"Wszyscy jesteśmy konstruktorami własnego losu, żyjącymi w ścianach czasu."
Henry Wadsworth Longfellow
SOLEIL – CZTERY LATA PÓŹNIEJ
Grób Corlissa
nie jest niczym innym jak zwykłą dziurą w podłożu zakopaną ziemią. Choć od śmierci
mężczyzny minęło już kilka tygodni, ilekroć o nim myślę, czuję się całkowicie
pozbawiona sił, jakby jakaś magiczna moc wyssała ze mnie całą energię. Kochałam
go, to nie ulega żadnej wątpliwości. Mimo że przez tyle lat przypominał
bardziej ducha mającego jedynie świadomość i uczucia niż prawdziwego człowieka,
nie przypuszczałam, że jego śmierć będzie tak potwornym ciosem. Dostaliśmy
pakiet chwil, podczas których mogliśmy cieszyć się swoją obecnością. Nie
doceniliśmy ich. Gdy wszystko dobiegło końca, uświadomiłam sobie, że
niezależnie od tego, czy spędzilibyśmy ze sobą rok czy jeden wiek, czulibyśmy
się nienasyceni. Śmierć zawsze przychodziła niespodziewanie, choć doskonale
znaliśmy datę i godzinę jej wizyty. Błagałam ją o kolejną sekundę, minutę… na daremno.
Była istotą bezlitosną. Przypuszczam więc, że nawet gdyby ja i Corliss
zasmakowalibyśmy długowieczności, pragnęlibyśmy więcej. A ona po prostu
odebrałaby nasze nadzieje i naiwne marzenia.
Ostatnie lata
obfitowały w różne wydarzenia. Kilka miesięcy po naszej przeprowadzce do drzwi zapukał
Reilley. Przyniósł wieści na temat Heather i pozostałych dzieciaków. Nikt nie
przeżył. Choć uciekli z sartońskiej kliniki, strażnicy czekali tuż za rogiem. Nie
patrząc na wiek maluchów, bez zbędnych ceregieli wstrzyknęli im Mortem lub
inną, równie trującą substancję. Natomiast przerażony chłopiec, wykorzystując
swoją zwinność, po prostu uciekł. Owo wydarzenie odcisnęło jednak niesamowite
piętno na jego psychice. Zawiódł rodzeństwo, pozwolił, by cierpiało, lecz tak
samo jak Corliss dawniej, został pozbawiony możliwości wyboru. Niestety do tej
pory zamyka się w sobie, rzadko kiedy wypowiada choć słowo. Wiadomość Reilleya sprawiła,
że dom obecnie wydaje mi się jeszcze bardziej pusty. Nawet głos Aidena nie jest
w stanie zastąpić głosów Teli, Siobhan czy Golvana razem wziętych. To okrutne,
że osoby tak młode, mające przed sobą cały życie, dotknęły zimnych macek
śmierci.
Zgodnie z moimi
przypuszczeniami, bogacze nie odpuścili zabicia Coppera. Po jego morderstwie rozpoczęła
się nowa seria walk, znacznie krwawsza niż poprzednia. Na tronie za to zasiadł
niejaki Hector Bowing, podwładny Ulyssesa. Wbrew pozorom nie jest ani trochę
łaskawszy od swojego poprzednika. Wręcz przeciwnie – za jego rządów obowiązuje
ścisła cenzura oraz kontrola wszystkich obywateli, co skutecznie zapobiega
tworzeniu się jakichkolwiek form oporu. Pozostaje więc pytanie: czy było warto
wszczynać rewolucję, skoro pociągnęła za sobą tyle żyć? Prawdopodobnie nie.
Nauczyła mnie jednak, jak wielką wartość ma każdy dzień. Jak wielką wartość ma
pozornie krótkie trzydzieści lat.
– Mamo?
Z codziennych
refleksji wyrywa mnie Aiden, niecierpliwie uczepiony mojej dłoni. Nawet nie
zauważyłam, że znów zaczęłam płakać. Najwyraźniej widok grobu Corlissa znów
wzbudził ogrom niepowstrzymanej tęsknoty.
– Co się
dzieje? – pytam, klękając, by móc spojrzeć w oczy chłopca.
– Deedee
mówiła, że tata jest w niebie i nie musisz już być smutna. Mówiła, że jest tam
zdrowy i że kiedyś będę mógł z nim porozmawiać. Ty też! Nie bądź smutna, mamo,
bo tata jest zdrowy.
– Wiem, skarbie
– szepczę, resztkami sił próbując powstrzymać szloch. – Nie jestem smutna. Po
prostu za nim tęsknię – dodaję.
– Zrobiłem
rysunek dla taty. Dasz mu go, kiedy też pójdziesz do nieba? – pyta, rozwijając
kawałek papierowej kartki, jeszcze niedawno zgnieciony w maleńkiej rączce.
Moim oczom
ukazuje się rządek postaci. Dwie najwyższe osoby na obrazku najprawdopodobniej
przedstawiają mnie i Corlissa. Mężczyzna o dziwo stoi o własnych siłach.
Pośrodku zaś dostrzegam postać Aidena. Jesteśmy uśmiechnięci, szczęśliwi,
przedstawieni na tle pięknego, kolorowego ogrodu pełnego różnobarwnych kwiatów.
– Oczywiście,
że tak. Poza tym… to piękny obrazek, kiedyś z pewnością zostaniesz sławnym
artystą – odrzekam, mierzwiąc jego czuprynę i przytulając do siebie z
czułością.
Kiedyś… o ile zrozumiesz, że śmierć to część
życia i nikt nie może jej uniknąć. W przeciwnym wypadku będziesz podobny do
mnie – zamknięty na miłość, bojący się postawić kroku naprzód w obawie przed
cierpieniem. I choć niezmiernie żałuję, nie jestem w stanie przygotować cię na
nowy cios. Umrę. Już za dwa lata zamknę oczy na niekończące się wieki. To
zaboli. Przykro mi, ale nie dam ci recepty na znieczulenie, bo takowa nie
istnieje. Posłuchaj jednak mojej rady – wyjdziesz z błędnego koła, o ile nie
dopuścisz, by na świat przyszło nowe pokolenie. Ja nie potrafiłam. Chyba po
prostu zbyt silnie pragnęłam być szczęśliwa. Chyba po prostu zbyt silnie
kochałam.
Chciałabym wam serdecznie podziękować za rady, opinie i wsparcie. Wiem, że bez was, drodzy czytelnicy, nigdy nie udałoby mi się dojść tam, gdzie jestem. Naprawdę wiele wam zawdzięczam! Nie będę wymieniać wszystkich po kolei, bo zajęłoby to bardzo dużo czasu. Ten dopisek jest skierowany po prostu do każdego, kto choć zajrzał na mojego bloga.
Trzymajcie się kochani, bo już wkrótce ruszam z nową historią!
* "Koegzystencję" usunęłam ze względu na brak umiejętności wczucia się w główną bohaterkę.