwiek wdzięczność.
Ja też jestem człowiekiem. Podejmuję nieprzemyślane decyzje, żałując
później, że nie można cofnąć czasu.
– Aha. W takim razie do
widzenia – szepczę zdawkowo, po czym szybko wybiegam z oddziału bogaczy.
Zauważam, że korytarze snobów
są przerażająco czyste. Biel ścian
prawie mnie oślepia, dlatego gdy wracam do miejsca swojej pracy, oddycham z
ulgą. Przynajmniej tutaj nasz gatunek nie próbował usunąć wszystkiego, co
związane z naturą, o czym świadczy obecność obrzydliwych grzybów i zabrudzeń na
powierzchni muru.
Przez resztę dnia zajmuję się robieniem zastrzyków i przyjmowaniem
nowych pacjentów, w myślach odliczając czas pozostały do końca mojej zmiany.
Chcę jak najszybciej się stąd wyrwać, zapomnieć o tym, jak bardzo jestem podła,
okłamując prawe skrzydło klinki. Wreszcie zegar wybija godzinę siódmą po
południu. Idę w kierunku salki, gdzie pracują Corliss wraz z Georgią.
– Zbieramy się – mówię do nich.
Ich głowy momentalnie odwracają się w moją stronę, po czym oboje
wstają z krzeseł, zamykają teczki i starają się dotrzymać mi tempa.
Nie mówimy „do zobaczenia”, bo tak naprawdę mamy ochotę pozbyć się
wszelkich wspomnień związanych z tym miejscem. Przywiązując się do tamtych
ludzi, jedynie zyskalibyśmy niepotrzebny bagaż, tęsknotę wypełniającą
poszczególne dni, skracającą czas pozostały nam do śmierci. Żyjemy, umieszczeni
w czasoprzestrzeni, odwróceni od innych i nastawieni na godne przetrwanie.
Wracamy tymi samymi zatłoczonymi ulicami. Znów przedzieramy się przez
tłum protestujących. Wreszcie docieramy do klatki schodowej. Georgia idzie
przodem. Ruszam za nią, kiedy silna ręka Corlissa mnie zatrzymuje.
– Co się stało? – warczę.
Mężczyzna ostatnio zachowuje się bardzo nienaturalnie.
– Przepraszam cię za wczoraj. Nie powinienem był się na ciebie rzucać
– mamrocze, jakby wystraszony.
Idę kilka kroków do tyłu,
powstrzymując nieuzasadniony gniew. Teraz to ja mam ochotę go uderzyć.
Nienawidzę, gdy, patrząc w jego oczy, widzę bezsilność. Mimo że na pewno nie
jest najmocniejszym człowiekiem na ziemskim globie, pragnę uwierzyć temu
kłamstwu. Jedyne, o czym obecnie marzę, to poczucie bezpieczeństwa. Chcę
wierzyć, że istnieje pewna osoba będąca w stanie ochronić mnie przed całym złem
współczesności. Przecież realne zagrożenia nie wiążą się tylko z pozbawieniem
życia. Są rzeczy znacznie gorsze i bardziej brutalne.
– Rozumiem. Martwisz się o Georgię, a trochę cię poniosło. –
Wzdycham, jakby tłumacząc się za niego.
Zauważam, że Corliss drży na całym ciele. Opiera się o ścianę, jakby
zaraz miał upaść na ziemię.
– Co się dzieje? – pytam
mimowolnie.
Mężczyzna kilkakrotnie kopie nogą w listwę, która po piątym uderzeniu
zostaje złamana.
– To wszystko się skończy. Każdy chce nas zniszczyć za wszelką cenę,
doprowadzić do szaleństwa. Ja już zacząłem wariować. Sama widzisz, co się ze
mną dzieje. Teraz wiem, że uczestnictwo w tej durnej ucieczce przed czasem nie
ma sensu, dlatego nie będę się spieszył. Mam dosyć dzielenia spraw na
ważniejsze i zbędne, życia według idiotycznego schematu. Będę korzystał bez
ograniczeń z tego, co mam. Jeszcze zobaczysz… – szepcze, a w jego głosie
wyczuwam entuzjazm.
Dałabym naprawdę wiele za możliwość beztroskiego biegania w deszczu
czy długiego leżenia na sztucznej murawie. Pragnęłabym kręcić się dookoła
własnej osi z rozłożonymi szeroko rękami, dopóki rzeczywistość w mojej głowie
nie zaczęłaby wirować, a ja upadłabym na ziemię, śmiejąc się wniebogłosy,
jednak jestem zbyt przyzwyczajona do „naturalnego” porządku życia, by móc
oderwać się choć na chwilę. Dla mnie nie istnieje „teraz”. Jest jedynie
czekanie na koniec. Tęsknota za normalnością przytłacza mnie tak bardzo, że w
mgnieniu oka otaczam ramionami ciało Corlissa. On, najwyraźniej zaskoczony moją
reakcją, przyciąga mnie do siebie dopiero po kilku sekundach. Teraz zaczynam
rozumieć, jak bardzo jest silny. Nie panuje nad własnymi emocjami, a mimo to
potrafi zachować pozory normalności. Jedynie milczy, pogrążony we własnych,
nierealnych marzeniach. Dobrze wie, że nie umie wygrać z czasem, choć tak
bardzo tego pragnie.
– Nie rób z siebie ofiary – szepcze nagle, odpychając mnie od siebie.
Niewzruszenie wspina się po schodach i znika z zasięgu mojego wzroku.
Przez chwilę stoję w miejscu, zupełnie oszołomiona, jednak wiem, co chciał mi
przez to powiedzieć. Powinnam zadbać o siebie. Nie mogę być dla niego tak
wielkim ciężarem.
Idę na górę, prosto do naszego pokoju, by zabrać swój plecak. Tego
wieczoru opuszczamy motel . Pomagam Georgii we wzięciu jej torby. Dziewczyna
jest krucha jak szkło. Mam wrażenie, że wystarczy jeden podmuch wiatru, by ją
unicestwić. Wystarczy jeden smutek, by ją złamać.
Wystarczy krótki kontakt z chorym.
Słowa studenta dźwięczą mi w uszach, pragną zostać usłyszane tak
bardzo, że powstrzymywanie ich sprawia mi nieprawdopodobny ból. W końcu
ukrywanie prawdy jest równoznaczne z kłamstwem. Poniekąd skazuję na śmierć
moich przyjaciół. Ta perspektywa jednak wydaje się tak odległa, że nie potrafię
w nią uwierzyć, nawet po tym, co dzisiaj widziałam.
– Gotowa? – mówi Corliss do swojej siostry, obejmując ją ramieniem.
Dziewczyna nerwowo rozgląda się po pokoju, zupełnie jakby widziała go
po raz pierwszy. Najwyraźniej jeszcze nie zdążyła przyzwyczaić się do tego
miejsca. Wszyscy żyjemy w ciągłym biegu, pędzimy do przodu, często omijając to,
co może mieć diametralny wpływ na nasze osobowości. Nie oglądamy się za siebie,
bo przeszłość to tylko zlepek niewyraźnych wspomnień. Ludzie o nas zapomną,
pogrzebią nasze ciała kilka metrów pod ziemią, razem z naszymi emocjami i
ostatnim tchnieniem.
Wychodzimy z pomieszczenia. Zamykam drzwi specjalną kartą, dzięki
której jednocześnie mogę wydawać dekanty. Jestem w stanie jej użyć dopiero po
przyłożeniu kciuka do metalowego czytnika sprawdzającego moje linie papilarne.
Na dole, w recepcji, stoi podobne urządzenie. Dzięki niemu płacę za pobyt w
motelu. Ten obowiązek co miesiąc spada na inną osobę. Ostatnio był to Corliss,
teraz ja. Gdybym nie uregulowała rachunku, kamery otaczające budynek
zarejestrowałyby moje poczynania i prawdopodobnie trafiłabym za kratki. Przed
zdobyciem antidotum Coppera nie pozwalam sobie na podobne wykroczenia, choć
czasem zdarza mi się kraść.
Kiedy wreszcie wykonuję swoje zadanie, opuszczam zaniedbany hall i
wychodzę na zewnątrz. Wahania temperatury w ciągu doby w Bittlemberg są
naprawdę duże, jednak zdążyłam się już uodpornić na chłód i upał. Tym razem
jest nienaturalnie ciepło. Liczę na to, że wraz z zachodem słońca powietrze
stanie się lżejsze.
– W takim razie gdzie idziemy? – pyta Corliss, wlokąc się za mną.
– Przed siebie – mruczę pod nosem.
Jestem skończonym kłamcą.
– Nie sądzisz, że to nie ma najmniejszego sensu? A co, jeśli trafimy
na jakieś odludzie? Te kilka kanapek, które ze sobą wzięliśmy, raczej nie
wystarczy nam na więcej niż dwa dni. – Mój współlokator znów się wtrąca.
– Mówisz tak, jakbyśmy wyjeżdżali po raz pierwszy – kpię. – Wiem, co
robię. Przecież ziemia w obrębie kilkuset kilometrów jest wypełniona różnymi
budynkami zamieszkanymi przez ludzi. Mógłbyś wreszcie przestać się ze mną
sprzeczać.
– Wcale się z tobą nie sprzeczam. Chcę po prostu wiedzieć, na czym
stoimy. Jesteś strasznie nieodpowiedzialna, a usiłujesz rządzić całym światem –
warczy, zaciskając zęby.
– I mówi to osoba, która wczoraj zaczęła mnie dusić bez konkretnego
powodu! – niemal krzyczę.
– Miałem powód, idiotko! – informuje mnie podniesionym głosem, gdy
nagle Georgia zaczyna niemiarowo oddychać.
Nie wiem, czy robi to, by przerwać naszą kłótnię, czy naprawdę się
czymś denerwuje, jednak odruchowo przestaję zwracać uwagę na Corlissa i
zaczynam ją uspokajać. Po jakimś czasie posyłam mężczyźnie oskarżycielskie
spojrzenie.
– Wszystko będzie dobrze, już jesteśmy cicho – szepczę, obejmując ją
ramieniem.
Wędrujemy przez zatłoczone ulice, następnie docieramy do lasu pełnego
połamanych drzew. Ten krajobraz został ukształtowany przez ostatnią wojnę.
Konary wystają z ziemi niczym kolce, a gałęzie rozrzucone dookoła tworzą prawdziwy labirynt. Przed nami
rozciąga się otwarta przestrzeń. Idę po nierównym gruncie składającym się tylko
z piasku i żwiru. W końcu rośliny nie spełniają już swojej odwiecznej funkcji.
Teraz produkcją tlenu zajmują się ogromne fabryki.
Nieoczekiwanie zauważam dużą, białą ciężarówkę stojącą na wyrównanej
ścieżce. Jej drzwi są otwarte, a na rejestracji widnieje napis: „SR 2041”.
Uważam to za szczęśliwy zbieg okoliczności. Dzięki temu wiem, że na pewno
trafię do Sartonii. Mrużę powieki, licząc no to, że mój umysł nie robi sobie ze
mnie żartów. Całe szczęście, po otwarciu oczu zaczynam rozumieć, że jeszcze nie
oszalałam.
– Może uda nam się ją uruchomić – szepczę.
Nie dostrzegam właściciela pojazdu, lecz przeczuwam, że stoi gdzieś
blisko. Nagle słyszę gruby, męski głos. To musi być on. Teraz pozostaje nam
tylko zdanie się na jego łaskę. Nie czekając na odpowiedź moich przyjaciół,
biegnę w kierunku maszyny. Daję z siebie wszystko. Zręcznie omijam wszelkie
kłody, lecz nie zauważam jednej z nich. Padam na ziemię jak długa. Próbuję
wstać, jednak czuję przeszywający ból w prawej nodze.
– Mogłam zaczekać – mówię do siebie.
Teraz z pewnością kierowca mnie zauważy, a ja nie będę w stanie
zdobyć antidotum, kulejąc. Wzdycham ciężko, gdy nagle, ku mojemu zaskoczeniu,
Georgia podrywa się z miejsca i zaczyna pędzić. Zdezorientowany Corliss po
chwili rusza za nią. Kobieta podnosi mnie z ziemi i przytrzymuje. Dzięki jej
wsparciu potrafię się poruszać. W końcu wszyscy wsiadamy do przyczepy.
Zagrzebujemy się w morzu papierowych skrzynek. Dyszymy ze zmęczenia, a ja wciąż
nie mogę nadziwić się odwadze mojej współlokatorki.
– Dziękuję – szepczę. – Naprawdę strasznie ci dziękuję! – Przytulam
ją. – Jesteśmy z ciebie dumni! – mówię rozentuzjazmowanym głosem. Czasem mam
wrażenie, że traktuję ją jak własną córkę.
Kobieta uśmiecha się delikatnie, najwyraźniej zadowolona ze swojego
dokonania. Już od dawna nie widziałam jej w tak dobrym humorze, dlatego
przestaję skupiać się na bólu i również szczerzę zęby.
Corliss natomiast uparcie milczy, uważnie przypatrując się mojej
stopie. Nagle uderza w nią ręką. Mimowolnie z zaczynam piszczeć.
– Pewnie jest złamana. – Słyszę czyjś głos, lecz domyślam się, że nie
należy on od czarnowłosego młodzieńca.
Lekko oszołomiona, rozglądam się po całym wnętrzu przyczepy. Otaczają
nas różnorakie paczki, dlatego nie byłabym zaskoczona, gdyby z jednej z nich
wyłonił się człowiek. Nagle dostrzegam parę szarych oczu. Przeczuwam, że ich
właścicielką jest jakaś mała dziewczynka.
– Kim jesteś? – pytam.
– Deedeeline Stray, proszę pani – przedstawia się, stając tuż przede
mną. – Lub po prostu Deedee.
***
Teraz powiem coś dziwnego - jestem zadowolona z tego rozdziału. Ale to tak naprawdę. Szczególnie z jego środkowej części, chyba ze względu na dużą ilość opisów. Jak zwykle przepraszam za zaległości na waszych blogach. Staram się je nadrabiać. Całe szczęście jeszcze tylko tydzień do wakacji. Tymczasem chciałabym wam powiedzieć, że nie będzie mnie od 30.06 do 16.07. Będę się starała czytać wasze blogi na bieżąco, ale przypuszczam, że mój dostęp do internetu będzie baaardzo ograniczony. Zapraszam was także na bloga mojej przyjaciółki, gdzie już wkrótce powinna pojawić się pierwsza notka ---> [KLIK] <---
Zachęcam do zadawania pytań bohaterom ---> [KLIK] <---
P.S. Może znalazłby się ktoś chętny do wykonania szablonu? ^^
Życzę udanych wakacji!
Zachęcam do zadawania pytań bohaterom ---> [KLIK] <---
P.S. Może znalazłby się ktoś chętny do wykonania szablonu? ^^
Życzę udanych wakacji!
Ech, Soleil, głupoty odwalasz. Naprawdę. Może warto by zawalczyć o siebie, o przyjaciół, spróbować odzyskać swoje życie na więcej niż trzydzieści lat? Zgadzam się z Corlissem; życie to wszakże coś więcej niż tylko czekanie na śmierć. Z drugiej strony nie dziwię się naszej drogiej Sol, bo ile można żyć pod taką presją, wśród takich ludzi? Niemniej jednak chciałabym zobaczyć, że jej zależy na życiu, że chce o siebie zawalczyć.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że jesteś zadowolona z tego rozdziału, sama też bym była, bo jest naprawdę dobry. Czekam na następny, życzę weny i wracaj szybko <3 Udanego wyjazdu! I gorących wakacji <3
Pozdrawiam <3
Deedeeline … Ile „e”, haha, ciekawe imię. :) Czyli ta bakteria jest jeszcze bardziej niebezpieczna niż sądziłam. Mam dziwne wrażenie, że wymknie się spod kontroli i rozpęta się jeszcze większe piekło niż obecne. :D Ale czy wyjazd ochroni ich przed bakterią? Jakoś wątpię. I dokąd się udadzą? Myślałam, że będzie miała spore kłopoty, skoro została nakryta, ale jakoś jej się udało ujść z tego cało. Mam nadzieję, że nie zaraziła się bakterią. :)
OdpowiedzUsuńnie dziwę ci się, że jesteś zadowolona z tego rozdziału. ja uważam, ze jest on najlepszy ze wszytych, które dotychczas się pojawiły. dużo się też w nim dzieje.
OdpowiedzUsuńDeedee. co za słodkie imię *.* takie inne i nietypowe. I like it <3
Ale chyba zacznę od początku nie? xd
Na początku myślałam, ze mężczyzna i kobieta, którzy nakryli Soleil pod biurkiem, wyciągną ja stamtąd brutalnie, wywalą z pracy, albo jeszcze zaczną poniżać. A oni zachwali się tak jakby zależało im na jej życiu. było to trochę dziwne i nietypowe. Corliss trochę przesadza z tym krzyczeniem na swoją koleżankę. nic tylko od kąd go poznała to krzyczy i krzyczy. rozumiem, ze chce chronić siostrę, ale chyba ie kosztem koleżanki?
No i spotkanie naszej małej słodkie Deedee. kocham to imię normalnie xd
pozdrawiam
Jestem bardzo ciekawa nowej bohaterki, zwłaszcza że skojarzyła mi się z siostrą Dextera, Dee Dee, z bajki "Laboratorium Dextera" ;) Ciekawa jestem, co robiła w tej przyczepie? Chowała się przed kimś, chciała dokądś uciec? Mam nadzieję, że niedługo poznam jej historię.
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się, że Sol dostanie się za przebywaniu w tym pomieszczeniu pod biurkiem, ale obyło się bez większych konsekwencji ku mojej uldze, bo dziewczyna sama wystarczająco utrudnia sobie życie i lepiej, żeby nikt więcej jej w tym nie pomagał.
Nie lubię Crolissa, chociaż w sumie przemową o korzystaniu z tego, co ma nieco ociepliła w moich oczach jego wizerunek.
A jeśli chodzi o szablon, to polecam Ci szabloniarnię http://graphicpoison.blogspot.com, gdzie można zamówić coś naprawdę ładnego :)
Życzę dużo weny i udanego wyjazdu.
Pozdrawiam serdecznie!
Na mojej twarzy widnieje szeroki uśmiech... Nowy rozdział! Jak dla mnie jest świetny! Uwielbiam twój styl pisania i po prostu każdą kolejną notkę pochłaniam w siebie niczym gąbka wodę.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie ten wirus. Jak widać ludzie przestają być niezniszczalni, jak do tej pory im się to wydawało. Jestem ciekawa, czy bohaterka naprawdę się nim zaraziła i stała się bliska śmierci? W sumie tym samym sprowadziłaby ją na swoich towarzyszy... Poza tym ta dziewczynka w ciężarówce - zaintrygowała mnie. Zastanawia mnie, skąd ona się tam wzięła i dlaczego? Jakoś nie wyobrażam sobie, aby to było idealne miejsce dla dzieci...
Cały czas zastanawia mnie, co okaże się punktem kulminacyjnym tej historii. Wiem, wiem, że wciąż to dopiero jej początek, ale ja jestem nią już nieźle zaintrygowana. Nie ukrywam, że chciałabym przeczytać już więcej i mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej. Poza tym zapraszam cię tez na takowy do mnie :D Tak jeszcze na koniec życzę ci duuużo weny i radości z pisania. Pozdrawiam :)
Powinnaś być zadowolona z tego rozdziału, ponieważ wyszedł Ci naprawdę świetnie - już Ci chyba kiedyś pisałam, że uwielbiam Twoje opisy. Są zawsze bardzo szczegółowe i obrazowe, naprawdę wpływają na wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć, że Soleil była tak blisko tej śmiercionośnej bakterii. A gdyby faktycznie się nią zaraziła? Ulysses coraz bardziej mnie przeraża, ciekawe, co jeszcze planuje... Ogólnie spodziewałam się, że ten lekarz zdenerwuje się dużo bardziej, widząc Sol chowającą się pod biurkiem, ale po prostu ostrzegł dziewczynę i pozwolił jej iść. To mnie nieco zdziwiło.
Jeśli chodzi o Corlissa, to coraz bardziej mnie denerwuje. Owszem, rozumiem, że znajduje się w ciężkiej sytuacji, ale cała trójka w tym wszystkim tkwi, tymczasem on wyładowuje swoją złość na Sol i jest, przynajmniej według mnie, dość chamski. A myślałam, zwłaszcza po tych przeprosinach, że nieco się już uspokoił. Najbardziej szkoda mi Georgii, to faktycznie krucha i delikatna dziewczyna. Gdyby nie pomoc brata i Soleil, mogłaby już dawno zginąć - widać, jak bardzo wszystko przeżywa, a silne emocje odbijają się również na jej zdrowiu fizycznym.
Ciekawa jestem, kim jest ta cała Deedee? Imię i pierwsze wrażenie tworzy z niej postać nieszkodliwą, aczkolwiek mogę się mylić. Może jednak pomoże naszej trójce w znalezieniu kolejnego miejsca, gdzie mogliby się zatrzymać? W każdym razie mam nadzieję, że nie przyniesie jakichś nowych kłopotów.
Nie mogę się doczekać tego, co będzie dalej, dlatego mam nadzieję, że nowy rozdział już wkrótce.
Pozdrawiam :*
No i wreszcie się doczekałam, że jesteś zadowolona z tego, co napisałaś. Nie wiem, czy zaczęłaś wreszcie wierzyć w siebie, miałaś nagły przypływ weny czy coś zupełnie innego, w każdym razie cieszę się, że nie zobaczyłam na końcu zdania "nie za bardzo podoba mi się ten rozdział". Opisy - uwielbiam opisy! Są tacy, którzy uważają je za zbędne, najważniejsza jest akcja i dialogi. Ja mogłabym czytać opowiadanie składające się niemal z samych opisów i, o ile byłyby dobrze napisane i przedstawiające coś istotnego (uczucia przede wszystkim), to naprawdę byłabym zachwycona. Już przy czytaniu Twojego poprzedniego opowiadania zauważyłam, że masz talent do tworzenia właśnie takich wartościowych opisów pełnych emocji i przemyśleń, które skłaniają czytelników do refleksji.
OdpowiedzUsuńNadal czuję nieco klimat "Igrzysk Śmierci". I to w takim stopniu, że wczoraj, po przeczytaniu tego rozdziału, po prostu musiałam po raz kolejny obejrzeć film i nabrałam ochoty, by znów przeczytać książkę. Oczywiście to ma być komplement - jak już wspominałam kiedyś, uwielbiam "Igrzyska Śmierci", a przede wszystkim styl, w jakim są napisane.
Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że znów będziesz zadowolona z tego, co napiszesz.
Pozdrawiam
koszmar-na-jawie
Przepraszam za to opóźnienie, ale ogólne zaległości nie są niczym dobrym ani tym bardziej przyjemnym. Trochę mi to zajęło, zanim wszystko ogarnęła. No, ale już jestem. Przeczytałam wszystko i mogę śmiało stwierdzić, że bardzo mi się podobało. Dlatego cieszę się, że sama jesteś zadowolona z tego rozdziału. Wypadł bardzo fajnie, nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to jeden z lepszych, które się tutaj do tej pory pojawiły, a może i najlepszy? Braku akcji tu nie brakuje, a ja ją bardzo lubię. Dlatego czytało się go z prawdziwą przyjemnością. Ba, a który z poprzednich nie czytało mi się z przyjemnością? Jestem zakochana w twoim stylu, więc przepraszam, ale zgubiłam gdzieś swój obiektywizm.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że ta dwójka, która nakryła Sol potraktują ją tak hmmm... łagodnie? Tak, to chyba dobre słowo. Spodziewałam się dużo gorszych rzeczy po tej wcześniejszej końcówce. Troszkę to dziwne, niemniej cieszę się, że to właśnie tak to się potoczyło. Chociaż ten wirus... Kurczę, to niepokojąca sprawa. Czyżby nasza bohaterka naprawdę się nim zaraziła? Przecież była blisko. A może jednak jeszcze nie? Oby nie.
Deedeeline mnie zaintrygowała do tego stopnia, że już wprost nie mogę doczekać się poznania jej historii. Póki co wydaje się być postacią, która nie przyniesie zbyt dużo problemów, ale czy aby na pewno? W końcu pozory mogą mylić.
Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam!
Co do szablonu, to ja się zgłaszam . ;) napisz do mnie na gg: 36018825.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nie komentowałam bodajże dwóch rozdziałów, ale w mojej masie zaległości zawsze twój blog gdzieś się zagubił. Dlatego też przepraszam i proszę o wybaczenie xd
Co do rozdziału, to muszę przyznać, że naprawdę dobrze piszesz. Wydaje mi się, że kiedyś pisałam prawie dobrze jak ty teraz (i tak było mi daleko), ale odkąd mieszkam w Niemczech, moje umiejętności ograniczyły się do minimum. Dlatego gratuluję, bo naprawdę świetnie piszesz.
Na samym początku zrobiło się niebezpiecznie, ale na szczęście lekarz pozwolił Sol odejść bez żadnych konsekwencji. No i cóż... Muszę pochwalić kreację postaci, bo Sol jest strasznie prawdziwą i stworzoną z krwi i kości postacią. Jej ignorancja, jeśli chodzi o możliwość zarażenia przyjaciół i jej wola przetrwania są takie... ludzkie. Naprawdę. Reszta postaci również jest charakterystyczna i dzięki temu mogę ich wszystkich zapamiętać.
A ten wątek ze szczepionką po prostu świetny! Trzeba mieć łeb jak sklep, żeby coś takiego wymyślić, więc naprawdę gratuluję i czekam na rozwinięcie sytuacji. **
Pozdrawiam, czekam na nowy, Wellesie
w-klatce-zmyslow
wybacz że nie komentuję treści, czytałam, lecz nie bardzo wiem jak skomentować więc tego nie zrobię. Miast tego zapraszam cię Windu na kolejne opowiadanie na historia-kosmy.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCześc :)
OdpowiedzUsuńZnalazłam twojego bloga jakiś czas temu i po przeczytaniu wstępu do 1 rozdziału byłam zachwycona i obiecałam sobie, że jak znajdę więcej czasu to przeczytam całość. Właśnie pochłonęłam wszystkie 4 rozdziały jednym tchem. Sposób w jaki piszesz jest niesamowity i ogromnie wciąga. Od razu czytając można odczuć ,że mają inny stosunek do życia niż my. Jedyny minus tego,że rozdziały pojawiają się tak rzadko ;c Dodaję do czytanych i czekam na kolejny rozdział !
Zapraszam do mnie
http://przekletapomylka.blogspot.com/
POOOZDRAWIAM! :D
Witam z powrotem! Jak było?
OdpowiedzUsuńBłagam, nie zmieniaj szablonu. To on zachęcił mnie do przeczytania treści. Urzekł mnie, kiedy tylko go zobaczyłam.
OdpowiedzUsuńCo do treści - właśnie pochłonęłam wszystkie 4 rozdziały i jestem pod wrażeniem. Naprawdę przyjemnie się czyta, a opowieść jest niezwykle oryginalna.
Mam nadzieję, że wyjazd się udał, a następny rozdział pojawi się w niedalekiej przyszłości.
Życzę powodzenia. :D
W końcu dotarłam i przeczytałam :D
OdpowiedzUsuńMasz rację - rozdział jest znakomity i możesz być dumna ze swojego talentu. Uwielbiam gdy ktoś pisze szczegółowe opisy sytuacji, miejsc i uczuć, a u Ciebie wszystko to jest właśnie idealne.
Na początku myślałam, że ludzie którzy przyłapali Soleil zaczną wrzeszczeć na nią i zaprowadzą ją do kogoś ważniejszego żeby dostała kare, a tutaj młody chłopak ostrzegł ją przed bakterią. Kurcze, ona w każdej chwili mogła się zarazić tym świństwem ;/ Z jednej strony jestem ciekawa jak to działa.
Cor jednak powinien trochę przystopować, okej, przeprosił Sol, ale niech zauważy, że wszyscy są w tej samej sytuacji, a tylko on jest taki wybuchowy. Powinien popatrzeć na to, co przeżywa jego siostra.
Deedee stała się intrygująca - jestem straszliwie ciekawa jaki będzie jej udział w życiu bohaterki. Pomoże jej, czy zaszkodzi? Mam nadzeję, że następnym razem szybciej skomentuje rozdział i przepraszam, że teraz zrobiłam to tak późno ; *
Odnoszę wrażenie, że Sol i Corliss mają tylko siebie, no i muszą się oboje opiekować słabiutką jak puch Georgią. Jestem zaskoczona, że chłopak jest taki porywczy, ale naprawdę podoba mi się taka kreacja - niby dlaczego w świecie doszczętnie zniszczonym każdy ma być miły i uczynny? Jestem ciekawa, dokąd w takim razie udadzą się bohaterowie i kim okaże się mała, słodka Deedee - jestem zaintrygowana tą postacią i podobnie jak Dagmara zastanawiam się, czy pomoże, czy zaszkodzi.
OdpowiedzUsuńZ kolei z sytuacji szpitalnej Sol wybrnęła całkiem odważnie, a spodziewałam się, że spadnie na nią jakaś niemiła sankcja. W ogóle ten oddział dla bogaczy wzbudza moje obrzydzenie mimo ogólnie dobrych warunków... Lecę do następnego rozdziału ;*